Wyniki wyborów uzupełniających do Senatu w okręgu krośnieńskim nie są dla mnie zaskoczeniem. Stanisław Zając, kandydat PiS, wygrał dość sporą przewagą nad Maciejem Lewickim z PO (w 2005 startował do Senatu z list SDPL) i jeszcze większą z Markiem Jurkiem, szefem Prawicy Rzeczypospolitej, który liczył na tradycyjnie prawicowy elektorat. Wbrew pozorom emocji było sporo, o czym świadczy 12-procentowa frekwencja - z reguły w tego typu pojedynkach nie przekracza ona 5%. Bój ten, chociaż w zdecydowanie niereprezentatywnym okręgu, większościowy i z kandydatami-spadochroniarzami (ostatecznie nie wystartowała tam ani jedna kobieta!), zdaje się pokazywać parę ciekawych tendencji w rodzimej polityce i dla samego Prawa i Sprawiedliwości staje się symbolem powolnej utraty poparcia społecznego przez Donalda Tuska.
Niełatwo stwierdzić, ile w tym racji. W prawicowym okręgu i tak siłą rzeczy popularny, lokalny polityk opozycji miał pewne fory. Mimo to zakres jego poparcia jest doprawdy zastanawiający - zgarnął bowiem niemal połowę głosów, i to pomimo mobilizacji po obydwu stronach barykady. Jak widać na wykresie, w ciągu ostatnich dwóch tygodni zdołał zyskać około 10 punktów procentowych, głównie kosztem Marka Jurka. Im bliżej ostatniej niedzieli, tym bardziej powiększał się dystans między nim a resztą. Szef Prawicy Rzeczypospolitej robi dobrą minę do złej gry - wprawdzie uzyskał niemal 13% głosów, ale realnie wypadł blado nawet przy Lewickim. A to wszystko w rejonie, który najbardziej takim kandydatom jak Jurek sprzyja... Wyniki pokazują jednak, że istnieje nadal dość spory elektorat eurosceptyczny i istnieje miejsce na prawo od PiS - tylko od Kaczyńskich zależy, czy unikną takiego zagrożenia, W Krośnie i Przemyślu sztuka ta im się udała.
Inni kandydaci nie przekroczyli nawet 5%. Andrzej Lepper może się już chyba pożegnać z czynną polityką - partia mu się rozpadła, a jeśli w miarę dobrym dla Samoobrony rejonie otrzymuje tylko 4%, to o czymś to świadczy. Interesująco wygląda także sytuacja na lewo od PO - interpretacji może tu być całkiem sporo. SLD udało się przekroczyć 3%. Ciut więcej niż w sondażach zdobył także Jan Kułaj z PD, jednak skoro Demokratom nie udało się z takim nazwiskiem (wystarczy sprawdzić hasło w Wikipedii) wyprzedzić lokalnego działacza Lewicy to pokazuje to, że nie był to najbardziej udany start. Pozostali uczestnicy wyścigu w praktyce się nie liczyli.
Jeśli zatem łopatologicznie zsumować pewne głosy, to partie prawicowe zdobyły aż 87,6% głosów! Wtym samym czasie te, określane jako lewicowe - raptem okolice 6% (bo wśród innych były osoby z PPP, Polskiej Lewicy i Stronnictwa Demokratycznego). Jeśli nawet doliczyć do tego socjalny elektorat Samoobrony i liberalny PD nadal nie wychodzimy wiele ponad 12%. Czy tak musiało być? Chyba tak, skoro Demokraci kampanię swego kandydata zaczynali w... Warszawie, liderzy SLD często poprzestawali na Rzeszowie (nie rozumiejąc lokalnych animozji między stolicą regionu a Przemyślem), a do tego wystawiając... prawicowych kandydatów!
Jak to możliwe? W sytuacji, gdy spór zdominował PiS i PO i pojawił się silny Marek Jurek, szansą na zaistnienie było wyraziste opowiedzenie się po stronie praw kobiet i krytycznie w stosunku do Kościoła. Elekcji zapewne by to nie zapewniło, ale dobry wynik, zmuszający do myślenia analityków sceny politycznej - a owszem. Tymczasem jeden Wacław Posadzki z SLD okazał się być "radykałem", bo wypowiedział się za dostępnością środków antykoncepcyjnych, edukacją seksualną w szkołach i... respektowaniem obecnej ustawy antyaborcyjnej. To i tak nieźle, bo już ludzi z PD, PL i nawet PPP mówili o tym, jakie to zło i jacy są wierzący. Ich niskie wyniki są zatem jak najbardziej zasłużone - takich "liberałów" i "lewicowców" nikt nie potrzebuje.
Nie dziwi zatem fakt, że spora grupa osób o progresywnych poglądach zagłosowała na PO - chociaż w tym wypadku siła projekcji dotyczących liberalizmu światopoglądowego Platformy jest doprawdy olbrzymia. Mimo wszystko widać jednak, że partia Tuska słabnie - jeśli nawet PSL nie wystawił kandydata, żeby Lewicki miał łatwiej, to zdobycie nieco więcej niż co czwartego głosu nie robi wielkiego wrażenia. Bardzo możliwe, że ta symboliczna porażka znajdzie swe odzwierciedlenie w najbliższych sondażach. I chociaż wiadomo, że wybory do Senatu rządzą się swoimi prawami, to jednak te mogą być papierkiem lakmusowym utraty społecznego poparcia przez obecną ekipę rządzącą.
Niełatwo stwierdzić, ile w tym racji. W prawicowym okręgu i tak siłą rzeczy popularny, lokalny polityk opozycji miał pewne fory. Mimo to zakres jego poparcia jest doprawdy zastanawiający - zgarnął bowiem niemal połowę głosów, i to pomimo mobilizacji po obydwu stronach barykady. Jak widać na wykresie, w ciągu ostatnich dwóch tygodni zdołał zyskać około 10 punktów procentowych, głównie kosztem Marka Jurka. Im bliżej ostatniej niedzieli, tym bardziej powiększał się dystans między nim a resztą. Szef Prawicy Rzeczypospolitej robi dobrą minę do złej gry - wprawdzie uzyskał niemal 13% głosów, ale realnie wypadł blado nawet przy Lewickim. A to wszystko w rejonie, który najbardziej takim kandydatom jak Jurek sprzyja... Wyniki pokazują jednak, że istnieje nadal dość spory elektorat eurosceptyczny i istnieje miejsce na prawo od PiS - tylko od Kaczyńskich zależy, czy unikną takiego zagrożenia, W Krośnie i Przemyślu sztuka ta im się udała.
Inni kandydaci nie przekroczyli nawet 5%. Andrzej Lepper może się już chyba pożegnać z czynną polityką - partia mu się rozpadła, a jeśli w miarę dobrym dla Samoobrony rejonie otrzymuje tylko 4%, to o czymś to świadczy. Interesująco wygląda także sytuacja na lewo od PO - interpretacji może tu być całkiem sporo. SLD udało się przekroczyć 3%. Ciut więcej niż w sondażach zdobył także Jan Kułaj z PD, jednak skoro Demokratom nie udało się z takim nazwiskiem (wystarczy sprawdzić hasło w Wikipedii) wyprzedzić lokalnego działacza Lewicy to pokazuje to, że nie był to najbardziej udany start. Pozostali uczestnicy wyścigu w praktyce się nie liczyli.
Jeśli zatem łopatologicznie zsumować pewne głosy, to partie prawicowe zdobyły aż 87,6% głosów! Wtym samym czasie te, określane jako lewicowe - raptem okolice 6% (bo wśród innych były osoby z PPP, Polskiej Lewicy i Stronnictwa Demokratycznego). Jeśli nawet doliczyć do tego socjalny elektorat Samoobrony i liberalny PD nadal nie wychodzimy wiele ponad 12%. Czy tak musiało być? Chyba tak, skoro Demokraci kampanię swego kandydata zaczynali w... Warszawie, liderzy SLD często poprzestawali na Rzeszowie (nie rozumiejąc lokalnych animozji między stolicą regionu a Przemyślem), a do tego wystawiając... prawicowych kandydatów!
Jak to możliwe? W sytuacji, gdy spór zdominował PiS i PO i pojawił się silny Marek Jurek, szansą na zaistnienie było wyraziste opowiedzenie się po stronie praw kobiet i krytycznie w stosunku do Kościoła. Elekcji zapewne by to nie zapewniło, ale dobry wynik, zmuszający do myślenia analityków sceny politycznej - a owszem. Tymczasem jeden Wacław Posadzki z SLD okazał się być "radykałem", bo wypowiedział się za dostępnością środków antykoncepcyjnych, edukacją seksualną w szkołach i... respektowaniem obecnej ustawy antyaborcyjnej. To i tak nieźle, bo już ludzi z PD, PL i nawet PPP mówili o tym, jakie to zło i jacy są wierzący. Ich niskie wyniki są zatem jak najbardziej zasłużone - takich "liberałów" i "lewicowców" nikt nie potrzebuje.
Nie dziwi zatem fakt, że spora grupa osób o progresywnych poglądach zagłosowała na PO - chociaż w tym wypadku siła projekcji dotyczących liberalizmu światopoglądowego Platformy jest doprawdy olbrzymia. Mimo wszystko widać jednak, że partia Tuska słabnie - jeśli nawet PSL nie wystawił kandydata, żeby Lewicki miał łatwiej, to zdobycie nieco więcej niż co czwartego głosu nie robi wielkiego wrażenia. Bardzo możliwe, że ta symboliczna porażka znajdzie swe odzwierciedlenie w najbliższych sondażach. I chociaż wiadomo, że wybory do Senatu rządzą się swoimi prawami, to jednak te mogą być papierkiem lakmusowym utraty społecznego poparcia przez obecną ekipę rządzącą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz