Kończy się kolejny miesiąc, pora zatem uśrednić i skomentować wyniki 11 badań opinii publicznej na temat poparcia dla poszczególnych sił politycznych. Na obrazku niebieskie słupki pokazują popularność partii miesiąc temu, czerwone zaś - aktualne. Uwzględniłem 8 formacji, które podawane były w badaniach co najmniej 3 razy, tak, aby uśrednianie miało realną wartość, zależną od formy badania przez poszczególne ośrodki. W praktyce wyszło dużo lepiej, bo każde z podanych obok ugrupowań pojawiło się co najmniej 5 razy. Niestety, także ośrodki sondażowe i media biorą udział w kartelizacji sceny politycznej, nierzadko pomijając w komunikatach partie, które nie należą do "wielkiej czwórki" PO, PiS, SLD i PSL.
Dość jednak tego przydługiego wstępu technicznego, pora na analizę. Teoretycznie wielkich zmian nie ma, ale przy tak uśrednionych wynikach każde pół procenta zmiany ma jakiś swój powód i daje do myślenia. Przede wszystkim widać, że skończył się miesiąc miodowy Platformy. Spory spadek (-3,4) jest dowodem na to, że powoli odchodzą ludzie zniechęceni słabą aktywnością rządu Donalda Tuska. Nie widać rozwiązania problemów służby zdrowia, a protesty społeczne i rosnące ceny zniechęcają do PO. Bardzo korzysta na tym PiS, który zyskuje 2,5 punkta procentowego. Nie widać tutaj jeszcze tak wyraźnie efektów sukcesu na Podkarpaciu, ale powolne przechodzenie prawego skrzydła wspierających PO do Prawa i Sprawiedliwości zdaje się zachodzić. Sprawa aborcji 14-letniej Agaty i poruszenie związane z polityką historyczną również sprzyjały formacji o stanowczych poglądach.
Całkiem nieźle radzi sobie SLD, które odbiło od wyborczego progu i doszło niemal do 7%. Mimo to na Rozbrat zapewne liczono na więcej, mając w pamięci fakt, że jeden z sondaży zaraz po Kongresie dawało im 10%. PSL tym razem prawie przekracza próg i gdyby nie katastrofalny sondaż "Rzepy" (2%) zapewne by im się udało. Widać umieszczenie siebie jako partii centrum, przy jednoczesnym pokazywaniu rozbieżności między ludowcami a PO (np. przy okazji ustawy metropolitarnej) działa. Pozostałe formacje liczą się coraz mniej - Demokraci mają dobre wyniki tylko dzięki dwóm sondażom wp.pl, inaczej orbitowaliby gdzieś w okolicach SDPL. Te dwie formacje, które miesiąc temu miałyby prawie 4,5% poparcia, dziś ledwo przekraczają 3, co marnie wróży planom na wspólną centrolewicę. LPR straciła szefa, a Samoobrona poniosła klęskę na Podkarpaciu - obie siły sił już nie mają.
O tym, jakie te "drobne wahnięcia" mają wpływ na rzeczywistość niech świadczy projekcja rozkładu miejsc w Sejmie (pominąłem Mniejszość Niemiecką, ale 1-2 osoby nie mają tu wielkiego wpływu). Jeszcze miesiąc temu PO miała w swych rękach niemal 3/4 miejsc, dziś nie ma nawet 2/3. To nadal olbrzymia przewaga, ale powoli topnieje. Tendencje z Krosna i Przemyśla okazały się trafne i prawe skrzydło PO odpada od Tuska jako pierwsze. Lewe jeszcze się trzyma, bo Napieralski jak na razie kumuluje głównie siły dawnego LiD, ale jeśli ta sztuka mu się powiedzie to całkiem możliwe, że i jego formacja będzie korzystać na osłabieniu "platformersów".
Jeśli zaś chodzi o rozkład miejsc w Parlamencie Europejskim, to wedle takiego scenariusza i rozkładu poparcia to PO miałoby 32 mandaty, PiS - 15, a SLD - 4. Należy jednak pamiętać o tym, że PSL ludzie Pawlaka i Tuska wystartują na jednej liście, a wtedy, sumując ich poparcie, mają szansę zdobyć kolejny mandat kosztem PiS. Zasadniczo zatem proporcje madatów w porównaniu do zeszłego miesiąca zmieniły się marginalnie. Ciekawe zatem, czy eurosceptycy zewrzą szyki i czy nazwiska potencjalnego Centrolewu umożliwią im przekroczenie progu 5%. Na razie tak jedni, jak i drudzy zdają się od tego celu oddalać, a nie przybliżać.
Rejestrowanie blogów? Pomysł absolutnie mi się nie podoba. Co innego dobrowolne ich znakowanie - różnica jak między niebem a ziemią. Reglamentowanie jedynej takiej przestrzeni wolności, w której jednym kliknięciem z wielkiego portalu można przejść na niszowego bloga byłoby absurdem. Internetowi, z powodu dominacji w nim (jak na razie) treści pisanych najbliżej jest do prasy, a tej przecież swobodę działalności gwarantuje sama polska konstytucja. Standard ten jest również raczej powszechnym w Europie (chyba że chcemy odwzorowywać się na Białorusi) i nowe technologie powinny iść raczej tym tropem niż drogą regulacji i koncesji. Miejsca w cyberprzestrzeni jest bowiem dość, a przynajmniej nie wycina się z tego tytułu tyle drzew co przy okazji produkowania gazet.
Tak czy siak co my, maleńcy, możemy począć? Przecież miliony i tak ciągną do wielkich portali, w których widać, że ktoś miał spory kapitał. Może i zaczynały jako przedsięwzięcia młodych i ambitnych, ale szybko wykupili je starzy wyjadacze mediów tradycyjnych, tak jak historia Onetu i Grupy ITI. Swoje portale postanowiły mieć zagraniczne firmy (Microsoft), rodzime gazety (chociażby Wyborcza), a jeden jeszcze polski, a samodzielny byt - o2, w poszukiwaniu pieniędzy postanowił z niszowego, kulturalnego miejsca wyruszyć w krainę wybrukowaną skandalami Pudelka i gołymi elementami ciał kobiecych. Taka blogerka, tudzież blogowicz ma przecież już i tak pod górkę. 5 milionów odwiedzin miesięcznie, czyli liczba do przejścia dla wielkich rekinów, dla małych płotek pozostaje poza zasięgiem. Jeśli uda się zdobyć te 30 tysięcy (czyli raptem tysiąc dziennie, promil w stosunku do 14 mln osób korzystających z sieci w Polsce) to jest się poważanym/poważaną i być może raz na rok zaprosi się do jakiegoś programu publicystycznego. Bądźmy jednak szczerzy - o Jacku Żakowskim, Tomaszu Lisie czy Justynie Pochanke słyszeli wszyscy, natomiast o Katarynie, Galopującym Majorze czy Azraelu, którym wyrazistości odmówić nie sposób - już niekoniecznie.
Pomysł, by jakaś instytucja przyznawała certyfikaty nie jest sam w sobie głupi - chociaż zapewne, jak znać życie, idiotyczna może być jego realizacja. Jeśli mają one zablokować ludziom prawo do pisania - będę przeciw, chociaż nie wiem, czy byłaby taka techniczna możliwość. Na Zachodzie wpływ blogów jest owszem - całkiem spory, ale usiłowanie traktowania ich gorzej niż pozostałych mediów jest niepokojący. Nikt bowiem nie każe dziennikarzom papierowym czy telewizyjnym ujawniać "anonimowe źródła", a zarazem decydentom nagle przeszkadza, że istnieje anonimowa blogosfera. Przecież kto chce, zawsze może się ujawnić (co widać i po piszącym), a sama anonimowość pozwala niekiedy przekazać więcej informacji, nierzadko dla wielu niewygodnych. Czy to właśnie o lęk przed prawdą chodzi?
Dziś nie trzeba już być w dziennikarskim stowarzyszeniu, by być cenionym w branży. Jednocześnie - kto wie? - może takie grupy nacisku przeciw absurdalnym prawom warto by zorganizować zarówno na szczeblu krajowym, jak i europejskim. Inicjatywa taka, ponad podziałami politycznymi, mogłaby się stać grupą nacisku na rządy, sprzeciwiającą się inwigilacji w sieci, cenzurze i absurdalnym przepisom (w Polsce na przykład całkiem niedawno zapadł wyrok sądowy, w którym uznano konieczność rejestrowania bloga niczym czasopisma!). W europarlamencie spora część tego typu inicjatyw mogłaby się cieszyć poparciem Europejskiej Partii Zielonych. Być może taką formacją mogłaby się stać Partia Piratów? W końcu mało kto wierzy, że same kwestie wolnego oprogramowania zdołają przyciągnąć do urn tłumy, ale już prężna organizacja na tej bazie mogłaby wydawać publikację czy lobbować w Warszawie i w Brukseli.
Blogi tworzą też firmy i przedsiębiorstwa, które moga w ten sposób manipulować i zachęcać do swoich produktów. Nie należy jednak z tej okazji wylewać dziecka z kąpielą. Poprzez kurczenie się wspólnej przestrzeni publicznej mamy coraz mniej możliwości pokazywania swoich poglądów. Niech wirtualna agora pozostanie otwartą.
Wyniki wyborów uzupełniających do Senatu w okręgu krośnieńskim nie są dla mnie zaskoczeniem. Stanisław Zając, kandydat PiS, wygrał dość sporą przewagą nad Maciejem Lewickim z PO (w 2005 startował do Senatu z list SDPL) i jeszcze większą z Markiem Jurkiem, szefem Prawicy Rzeczypospolitej, który liczył na tradycyjnie prawicowy elektorat. Wbrew pozorom emocji było sporo, o czym świadczy 12-procentowa frekwencja - z reguły w tego typu pojedynkach nie przekracza ona 5%. Bój ten, chociaż w zdecydowanie niereprezentatywnym okręgu, większościowy i z kandydatami-spadochroniarzami (ostatecznie nie wystartowała tam ani jedna kobieta!), zdaje się pokazywać parę ciekawych tendencji w rodzimej polityce i dla samego Prawa i Sprawiedliwości staje się symbolem powolnej utraty poparcia społecznego przez Donalda Tuska.
Niełatwo stwierdzić, ile w tym racji. W prawicowym okręgu i tak siłą rzeczy popularny, lokalny polityk opozycji miał pewne fory. Mimo to zakres jego poparcia jest doprawdy zastanawiający - zgarnął bowiem niemal połowę głosów, i to pomimo mobilizacji po obydwu stronach barykady. Jak widać na wykresie, w ciągu ostatnich dwóch tygodni zdołał zyskać około 10 punktów procentowych, głównie kosztem Marka Jurka. Im bliżej ostatniej niedzieli, tym bardziej powiększał się dystans między nim a resztą. Szef Prawicy Rzeczypospolitej robi dobrą minę do złej gry - wprawdzie uzyskał niemal 13% głosów, ale realnie wypadł blado nawet przy Lewickim. A to wszystko w rejonie, który najbardziej takim kandydatom jak Jurek sprzyja... Wyniki pokazują jednak, że istnieje nadal dość spory elektorat eurosceptyczny i istnieje miejsce na prawo od PiS - tylko od Kaczyńskich zależy, czy unikną takiego zagrożenia, W Krośnie i Przemyślu sztuka ta im się udała.
Inni kandydaci nie przekroczyli nawet 5%. Andrzej Lepper może się już chyba pożegnać z czynną polityką - partia mu się rozpadła, a jeśli w miarę dobrym dla Samoobrony rejonie otrzymuje tylko 4%, to o czymś to świadczy. Interesująco wygląda także sytuacja na lewo od PO - interpretacji może tu być całkiem sporo. SLD udało się przekroczyć 3%. Ciut więcej niż w sondażach zdobył także Jan Kułaj z PD, jednak skoro Demokratom nie udało się z takim nazwiskiem (wystarczy sprawdzić hasło w Wikipedii) wyprzedzić lokalnego działacza Lewicy to pokazuje to, że nie był to najbardziej udany start. Pozostali uczestnicy wyścigu w praktyce się nie liczyli.
Jeśli zatem łopatologicznie zsumować pewne głosy, to partie prawicowe zdobyły aż 87,6% głosów! Wtym samym czasie te, określane jako lewicowe - raptem okolice 6% (bo wśród innych były osoby z PPP, Polskiej Lewicy i Stronnictwa Demokratycznego). Jeśli nawet doliczyć do tego socjalny elektorat Samoobrony i liberalny PD nadal nie wychodzimy wiele ponad 12%. Czy tak musiało być? Chyba tak, skoro Demokraci kampanię swego kandydata zaczynali w... Warszawie, liderzy SLD często poprzestawali na Rzeszowie (nie rozumiejąc lokalnych animozji między stolicą regionu a Przemyślem), a do tego wystawiając... prawicowych kandydatów!
Jak to możliwe? W sytuacji, gdy spór zdominował PiS i PO i pojawił się silny Marek Jurek, szansą na zaistnienie było wyraziste opowiedzenie się po stronie praw kobiet i krytycznie w stosunku do Kościoła. Elekcji zapewne by to nie zapewniło, ale dobry wynik, zmuszający do myślenia analityków sceny politycznej - a owszem. Tymczasem jeden Wacław Posadzki z SLD okazał się być "radykałem", bo wypowiedział się za dostępnością środków antykoncepcyjnych, edukacją seksualną w szkołach i... respektowaniem obecnej ustawy antyaborcyjnej. To i tak nieźle, bo już ludzi z PD, PL i nawet PPP mówili o tym, jakie to zło i jacy są wierzący. Ich niskie wyniki są zatem jak najbardziej zasłużone - takich "liberałów" i "lewicowców" nikt nie potrzebuje.
Nie dziwi zatem fakt, że spora grupa osób o progresywnych poglądach zagłosowała na PO - chociaż w tym wypadku siła projekcji dotyczących liberalizmu światopoglądowego Platformy jest doprawdy olbrzymia. Mimo wszystko widać jednak, że partia Tuska słabnie - jeśli nawet PSL nie wystawił kandydata, żeby Lewicki miał łatwiej, to zdobycie nieco więcej niż co czwartego głosu nie robi wielkiego wrażenia. Bardzo możliwe, że ta symboliczna porażka znajdzie swe odzwierciedlenie w najbliższych sondażach. I chociaż wiadomo, że wybory do Senatu rządzą się swoimi prawami, to jednak te mogą być papierkiem lakmusowym utraty społecznego poparcia przez obecną ekipę rządzącą.
Wystarczy przytoczyć badania telemetryczne - jak podaje serwis Wirtualne Media, powołując się na dane AGB Nielsen Media Reasearch, w środowy wieczór 18 czerwca tryumfował Polsat meczem Euro 2008, który obejrzało 3,9 miliona widzów, który wyprzedził TVN-owskie "Godziny Szczytu II" (2,7 miliona) i telewizyjną Dwójkę (2 miliony). TVP 1, emitującą w tym samym czasie dokument o TW "Bolek" stację pierwszego wyboru oglądało raptem 1,6 miliona. Moim skromnym zdaniem pokazuje to najlepiej, że Polki i Polacy mają już dość krwawych porachunków w solidarnościowej rodzinie i od problemów związanych z rosnącymi cenami żywności wolą uciec w kierunku bezpretensjonalnej rozrywki. W tym wypadku trudno mi się z tego faktu nie cieszyć.
Wszyscy nagle żądają prawdy historycznej. Latami toczą swoje prywatne wojny za pośrednictwem mediów i instytucji państwowych. Wczorajsi bohaterowie i bohaterki stają się zdrajcami i zdrajczyniami. Wszystko po to, by podnieść swoje ego - bo mi trudno odmówić zasług zarówno Lechowi Wałęsie, jak i Andrzejowi Gwieździe i zarazem nie przeszkadza mieć mi sporego krytycyzmu co do prezydentury pierwszego i teorii spiskowych drugiego. Nieumiejętność docenienia wysiłku zbiorowego tak wielkich jednostek, jak i milionów ludzi autentycznie zaangażowanych w związek zawodowy, który walczył o wolność i równość.
Nie odmawiam zarazem prawa historykom do badania przeszłości i do stosowania cenzury prewencyjnej. Denerwuje mnie jednak fakt, że wielkie poruszenie wywołuje publikacja, która obchodzi coraz mniejsze grono ludzi. Dlaczego wielkiej, społeczno-politycznej debaty nie wywołuje np. "Klęska Solidarności" Davida Osta, która opowiada o tym, dlaczego w okresie transformacji zawiedziono nadzieje milionów Polek i Polaków, a kolejne setki tysięcy wpędzono w biedę? Nie słyszałem o pierwszych materiałach w serwisach informacyjnych na ten temat. Jeśli komuś się nudzi, to na ponowne naświetlenie czeka wspaniała, interesująca historia lewicy II RP, w szczególności Polskiej Partii Socjalistycznej. Czyżby odważni historycy bali się faktu, że naświetliłaby ona inną twarz tej ideologii, niż latami prezentowana w społecznym dyskursie? Nie trzeba tego przecież robić w ramach IPN...
Gdyby w społecznej świadomości, miast pielęgnowania pamięci o zbrojnych klęskach, więcej miejsca poświęcono by na przykład polskiej przedsiębiorczości pod zaborami czy też społecznym inicjatywom, takim jak Czerwone Harcerstwo czy też Towarzystwo Uniwersytetu Robotniczego, być może zaczęto by zwracać uwagę na rosnący poziom niesprawiedliwości w ludzkiej egzystencji. Niestety mało komu zależy, by ludzie czuli się obywatelkami i obywatelami. Wałęsa zatem jest albo bohaterem, albo zdrajcą - w żadnym wypadku nie można go przedstawić po prostu jako człowieka. Potrzeba pokrywania patyną albo strącania z piedestałów pokazuje olbrzymie pole działalności destrukcyjnej - po obu zresztą stronach, bo latami odmawiano zasług chociażby Annie Walentynowicz.
Ogólnie zatem można oszaleć. Ludzie oszaleć nie chcą, więc wolą obejrzeć mecze. W końcu w telewizji nie powie się im już nic ciekawego, nie będzie jakiejś płodnej, nawet niszowej, dyskusji o wyzwaniach przed nami stojącymi. Nie powie się, że inwestowanie w termoizolację może pomóc przetrwać podwyżki cen energii, a gdyby teraz atom miał zastąpić ropę jako surowiec energetyczny w elektrowniach, to uran skończyłby się 3 lata wcześniej, niż "czarne złoto". Na to nie ma miejsca - ale na "Bolka" i owszem. Zdumiewa tylko fakt, że blogosferę rozgrzewa to do czerwoności. Mnie to ani grzeje, ani ziębi.
Fotografia: Wikipedia
Dzień Ojca może skłonić do refleksji nad jego rola w dzisiejszych czasach. Życząc wszystkiego najlepszego wszystkim tatusiom - tak mojemu, jak i wszelkim innym - zachęcam jednak do wstrzemięźliwości w fanfarach i zastanowieniu się nad tym, jak być lepszym. Gdyby wszystko było dobrze, już sam tekst wstępny debaty na blog.pl nie brzmiałby w sposób, w jaki brzmi. Z jednej bowiem strony mamy mamy, które mają na swej głowie cały dom plus pociechy plus jeszcze pracę (jeśli takową mają), a z drugiej - zmęczonych tatusiów, którzy chcieliby, ale nie za bardzo wiedzą jak - zająć się dzieckiem rzecz jasna. Stereotyp? Oczywiście że są od niego wyjątki, które należałoby naświetlać jako wzór postępowania, niczym metr z Sevres. To bowiem niesłychanie ciekawe, że pokrzywdzone czują się z reguły obydwie strony relacji międzyludzkiej, w tym momencie o dzieciach nie wspomniawszy (choć może to być dobry temat na inną okazję).
Skoro była już mowa o stereotypach warto może przypomnieć, jak wyglądają one w kwestiach relacji płciowych. Istnieć mają zawody rzekomo "typowo kobiece" i "typowo męskie", co sprawia, że kobieta górniczka do niedawna była jeszcze nie do pomyślenia (także z powodu zakazu pracy w takim zawodzie), zaś mężczyzna jako opiekun w przedszkolu był zjawiskiem egzotycznym. Praktycznym rezultatem takiego pojmowania rzeczywistości są zatem zawody sfeminizowane i zmaskulinizowane, przy czym te pierwsze są z reguły gorzej płatne (chociażby pielęgniarki czy nauczycielki). Wiąże się to z zakodowanym kulturowo pojmowaniem owych ról płciowych, gdzie to XY ma przynosić do domu jedzenie/pieniądze, a XX - zarządzać gospodarstwem domowym, niekiedy nawet kosztem jej izolowania od społeczności.
Po dziś dzień ten przeklęty kod pokutuje, co utrudnia nam stworzenie nowego, mniej opresyjnego modelu rodziny, w którym mężczyzna nie jest tylko surowym sędzią, a kobieta - "piastunką domowego ogniska". Nie wspominając już o innych modelach rodziny, takich jak konkubinat, rodzina "niepełna" czy też homoseksualna, także ta tradycyjna w naszym kręgu kulturowym przeżywa problemy. "Wolna gra rynkowa" i rosnące koszty życia sprawiają, że w domu pracować musi tak On, jak i Ona. Z jednej strony pomaga to kobiecie w opuszczeniu domowych pieleszy, z drugiej zaś - najczęściej wiąże się nie z odciążeniem od obowiązków, ale nałożeniem kolejnych. Następnie mężczyzna frustruje się, że kobieta jest sfrustrowana (bo nie ma w tym wszystkim czasu na osobistą samorealizację) i dziwi się temu faktowi, szczególnie w momencie, kiedy chciałby pomóc, a nie do końca wie jak.
Nie trzeba już z reguły, by rąbał drwa na opał czy polował na mamuty - teraz powinien być bardziej czuły i opiekuńczy. Tymczasem męskie towarzystwo, z pomocą świata mediów (reklam w szczególności) każe mu sądzić, że to "niemęskie". Rodzą się zatem frustracje i po drugiej stronie, szczególnie gdy okazuje się, że wśród dzieci nie ma autorytetu, a żona zarabia więcej od niego - bo nie będzie się martwił tym (niestety!), że według badań to Ona poświęca na sprzątanie więcej czasu niż On. Skoro kojarzy się z dzieciom z osobą pohukującą, a nie słuchającą problemów cóż się dziwić, że nie zwracają się po radę? Cały czas powtarzam - wspaniałych ojców nie brakuje, ale pokutujące szablony zachowań zdecydowanie utrudniają tworzenie większej ich grupy.
O tym, że takie kalki odbijają się rykoszetem także na tych wzorowych rodzicach niech świadczy fakt, że bodaj w 98% przypadków sądy oddają dzieci w opiekę po rozwodzie matkom. Trudno mi uwierzyć (jak również innym feministom i feministkom) że aż w tylu przypadkach obiektywnie to Ona nadaje się do tego lepiej. W ten sposób legitymizuje się przekonanie, że kobieta jest li tylko opiekunką do dzieci, a nie może być świetną pracownicą, szefową, obywatelką - ma siedzieć w domu i opiekować się, bo nawet po rozejściu się to On ma łożyć pieniądze. Stosunki rodzinne są systemem naczyń połączonych i stereotypy z jednej dziedziny ludzkiej aktywności przedkładają się na inne.
Receptą może być zatem jedynie pełne, faktyczne równouprawnienie. W Szwecji urlopy rodzicielskie są tak zaprojektowane, by korzystała z nich tak Ona, jak i On. Zakaz bicia dzieci, nawet, jeśli na papierze, pokazuje preferowany model relacji międzyludzkich, w którym nie ma miejsca na agresję i poniżenie. Jeśli w domu pracują dwie osoby, to podział obowiązków przy gotowaniu i sprzątaniu winien to odzwierciedlać - tak, aby realizować mógł się każdy z domowników. Inaczej będziemy musieli co roku słuchać te same narzekania, jak to złe matki oddzielają ojców od dzieci. Bo to, że tym ojcom mogą się podobać reklamy Mobilkinga to rzekomo zupełnie inna kwestia. Niezupełnie, drodzy panowie!
Fotografia: Wikipedia
W niedawnych nie do końca kuluarowych, bo dość mocno medialnie wykorzystywanych, rozmowach między SDPL a PD o wspólnym starcie w wyborach europarlamentarnych pojawiło się kilka koncepcji, dotyczących nazwy i kierunku ewentualnej wspólnej formacji. Ma być ona centrolewicowa, jej szefem może stać się Dariusz Rosati, a nazwiska, takie jak Borowski, Pinior, Onyszkiewicz czy Siwiec mają zapewnić dobry wynik wyborczy, który ma pokazać SLD, że nowy byt polityczny ma przed sobą niezłe perspektywy. Dla starych wyjadaczy, ale też młodych działaczek obydwu tych formacji może to być jedyna szansa na przetrwanie, skoro Demokraci mają w ostatnich sondażach około 1 procenta, a Socjaldemokratom zdarza się sięgnąć zera. Grzegorz Napieralski, na chwilę obecną spokojnie śpiący na swoich 8-10%, na razie nie ma się czego bać. Chociaż, kto wie...
Najsmutniejsze w całej tej sytuacji jest fakt, że trzeba będzie udowodnić, że nowy ruch na scenie nie jest tylko spełnieniem marzeń Marka Borowskiego o rozgrzeszeniu z postkomunistycznej przeszłości poprzez mariaż z dawną opozycją demokratyczną. Demokraci, co trzeba im przyznać, w ciągu ostatniego roku uczynili więcej w kierunku przesunięcia się w kierunku autentycznie socjalliberalnym, niż w ciągu ostatnich 15 lat jeszcze jako Unia Wolności. W Wielkiej Brytanii Liberalni Demokraci są najbardziej lewicowym ugrupowaniem spośród "wielkiej trójki", która nie boi się postulować znaczącego podniesienia płacy minimalnej, a także podwyższenia podatków dla najbogatszych przy jednoczesnej obniżce dla ubogich. Demokraci 66 z Holandii, postulując wzrost wydatków na edukację, jednocześnie uznaje, że wszystkie formy własności - prywatna, państwowa i spółdzielcza - są sobie równe. Socjalna twarz tych partii nie stanowi dla nich problemu - dla UW jednak, niestety, była.
Już sam fakt, że pojawił się pomysł powrotu do nazwy Unii Wolności (obok reaktywacji szyldu Lewica i Demokraci - co najlepiej pominąć milczeniem) niestety zdaje się sugerować, że będzie to formacja idąca na prawo. Chciałbym się mylić (bo w końcu PD niedawno włączyło się w akcję "Stop prywatyzacji szpitali", są za bezpłatną edukacją, a więc zaczynają dostrzegać ważkość powszechnej dostępności usług publicznych), ale pamięć o UW jest nadal żywa. Partia ta realizowała neoliberalny kurs gospodarczy Leszka Balcerowicza, a w swej większości opowiadała się za zaostrzeniem warunków dokonywania aborcji i ratyfikacją Konkordatu.
W całej działalności ludzi tworzących Unitów, spośród których spora część z nich wywodzi się z rodzimego Pokolenia 1968, pobrzmiewa pewien dramat. Wielu spośród nich współtworzyło Komitet Obrony Robotników i było sytuowanych jako "lewica laicka". Na początku lat 90. XX wieku Jarosław Kaczyński, tworząc Porozumienie Centrum, planował, by to jego formacja była środkiem, Unia Demokratyczna (poprzedniczka UW) była lewicą, a prawicą - Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe. Tymczasem w jednej formacji niemal od początku istniały dość skrajnie różniące się poglądami frakcje, które wcześniej czy później ją opuszczały. W końcu w UW był i Jan Rokita, i Jacek Kuroń, Kazimierz Ujazdowski i Andrzej Celiński, Tadeusz Mazowiecki i Katarzyna Piekarska. Już same te nazwiska wskazują, że ze spójnością musiało być trudno.
Niestety, wiele wskazuje na to, że była to formacja pokoleniowa, która przeżywszy pewne wspólne doświadczenia historyczne, nie była w stanie od nich się uwolnić i stworzyć osobnych formacji. Kto wie, co by było, gdyby Jacek Kuroń przyłączył się do Jana Józefa Lipskiego w procesie reaktywacji PPS? Również jej ślepe przywiązanie do liberalizmu, co doprowadziło do praktycznego wprowadzenia zasady "There Is No Alternative" w rodzimy dyskurs. A przecież można było inaczej - gdyby lewica laicka naprawdę była lewicą, to być może, akcentując troskę o biednych, a nie jedynie dbanie o przedsiębiorców, mogła odesłać SLD i inne postpezetperowskie formacje na śmietnik historii.
Nie wyszło. A szkoda - w końcu liberalizm społecznie zakorzeniony byłby ciekawą syntezą, która w wypadku powodzenia zrobiłaby także miejsce na zieloną politykę. Niestety, zachłyśnięcie wolnym rynkiem doprowadziło do zapomnienia o ludziach, którzy ucierpieli na transformacji. Potem przychodziło zdumienie, że tych ludzi pociąga populizm, a pogarda dla elit zaczęła się plenić. Wielu z nich zaufało im - czy to sądząc, że za liberalizmem gospodarczym idzie światopoglądowy, czy to wierząc, że partia Kuronia musi dbać o wykluczonych. Dlatego też, zresztą świeżo po lekturze tekstu Teresy Boguckiej, pozwalam sobie być sceptyczny co do fuzji SDPL i PD. Jest jednak światełko nadziei - to przejęcie władzy w obydwu ugryupowaniach przez młodych, nieskażonych pamięcią o PRL ludzi, którzy, jeśli będą chcieli kontynuować ten kierunek, będą go opierać na porozumieniu programowym, a nie towarzyskim. Jeśli jednak po raz kolejny udawać się będzie, że w Polsce nie ma biedy, a troska o najuboższych jest anachroniczną wizją lewicowości, wtedy skończą na kanapie. Wybór należy do nich.
Jeśli chcemy już tak zaraz koniecznie porozmawiać o historii, to zajmijmy się czymś dającym szansę na wyciągnięcie konstruktywnych wniosków na przyszłość, ewentualnie pozwalającym na trafną analizę teraźniejszości. Nie widzę tego w wypadku medialnego szumu wokół tego, czy Lech Wałęsa był "Bolkiem" czy tylko Lechem Wałęsą. Od lektury jakichś 700 stron spekulacji nikt z nas nie dowie się, jak uczynić świat lepszym miejscem do życia, ograniczyć poziom biedy w kraju i na świecie, egzekwować swoje prawo do swobodnej ekspresji czy też życia w czystym środowisku ekologicznym. Dużo lepiej w tych zagadnieniach wypada publikacja Fundacji Boella "Rok 1968 - 40 lat później. Marzenia o wykonalności zmiany". W sytuacji, gdy w USA karierę robi Barack Obama i jego przesłanie nadziei jest to lektura dużo bardziej pożyteczna niż poszukiwanie trupa w szafie.
Bardzo cenny jest fakt, że jest tu co czytać. Niby te 140 stron można przerobić w jeden dzień, ale trudno mieć o to pretensje do darmowej publikacji. Po jej lekturze można jedynie utwierdzić się w przekonaniu o aktualności Roku 1968, szczególnie w dzisiejszej Polsce. Nadal mamy w dużej mierze nieprzerobioną lekcję emancypacji. Owszem, w dużych ośrodkach miejskich można być sobą, jednak dotyczy to może 8-10 ośrodków miejskich w całym kraju. Nawet i tu, jeśli nie ma się określonego statusu finansowego, można tylko pomarzyć o urlopie poza granicami kraju (chyba że na zmywaku w Londynie) czy też o czystej wodzie z kranu. Wszystko jest ometkowane i ma mieć swoją finansową wartość - ot, owoce szalejącego konsumpcjonizmu, według którego poziom jakości życia mierzy się marką kupionego samochodu...
40 lat później dobrze jest przeczytać książkę, która nie skupia się li tylko na wydarzeniach z Francji, Niemiec czy też Stanów Zjednoczonych. Możemy zobaczyć w niej perspektywę Brazylii, Serbii (ówczesnej Jugosławii) czy też Republiki Południowej Afryki. Niemal tyle samo miejsca zajmują kraje Zachodu, byłego bloku komunistycznego i państw rozwijających się. Dzięki temu możemy na własne oczy zobaczyć olbrzymi rozziew między poszczególnymi buntami. Łączył ich sprzeciw wobec postępowania generacji rodziców, ale inaczej sprawa wyglądała nawet w Niemczech Zachodnich (walka o denazyfikację i swobodny wybór stylu życia), a inaczej w NRD (swobody demokratyczne i "socjalizm z ludzką twarzą"). Po lekturze krótkiego tekstu o opozycji demokratycznej w ZSRR, która pomimo różnic ideologicznych - od anarchistów i marksistów-leninistów aż po monarchistów - walczyła o podstawowe prawa człowieka. Właśnie z powodu pamięci o demonstracji ósemki dysydentek i dysydentów, protestujących przeciw inwazji na Czechosłowację, trudno mi się zgodzić z dezawuowaniem pojęcia praw człowieka, dokonywanego w niektórych środowiskach co radykalniejszej lewicy.
Obserwowanie różnicy perspektyw jest tu naprawdę fascynujące. Wszędzie pojawiał się lęk władz przed zawiązaniem się sojuszu studencko-robotniczego, co w Polsce doprowadziło do nagonki antysemickiej, a w Brazylii - do ostrych starć z rządzącą dyktaturą wojskową. To właśnie te dwa ruchy w sporej części przypadków siały ferment w dotychczasowych, zadowolonych i nastawionych na konsumpcję społeczeństwach. Młodzi, pełni ideałów ludzie marzyli o wolności, instytucjach wolnych od autorytaryzmu, większej wspólnocie międzyludzkiej. Sprzeciw wobec wojnie w Wietniamie występował tak w Belgii, jak i w NRD, walka z dyskryminacją - tak w Stanach, jak i w RPA.
Jednocześnie widać tu wielki rozdźwięk między relacjami zachodniej i wschodniej strony Żelaznej Kurtyny. Relacje z Polski (Teresy Boguckiej) i Czech (Oldricha Tumy) są pełne dystansu wobec radykalnych haseł ówczesnej zachodnioeuropejskiej młodzieży. Dostrzegając wspólnotę ducha, jednocześnie wskazują niemal z dumą, że tak naprawdę hasła dotyczące "socjalizmu z ludzką twarzą" były jedynie przykrywką dążenia do stworzenia warunków do zbliżenia ustrujowego do Zachodu. Tuma potrafi niemal jednym tchem wskazać (nie mając wyboru z powodu niepodważalności faktu historycznego) wielkie, społeczne poparcie dla reformatorskich zapędów Dubczeka, ówcześnie u steru władzy w Czechosłowacji, jak i powiedzieć, że szybko by się skończyło, bo społeczeństwo chciało jeszcze więcej.
O polskiej i szerzej - postkomunistycznej perspektywie nieco więcej w kolejnym poście, natomiast warto już tu powiedzieć o wizji roku 1968, która nadal czeka na swoje spełnienie. Była to wizja, która odrzucała zarówno miałkość świata kapitalistycznego, jak i zbrodnicze praktyki komunizmu. Z początku naiwna, co prowadziła do ubóstwiania postaci o szemranych życiorysach, wyewoluowała w zwartą wizję stosunków społecznych opartych na maksymalnej samorealizacji jednostki i na wspólnocie, która jest w stanie walczyć z zagrożeniami swoich czasów. W ten sposób powstała zielona polityka, która i dziś żywiołowo się rozwija, szukając najskuteczniejszych metod walki z globalnym ubóstwem, zmianami klimatu. Poprawa jakości życia, godne warunki pracy i zmniejszenie jej wymiaru - to kolejne wyzwania, których bez Roku 1968 w publicznym dyskursie by nie było. Ze szkodą wszystkich, którzy pragną żyć po ludzku.
Pozostając jeszcze na chwilę w klimatach drożejącej coraz bardziej ropy naftowej, warto zwrócić uwagę na społeczne konsekwencje wydobycia tego nieodnawialnego zasobu. Najczęściej są one spychane w cień - nic w tym dziwnego, bowiem nafciarzom dużo łatwiej jest trafić do serc osób na przykład posiadających własne auta, niż słabym społecznościom lokalnym, które nie mają tylu pieniędzy i takiej siły przebicia. Katastrofy ekologiczne związane z wydobyciem są nierzadko spektakularne i nadają się do pokazania w wieczornych wiadomościach, natomiast codzienne, systematyczne podtruwanie i trzebienie ekosystemów nadaje się co najwyżej na jakiś pokazywany późną nocą dokument. Tym głośniej trzeba mówić o wypadkach, kiedy niezrównoważony rozwój Globalnej Północy wpływa negatywnie na jakość życia (a nierzadko i przeżycia) mieszkanek i mieszkańców, pozbawionych głosu w obliczu olbrzymich pieniędzy.
Popatrzmy zatem ponownie na materiały przygotowane przez Przyjaciół Ziemi, czyli organizację Friends of the Earth we współpracy z podobnymi NGO-sami. Kiedy myślimy - złoże ropy - najczęściej wyobrażamy sobie produkt końcowy wydobycia i efekty tegoż dla gospodarki. Niestety, dużo rzadziej wiążemy eksploatację natury z zagrożeniami ekologicznymi i zmianami klimatycznymi. A czy w tym kontekście myślimy o kobietach? A powinniśmy! To one najczęściej zostają na uboczu, podczas gdy ich mężowie i partnerzy pracują na szybach czy platformach. To je, jako zajmujące się w tradycyjnych społecznościach takimi zajęciami, jak przynoszenie do domu wody czy chrustu. Eksploatacja złóż tymczasem nierzadko zakłóca stosunki wodne w glebie, co prowadzi na przykład do wysychania studni czy też problemów z rolą, którą zajmują się kobiety. Skażenie środowiska równocześnie ogranicza bogactwo ekosystemu i tym samym zróżnicowanie diety u ludności autochtonicznej.
Nie tylko to stanowi problem - przy negocjacjach z nafciarzami kobiety pozostawiane są na uboczu - z nimi się negocjuje, a to one ponoszą koszty wzmożonej pracy przy domu, związanej z przemianami środowiska. Jeśli już znajdą sobie pracę przy tych projektach, padają ofiarami molestowania seksualnego i zmuszane są do dłuższej pracy za mniejsze pieniądze. Czarną kartą jest wzmożona prostytucja i handel żywym towarem, który rozprzestrzenił się wzdłuż linii Baku-Ceyhan na Kaukazie. Bez wdrażania praktyki gender maistreaming przez firmy naftowe będą one współodpowiedzialne za rozpad tradycyjnych społeczności.
Ironią losu jest fakt, że państwa posiadające złoża bogactw naturalnych rozwijają się wolniej od tych, które są ich pozbawianych. W Nigerii w 1980 roku 28% ludności żyła w biedzie - 20 lat później było to już 66%. Chciwość państw i firm z Północy globu sprawia, że w krajach ropo-, złoto-, gazonośnych (i wszelkich innych obdarzonych złożami surowców) notuje się nieproporcjonalnie dużo korupcji, autorytarnych rządów, wojen domowych i łamania praw człowieka. Lokalni mieszkańcy tracą miejsca pracy, bowiem rządowe kontrakty nie są zawierane we współdziałaniu z nimi. W Kazachstanie, z powodu wzrostu poziomu zatrucia wód istnieje ryzyko, że w ciągu kilku dekad zginie życie Morzu Kaspijskim. Związki zawodowe działające na obszarze złóż Kaszganu zanotowały (oficjalnie) 100 śmierci pracownic i pracowników zatrudnionych przy wydobyciu ropy w ciągu ostatnich 10 latach. Wiele z nich zdarzyło się we śnie, z powodu wdychania niebezpiecznych związków chemicznych.
Nie ma też rzecz jasna społecznych korzyści z obecności zachodnich koncernów. W dwóch najbardziej roponośnych prowincjach Kazachstanu, w których rozlokowało się najwięcej inwestycji zagranicznych w tym kraju, drogi znajdują się w tak samo żałosnym stanie, co w reszcie Azji Środkowej - nie licząc tych głównych i prowadzących do instalacji naftowych. Osoby chorujące z powodu ich ingerencji w środowisku nierzadko nie mają się gdzie leczyć, gdyż większość personelu medycznego w poszukiwaniu wyższych płac (i tak żałośnie niskich) zatrudniła się w koncernach naftowych. Z powodu zatrucia wody tysiącom rybaków zagląda wizja utraty źródła utrzymania.
Podobne przykłady można mnożyć bez końca. Nie ma potrzeby, zresztą może i kiedyś tematyka ta powróci na tym blogu, wraz ze zdobywaniem kolejnych interesujących informacji. Pokazują one dość dobitnie, że przemysł naftowy nie należy do gałęzi zrównoważonego rozwoju i czas już najwyższy inwestować w odnawialne źródła energii. Czy w porze peak oil będzie nas stać na tę odważną (i jedyną długofalowo opłacalną) decyzję, czy też trzeba nam do tego będzie kolejnych awarii reaktorów atomowych i baryłki ropy na poziomie 200 dolarów? Mam nadzieję, że tym razem pójdziemy po rozum do głowy wcześniej.
Wpadła mi w ręce krótka, ale bardzo pouczająca lektura przygotowana przez "Friends of the Earth". Owa publikacja, dostępna w Internecie, nosi tytuł "Wydobywając prawdę - przemysł naftowy zamierza podminować Dyrektywę o Jakości Paliwa". Tego typu foldery są nad wyraz interesujące, gdyż nie rozpisując się zanadto, dają pełny obraz prezentowanego w nim zagadnienia. A to poruszone na 20 stronach jest interesujące - chodzi o opór wielkich koncernów paliwowych przeciwko jakimkolwiek obligatoryjnym regulacjom unijnym, służącym ratowaniu środowiska. Opór tym bardziej kuriozalny, że - jeśli wierzyć FOEE - koszty ograniczenia o 10% emisji gazów szklarniowych do 2020 roku w stosunku do poziomów z 2010 byłyby relatywnie niewielkie i spokojnie do przetrawienia przez przedsiębiorstwa o miliardowych zyskach.
Chodzi o pieniądze - jak zwykle. Komisji Europejskiej z kolei zależy na tym, żeby deklaracje dotyczące walki z globalnymi skutkami zmian klimatycznych nie były tylko pustymi słowami. Ponieważ do tej pory gros kwestii związanych z dbaniem o niższe emisje metanu, dwutlenku węgla czy też tlenków azotu rozwiązywanych było na poziomie konsumentek i konsumentów oraz np. przemysłu wytwórczego (w szczególności samochodowego) decydenci doszli do słusznego wniosku, że już czas najwyższy zaprząc do walki o czyste środowisko koncerny paliwowe. Te zaś zaczęły wielką kampanię, opowiadającą, jak to dbają o środowisko i jak same z siebie uzgodnią wspólne, najlepsze dla siebie i siłą rzeczy dla świata zobowiązania.
Rzecz jasna dobrowolne zobowiązania okazały się fikcją, zaś reklamówki prasowe i telewizyjne były zwykłym picem na wodę. Shell usiłował udowodnić, że jego emisje nawożą kwiatki, po czym okazało się, że tego typu praktyka odbywa się tylko przy jednej rafinerii, a nie całym koncernie. To samo przedsiębiorstwo przeznacza na źródła odnawialne raptem 1% budżetu inwestycyjnego, jednocześnie mocno inwestuje w złoża ropy w kanadyjskich piaskach, podczas wydobywania których emitowanych jest trzy razy więcej gazów szklarniowych niż w źródłach konwencjonalnych. BP, który zaczął rozwijać swój skrót na "Beyond Petroleum", pokazuje się jako firma ekologicznie odpowiedzialna, co nie przeszkadza im zwiększać emisje CHG (GreenHouse Gases). Podobne historie można mnożyć bez końca.
Tymczasem zamiast spotykać się z unijnymi decydentami, dużo lepiej byłoby po prostu zabrać się za swoje rafinerie. Ich nierównomierny rozwój na kontynencie sprawia, że jedne potrafią emitować aż o 20% więcej gazów niż inne - wszystko dzięki różnice w poziomach inwestycji i wdrażania nowoczesnych technologii. Według ostrożnych szacunków, poprawa wydajności petrochemii (np. poprzez wykorzystywanie pary do ocieplania okolicznych domostw), zmiana paliwa, używanego do zaspokajania potrzeb energetycznych zakładów (np. z węgla na gaz) i przede wszystkim - mniej spalania gazu w pochodniach gazowych, już teraz zabronionego w kilkunastu krajach dałyby łącznie 10,5% redukcję emisji gazów, a wedle optymistycznych - nawet 15,5%, dużo powyżej unijnych wymagań.
Niestety, przemysł naftowy, notujący rekordowe zyski, nie chce poświęcić jej cząstki na poprawę jakości działania. Bez europejskich regulacji, które będą miały także skutki dla działań lokalnych koncernów także poza granicami Wspólnoty, nie ma mowy o dobrowolnych ograniczeniach emisji. Wykorzystywanie gazu, zamiast jego spalania, wprowadzenie alternatywnych paliw, takich jak gaz ciekły - do tego wszystkiego szefostwa koncernów trzeba przymuszać siłą. Inaczej kontynuowana będzie polityka przerzucania odpowiedzialności z jednej gałęzi przemysłu na drugą. Trwa to już teraz, kiedy nafciarze popularyzują biopaliwa, zapewniające im zyski i mające jednocześnie minimalny wpływ na zmniejszenie globalnych emisji GHG. Jedynie paliwo z trzciny cukrowej ogranicza emisje o 10 do 50% w porównaniu do zwykłego, bo już rzepak potrafi przynieść 70%, ale... wzrostu!
Czas zatem myśleć, działać - i żyć!
Jak to jest, że zjawiska społeczne i ekonomiczne, z którymi mamy do czynienia obecnie, uważane są za oczywiste, a te, które były takowe paręnaście, parędziesiąt lat temu, uznajemy za złe? Czy każde z nich jest przestarzałe i nieskuteczne? Chyba nie do końca, skoro wpierw portretuje się kobiety w reklamach jako słodkie idiotki, a następnie uzyskują one lepsze wyniki w egzaminach gimnazjalnych czy też jest ich więcej na uniwersytetach? Jak się to ma do ekonomii? By wiedzieć, dobrze poczytać najnowszą książkę z cyklu "Biblioteka Le Monde Diplomatique", autorstwa Davida Harveya o znamiennym tytule "Neoliberalizm. Historia katastrofy". Dobrze, by zajrzeć do tego prawie 300-stronnicowego tytułu i przekonać się na własne oczy, skąd wzięło się to zjawisko, krępujące umysły i działania rządów na całym świecie.
Harvey proponuje nam wpierw przenieść się w czasy powojenne, kiedy świeża pamięć o koszmarze totalitaryzmu i jeszcze wcześniejsza - o Wielkim Kryzysie sprawiła, że naturalnym stało się dążenie do rządowego kontrolowania procesów gospodarczych. Polityka "społecznie zakorzenionego liberalizmu", która rozkwitła wówczas w Europie Zachodniej i, w mniejszym zakresie, w Stanach Zjednoczonych przyniósł kilkadziesiąt lat egalitarnego rozwoju, w którym brały udział rzesze ludności nie mające precedensu w historii globu. Już w 1935 roku prezydent USA, Franklin Delano Roosevelt, mówił w przemówieniu do narodu: "Amerykanie muszą wyrzec się takiej koncepcji zdobywania bogactwa, która, poprzez nadmierne zyski, oddaje nadmiar władzy w prywatne ręce". W powojennych Niemczech przeprowadzono dekartelizację, by zapobiec odbudowie niebezpiecznych powiązań między państwem a wielkim biznesem. Pojawiały się coraz bardziej odważne pomysły, takie jak szwedzki plan z lat 70. XX wieku, planujący stopniowy wykup prywatnych przedsiębiorstw i stworzenie demokracji, w której akcjonariuszami są pracowniczki i pracownicy.
Cóż zatem stało się nie tak? Dlaczego miliony osób na całym świecie nie cieszy się większą ilością praw, a wpływy ekonomiczne uzyskali głównie zwolennicy rozwiązań neoliberalnych i antypracowniczych? Wystarczył śladowy wpływ na wykładowców, skierowany punktowo na Uniwersytet w Chicago, by gra o rząd dusz została rozpoczęta. Najpierw przyszedł czas na Chile i dyktaturę Pinocheta, który z lubością mordował opozycjonistów i wprowadzał sprywatyzowany system emerytalny. Następnie po obydwu stronach Atlantyku nadeszli neokonserwatyści - Margaret Thatcher złamała strajk górników i rozpoczęła ograniczanie wpływu państwa na gospodarkę. Sprzeciwiającą się tym pomysłom Radę Wielkiego Londynu rozwiązała, a w Liverpoolu połowa rajców walczących o państwo dobrobytu trafiła za kratki. Ronald Reagan, do dziś ikona neokonserwatystów, rozpoczął walkę z regulacjami, ochroną środowiska i podatkami dla bogatych.
Rozliczne państwa stawiały opór, jednak zmiany idące w kierunku przeniesienia większej władzy na elity finansowe. Reformy nie ominęły nawet wzoru polityki egalitarnej - Szwecję, w której przedsiębiorcy rozpoczęli bojkot negocjacji z udziałem rządu i związków zawodowych, zmuszając do rozmów na poziomie przedsiębiorstw, osłabiających świat pracy i jego możliwości. Zwolennicy neoklasycyzmu wyparli keynesistów z międzynarodowych instytucji finansowych, a także kapituły ekonomicznej Nagrody Nobla, w której zmiany nastąpiły dopiero niedawno.
Wszystko to było możliwe dzięki odpowiedniemu przewartościowaniu priorytetów, jakimi powinno kierować się państwo. Liberalizm społecznie zakorzeniony uważał, że państwo ma na sobie obowiązek rozwiązywania problemów ekonomicznych po to, by obywatelki i obywatele mogli samodzielnie podejmować samodzielne decyzje i żyć pełnią życia, nie bojąc sie o przyszłość i o stan portfela. Neoliberalizm zaczął utwierdzać inne przekonania - szermował indywidualną wolnością i odpowiedzialnością, przez co legitymizował nierówności i egoistyczny wyścig szczurów. Regulacje, trzymające rynki finansowe w ryzach, uznano za zło. Środowisko traktowano jako źródło surowców, a nie dobro wspólne - samo to pojęcie zdecydowano się ośmieszyć. Neokonserwatyści dołączyli do tego wojny o aborcję i z homoseksualizmem, siląc się na obronę wartości, które przedstawiali jako zagrożone.
Pod tym sztandarem łatwiej było przekonać robotnice i robotników do wspierania polityki, która była oczywiście sprzeczna z ich interesami. Wysoki deficyt, jakim zdecydowano się finansować politykę militarną, zasypywano likwidacją programów socjalnych. Bogata Północ, nakazując zadłużonemu Południu niszczenie opieki społecznej dla swoich obywateli i otwieranie państw na przepływy globalnego kapitału, sama stosuje po dziś dzień ograniczenia celne i dotacje dla własnego rolnictwa i przemysłu. Wszędzie tam, gdzie w momencie kryzysu pojawił się opór przed neoliberalnym kierunkiem (np. w Malezji pod koniec lat 90. XX wieku), wychodzenie z kłopotów gospodarczych trwało krócej, a poziom wzrostu gospodarczego był wyższy niż tam, gdzie kurs ten realizowano ze ślepą konsekwencją. Harvey podaje na to dowody.
Jaka jest zatem alternatywa? Dla autora dobrym tropem jest sprawdzenie Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Dziś na czołowymi wartościami czyni się prywatną wolność i swobodę do przedsiębiorczości - ale nic nie stoi na przeszkodzie, by zamienić je na odpowiedzialność za środowisko czy też prawo do strajku. Nie oznacza to odstawienia do kosza praw jednostki, które stanowią wielkie osiągnięcie Rewolucji Francuskiej i Roku 1968. Chodzi tu raczej o wyważenie między "wolnością" a "równością" i sprawieniem, by wspólnota wspierała jednostkowe wybory, a jednocześnie by jednostka odnajdywała we wspólnocie oparcie i mogła na nią liczyć, kiedy jest jej trudno. Taki właśnie świat warto zbudować - ale by tak się stało, należy poznać dobrze teraźniejszość. Lektura Harveya z pewnością w tym procesie pomaga.
Sprawa 14-latki myślącej o aborcji zdaje się nie mieć końca - niestety. Wokół tekstu i postawy "Gazety Wyborczej" narosło mnóstwo kontrowersji i trudno tutaj nie poruszać się w obrębie domysłów i interpretacji, niemniej jednak parę nieprawidłowości (by użyć tego łagodnego eufemizmu) można tutaj dostrzec od ręki. Dlaczego zwolennicy ochrony płodu - bo nie można dać się zastraszyć mówieniem o "ochronie życia" kilku, kilkunastu czy kilkudziesięciu komórek - nie dali dziewczynie spokoju nawet w szpitalu i na komisariacie? Dlaczego dane osobowe dziewczynki, rzekomo zachęcanej do usunięcia ciąży przez feministki (bujda na resorach!) pojawiły się na forum internetowym pewnego prawicowego periodyku, gdzie ponoć nadal są dostępne? Czy spokój i możliwość podjęcia suwerennej decyzji umożliwia wysyłka SMS-ów, która sprawia, że nastolatka stresuje się jeszcze bardziej?
Po raz kolejny wychodzi jawna pogarda dla kobiety i jej roli społecznej. Ma ona rodzić i na tym z grubsza polega jej funkcja. Słyszałem o osobach odwodzących ją od aborcji, które chętnie adoptowałyby jej dziecko. Nie słyszałem za to obietnic o tym, że pomogą samej dziewczynie - owszem, zbierają jakieś pieniądze, ale na dziecko, nie na matkę, ta najwidoczniej ma być kowalką swojego losu - neokonserwatyzm objawia się tu w czystej, wydestylowanej formie.
Szpital publiczny miał zgodnie z prawem obowiązek wykonania zabiegu albo skierowania do placówki, w której 14-latka będzie mogła usunąć ciążę. Tak się nie stało i teraz tkwi ona w matni, brana na przeczekanie tak, aby minął termin legalnego jej przerwania i będzie musiała ją donosić do końca. Nie dość, że obecna ustawa antyaborcyjna jest jedną z najbardziej restrykcyjnych w Europie (co jakimś dziwnym trafem nie przeszkadza nam mieć jednego z najniższych przyrostów naturalnych na kontynencie), to jeszcze jej przestrzeganie nierzadko jest fikcją. Zasłona sumienia lekarek i lekarzy bardzo szybko znika, kiedy oferuje się im pieniądze - wychodzi tu neoliberalne utowarowienie ciała kobiety, która za darmo nie może decydować o sobie, ale za parę tysięcy złotych - już tak. Siłą rzeczy wyklucza to osoby niezamożne, którym pozostają do dyspozycji tak cywilizowane metody, jak wieszaki - ale to już obrońcom moralności nie przeszkadza. Ani trochę.
W sytuacji, gdy edukacja seksualna w szkołach jest w wielu wypadkach fikcją wiele osób nie dziwi (a powinno!), że wśród młodych ludzi pokutują takie przekonania jak to, że przy "pierwszym razie" nie można zajść w ciąże. Wszelkie pomysły dotyczące wprowadzenia rzetelnej oświaty w tej dziedzinie, informującej nie tylko o budowie narządów płciowych, ale też o różnych środkach antykoncepcyjnych trafiają na kanonadę "obrońców wartości", dla których oznacza to zachętę do uprawiania niczym nieskrępowanej rozwiązłości. Ten tok myślenia prowadzi do tak kuriozalnych zdarzeń, jak zakaz przytulania się w szkołach, podejmowany w nieco bardziej mrocznych czasach rządów PiS, LPR i Samoobrony.
Nikt nie zmusza dziewczyny do przerwania ciąży - to jej prywatny wybór. Państwo ma jednak obowiązek zapewnienia jej świętego spokoju i możliwości podjęcia samodzielnej decyzji, która nie będzie ograniczona propagandą pana w koloratce (który o tym, co przeżywa kobieta w tym stanie zapewne nie wie za wiele) ani sumieniami ginekolożek i ginekologów, które ograniczają wolność innej, autonomicznej jednostki ludzkiej. Dlatego też, by przeciwstawić się wcinaniu się Kościoła w działanie instytucji państwowych i by pokazać nasze wsparcie dla Agaty, byliśmy pod Sejmem. Oby była to ostatnia sprawa tego typu, przy której demonstracje będą konieczne - niestety, obecna ustawa takiej pewności nie daje...
Zielona polityka zatrudnienia – w kierunku pełnej aktywności
My, Zieloni, wierzymy że gospodarka może rozwijać się tylko, jeśli możemy zmobilizować energię i kreatywność obywatelską poprzez stworzenie dla nich zrównoważonej wartości, także dla społeczności w której uczestniczą. Ta mobilizacja nie może być osiągnięta tylko poprzez pozwalanie na działanie rynku – wymaga aktywnego uczestnictwa władz publicznych.
Tworzenie wartości, w zielonym znaczeniu tego słowa, nie polega tylko na akumulowaniu materialnego bogactwa czy na działaniu rynku – aktywność kulturalna, polityczna, artystyczna, edukacyjna i naukowa, opieka rodzinna, wszystko to wpływa na wspólne bogactwo. Nie wszystkie z tych działań które wspierają tworzenie wartości są koniecznie płatne, wiele z nich jest robione woluntarystycznie i Zieloni to wspierają. Mimo to wszystkie z nich powinny być rozpoznane i nagradzane przez społeczność (mając w pamięci większą rozwartość między płciami w dystrybucji pracy płatnej i niepłatnej oraz ekonomicznej wartości różnych typów pracy). Jako konsekwencja tego stanu rzeczy, aktywność danej osoby może przyjmować różną formę w czasie życia tej osoby. Obecnie najbardziej rozpowszechnioną formą jest ta płatna w każdym sektorze ekonomii (patrz powyżej) – lecz samokształcenie, zajmowanie się dziećmi i krewnymi, poświęcanie czasu na wspólnotę lokalną to także sposoby, które są do wyboru w określonych momentach życia, które poświęcone są wspieraniu społeczności. My, Zieloni, wspieramy cel „pełnego zatrudnienia” dla wszystkich tych, którzy poszukują płatnej pracy, ale dla nas musi być on rozszerzony do wspierania „pełnej aktywności”.
Zieloni uznają, że prawa ludzi idą w parze z ich obowiązkami. W pewien sposób redefiniuje to odpowiedzialność wszystkich graczy ekonomicznych:
- Społeczeństwo ma tworzyć warunki umożliwiające rozwój i nagradzanie pełnego potencjału z punktu widzenia „pełnej aktywności”
- Pracodawcy wszelkich rodzajów powinni włączyć te warunki i skorzystać z ich zalet bez lęku bycia dyskryminowanymi z tego powodu
- Jednostki mają aktywnie korzystać z możliwości i oferowanych szans zapewniając, że w ten sposób będą wspierać społeczeństwo.
Widzimy jednak, że w naszych społecznościach rosnąca grupa pracownic i pracowników o niepewnym statusie albo nawet na kontraktach nie tylko nie wspiera, ale jest wykluczona z praw i zabezpieczeń socjalnych – w szczególności kobiety. Tym samym istnieją obywatelki i obywatele, którzy z różnych powodów (choroba, uzależnienie, niepełnosprawność...) nie mogą współuczestniczyć. Potrzebują i zasługują na odpowiednie wsparcie od społeczeństwa. Pomysł, który łączy ze sobą bezpieczeństwo i elastyczność jest prawdziwie zielony. Termin „flexicurity” jednak zbyt często był używany jako zasłona dymna niczym nieograniczonej elastyczności i deregulacji. Podczas gdy elastyczność jest ważna, bo pozwala naszym społeczeństwom i gospodarkom odpowiedzieć na wyzwania zmieniającego się świata, państwo ma obowiązek bronić ludzi przed wpływami zawirowań ekonomicznych i zapewniać wysoki poziom standardów socjalnych i warunków pracy. Dla Zielonych zatem bezpieczeństwo jest nie mniej ważne niż elastyczność. Dla Zielonych, odpowiednim instrumentem gwarantującym prawidłową równowagę pomiędzy tymi celami jest silnie zinstytucjonalizowany dialog pomiędzy partnerami społecznymi, reprezentującymi ludzi pracy i pracodawców. Ma to odgrywać kluczową rolę w kształtowaniu zasad i instrumentów rynku pracy (warunki pracy, płace, zabezpieczenia...). Zieloni są przeciwni rozszerzaniu zasady kraju pochodzenia na prawa socjalne (bezpieczeństwo, zdrowie, opieka społeczna, płace) w celu zapobieżenia dumpingowi socjalnemu.
Mówiąc konkretnie, Zieloni proponują w obszarze rynku pracy:
- By otoczenie prawne zapewniało, że wszystkie rozpoznane rodzaje aktywności wpływały na rozbudowywanie prawa każdej i każdego do zabezpieczeń społecznych (zdrowotnych, zasiłków dla bezrobotnych, emerytury, urlopu rodzicielskiego, opieki nad dziećmi, dla niepełnosprawnych) i aktywnie pozwala na samodeterminację i na możliwość zmiany typu aktywności społecznej
- By przepisy dotyczące czasu pracy umożliwiały dostatecznie dużo czasu dla obywatelek i obywateli do rozwijania działań poza ich pracą i były zorganizowane w sposób maksymalizujący ich wpływ na tworzenie miejsc pracy. Tym samym Zieloni wspierają wszelkie rodzaje wspólnego i/lub indywidualnego, ochotniczego skracania czasu pracy, biorąc pod uwagę rozwój wydajności pracy, tak wewnątrz, jak i na zewnątrz Unii Europejskiej. Wiedząc o luce między płciami w dystrybucji pracy na pół etatu (większość tego typu umów zawieranych jest przez kobiety) Zieloni wspierają przepisy zachęcające mężczyzn do skracania swojego czasu pracy.
- By otoczenie prawne zapewniało prawdziwe zachęty do aktywności. Oznacza to, że opodatkowanie musi być przeniesione z pracy (patrz poniżej) na kapitał i energię, tak by pracodawcy byli zachęcani do tworzenia miejsc pracy i oszczędzania energii – jednak także kombinacja odszkodowań za bezrobocie i innych inicjatyw muszą być takie, że zajęcie się wartościową społecznie pracą lub aktywnością jest zawsze finansowo opłacalne dla jednostki. Pomysły takie muszą być wprowadzane razem ze zwiększaniem podstawowych zabezpieczeń po to, by nie zostawić z tyłu tych, którzy nie mogą pracować albo nie mogą znaleźć pracy na rynku
- Równość płci musi stać się rzeczywistością na rynku pracy. Oznacza to równe prawa, w szczególności do odszkodowań i zabezpieczeń socjalnych, a także w procesie przyjmowania do pracy i pewności pracy. Oznacza także wprowadzanie szczególnych działań, np. w dostępie do infrastruktury dla dzieci, powrocie do pracy po urlopie rodzicielskim i zachęcaniu mężczyzn do przejmowania pracy domowej
- Konkretne rozwiązania powinny być wprowadzone w celu promocji równego udziału imigrantów na rynku pracy
- By stymulować przedsiębiorczość, osobom zatrudnionym należy zapewnić możliwość uczestnictwa w ustaleniach dot. bezpieczeństwa socjalnego (np. zasiłki dla bezrobotnych, emerytury, urlopy wychowawcze, zasiłki dla niepełnosprawnych etc.), oparte na odpowiednich wkładach własnych
Kształcenie i trening powinny być podwyższonym priorytetem w politykach publicznych zapewniając każdej i każdemu możliwość pełnego wykorzystania swoich możliwości. Oznacza to zwiększone budżety na oświatę, ale także odpowiednią legislację umożliwiającą ludziom kontynuowanie edukacji w ciągu swojego życia (np. wsparcie dla dożywotnich planów edukacyjnych, elastyczne możliwości brania przerwy podczas kariery zawodowej, zobowiązanie pracodawców do zapewnienia lub też dozwalania możliwości płacenia za kształcenie itp.)
- Władze publiczne winny aktywnie wspierać osoby bezrobotne na indywidualnej bazie, zapewniając wsparcie w znajdywaniu zawodu (zatrudnienie, treningi) który zgadza się z ich aspiracjami i potrzebami, a także pozwala im mieć swój udział w tworzeniu wartości dla społeczeństwa. Oznacza to konkretnie odpowiedni poziom kadrowy i finansowy umożliwiający indywidualną pomoc
- Płaca minimalna musi zostać wprowadzona na poziomie każdego kraju Unii Europejskiej, z możliwością różnic sektorowych lub też geograficznych.
- Europejskie Rady Pracownicze powinny mieć większe kompetencje zgodnie z zaleceniami ETUC (Europejskiej Komisji Związków Zawodowych)
- Egzekwowanie prawa pracy powinno być wysokim priorytetem w celu zapewnienia, że rynek pracy na czarno – od którego zaczęły być zależne niektóre sektory, np. opieka nad ludźmi starszymi – będzie efektywnie zwalczany. Oznacza to, że odpowiednie zasoby ludzkie i materialne powinny być przeznaczone w celu zapewnienia skutecznej kontroli
- Wspieramy wykluczanie z publicznych przetargów i wsparcia firm w określonych sytuacjach, np. gdy równość płci albo prawo pracy nie jest w nich respektowane
Opodatkowanie i subsydia
Zielona polityka podatkowa i ta dotycząca subsydiów wspiera społecznie i ekologicznie sprawiedliwą gospodarkę. Opodatkowanie ma w niej trzy główne funkcje: generuje dochody dla wspieranych publicznie dóbr i usług, jest sposobem redystrybucji dochodów i bogactwa pomiędzy jednostkami i regionami i metodą dostosowywania aktywności ekonomicznych, by wspierać te korzystne dla wspólnego dobra i redukować niepożądane efekty. W walce ze zmianami klimatycznymi to podatki, opłaty i handel emisjami są instrumentami wykuwającymi racjonalną alokację zasobów.
Podatki i subsydia muszą być transparentne, równościowe i łatwe do zarządzania. Zielona, socjalno-ekologiczna reforma podatkowa przesuwa ciężar z pracy na zużycie ograniczonych zasobów naturalnych i większe opodatkowanie kapitału. Nie można zaakceptować faktu, że praca jako czynnik produkcji jest opodatkowana wyżej niż kapitał. Walka z unikaniem płacenia podatków i malwersacjami w tej dziedzinie musi mieć wyższy priorytet – adekwatne do problemu zasoby powinny być dostępne.
Zieloni proponują:
- Ekopodatki i ekobonusy – tworzą zrównoważoną gospodarkę poprzez promocję przyjaznych środowisku produktów i usług. Zielone wybory powinny być finansowo wspierane, a nie karane. Mając to na uwadze, podatki na CO2 i energię muszą być kluczowym elementem polityki podatkowej, a nie tylko opcjonalną kwestią w systemie, który obecnie nie pracuje na rzecz środowiska i walki ze zmianami klimatycznymi. Gdy energia kosztuje więcej, jej oszczędzanie staje się bardziej atrakcyjne. Odnawialne źródła energii powinny być opodatkowane niżej niż kopalniane. Sektor lotniczy nie powinien już korzystać z przywilejów fiskalnych, podczas gdy opodatkowane są inne typy transportu, takie jak kolej. W sektorze budowlanym społecznie zaprojektowane subsydia powinny zachęcać do efektywności energetycznej.
- Sprawiedliwy i progresywny podatek dochodowy – dla Zielonych, by zapewnić sprawiedliwość, podatek dochodowy powinien uwzględniać wszystkie źródła dochodu. Opodatkowanie to, uwzględniając kwotę wolną od podatku (próg minimalny), musi być progresywne, by zapewnić, że ludzie będą go płacić zgodnie z ich możliwościami. Ulgi podatkowe muszą być społecznie i środowiskowo sprawiedliwe i zachęcać do zrównoważonego inwestowania
- Walkę z równaniem w dół w kwestii podatków korporacyjnych – by zapobiec rujnującej rywalizacji podatkowej, Zieloni są za wspólną ramą na podatki od firm, podobną do tej znanej z podatku VAT. Powinna uwzględniać zharmonizowaną podstawę podatkową oraz zróżnicowane minimalne progi podatkowe (np. mniejsze dla nowych państw członkowskich podczas okresu przejściowego i wyższe dla starych członków UE). Powinno to zapewnić, że firmy będą oddawać swój sprawiedliwy udział w dochodach podatkowych w całej Unii
- Podatki majątkowe jako sprawiedliwy wkład w dochody podatkowe – podatek od kapitału powinien stanowić odpowiedni udział w całościowych przychodach z podatków. Podczas gdy nierówna dystrybucja dochodów i kapitału w Unii Europejskiej wzrasta, podatki majątkowe odgrywają istotną rolę w zmniejszaniu tych nierówności. Może to zachęcić państwa członkowskie do finansowania dóbr i usług publicznych albo by redukować opodatkowanie pracy. W kwestii alokacji, podnoszenie podatków majątkowych może nawet poprawić efektywność aktywów, takich nieruchomości.
- Wprowadzenie podatku Tobina/Spahna: Spekulacje finansowe niosą za sobą wielkie ryzyko destabilizacji prawdziwej ekonomii i zwiększa rozwarstwienie między bogatymi i biednymi. Podatek typu Tobin/Spahn na transakcje finansowe może pomóc w redukcji niestabilności międzynarodowych rynków finansowych. Prowadzi też do pozyskania sporych dochodów opartych głównie na transakcjach w wysoko rozwiniętych krajach, a także powinien być używany do wspierania międzynarodowej współpracy rozwojowej
- Debatę nad wprowadzeniem systemu radzącego sobie z emisjami gazów szklarniowych. System cap-and-trade może zredukować sumę emisji CO2 i ustawić cenę za dwutlenek węgla.
Droga naprzód
Wyzwania przed którymi stoimy jako ludzkość są ogromne. Miliardy ludzi aspiruje do osiągnięcia najbardziej podstawowych standardów życia – możliwości wykarmienia samych siebie, dostępu do służby zdrowia i podstawowej edukacji, życia w pokojowym i zdrowym środowisku. Nawet w tych częściach globu, które zaznały, przez wieki albo przez dekady, szybszego tempa rozwoju gospodarczego, muszą powstać odpowiedzi na istotne kwestie – przyspieszoną degradację naszego środowiska i wyczerpywanie się zasobów naturalnych, rosnące nierówności społeczne, zwiększona zależność od lekarstw, rozkład tkanki społecznej – wszystko to przykłady tego, że nasze społeczności nie są w najlepszej kondycji. Wyzwanie zmian klimatycznych bezpośrednio grozi przetrwaniu ludzkiego życia na planecie.
Podczas gdy nie zamierzamy lekceważyć zagrożenia, my, Zieloni, widzimy zmiany klimatyczne także jako szansę. Niech będą one budzikiem dla każdej istoty ludzkiej i punktem zwrotnym w historii Ziemi. Nadszedł czas na sprawienie, by ekonomia służyła ludziom – nie nielicznym, tu i teraz, ale wszystkim, zawsze. Musi stać się instrumentem do szczęśliwego przezwyciężenia wyzwań wspomnianych powyżej i skierować nasze społeczeństwa na ścieżkę zrównoważonego rozwoju.
Przekierowanie naszych gospodarek nie stanie się samo z siebie. Będzie wymagać zaangażowania wszystkich graczy. Rządy na każdym szczeblu, odpowiedzialne wobec obywatelek i obywateli, muszą odzyskać inicjatywę, definiując reguły gry na ekonomicznym boisku, ustalić cele, zapewniać pomysły, inwestować w kluczowe segmenty, takie jak edukacja i zdrowie, ale także tworzyć warunki do rozwoju i rozkwitu kreatywności i pomysłowości ludzi i firm. Przedsiębiorstwa każdego rozmiaru także muszą przyjąć do wiadomości te nowe wyzwania i zaakceptować nowe reguły gry, nie tylko na poziomie lokalnym, ale też globalnym. Muszą zauważyć, że demokratyczne rządy są obrońcami dobra wspólnego. Z drugiej zaś strony rządy muszą zdać sobie sprawę, że nie ma mowy o osiągnięciu celów bez kwitnących, innowacyjnych przedsiębiorstw, operujących na otwartych, transparentnych i sprawiedliwych rynkach. Kooperatywy, stowarzyszenia i organizacje pozarządowe muszą być na pewien sposób tak pionierami nowego świata, jak i patrzącymi na ręce rządom i firmom. Na koniec zaś to do każdej i każdego z nas jako obywatelek i obywateli, konsumentek i konsumentów, studentek i studentów, pracownic i pracowników (zatrudnionych bądź nie), biznesmenek i biznesmenów należy zachowywanie się w sposób odpowiedzialny. W końcu wszyscy gracze wymienieni powyżej są złożeni przede wszystkim z ludzi – to ludzie będą czynić naszą lepszą przyszłość możliwą.
Często słyszymy że odpowiadanie na wyzwania inne niż krótkoterminowa maksymalizacja zysku po prostu zabije ekonomię. Odpowiadamy na to, że nie odpowiadanie na nie skutkuje tym, że ekonomia zabija planetę, jej mieszkanki i mieszkańców. Historia pokazuje nam, że kluczowe ewolucje, takie jak prawa socjalne w świecie uprzemysłowionym, nie były zmorą gospodarki – wręcz przeciwnie, wniosły do niej nową jakość (aczkolwiek przy jednoczesnym szkodzeniu środowisku). My, Zieloni, wierzymy że poprowadzenie naszych społeczeństw na ścieżkę zrównoważonego rozwoju będzie miało podobny efekt. Już dziś widzimy setki tysięcy miejsc pracy powstałych w gospodarkach, będących forpocztą Zielonej Gospodarki. W takiej właśnie gospodarce wiedzy i innowacji, Europa ma szansę odegrać wiodącą rolę. Ponieważ zmiany klimatyczne nie będą czekać, czas działać – teraz.
Fotografia - Raimo Oksala, Fińscy Zieloni
Redefiniowanie wzrostu gospodarczego
My, Zieloni, jesteśmy za wzrostem gospodarczym opartym na jakości, który prowadzi do lepszego życia i sprawiedliwego społecznie i środowiskowo zrównoważonego społeczeństwa. Widzimy, że wzrost oparty na niekończącym konsumowaniu zasobów naturalnych nie jest ani możliwy, ani pożądany na skończonej planecie. Tym samym wzrost gospodarczy w zielonym sensie oznacza zwiększoną aktywność ekonomiczną, która przynosi autentyczny i równomierny wzrost jakości życia i nie skutkuje wyczerpaniem zasobów naturalnych.
Zieloną alternatywą jest zapewnienie, że wzrost może być oddzielony od eksploatacji surowych materiałów, a innowacje i wiedza tworzą wartość dodaną, w tym efektywność energetyczna. Całkowita ilość konsumowanych surowców nieodnawialnych i poziom emisji i odpadów muszą być drastycznie ograniczone do poziomu, który Ziemia będzie w stanie wytrzymać. Jednocześnie aprobujemy zasadę przechodzenia do równych praw do zasobów dla każdej osoby, i użylibyśmy ramy oparte na tej zasadzie do kierowania naszym podejściem do globalnych wyzwań, takich jak zmiany klimatyczne. Poprawa wydajności surowcowej sama w sobie nie wystarczy, wzorce konsumpcji muszą odzwierciedlać społeczne i ekologiczne wyzwania przed którymi stoimy na tej planecie.
Ludzie w krajach biednych i rozwijających się mają równe prawo do osiągnięcia najwyższych standardów jakości życia. Musimy zapewnić, że w zaspokajaniu potrzeb obecnego pokolenia nie będziemy ograniczać wolności przyszłych pokoleń do dokonywania własnych wyborów ekonomicznych (w decydowaniu o tym, co ma być produkowane i jak może być konsumowane). Ponieważ chcemy zmienić definicję rozwoju, proponujemy zmianę sposobu jego liczenia. Produkt Krajowy Brutto (PKB) jako wskaźnik musi być oceniony w krytyczny sposób i musi włączać takie czynniki, jak wyczerpywanie się zasobów naturalnych, koszty chorób, wpływ wykluczenia społecznego i katastrof spowodowanych przez ludzi. Dla Zielonych, ponieważ liczy on tylko aktywność ekonomiczną, PKB jest jedynie jednym ze wskaźników który powinien być brany pod uwagę. Musi być uzupełniony przez wskaźniki alternatywne, które mierzą jakość życia społeczności, takie jak alfabetyzacja, oczekiwana długość życia, równość płci, praca płatna i bezpłatna, dostęp do opieki medycznej, edukacji, czystej wody itp. Chcielibyśmy, by wskaźniki tego typu (UN Human Development Index, Indeks Zrównoważonego Ekonomicznie Dobrobytu, Wskaźnik Autentycznego Postępu, ślad ekologiczny...) pomagały w tworzeniu polityki.
My, Zieloni, uważamy że Pakt na rzecz Stabilności i Wzrostu UE powinien zostać zastąpiony takim, który bierze pod uwagę cele zrównoważonego rozwoju które chcemy postawić w centrum strategii Unii Europejskiej. Mówiąc konkretnie, powinien on zwierać wiążące cele jeśli chodzi o redukcję emisji gazów szklarniowych, poziom zatrudnienia, ubóstwa dzieci i wyczerpania się kapitału naturalnego. Na poziomie Unii i państw członkowskich, budżetowanie środowiskowe i społeczne musi być wprowadzone wraz z mechanizmem sankcji podobnym do tego z Paktu Stabilności i Wzrostu.
Europejski budżet jest obecnie ograniczony do 1% PKB. Potrzebuje jednak skoordynowanych wysiłków, by zmniejszyć ślad ekologiczny. Wymaga to publicznych pieniędzy, gwarantowanych przez Europejski Bank Inwestycyjny, ponieważ wiele z tych inwestycji nie jest opłacalnych krótkoterminowo. My, Zieloni preferujemy obydwie opcje – wzrost i ponowne zbilansowanie budżetu w celu wyposażenia Unii w środki do zmagań z nowymi wyzwaniami przed nią stojącymi.
Polityka pieniężna Europejskiego Banku Centralnego i Strefy Euro musi być lepiej zintegrowana i spójna z polityką ekonomiczną UE, odbijając cele wspomniane powyżej.
Obecnie w bardziej rozwiniętych krajach to często niepokoje związane ze wzrostem gospodarczym i PKB doprowadzają rządy do rezygnacji z wprowadzania zmian potrzebnych do zapewnienia prawdziwie zrównoważonego rozwoju. Wyraźne uznanie, że wzrost PKB nie znaczy automatycznie wzrostu jakości życia, a także, że inne priorytety powiązane ze wzrostem gospodarczym powinny być mierzone i podniesione pod względem ważności, powinno być kluczowym etapem w pozwalaniu rządom implementować środki zawarte w sekcji „Regulowanie gospodarki w celu uczynienia jej odpowiedzialną”.
Równość między płciami
Na całym świecie kobiety zarabiają mniej niż mężczyźni za tę samą pracę, brakuje im dostępu do gruntów i do kredytów, a także robią dużo więcej niż tylko ich udział w wychowaniu dziecka – opiekują się starszymi, pracują woluntaryjnie i wykonują inne darmowe prace. W skali globalnej większość osób ubogich to kobiety. Istnieją dowody na to, że ten przechył płciowy tłumi aktywność ekonomiczną. Zauważamy, że ruch mikrokredytów dał milionom kobiet cenne wsparcie finansowe.
Musimy wprowadzić środki umożliwiające osiągnięcie równego dostępu kobiet do rynku pracy, prowadzenia własnego biznesu i wszelkich stanowisk w miejscach pracy. Tym samym Zieloni są silnie za polityką specjalnie nakierunkowaną na uczestnictwo kobiet i ich sukces na arenie ekonomicznej, taką jak dobra i dostępna finansowo opieka nad dziećmi, hojne zasiłki rodzicielskie, kwoty wolne od podatku dla kobiet – przedsiębiorczyń, środki promujące równowagę płci (gender balance) we wszystkich sektorach, takie jak parytety dla kobiet w zarządach firm. Zieloni chcą równości płci w ogólności, a a na rynku pracy – w szczególności (zobacz sekcję „Zielona polityka zatrudnienia).
Równość pomiędzy pokoleniami
Społeczna i środowiskowa sprawiedliwość musi być brana pod uwagę nie tylko z punktu widzenia solidarności pomiędzy ludźmi żyjącymi obecnie, ale także solidarności międzygeneracyjnej. Europejska Partia Zielonych wierzy że istnienia ludzkie żyjące obecnie mają zobowiązania względem przyszłych pokoleń. To podstawa naszej wizji zrównoważonego rozwoju. Szanując to, Zieloni chcą wzmagać innowacje i alternatywne style życia w celu przygotowania lepszego jutra dla przyszłych pokoleń i to redukowania ekologicznego długu które będą musiały dzierżyć.
Zieloni chcą walczyć z krótkoterminowością, która dominuje w procesie podejmowania decyzji tak w sektorze prywatnym, jak i publicznym. Kwartalne działania korporacji, pęd za krótkoterminowym zyskiem funduszy emerytalnych czy też rządy ograniczające swój horyzont do cykli wyborczych nie prowadzą do zrównoważonych strategii. Chcemy, by inwestycje przynosiły długoterminowe korzyści. My, Zieloni, zawsze chcemy wprowadzać zasadę zapobiegawczości. Nie będziemy wspierać działań oznaczających potencjalną groźbę dla ludzkiego zdrowia albo integralności środowiska. Nie akceptujemy także opóźnień we wprowadzaniu nowych środków zapobiegających wyłącznie na bazie przekonania, że nie ma wystarczająco dużo badań naukowych. Chcemy postępowej polityki przynoszącej stabilne regulacyjne, fiskalne i ekologiczne środowisko do rozwoju zielonych innowacji i tworzenia miejsc pracy. Przechodzenie w długoterminowe planowanie jest także niezbędne do zagwarantowania przyszłej żywotności systemów emerytalnych w starzejącym się społeczeństwie.
Wobec tego my, Zieloni, proponujemy:
- Plan ekoinwestycyjny o dużej skali – na rzecz zrównoważonych technologii przyszłości. Patrząc się na wielkość swej ekonomii, Unia Europejska ma potencjał bycia liderką w tej transformacji. Musi stymulować inwestycje w naukę, rozwój i posiadać udziały w „prosperujących ekologicznie” sektorach, takich jak zrównoważone budownictwo i mieszkalnictwo, zielona chemia przemysłowa, energia odnawialna, zrównoważone rolnictwo, ekologiczna mobilność, e-komunikacja itp.
- W celu zredukowania długu ekologicznego, proponujemy obowiązkowe i systematyczne oszacowanie zrównoważenia inwestycji i decyzji publicznych – ich wpływu ekologicznego i społecznego; systematyczne środowiskowe i socjalne standardy w przetargach publicznych; ambitny plan inwestycyjny w dziedzinie renowacji mieszkań; zielone opodatkowanie przemysłu transportowego etc.;
Jeśli chodzi o fundusze emerytalne, olbrzymia część z nich używana jest do spekulacji i inwestowania w społecznie nieodpowiedzialne zachowania; Zieloni chcą obowiązkowych środków w celu przeorientowania tych inwestycji w kierunku zrównoważonego rozwoju i działań odpowiedzialnych społecznie
- Jeśli chodzi o podatki spadkowe i od darowizn, Zieloni wierzą że ich głównym celem powinno być odwrócenie i zapobieżenie niesprawiedliwej akumulacji bogactwa i władzy. Powinny być zaprojektowane w celu redystrybucji majątku i zwiększenia równości szans. Powinny być skalkulowane na „bazie odbiorcy” („recipient basis” - na przykład z uwzględnieniem okoliczności w jakich osoba otrzymuje spadek, a nie sytuacji spadkodawcy). Powinny być także rozszerzone tak, by uwzględniać darowizny poczynione przez dawcę w czasie trwania jego życia a nie tylko te będące spadkiem przy okazji jego śmierci.
Równość między narodami
Z powodu dekad wiary decydentów w samoregulację rynków, a także ciągnącego się braku efektywnej regulacji międzynarodowej gospodarki, globalizacja doprowadziła do dalszego powiększania się rozwarstwienia pomiędzy narodami i w narodach. Zagraża to globalnemu pokojowi i stabilności. Podczas gdy niektóre kraje zdołały podnieść wielu ludzi z biedy, inne, szczególnie w Afryce, wpadają w nią coraz głębiej. Podczas gdy ekonomiści wychwalają efekty wydajnościowe ekonomicznej globalizacji, odzwierciedlone w globalnym PKB, zapominają wspomnieć, że nie produkuje od zdrowej tkanki społecznej, bez której zrównoważony globalny rozwój nie jest możliwy.
W takim kontekście, UE ma olbrzymią rolę – ponownie wprowadzić politykę w ekonomię. Unia stała się największą światową potęgą ekonomiczną. Euro rywalizuje z dolarem jako waluta rezerw w światowym handlu. Decyzje Europejskiego Banku Centralnego, Rady Europejskiej czy też Komisji Europejskiej decydują o życiu milionów ludzi poza Unią Europejską. Wraz z Traktatem Lizbońskim, Parlament Europejski zyskuje moc współdecydowania w unijnej polityce handlowej. UE jest dziś niesłychanie znaczącym graczem i jej polityka ekonomiczna ma na sobie odpowiedzialność za ustawienie we właściwym kierunku zmian z dala od obecnego niebezpiecznego kursu ekonomicznej globalizacji.
Europejska Partia Zielonych jest wiedziona przez dążenie do wzmocnienia władzy ludzi. Oznacza to, że muszą istnieć struktury umożliwiające ludziom współuczestniczenie w ekonomii w sposób, jaki wybiorą. By osiągnąć taki poziom wolności należy wprowadzić lokalny lub regionalny proces decyzyjny, nie po to, by zastępować międzynarodowe struktury tam, gdzie są one odpowiednie, lecz by tworzyć możliwości partycypacji, stabilizować ekonomię i czynić procesy ekonomiczne i ich efekty bardziej widocznymi i zróżnicowanymi tam, gdzie jest to potrzebne i użyteczne.
Odpowiedni poziom i geograficzna struktura produkcji i handlu to złożona kwestia. Pewne produkty wymagają globalnej skali do ich wytwarzania, podczas gdy dla innych najbardziej efektywna jest bardziej na poziomie regionalnym czy też lokalnym. Olbrzymia część światowego handlu jest szkodliwa dla środowiska i nie tworzy prawdziwej wartości w każdym miejscu, ponieważ wiele importowanych produktów odzwierciedla w sobie praktyki społecznego i ekologicznego dumpingu czynione w różnych krajach. Zrównoważony rozwój wymaga drastycznej redukcji tego szkodliwego przyrodniczy handlu, biorąc pod uwagę całościowy ślad ekologiczny, który powinien być odzwierciedlany w cenach. Tym samym potrzebujemy międzynarodową ramę regulacyjną, która postawi na właściwym miejscu, globalne standardy zrównoważonego rozwoju. Muszą one zapewniać uczciwą konkurencję na poziomie gry rynkowej dla wszystkich jej uczestników, a to może być osiągnięte tylko, jeśli gracze rynkowi zostaną pozbawieni możliwości wykorzystywania globalnej wspólnoty dla własnej przewagi komparatywnej.
Ta rama regulacyjna powinna szanować zasadę wspólnej, ale zróżnicowanej odpowiedzialności z Deklaracji Narodów Zjednoczonych z Rio de Janeiro z 1992 roku. Z powodu tego, że kraje uprzemysłowione ponoszą większość odpowiedzialności za degradację środowiska i wyczerpywanie się zasobów naturalnych, powinny one przyjąć najbardziej rygorystyczne zobowiązania, i w tym samym czasie pomagać krajom rozwijającym się w przestrzeganiu globalnych standardów wraz z upływem czasu. UE powinna utrzymać bezcłowy dostęp, który dała produktom z 49 najsłabiej rozwiniętym krajom (za wyjątkiem uzbrojenia) i rozszerzyć swoją pomoc, włączając w to transfer technologii by pomagać im rozwinąć ich gospodarki w sposób zrównoważony.
Tym samym Zieloni proponują:
- By zasady handlu międzynarodowego pozwalały na tworzenie regionalnych i kontynentalnych stref gospodarczych. Muszą one byś zmienione tak, by ułatwiały powstawanie wydajnych i konkurencyjnych regionalnych, a nawet lokalnych gałęzi przemysłu poprzez ułatwianie lokalnego umiejscawiania produkcji i dawania rządom lokalnym, regionalnym i krajowym większej wolności w dziedzinie zamówień publicznych
- Patenty prywatnych firm które są niezbędne do walki z globalnymi chorobami i zmianami klimatycznymi powinny być obiektami obowiązkowego licencjonowania biorąc pod uwagę koszty poniesione na ich rozwój. Pomoże to także rozszerzać się szybciej technologiom zrównoważonego rozwoju i ich produktom.
- Polityki rozwojowe które łączą wsparcie z wolnym rynkiem powinny być zastąpione przez programy mające na celu zachowywanie na poziomie lokalnym wartości dodanej, wspieranie lokalnej infrastruktury edukacyjnej i zdrowotnej i zachowywanie przestrzeni politycznej dla samodzielnego decydowania przez wspólnoty o swej własnej drodze do zrównoważonego rozwoju.
- Kraje-darczyńcy muszą systematycznie podnosić poziom swej pomocy wielostronnej i dwustronnej do poziomu co najmniej 0,7% PKB, szczególnie wobec najsłabiej rozwiniętych krajów, tak by wszystkie państwa były w stanie osiągnąć Milenijne Cele Rozwojowe do roku 2015, w szczególności ograniczenie o połowę poziomów ubóstwa swych populacji, edukację podstawową dla wszystkich chłopców i dziewczynek, a także powszechny dostęp do opieki zdrowotnej i czystej wody. Wszystkie państwa UE muszą w końcu spełnić swe obietnice i praktykować to, co same promują.
- Uzupełniając narodową i wielostronną pomoc, globalny fundusz Narodów Zjednoczonych powinien być stworzony do zbierania wpływów z podatków od złych publicznych praktyk, takich jak transgraniczne zanieczyszczenia (np. globalny podatek od biletów lotniczych), spekulacja finansowa (poprzez typ podatku Tobina/Spahna na spekulacjach), jak również od opłat za eksploatację surowców położonych na wodach międzynarodowych.
- Kompletne umorzenie wszelkich długów publicznych najbiedniejszych krajów rozwijających się.
- Międzynarodowe reguły handlu, takie jak wprowadzone przez znacząco zreformowaną światową Organizację Handlu, powinny być uczynione sprawiedliwymi, a także obiektami wyższych celów prawdziwie zrównoważonego globalnego rozwoju (wliczając w to prawa socjalne, zrównoważoną przyrodę i ochronę konsumencką). Zieloni wspierają zatem Międzynarodową Umowę Towarową która ustabilizowałaby ceny najbardziej wrażliwych eksportowych dóbr rolnych, gwarantująca sprawiedliwy i stabilny zysk szczególnie dla drobnych wytwórców, a także wliczać w to będzie producentów i konsumentów w całym cyklu produkcyjnym; import do UE z krajów nie mających ratyfikowanych międzynarodowych umów klimatycznych albo też nie stosujących się do nich, a także tych nie implementujących podstawowych standardów Międzynarodowej organizacji Pracy powinny być objęte odpowiednimi cłami w celu przywrócenia równego poziomu „gry na boisku” - uwzględnienia prawdziwych kosztów wytworzenia.
- Międzynarodowo uznane certyfikatami produkty Fair Trade powinny dostać prawdziwą szansę na rynkach europejskich, poprzez zobowiązanie podmiotów publicznych do dyskryminacji pozytywnej tego typu produktów w swoich politykach przetargowych, wyłączając tego typu produkty z unijnych taryf celnych na granicach, a także nakładając na dużych sprzedawców wymóg oferowania produktów Fair Trade w swoich sklepach.
- WTO musi stać się bardziej powiązana ze zreformowanym i zdemokratyzowanym systemem Narodów Zjednoczonych, w którym międzynarodowe cele równościowe są zogniskowane w Radzie Bezpieczeństwa Ekonomicznego ONZ. W ten sam sposób powinien być zreformowany Bank Światowy i Międzynarodowy Fundusz Walutowy tak, by procesie decyzyjnym odpowiednio odzwierciedlały głosy państw rozwijających się i musiałyby informować o tym Radę Bezpieczeństwa Ekonomicznego ONZ.
Fotografia - Raimo Oksala, Fińscy Zieloni
Udało mi się wreszcie przetłumaczyć dość sporej objętości dokument programowy Europejskiej Partii Zielonych, który pokazuje wspólne spojrzenie partii członkowskich z całego kontynentu na kwestie gospodarcze. Być może nie jest tu użyta najpiękniejsza polszczyzna, ale myślę że treść obroni się sama i widać w niej dostatecznie dobrze będzie wizję zrównoważonego rozwoju, społecznej sprawiedliwości i ekologicznej równowagi. Wizję, która połączyła podobnie myślących ludzi i umożliwiła uformowanie podstaw zielonej polityki, która odgrywa - i będzie odgrywać coraz większą rolę w globalizującym się świecie. Zapraszam zatem do lektury - w trzech częściach.
Ustawiając scenę - Zielona wizja ekonomiczna
Europejscy Zieloni wierzą, że ludzka aktywność powinna brać pod uwagę fakt, że jesteśmy częścią bogatego, a jednak ograniczonego wzajemnie zależnego i delikatnego ekosystemu. W ramach tego kontekstu uważamy ekonomię za narzędzie, a nie za cel sam w sobie. Priorytetem aktywności ekonomicznej jest zaspokajanie podstawowych potrzeb i pomaganie w osiąganiu lepszej jakości życia dla każdego, teraz i w przyszłości.
Możemy mieć zdrową ekonomię tylko wtedy, gdy Ziemia jest zdrowa. Zrównoważony rozwój ekologiczny i społeczny jest niezbędnym składnikiem zielonej ekonomii. Obecne pokolenia nie posiadają Ziemi, ale używają ją i dzierżą by przekazać je przyszłym pokoleniom. Zrównoważony rozwój zaspokaja potrzeby obecnego pokolenia bez zapominania o potrzebach przyszłych.
Zielona wizja ekonomiczna w centrum swej uwagi kładzie sprawiedliwość społeczną i ekologiczną, a także równość w narodach i między narodami. Oznacza to sprawiedliwe używanie ziemskich zasobów naturalnych i wstrzymywanie trendu rosnącego rozwarstwienia między bogatymi i biednymi. Poszukujemy metod redukowania nierówności w dystrybucji energii i dostępu do surowców. Każdy człowiek ma prawo do zaspokojenia swoich podstawowych potrzeb: czystego powietrza, wody, jedzenia, ziemi, dachu nad głową, energii, zdrowia, wolności. Każdemu człowiekowi należy się prawo do solidarności, demokracji, samookreślenia, autonomii, odpowiedzialności, godności, samospełnienia. Ekonomia powinna poprawiać jakość życia, a nie ją pogarszać.
Zielona ekonomia jest innowacyjna i kreatywna, ze skupieniem się na inwestycjach w zrównoważony rozwój i zieloną technologię. To ekonomia, która umie się dostosowywać, tworzy wiele nowych szans, w szczególności na rynku pracy, czyniąc możliwym dla każdego czynienie pożytku z własnego talentu. Kluczem do zazieleniania ekonomii jest uczynienie jej mniej intensywną w jej zużywaniu zasobów naturalnych.
Dlaczego nie możemy podążać w dotychczasowym kierunku
Współczesne wyzwania są bez precedensu nie tylko w kwestii ekologii - globalizacja rynków, przepływów finansowych i komunikacji rozszerza się ponad istniejące strukturalne czy też instytucjonalne bariery i powoduje problemy narodowym ekonomiom. Na bazie wiedzy, kultury i innowacji nasze Europejskie społeczeństwa przemysłowe poprzedniego wieku zmieniają się w bardzo kompleksową ekonomię usług, masowo stosująca outsourcing produkcji swoich dóbr przemysłowych i związanych z nimi zanieczyszczeniami do krajów takich jak Chiny, Indie, Brazylia i inne wschodzące gospodarki. Coraz więcej aspektów życia została sprowadzona do roli towarów.
Podczas gdy ekonomia działa globalnie, rozliczne systemy bezpieczeństwa społecznego pozostają oparte na poziomach narodowych albo regionalnych. Erozja dochodów podatkowych jako rezultat szkodliwej konkurencji podatkowej, praktyka unikania płacenia ich przez korporacje i istnienie rajów podatkowych doprowadziły do niesprawiedliwych systemów podatkowych i pogłębiło kryzys finansowy europejskich systemów socjalnych. Masowe bezrobocie, coraz wyższe wydatki na służbę zdrowia i zmiany demograficzne czynią większość obecnych systemów opieki społecznej, opartych na opodatkowaniu pracy, niezdolnymi do funkcjonowania w wielu krajach. Zmiany te coraz bardziej utrudniają narodowym rządom utrzymanie, nie mówiąc już o usprawnianiu, systemów opieki społecznej.
Bogactwo i bieda akumulują się w nigdy niespotykanych rozmiarach. Rozwarstwienie pomiędzy zamożnymi i ubogimi w samych społeczeństwach, pomiędzy kobietami a mężczyznami, regionami i krajami, Globalną Północą i Południem wzrasta. Dziś bogactwo 200 najzamożniejszych ludzi na świecie równa się dochodowi 2 miliardów najbiedniejszych ludzi na planecie. To, że zmiany klimatyczne stają się coraz bardziej zagrożeniem pokazują dramatyczne i niezaprzeczalne fakty. Rywalizacja o eksploatację nieodnawialnych źródeł energii wzmaga się nie tylko jako kwestia prywatnych przedsiębiorstw, ale jako kwestia zmierzająca do sedna międzynarodowej polityki, stając się zagrożeniem nawet dla światowego pokoju. Całe regiony - jeśli nie kraje - zagrożone są rosnącym poziomem mórz. Kryzys klimatyczny jest najbardziej widocznym przykładem dewastacji środowiska, ale inne kryzysy obejmują zmniejszenie się bioróżnorodności, przesadne odpady, karczowanie lasów, zanieczyszczenia chemiczne, elektroniczne, hałas, skażenie gleby i wody.
Raport Sterna o kosztach zmian klimatycznych z 2006 roku opisał wyzwanie jasno. Jeśli nie wykonamy odpowiednich inwestycji (1 do 2% globalnego PKB), by wprowadzić zmiany konieczne do walki ze zmianami klimatu, ekologiczne i ekonomiczne konsekwencje i koszty nie będą miały precedensu - i będą nieodwracalne. Jeśli nie zaczniemy działać dziś, koszty te mogą wzrosnąć nawet do 20% globalnego PKB w ciągu kilku dekad.
Aktualny rozwój ekonomiczny prowadzi do poważnego skutku ubocznego: destrukcji kapitału naturalnego. Zniszczenie to jest uznawane za negatywny efekt zewnętrzny, lecz ekonomiści głównego nurtu najczęściej ponoszą klęskę we wcieleniu tego faktu do rekomendacji dotyczących polityki gospodarczej, które wywodzą ze swych modeli albo z argumentów makroekonomicznych, które promują. Usługi zapewniane przez "kapitał naturalny" przynoszą zysk przedsiębiorstwom i są dalekie od włączania ich w prawdziwych kosztach produktów. Pełne włączenie niszczenia kapitału naturalnego w kalkulacjach skutkowałoby w prawidłowo wykazywanych wskaźnikach rozwoju gospodarczego (opartych na prawdziwych zyskach uzyskiwanych przez społeczeństwo), które byłyby znacząco niższe. W Milenijnej Ocenie Ekosystemowej opublikowanej w marcu 2005 roku przez ONZ czytamy: "znacząca liczba krajów prezentujących obecnie dodatni wzrost gospodarczy w rzeczywistości pokazywałaby zmniejszanie się ich dobrobytu jeśli degradacja zasobów naturalnych byłaby wliczona w ich narodowe rachunki".
W środku ekonomicznego głównego nurtu są cele stałego podnoszenia wiecznie rosnącego PKB i wysokiej konsumpcji masowej. Zieloni wierzą w to, że mierzenie postępu wyłącznie poprzez rosnący produkt krajowy wprowadza w błąd. Na przykład, zatonięcie tankowca Erikia powiększyło PKB z powodu ratowania statku i czyszczenia plaż. Tak samo wypadki samochodowe, katastrofy naturalne, choroby - wszystkie te zjawiska wliczają się w PKB. Z drugiej strony niektóre zjawiska, takie jak praca domowa, wolontariat, bezpłatna opieka pielęgniarska nie są w ogóle brane pod uwagę przy mierzeniu tego wskaźnika. Już dziś z globalnym PKB na poziomie 43 bilionów dolarów stoimy w obliczu zupełnie niezrównoważonej sytuacji. Jak możemy wyobrazić sobie że z obecnymi wskaźnikami wzrostu planeta poradzi sobie z poziomem PKB prognozowanym na czterokrotnie wyższy niż obecnie w 2050 (175 bilionów przy stałym poziomie wzrostu)? Nie możemy mieć nieograniczonego poziomu globalnej produkcji w skończonym ekosystemie.
Wiele spośród kwestii i wyzwań wspomnianych powyżej nie może być rozwiązanych tylko przez mechanizmy rynkowe i czasem konkurencja okazywała się kontrproduktywna, szczególnie jeśli chodzi o dobra publiczne, takie jak na przykład dostęp do wody. Pozostawione samym sobie rynki ignorują swe efekty ekologiczne i społeczne. To lekceważenie kończy się w upadkach rynku ("market failure")
Czym jest zielona ekonomia? Nasze propozycje.
Zielona ekonomia to zróżnicowana ekonomia.
Jako Zieloni, naszą wizją ekonomii jest ta o mieszanej strukturze w której trzy drogi do produkcji dóbr i usług przy płatnej pracy muszą kontynuować współistnienie, bo każda z nich tworzy określoną wartość: publiczne władze i publiczne przedsiębiorstwa; prywatne firmy wiedzione głównie chęcią zysku; prywatne organizacje nie kierujące się zyskiem, takie jak stowarzyszenia, spółdzielnie i towarzystwa samopomocowe, znane najczęściej jako ekonomia społeczna albo sektor not-for profit, zorganizowany według demokratycznych haseł takich jak "jedna osoba - jeden głos". Każdy sektor ma swoją rolę do odegrania.
Gospodarka europejska już teraz jest gospodarką mieszaną. W niektórych krajach europejskich ekonomia społeczna to 10% PKB, a w niektórych innych sektor publiczny to połowa produktu krajowego, a nawet więcej. Wbrew wierzącym w ekonomię wiedzioną zyskiem, Zielonym nie przeszkadza znaczący udział sektora publicznego albo non-profit, jak długo tylko tak zróżnicowana gospodarka maksymalnie podnosi jakość życia w długim okresie czasu.
Zieloni preferują ekonomię społeczną z powodu jej potencjału demokratycznych praktyk i wspierają jej rozwój w najlepszy możliwy sposób. Może np. zapewniać dobra i usługi na lokalnych rynkach, dla aktywności wymagających zarówno państwowych jak i prywatnych zasobów tak jak w sektorze kultury czy też służby zdrowia, a nawet zapewniać dobra i usługi mogące być produkowane alternatywnie przez pozostałe sektory, jak np. lokalna energia ze źródeł odnawialnych. Sektor publiczny jest oczywiście najlepszą drogą do produkowania dóbr publicznych, takich jak system sprawiedliwości, bezpieczeństwo wewnętrzne i zewnętrzne, administracja, infrastruktura... Niektóre aktywności ekonomiczne mogą także być w rękach państwowych, jeśli dana społeczność uznaje to za najlepsze dla niej. Zieloni nie mają pozycji ideologicznej jeśli chodzi o strukturę własnościową usług i przemysłu i wiele zróżnicowanych rozwiązań może być odpowiednich w różnych okolicznościach i w różnych krajach. Chodzi nam o równy i przystępny cenowo dostęp, wysoką jakość usługi i wliczenie w nią globalnych kosztów środowiskowych i społecznych. Zauważamy, że w obszarze usług publicznych nie ma jasnego dowodu empirycznego pokazującego, że sektor prywatny zaspokaja je w lepszy sposób niż publiczny, ani jeśli chodzi o skuteczność, ani też efektywność. Wierzymy że usługi publiczne mają szczególną rolę do odegrania w uzyskiwaniu społecznej spójności.
W innych sektorach, takich jak edukacja czy służba zdrowia, sektor publiczny musi pozostać głównym graczem ponieważ zimna logika rynku dąży do wykluczania najuboższych i do budowania dalszych nierówności. Jeśli chodzi o pozostałą część ekonomii, która nie dostarcza "dóbr publicznych" sektor prywatny okazał się wydajny, ale nie był w stanie włączyć w koszty prawdziwych kosztów społecznych i ekologicznych, takich jak zmiany klimatyczne. Mimo to, my, Zieloni, wierzymy że sektor prywatny może służyć jako stymulacja dla innowacji. Jako członkowie kilku rządów w Europie, my, Zieloni, udowodniliśmy że zazielenianie działalności i prowadzenie opłacalnej działalności w tym samym czasie nie musi już być sprzecznością. Podatkowe i inne legalne instrumenty, takie jak niższe taryfy energii ze źródeł odnawialnych to tylko jeden z przykładów historii sukcesu tego typu. Musi to mieć miejsce w ramach wyznaczonych przez prawo i regulacje.
Odpowiednia regulacja międzynarodowej ekonomii jest potrzebna, musi być ona opracowana, by zachować wolność ekonomiczną i by uniknąć użycia międzynarodowej gospodarki jako motoru do ciągłego równania w dół standardów socjalnych i środowiskowych i likwidowania zdobyczy już osiągniętych.
Regulowanie gospodarki w celu uczynienia jej odpowiedzialną
Ekonomia działająca od początku próbując zmaksymalizować prawdziwą jakość życia w długim czasie będzie wymagać wielu przełomowych zmian w rządzeniu i regulacji. Rządy będą musiały przyjąć bardziej aktywną rolę, opartą na uznaniu, że są one ciałami które mają najsilniejszą legitymację, autorytet i środki by prawdziwie bronić dobra publicznego i praw przyszłych pokoleń. Mechanizmy rynkowe mogą zaspokoić te potrzeby, do których da się doczepić wartość pieniężną, a w rezultacie nie mogą spełnić wszystkich potrzeb społeczeństwa, w tym podjęcia wyzwania zmian klimatycznych. Ekonomia działa w ograniczonym ekosystemie. To do zdrowych, demokratycznych i transparentnych władz należy zadanie zakreślenia tych granic.
Tradycyjnie elity dzierżące władzę są jedną z głównych przeszkód do społecznej i ekologicznej sprawiedliwości i w jednocześnie przeszkodą w modernizowaniu gospodarki. Dodatkowo nowe, zglobalizowane nabyte interesy korporacyjne są często podtrzymywane i chronione, podczas gdy rządy są podkopywane przez zawziętą działalność lobbystyczną i korporacyjne zdobywanie i regulowanie standardów. Rozwiązania rynkowe same w sobie są niewystarczające, ponieważ nie może być przyjęty za pewnik fakt, że wszyscy gracze są albo w pełni poinformowani, albo też motywowani interesami szerszymi niż krótkofalowe. Jest zatem czas, by rządy i obywatele odzyskali i wykorzystali swoje prawo do regulowania i kształtowania ekonomii.
Rządy powinny być porządkowymi, opiekunami albo też przydzielającymi naszych dóbr wspólnych, takich jak klimat, atmosfera, oceany, świeża woda, bioróżnorodność, ekosystemy itp. Wierzymy w to, że by zapobiec przed nadmierną eksploatacją tych dóbr i zachować je dla przyszłych pokoleń nie możemy pozwolić nieuregulowanym, prywatnym transakcjom brać górę nad nimi. Odpowiednia regulacja jest wymagana - może ona obejmować publiczną własność odpowiednich praw własnościowych. Rządy i globalne instytucje mają obowiązek zapewnić, że wiedza i technologie podtrzymujące życia są równomiernie dzielone pomiędzy Północ i Południe dla dobra planety.
My, Zieloni, wierzymy, że w celu zazieleniania ekonomii wszyscy udziałowcy rynkowi muszą odgrywać swoją rolę. Władze publiczne muszą ustawić nową ramę dla regulacji, włączając to standardy, zachęty i podatki. Muszą promować innowacyjność i zwiększać społeczną świadomość... Przedsiębiorstwa muszą tworzyć dobra i usługi potrzebne dla podtrzymywania zrównoważonego rozwoju. Obywatele, szczególnie jako konsumenci, muszą brać na siebie odpowiedzialność biorąc pod uwagę wpływ swego zachowania na dobro wspólne, np. poprzez swoje wybory, jeśli chodzi o mobilność, sortowanie i zmniejszanie ilości swoich odpadów...
Rynkowa konkurencja, chociaż nie jest celem samym w sobie może być instrumentem poprawy jakości zapewnianych usług, gwarantowania konsumenckiego wyboru, zapewniania sprawiedliwego dostępu do podstawowych dóbr i zachęcania do innowacyjności. By dokonać wyboru, konsumenci i potrzebują więcej informacji o społecznych i środowiskowych sposobach, w jakich dobra i usługi z których korzystają są wytwarzane.
Fundamentalne reformy naszej gospodarki są niezbędne, ponieważ nawet ci, którzy chcieliby zmienić swój styl życia w celu redukcji ich śladu węglowego i/lub zwiększyć jakość swojego życia często widzą, że jest to bardzo trudne z powodu sposobu postępowania społeczeństwa. Są oni „złapani w system”.
Czas tyka, by dokonać te zmiany, podczas gdy aktualne wzorce zachowania zamykają nas w konsumpcyjnych trybach życia, których rezultaty będą coraz trudniejsze do łagodzenia a z których będzie coraz trudniej rezygnować (by podać lotnictwo jako oczywisty przykład).
Z tego też powodu my, Zieloni, proponujemy:
- Reformy polityczne zmierzające do wzmocnienia mandatu społecznego władz publicznych i tym samym ich możliwości wprowadzania niezbędnych narzędzi regulacyjnych: ordynacji proporcjonalnej, równości reprezentacji każdej z płci, publicznego finansowania wyborów, rezygnowania z korporacyjnych darowizn politycznych i ściślejszych restrykcji względem lobbingu i fenomenowi „drzwi obrotowych” pomiędzy biznesem a rządami
- Całościowe, dobrze zaprojektowane regulacje specyficznych procesów i produktów, stworzone specjalnie w celu ochrony pracowniczej, zdrowia i przyrody od szkodliwych efektów aktywności ekonomicznej. Powinny być oparte na priorytecie zapobiegawczości ("precautionary principle")
- Bardziej celne księgowanie i wymogi wiarygodności w celu odzwierciedlania w nich prawdziwych kosztów produktów i usług. Polityki na różnych polach i na różne sposoby muszą odzwierciedlać prawdziwe koszty społeczne, środowiskowe i te dla przyszłych pokoleń w postaci ceny przez cały cykl produkcyjny. W ten sposób tworzy się pole gry dla zrównoważonego biznesu, a konkurencja nie jest oparta na krzywdzeniu przyrody i społeczności. Myślimy o zakazach i restrykcjach na eksploatacji zasobów i metodach produkcji, opodatkowaniu i wymaganiu płacenia za złowrogie konsekwencje aktywności ekonomicznej (zobacz sekcję „Opodatkowania i subsydia”)
- Modele najlepszych praktyk w wielu krajach mających szerszą odpowiedzialność społeczną, takie jak niemieckie rady pracownicze, francuskie prawa dot. zatrudnienia i niektóre japońskie zabezpieczenia socjalne powinny zostać włączone do standardów korporacyjnych i ich działań we wszystkich firmach operujących wewnątrz Unii Europejskiej, a obowiązki statutowe dyrektorów prywatnych firm powinny zostać zwiększone. Kraje skandynawskie są przykładem tego, w jaki sposób mogą być zawierane uzgodnienia pomiędzy rządem, związkami zawodowymi i organizacjami pracodawców, dotyczące uelastyczniania rynku pracy razem z odpowiednim poziomem uzgodnień dotyczących bezpieczeństwa socjalnego i inwestowaniem w edukację i innowacje. Praca dzieci i złe warunki pracy nie mogą być tolerowane. Age'izm i seksizm powinny być zabronione. Zawieszenie przywilejów powinno być używane aktywnie jako kara dla skandalicznych i powtarzających się pogwałceń interesu publicznego przez firmy.
- Będziemy wspierać mniejsze przedsiębiorstwa, których powstawanie pokazuje, że są prawdziwym motorem innowacji i tworzenia miejsc pracy. Powinny być dużo bardziej rygorystyczne prawa antymonopolowe, oligopolowe i kartelowe – tak, by wielkie przedsiębiorstwa przestały nagradzać olbrzymie przerzucanie pracy z jednej firmy na drugą. Musimy otworzyć oferty zaopatrywania instytucji publicznych przez mniejsze firmy.
- To ważne, by odtworzyć kontekst oczekiwania na to, że biznes ma powinność opieki i odpowiedzialności wobec społeczeństwa i środowiska we wszystkich swoich aktywnościach. Odpowiednie reformy prawa dot. firm są tym samym niezbędne, by zrównoważyć prawa korporacji (np. osobowość prawną i ograniczoną odpowiedzialność) i ich odpowiedzialność za społeczeństwo i przyrodę w ramach których operują.
- W wielu wypadkach deregulacja okazała się szkodliwa. Jednym z przykładów jest biznes finansowy, gdzie widać wyraźnie, że deregulacja po raz kolejny przyczyniła się do globalnego zamieszania finansowego które wpływa na prawdziwą ekonomię. Zieloni wierzą, że władze publiczne powinny bardziej efektywnie kontrolować rynki finansowe.
- Środki służące zachęcaniu i ułatwianiu odpowiedzialnego zachowania przez indywidualnych konsumentów powinny uwzględniać, jako minimum, restrykcje na reklamowaniu niezrównoważonych dóbr i usług (szczególnie tych skierowanych do dzieci i młodych ludzi), na przykład alkoholu, papierosów. Reklamy kierowane do dzieci i młodzieży powinny także być regulowane w celu zminimalizowania tworzenia sztucznych potrzeb i niepohamowanej konsumpcji. W tym samym czasie informacje o łańcuchach zaopatrzenia produktów powinny być dużo bardziej dostępne, np. źródło, efekty i przebyte odległości, by umożliwić jednostkom podejmowanie decyzji konsumenckich na bazie adekwatnych danych.
- Na bazie „Aktu Reinwestowania Komunalnego” Kongresu USA należy wykonać studium, by oszacować jego efektywność jako instrumentu zielonej polityki.