Czego chcemy od studiów i po co je podejmujemy? Za minionego ustroju, w gospodarce opierającej się na zupełnie innych zasadach, wykształcenie nie odgrywało aż takiej roli. Studiowało się zatem dużo bardziej dla siebie i własnego samodoskonalenia. Wiadomo jednak skądinąd, że dziś nie jest aż tak łatwo wylecieć z nich za posiadanie "nieprawomyślnych" poglądów politycznych, efektem czego zetknąć się można z najprzeróżniejszymi opcjami politycznymi. Nowy system jednak miał dużo głębszy wpływ na szkolnictwo wyższe - powstały placówki prywatne, a nawet i te publiczne rozpoczęły proces maksymalnego wykorzystywania swej renomy dla celów zgoła nienaukowych.
Rzuciłem prawo - i powiem szczerze, że jestem z tego dumny. Studia te polegały bowiem w dużej mierze na niemal biopolitycznym "urabianiu" studentek i studentów, wrzucania ich w inny reżim myślenia i zachowania od dotychczasowego. Nie wątpię, że dla wielu osób może być to atrakcyjny model, bowiem kiedy już przebrnie się przez naukę (a przy książkach spędza się dużo czasu) i może uda się zdać na aplikację (co samo w sobie nie jest zbyt łatwe) nie jest się tym samym człowiekiem, jakim było się do tej pory. Już w trakcie toku nauczania pojawiają się niebezpieczne zmiany mentalne. Przykładem niech będzie mój kumpel, który opowiedział mi, jak to dziewczyna wróciła po chorobie na zajęcia i zapytała się innej, co było. "Trzeba było chodzić" - usłyszała. Sam widziałem, jak do przyjaciela podeszła jego znajoma i zapytała o pracę. Ten zaczął opowiadać o swoich przygotach, po czym go zdumiała, mówiąc, że chodzi jej o pracę... ale magisterską. Nie wiem, co z kolei mają powiedzieć studenci wieczorowi, którym zdarza się płacić po 7.000 zł rocznie, a zajęcia potrafią mieć dajmy na to we wtorki o 8 rano...
Teraz jestem na wiedzy o kulturze - i bardzo sobie to chwalę. Na roku jest 80 osób, a nie 1.200. Jest się człowiekiem z imienia i nazwiska, krwi i kości, nie zaś kolejnym numerem indeksu. Czyta się sporo, czasem trudno jest wyrabiać się czasowo (szczególnie, jeśli jednocześnie jest się politykiem i "blogopisarzem"), ale poziom satysfakcji jest tu zupełnie inny. Inne jest też nastawienie ludzi do siebie - wiedząc dobrze, że w tych studiach nie chodzi o przygotowanie sobie odpowiedniej ilości podpunktów w CV wyścig szczurów praktycznie nie zachodzi. Nie jest to naiwna kryptoreklama mojego kierunku, raczej interesująca obserwacja socjologiczna.
Ktoś mógłby rzec - no ale przecież zmniejszyłeś swoje szanse na rynku pracy. Jakie znowu szanse pytam? Cóż mi z tego, czy będę pracował dajmy na to (oby nie) przy ladzie w hipermarkecie po prawie czy też po wiedzy o kulturze? Bądźmy szczerzy - nie każdy będzie gwiazdą rocka albo wypasionym prawnikiem. Miraż tego, że studia załatwią wszystko, knebluje nam wybór kierunku, który pomógłby realizować nasze pasje - nawe te niepraktyczne. Studia są od rozszerzania horyzontów - nie zaś od wbijania nas w sztywne formy społeczne. Uczymy się, by lepiej poznać świat - i praktycznie nastawione kulturoznawstwo pozwala niekiedy lepiej zrozumieć mechanizmy rządzące współczesnym światem niż automatyczne wydukiwanie poszczególnych paragrafów tego czy tamtego kodeksu.
Rzecz jasna czasem nawet i kierunek, do którego nie miewamy przekonania, może okazać się inspirujący. Problem w tym, że dość słabo jest rozwinięta faktyczna pomoc w wyborze dalszej kariery dla młodych ludzi. Owszem, rozliczne szkoły najeżdżają gimnazja i licea, zachwalając swoje usługi (jak to brzmi - rozszerzanie horyzontów jako usługa...), ale ma to więcej wspólnego z telewizyjną reklamą niż rankingiem konsumenckim. Często bywa tak, że młodzi nie do końca wiedzą, co zrobić po skończeniu kolejnego etapu edukacji. Można zachęcać nas do wyboru "przyszłościowych kierunków", ale nie może odbywać się to kosztem ograniczania prawa do realnego wyboru - bo dobrze funkcjonujące społeczeństwo potrzebuje nie tylko informatyczek, ale i dyrektorek muzeów, nie tylko ekonomistów, ale i dobrych pisarzy. Pamiętajmy o tym.
Rzuciłem prawo - i powiem szczerze, że jestem z tego dumny. Studia te polegały bowiem w dużej mierze na niemal biopolitycznym "urabianiu" studentek i studentów, wrzucania ich w inny reżim myślenia i zachowania od dotychczasowego. Nie wątpię, że dla wielu osób może być to atrakcyjny model, bowiem kiedy już przebrnie się przez naukę (a przy książkach spędza się dużo czasu) i może uda się zdać na aplikację (co samo w sobie nie jest zbyt łatwe) nie jest się tym samym człowiekiem, jakim było się do tej pory. Już w trakcie toku nauczania pojawiają się niebezpieczne zmiany mentalne. Przykładem niech będzie mój kumpel, który opowiedział mi, jak to dziewczyna wróciła po chorobie na zajęcia i zapytała się innej, co było. "Trzeba było chodzić" - usłyszała. Sam widziałem, jak do przyjaciela podeszła jego znajoma i zapytała o pracę. Ten zaczął opowiadać o swoich przygotach, po czym go zdumiała, mówiąc, że chodzi jej o pracę... ale magisterską. Nie wiem, co z kolei mają powiedzieć studenci wieczorowi, którym zdarza się płacić po 7.000 zł rocznie, a zajęcia potrafią mieć dajmy na to we wtorki o 8 rano...
Teraz jestem na wiedzy o kulturze - i bardzo sobie to chwalę. Na roku jest 80 osób, a nie 1.200. Jest się człowiekiem z imienia i nazwiska, krwi i kości, nie zaś kolejnym numerem indeksu. Czyta się sporo, czasem trudno jest wyrabiać się czasowo (szczególnie, jeśli jednocześnie jest się politykiem i "blogopisarzem"), ale poziom satysfakcji jest tu zupełnie inny. Inne jest też nastawienie ludzi do siebie - wiedząc dobrze, że w tych studiach nie chodzi o przygotowanie sobie odpowiedniej ilości podpunktów w CV wyścig szczurów praktycznie nie zachodzi. Nie jest to naiwna kryptoreklama mojego kierunku, raczej interesująca obserwacja socjologiczna.
Ktoś mógłby rzec - no ale przecież zmniejszyłeś swoje szanse na rynku pracy. Jakie znowu szanse pytam? Cóż mi z tego, czy będę pracował dajmy na to (oby nie) przy ladzie w hipermarkecie po prawie czy też po wiedzy o kulturze? Bądźmy szczerzy - nie każdy będzie gwiazdą rocka albo wypasionym prawnikiem. Miraż tego, że studia załatwią wszystko, knebluje nam wybór kierunku, który pomógłby realizować nasze pasje - nawe te niepraktyczne. Studia są od rozszerzania horyzontów - nie zaś od wbijania nas w sztywne formy społeczne. Uczymy się, by lepiej poznać świat - i praktycznie nastawione kulturoznawstwo pozwala niekiedy lepiej zrozumieć mechanizmy rządzące współczesnym światem niż automatyczne wydukiwanie poszczególnych paragrafów tego czy tamtego kodeksu.
Rzecz jasna czasem nawet i kierunek, do którego nie miewamy przekonania, może okazać się inspirujący. Problem w tym, że dość słabo jest rozwinięta faktyczna pomoc w wyborze dalszej kariery dla młodych ludzi. Owszem, rozliczne szkoły najeżdżają gimnazja i licea, zachwalając swoje usługi (jak to brzmi - rozszerzanie horyzontów jako usługa...), ale ma to więcej wspólnego z telewizyjną reklamą niż rankingiem konsumenckim. Często bywa tak, że młodzi nie do końca wiedzą, co zrobić po skończeniu kolejnego etapu edukacji. Można zachęcać nas do wyboru "przyszłościowych kierunków", ale nie może odbywać się to kosztem ograniczania prawa do realnego wyboru - bo dobrze funkcjonujące społeczeństwo potrzebuje nie tylko informatyczek, ale i dyrektorek muzeów, nie tylko ekonomistów, ale i dobrych pisarzy. Pamiętajmy o tym.
10 komentarzy:
Ja też jestem z Ciebie dumna, Bartku:)
Jestem przekonana, że należy studiować zgodnie z tym, co nam w duszy gra. Jeśli robimy coś z pasją, to zastosowanie zawsze się znajdzie, nieraz zupełnie nieoczekiwane...
Irena
tzn. niektorzy studenci WPIA UW sa twoim zdaniem zli, poniewaz przylozyli sie do nauki przed matura i teraz nie musza pracowac? hej, my pracowalismy ciezko w liceum i teraz mamy prawo pogadac sobie spokojnie o pracach magisterskich.
ocenianie paru tysiecy ludzi na podstawie histori o tym, jak to kumpel powiedzial, ze dziewczyna powiedziala, jest moim zdaniem troche niepowazne. a plan zajec ustawia sie samemu, jesli ktos ustawil sobie zajecia przed poludniem i ma klopoty ze znalezieniem pracy, to to swiadczy zle o nim i jego rozgarnieciu co najwyzej.
Kasiu, na WPiA UW są też i wspaniali ludzie, ale giną w tej szarzyźnie i masówce, na którą w sumie zgadzają się władze uczelni, jeśli pozwalają na zajęcia wieczorowe we wtorki o 8 rano. Sorki, ale nie jest tak, że każde kierunki w taki sposób się zachowują i bywają bardziej fair w stosunku do osób studiujących. Poza tym znam USOS i doskonale wiem, że nierzadko w 15 minut po rozpoczęciu rejestracji wszystkie co ciekawsze grupy są zajęte (bo też rzadko zdarzają się ciekawe propozycje siatki godzinowej, ustawionej przez sam USOS) i porządne rozplanowanie sobie zajęć nie zależy wiele od rozgarnięcia, ale np. od jakości połączenia internetowego. Nie ma to wiele wspólnego z kompetencjami.
Nikomu nie odmawiam przykładania się w liceum do nauki i sam na poziom swojego przykładania nie mam wiele do zarzucenia. Jeśli jednak nie widzisz różnicy między tym, jak i o czym rozmawia się ze sobą na prawie i na innych przedmiotach no to trudno - podobnie jak rzadko kiedy nie widzi się na pierwszy rzut oka tego, że niektórzy są na tych studiach li tylko dla kasy, a nie z powodu zainteresowań, co tylko wzmaga wyścig szczurów. Ci zaś, którzy nadal zostają sobą i jednocześnie ich to cieszy (znam takowe osoby) są godne i godni podziwu. I podziwiam ich.
A podobnych historii znam i więcej, po prostu nie chciałem wypisywać katalogu tego typu działań, bo nie było to intencją mojego posta. Widziałem w swoim życiu dostatecznie dużo, żeby móc pozwolić sobie na tego typu ocenę, podzielaną przez masę znajomych, także tych, którym w życiu się powodzi i którzy całkiem nieźle się uczą (żeby nie było, że to jedynie "zawistni zazdrośnicy" o inteligencji ameby - szczęśliwie istnieją ciężko pracujące osoby poza WPiA UW;))
Pozdrawiam
no właśnie niestety USOSa znasz pobieżnie, jak się okazuje - jeszcze na parę tygodni przed rejestracją jest aktywna funkcja "preferencje", która każdej godzinie każdego dnia tygodnia zdanie "pasuje mi", "nie pasuje mi", "bardzo mi pasuje" itp. wydział stwarza mnóstwo możliwości jeśli chodzi o plan zajęć (plan jest znany bardzo wcześni, istnieje mnóstwo mniej lub bardziej oficjalnych metod jego rearanżacji). nie chce obrażać Twojego kolegi, ale jeśli nie potrafi skorzystać z tych możliwości, to to naprawdę świadczy źle o jego zaradności - równie dobrze możnaby się nad nim użalać, że nie dostał pracy zaraz pod domem i że szukać innej nie może w związku z tym, bo jak to tak autobusem.
zabawna sprawa, bo oprócz prawa studiuję drugi kierunek, też taki wybitnie humanistyczny i rekreacyjny. nie widzę różnicy w tym, jak i o czym na obu kierunkach się rozmawia. rozmawiasz o tym, o co zapytasz, jeśli założysz z góry, że ktoś nie ma nic ciekawego do powiedzenie, rozmowa z nim ciekawa nie będzie, tyle.
widzę tylko tyle, że na prawie ludzie są bardziej ambitni, co sprawia, że już od drugiego roku właściwie każdy jest zaangażowany w coś interesującego - czy drugi kierunek, czy wolontariat czy interesującą pracę. można porozmawiać z nimi o tym, ale to wymaga podejścia do nich bez uprzedzeń i zainteresowania się tym, co mają do powiedzenia. oczywiście, że szufladkować ludzi bez ich poznania łatwiej, ale myślałam, że na wiedzy o kulturze uczą, że to nie najlepsze podejście.
historii na pewno mógłbyś przytoczyć wiele. możesz w ten sposób udowodnić, że NIEKTÓRZY ludzie na prawie są niesympatyczni (czyżbyś nie pamiętał już logicznych podstaw prawoznawstwa? :))
ale wiesz- ja mogę przytoczyć wiele historii o tym, jak niesympatycznie zachowywali się ludzie z kulturoznawstwa (choćby przykład, z którym każdy chyba się zetknął - teksty znikające z punktów ksero). czy to znaczy, że i wszyscy kulturoznawcy są niesympatyczni i źli?
nie, nie sądzę.
więc prosiłabym, żebyś na przyszłość pomyślał dwa razy, zanim zaczniesz kogoś obrażać.
Myślę, kiedy piszę wbrew pozorom. Pamiętam też, że USOS na I roku prawa działał inaczej niż na II, więc i to jest różnica. A Twój ton właśnie mi przypomina o tym, jak "sympatycznie" było na prawie - włącznie z osobami które nie znosiły jakiejkolwiek krytyki tego kierunku, sposobu prowadzenia egzaminów na aplikacje etc. Pamiętam doskonale podobne przypadki, które - owszem - są przypadkami, ale których na prawie było dużo, dużo więcej niż na kulturoznawstwie. I nie jest to tylko efekt skali, ale też tego, jakim prawo aktualnie jest kierunkiem i w jaki rynkowo-merkantylny sposób wielu ludzi (co nie znaczy, że wszystkich) do niego podchodzi.
Ty masz swoje odczucia, ja swoje, natomiast mam równe prawa do własnych poglądów na dany temat co i Ty. I mogą one być zupełnie różne od Twoich - i nie mówię, że Twoje miałyby być w jakikolwiek sposób gorsze, po prostu są inne. I tego się trzymajmy:)
jedno jest pewne - ludzie z prawa nie obrażają masowo kulturoznawców w internecie. jesteśmy na to zbyt "sympatyczni".
ale może to przez to, że tak głęboko jesteśmy wbici w sztywne normy społeczne, one każą nam najpierw ludzi poznać, dopiero potem krytykować. feee, jakie to mieszczańskie.
USOS oferuje wszystkim funkcje giełda i podanie do dziekana, zapomniałeś o tym pomyśleć :)
Wybacz, ale jeśli w ten sposób odczytujesz tego posta to oznacza, że nie zrozumiałaś moich intencji. Piszę w nim, że osoby studiujące prawo są ofiarami modelu kierunku, który aktualnie w Polsce panuje i że jest to błąd systemowy, a nie że oto ci, idący na prawo są z natury źli. W innych krajach system studiowania tego kierunku jest inny i generuje tym samym innych, inaczej myślących i działających ludzi. Zadałem sobie naprawdę wiele trudu, by poznać ten kierunek i ludzi na nim studiujących i nie pisałbym takiego posta, gdybym nie miał tego za sobą i gdyby pewnych moich obserwacji nie potwierdzały dziesiątki osób, włącznie z pewnym wykładowcą kierunku (na prawie, więc chyba tu czynnik zazdrości już na pewno nie ma zastosowania - a potrafił mówić i gorsze rzeczy;)) i samymi studiującymi, także tymi z niezłymi ocenami. No, ale może jest to absolutnie nieistotne, bo krytykować zupełnie nie wolno...
Mój jedyny kontakt z WPiA ograniczył się do dwóch występów Chóru UW odbywających się dla tego wydziału, więc nie będę się o nim wypowiadał. Nie mam tak bogatych ;) doświadczeń jak autor. Bazując na przeżyciach ze swojego podwórka muszę przyznać, że atmosfera panująca na niszowym kierunku (muzykologia, 40 os. na I roku) jest bardzo koleżeńska. Nie ma powodów, żeby ścigać się za wszelką cenę o oceny. Przyszli tu ludzie, których interesują zagadnienia nauczane w Instytucie.
Tomasz Goliński
nie, nie piszesz tak :) piszesz tyle:
"Studia te polegały bowiem w dużej mierze na niemal biopolitycznym "urabianiu" studentek i studentów, wrzucania ich w inny reżim myślenia i zachowania od dotychczasowego"
wybacz, ale zdanie takie niepoparte dalszym ciągiem nie jest niczym więcej niż bełkotem, zgodzisz się chyba.
chyba, że potrafisz podać parę sensownych przykładów czegokolwiek, co wykładowcy robili przy Tobie (nie, nie że słyszałeś, że kumpel słyszał że jego mama słyszała jak sąsiadka opowiadała córce, proszę o cytat/nazwisko/katedrę) żeby biopolitycznie niemal urabiać studentki i studentów, przyznam Ci wówczas rację i jeszcze przeproszę.
a dalej tylko o tym, jacy studencie prawa są niemili. wywód poparty rzetelnymi badaniami naukowymi, czyli wysłuchaniem tego, co kumpel powiedział, że dziewczyna mu powiedziała.
można się naprawdę zdenerwować, bo piszesz o ludziach studiujących na moim wydziale rzeczy wyjątkowo niemiłe wyjątkowo słabo go znając, jak się obawiam.
Masz rację w tym, że nie ma w dzisiejszym świecie czegoś co pomagało by młodym ludziom w wyborze kierunku studiów. Dobrze, że wybrałeś swój spokój na rzecz ciężkiej harówki. Powodzenia :-)
czlek.niestandardowy
Prześlij komentarz