Rejestrowanie blogów? Pomysł absolutnie mi się nie podoba. Co innego dobrowolne ich znakowanie - różnica jak między niebem a ziemią. Reglamentowanie jedynej takiej przestrzeni wolności, w której jednym kliknięciem z wielkiego portalu można przejść na niszowego bloga byłoby absurdem. Internetowi, z powodu dominacji w nim (jak na razie) treści pisanych najbliżej jest do prasy, a tej przecież swobodę działalności gwarantuje sama polska konstytucja. Standard ten jest również raczej powszechnym w Europie (chyba że chcemy odwzorowywać się na Białorusi) i nowe technologie powinny iść raczej tym tropem niż drogą regulacji i koncesji. Miejsca w cyberprzestrzeni jest bowiem dość, a przynajmniej nie wycina się z tego tytułu tyle drzew co przy okazji produkowania gazet.
Tak czy siak co my, maleńcy, możemy począć? Przecież miliony i tak ciągną do wielkich portali, w których widać, że ktoś miał spory kapitał. Może i zaczynały jako przedsięwzięcia młodych i ambitnych, ale szybko wykupili je starzy wyjadacze mediów tradycyjnych, tak jak historia Onetu i Grupy ITI. Swoje portale postanowiły mieć zagraniczne firmy (Microsoft), rodzime gazety (chociażby Wyborcza), a jeden jeszcze polski, a samodzielny byt - o2, w poszukiwaniu pieniędzy postanowił z niszowego, kulturalnego miejsca wyruszyć w krainę wybrukowaną skandalami Pudelka i gołymi elementami ciał kobiecych. Taka blogerka, tudzież blogowicz ma przecież już i tak pod górkę. 5 milionów odwiedzin miesięcznie, czyli liczba do przejścia dla wielkich rekinów, dla małych płotek pozostaje poza zasięgiem. Jeśli uda się zdobyć te 30 tysięcy (czyli raptem tysiąc dziennie, promil w stosunku do 14 mln osób korzystających z sieci w Polsce) to jest się poważanym/poważaną i być może raz na rok zaprosi się do jakiegoś programu publicystycznego. Bądźmy jednak szczerzy - o Jacku Żakowskim, Tomaszu Lisie czy Justynie Pochanke słyszeli wszyscy, natomiast o Katarynie, Galopującym Majorze czy Azraelu, którym wyrazistości odmówić nie sposób - już niekoniecznie.
Pomysł, by jakaś instytucja przyznawała certyfikaty nie jest sam w sobie głupi - chociaż zapewne, jak znać życie, idiotyczna może być jego realizacja. Jeśli mają one zablokować ludziom prawo do pisania - będę przeciw, chociaż nie wiem, czy byłaby taka techniczna możliwość. Na Zachodzie wpływ blogów jest owszem - całkiem spory, ale usiłowanie traktowania ich gorzej niż pozostałych mediów jest niepokojący. Nikt bowiem nie każe dziennikarzom papierowym czy telewizyjnym ujawniać "anonimowe źródła", a zarazem decydentom nagle przeszkadza, że istnieje anonimowa blogosfera. Przecież kto chce, zawsze może się ujawnić (co widać i po piszącym), a sama anonimowość pozwala niekiedy przekazać więcej informacji, nierzadko dla wielu niewygodnych. Czy to właśnie o lęk przed prawdą chodzi?
Dziś nie trzeba już być w dziennikarskim stowarzyszeniu, by być cenionym w branży. Jednocześnie - kto wie? - może takie grupy nacisku przeciw absurdalnym prawom warto by zorganizować zarówno na szczeblu krajowym, jak i europejskim. Inicjatywa taka, ponad podziałami politycznymi, mogłaby się stać grupą nacisku na rządy, sprzeciwiającą się inwigilacji w sieci, cenzurze i absurdalnym przepisom (w Polsce na przykład całkiem niedawno zapadł wyrok sądowy, w którym uznano konieczność rejestrowania bloga niczym czasopisma!). W europarlamencie spora część tego typu inicjatyw mogłaby się cieszyć poparciem Europejskiej Partii Zielonych. Być może taką formacją mogłaby się stać Partia Piratów? W końcu mało kto wierzy, że same kwestie wolnego oprogramowania zdołają przyciągnąć do urn tłumy, ale już prężna organizacja na tej bazie mogłaby wydawać publikację czy lobbować w Warszawie i w Brukseli.
Blogi tworzą też firmy i przedsiębiorstwa, które moga w ten sposób manipulować i zachęcać do swoich produktów. Nie należy jednak z tej okazji wylewać dziecka z kąpielą. Poprzez kurczenie się wspólnej przestrzeni publicznej mamy coraz mniej możliwości pokazywania swoich poglądów. Niech wirtualna agora pozostanie otwartą.
Tak czy siak co my, maleńcy, możemy począć? Przecież miliony i tak ciągną do wielkich portali, w których widać, że ktoś miał spory kapitał. Może i zaczynały jako przedsięwzięcia młodych i ambitnych, ale szybko wykupili je starzy wyjadacze mediów tradycyjnych, tak jak historia Onetu i Grupy ITI. Swoje portale postanowiły mieć zagraniczne firmy (Microsoft), rodzime gazety (chociażby Wyborcza), a jeden jeszcze polski, a samodzielny byt - o2, w poszukiwaniu pieniędzy postanowił z niszowego, kulturalnego miejsca wyruszyć w krainę wybrukowaną skandalami Pudelka i gołymi elementami ciał kobiecych. Taka blogerka, tudzież blogowicz ma przecież już i tak pod górkę. 5 milionów odwiedzin miesięcznie, czyli liczba do przejścia dla wielkich rekinów, dla małych płotek pozostaje poza zasięgiem. Jeśli uda się zdobyć te 30 tysięcy (czyli raptem tysiąc dziennie, promil w stosunku do 14 mln osób korzystających z sieci w Polsce) to jest się poważanym/poważaną i być może raz na rok zaprosi się do jakiegoś programu publicystycznego. Bądźmy jednak szczerzy - o Jacku Żakowskim, Tomaszu Lisie czy Justynie Pochanke słyszeli wszyscy, natomiast o Katarynie, Galopującym Majorze czy Azraelu, którym wyrazistości odmówić nie sposób - już niekoniecznie.
Pomysł, by jakaś instytucja przyznawała certyfikaty nie jest sam w sobie głupi - chociaż zapewne, jak znać życie, idiotyczna może być jego realizacja. Jeśli mają one zablokować ludziom prawo do pisania - będę przeciw, chociaż nie wiem, czy byłaby taka techniczna możliwość. Na Zachodzie wpływ blogów jest owszem - całkiem spory, ale usiłowanie traktowania ich gorzej niż pozostałych mediów jest niepokojący. Nikt bowiem nie każe dziennikarzom papierowym czy telewizyjnym ujawniać "anonimowe źródła", a zarazem decydentom nagle przeszkadza, że istnieje anonimowa blogosfera. Przecież kto chce, zawsze może się ujawnić (co widać i po piszącym), a sama anonimowość pozwala niekiedy przekazać więcej informacji, nierzadko dla wielu niewygodnych. Czy to właśnie o lęk przed prawdą chodzi?
Dziś nie trzeba już być w dziennikarskim stowarzyszeniu, by być cenionym w branży. Jednocześnie - kto wie? - może takie grupy nacisku przeciw absurdalnym prawom warto by zorganizować zarówno na szczeblu krajowym, jak i europejskim. Inicjatywa taka, ponad podziałami politycznymi, mogłaby się stać grupą nacisku na rządy, sprzeciwiającą się inwigilacji w sieci, cenzurze i absurdalnym przepisom (w Polsce na przykład całkiem niedawno zapadł wyrok sądowy, w którym uznano konieczność rejestrowania bloga niczym czasopisma!). W europarlamencie spora część tego typu inicjatyw mogłaby się cieszyć poparciem Europejskiej Partii Zielonych. Być może taką formacją mogłaby się stać Partia Piratów? W końcu mało kto wierzy, że same kwestie wolnego oprogramowania zdołają przyciągnąć do urn tłumy, ale już prężna organizacja na tej bazie mogłaby wydawać publikację czy lobbować w Warszawie i w Brukseli.
Blogi tworzą też firmy i przedsiębiorstwa, które moga w ten sposób manipulować i zachęcać do swoich produktów. Nie należy jednak z tej okazji wylewać dziecka z kąpielą. Poprzez kurczenie się wspólnej przestrzeni publicznej mamy coraz mniej możliwości pokazywania swoich poglądów. Niech wirtualna agora pozostanie otwartą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz