31 stycznia 2011

Warszawa z dala od polityki? Debata

W miniony czwartek odbyła się debata, inaugurująca działalność publiczną stowarzyszenia projekt.Warszawa.pl, którego jestem wiceprzewodniczącym. W debacie na temat roli polityki w samorządzie, prowadzonej przez Marka Matczaka, udział wzięła Paulina Piechna-Więckiewicz, radna SLD, Jarosław Krajewski, reprezentujący w Radzie Warszawy PiS, a także Piotr Guział, aktualny burmistrz stołecznego Ursynowa z ramienia Naszego Ursynowa. Relacja - jak mam nadzieję - pokaże, jak wygląda spora część głównego nurtu politycznej debaty, co jest wspólne, a co różni go od zielonego podejścia do samorządu.

Krajewski na pytanie o to, czym jest dla niego polityka, odpowiedział, że jest ona sztuką rządzenia i poszukaniem kompromisu między różnymi stronami sporu o kształt miasta oraz stojącymi za nimi interesami. Nie widzi niczego złego w takim określeniu polityki. Zdumiewało go, że wykorzystywanemu w ostatniej kampanii samorządowej hasło "Z dala od polityki" towarzyszyły na ulotkach niektórych osób kandydujących hasła, jak "Uśmiechnij się", co wskazuje na kompletny brak merytorycznych pomysłów. Nie widzi on powodu, dlaczego kandydując jako osoba należąca do partii miałby przez swych sąsiadów być traktowany gorzej, niż przedstawiciel lokalnego komitetu.

Guział uznał, że demokracja to przede wszystkim poszukiwanie większości, a polityka - sztuką sporu i przekonywania do swoich racji. Ludzie idą do polityki z różnych powodów, jego zdaniem takim powodem powinna być realizacja misji. Klub radnych pod jego przewodnictwem postanowił założyć stowarzyszenie, które byłoby jego przedłużeniem i działało w tych dziedzinach, w których z różnych powodów klub nie może, np. być stroną w postępowaniach czy aplikować o fundusze. Ludzie myślą o samorządzie w kontekście wielkich miast i Sejmu, w którym trwa kabaret, zupełnie oderwany od potrzeb ludzi. Gdyby tymczasem pokazywać obrady rad gmin w mniejszych miejscowościach, gdzie większość albo całość nie otrzymała mandatu z komitetu partyjnego, być może - jego zdaniem - nie byłoby takiego podejścia.

Warszawa według Guziała powoli ewoluuje w kierunku większego udziału komitetów lokalnych w polityce. Jego zdaniem Warszawskiej Wspólnocie Samorządowej, którą Nasz Ursynów współtworzył, zabrakło naprawdę niewiele do zdobycia mandatu do Rady Miasta, brakowało bowiem dostatecznej organizacji i pieniędzy. Partie polityczne w jego opinii niszczą demokrację lokalną, zmuszając do dyscypliny. Aktualnie ludzie wrzucają kartki do urn, z czego nic nie wynika, bo na przykład na Pradze Północ wybrani przez nich przedstawiciele nie są w stanie wybrać zarządu dzielnicy. Podobnego paraliżu doświadczał przez kilka tygodni Ursynów z powodu "nagłego" przypomnienia sobie o istnieniu proceduralnego kruczka, polegającego na tym, że głosy musi liczyć osoba należąca do rady dzielnicy, a nie urzędnik.

Dla Piechny-Więckiewicz polityka ma służyć zdobyciu władzy - dobrego polityka od złego łatwo odróżnić poprzez to, jaki cel pragną w swej działalności osiągnąć - czy chodzi mu bardziej o dobro wspólne, czy też zaspokojenie własnych interesów. Zgadza się, że trend obserwowany w dzielnicach służy lokalnym formacjom, ale już Rada Warszawy, mająca inne kompetencje i zakres obowiązków, kieruje się inną specyfiką - głosuje się tam na partie, bo traktuje się ją niczym "mały Sejm". Nie można traktować partii politycznych w samorządzie jak zło - to jej zdaniem upraszczająca demonizacja.

Matczak przypomniał o wydarzeniu, w którym brał udział rok temu - był bowiem na konferencji poświęconej wyborom samorządowym, zorganizowaną dla organizacji pozarządowych. Na pytanie o to, która z nich (a wiele z nich składało się z kompetentnych ludzi) będzie brała udział w wyborach, taką chęć wyraziło tylko jedno stowarzyszenie w Łodzi, dostał burę za to, że w ogóle do tego namawiam. Wskazuje to jego zdaniem na duży poziom lęku przed braniem udziału w procesie decyzyjnym.

30 stycznia 2011

Skąd wziął się goszyzm?

Kiedy słyszę zachwyty nad powojennym państwem dobrobytu, pisane z perspektywy "starych lewicowców", narzekających, że rok 1968 oznaczał rozbrat lewicowej elity z wyidealizowaną "klasą robotniczą", ogarnia mnie niejakie zdumienie. Nie chodzi o to, by krytykować je z pozycji neoliberalnych monetarystów, narzekających na rozleniwianie obywateli przez wszechwładne państwo i tłamszących lokalny biznes, ale nie jest specjalną trudnością takowa krytyka już z pozycji niekoniecznie światopoglądowych. Wystarczy przypomnieć sobie wpływ modnego wówczas palenia na zdrowie publiczne, paliwożernych aut na środowisko czy wielkich mocarstw na ograniczenia rozwojowe w "Trzecim Świecie". To, że dobrze było wówczas białym robotnikom czy przedstawicielom rozwijającej się klasy średniej, nie oznacza, że dobrze było ich żonom i dzieciom, osobom o innym kolorze skóry (szczególnie w Stanach Zjednoczonych), a nawet innej narodowości.

Warto o tym pamiętać, a znakomitą okazją ku temu może być obejrzenie serialu "Mad Men". Uzależniłem się od niego w ostatnich dniach, zawczasu oglądając pierwszy odcinek na zajęciach z kultury przedsiębiorczości. Tam analizowaliśmy go głównie z pozycji ciała z kulturze menedżerskiej, kwestii genderowych, jak również samej pozycji i zobowiązań menedżera. Obserwowaliśmy, jak dużą rolę w nowym kapitalizmie odgrywają kwestie niezwiązane z produkcją towarową, a produkcja idei oznacza głównie spotykanie się z kontrahentami i podwładnymi, zarządzaniem zebraniami, picie oraz zamykanie się w pokoju i wymyślających chwytliwe hasła, mające zwiększyć poziom sprzedaży reklamowanych produktów. To, że tego typu zawody się pojawiły, a osoby je wykonujące poszukiwały politycznej reprezentacji, jest truizmem. Ich lekceważenie mijałoby się z celem - wszak tego typu segment elektoratu równie dobrze mogłyby stać się nową podstawą konserwatywnej rewolucji, jak klasa robotnicza czy grupy wykluczone.

Chciałbym jednak zwrócić uwagę na inny kontekst rzeczonego serialu, oglądanego w Ameryce przez niemal 3 miliony widzów. Chodzi o to, jak łatwo uważamy za zastane rzekome "kwestie obyczajowe", wpływające na poprawę jakości naszego życia. Choć część osób na rodzimej scenie idei, deklarujących przywiązanie do "starej lewicy", jak chociażby redaktor naczelny "Obywatela", Remigiusz Okraska, ostatecznie są w stanie zauważyć zmiany in plus, jakie przyniosło pojawienie się "nowej lewicy", to jednak nie jest to niestety zjawisko powszechne. Tymczasem wystarczy cofnięcie się 50 lat wstecz, by za Oceanem (i nie tylko) można było znaleźć zestresowane gospodynie domowe, zajmujące się domem, dziećmi i poprawą samopoczucia mężów, bite w twarz za nieposłuszeństwo dzieci, faceci, mający na boku kochanki, co nie przeszkadzało im w scenach zazdrości wobec własnych małżonek... Lista jest długa, wiele zjawisk ujawniających eksploatację za pomocą instytucji społeczno-obyczajowych nie zniknęło po dziś dzień. "Prawdziwi mężczyźni", walczący z "polityczną poprawnością", powielają struktury myślowe, które w latach sześćdziesiątych, przed rewolucją obyczajową roku 1968, były powszechne.

Popatrzmy na relacje, prezentowane przez głównych bohaterek i bohaterów w pierwszych odcinkach serialu. Żona copywritera ma problemy psychiczne, związane między innymi z traumą po śmierci matki i ma szczęście, że jej sceptyczny mąż ostatecznie "zezwala" jej na wizytę u psychoanalityka, który później informuje o wszystkich odkryciach rzeczonego męża, Donalda Drapera. Nieco później kontaktuje się z nim jego dawno nie widziany brat, przypominający mu o rodzinie, od której w młodości uciekł - spławia go, oferując mu swoje oszczędności w zamian za danie mu spokoju, nie licząc się z emocjami krewnego. Jeden ze współpracowników Dona, Pete Campbell, musi znosić fakt, że ze względu na jego pozycję w hierarchii firmy jego pomysły są ignorowane, czuje się podle, że jego rodzice nie chcą przeznaczyć pieniędzy na nowe mieszkanie dla niego i jego żony (ojciec mówi mu przy okazji, że jego praca "nie przystoi białemu mężczyźnie"), zaś sąsiadka Drapera i jej żony, rozwódka z dwójką dzieci, balansuje między ostracyzmem a akceptacją swojego sąsiedztwa.

Wiele z opisanych powyżej zjawisk udaje się społecznie przepracować dzięki wykorzystaniu psychoanalizy, większej społecznej otwartości i zdolności do rozmowy o istotnych emocjach, jakie pojawiają się w naszym życiu. Już nie hamujemy ich, jak czynią to mężczyźni w serialu, co najwyżej wymieniając się półsłówkami przy kolejnej szklance mocniejszego trunku. Sekretarki traktowane jako połączenie pracownicy biurowej z obiektem pożądania seksualnego, tkwiące na nierzadko mizernie opłacanych stanowiskach, przyjeżdżające, niczym sekretarka Dona, Peggy, z prowincji do wielkiego miasta, samotne, mieszkające kątem wraz z koleżankami - jakoś nie pasuje to do obrazu szczęśliwości, malowanego przez nostalgików. Jakoś nie chce mi się wierzyć, znając również inne opowieści "z epoki" (jak choćby wydaną przez Krytykę Polityczną "Rewoltę", współtworzoną przez Daniela Cohn-Bendita), że osoby pochodzące i funkcjonujące w obrębie klasy robotniczej problemów emocjonalnych, egzystencjalnych pytań i problemów, związanych z obłudnym konserwatyzmem obyczajowym nie posiadały. Polecam zatem "Mad Menów" jako skuteczne antidotum na przekonanie, że najlepszą metodą na odwrót od neoliberalizmu byłaby prosta rekonstrukcja powojennego państwa dobrobytu. To se ne vrati - i może to i dobrze.

29 stycznia 2011

W zielonej sieci - odc. 53

Blogi:

- Jim Jepps prezentuje jednego z dwójki pretendentów do bycia zielonym kandydatem na burmistrza Londynu.

- Joseph Healy komentuje koniec koalicji rządzącej w Irlandii.

- Jane Watkinson o Edzie Ballsu.

- Alisdair Thompson przybliża rosnący problem bezrobocia wśród młodych w Wielkiej Brytanii.

- Molly Scott Cato bada, ile pieniędzy dodrukowała amerykańska Rezerwa Federalna.

- Timothy A. Wise powraca do tematu rosnących cen żywności.

- Wojtek Szot podsumowuje najważniejsze wydarzenia dziesięciolecia dla polskiej społeczności LGBT.

Partie:

- Europa: Europejska Partia Zielonych cieszy się na integrację środowisk ekopolitycznych w Hiszpanii, a Zieloni w Europarlamencie prezentują nową wizję polityki energetycznej UE.

- Austria: Krytyka czerwono-czarnych pomysłów edukacyjnych.

- Anglia i Walia: Pozytywne przyjęcie raportu sprzyjającemu ograniczeniu prędkości do 20 mil na godzinę.

- Szkocja: Konserwatyści i SNP razem za budżetem, Zieloni przeciw.

- Irlandia: Gormley domaga się debaty piątki największych partii politycznych przed wyborami.

- Kanada: Konserwatyści nie biorą się za walkę z oszustwami podatkowymi.

- Australia: Indonezja torturuje w Papui.

- Nowa Zelandia: Najpierw zadłużanie, potem szkodliwe ekologiczne i społeczne cięcia.

- Czechy: W Brnie ekologicznych autobusów - niestety - nie będzie.

- Holandia: Nawoływania do bojkotu kakao z Wybrzeża Kości Słoniowej.

YouTube:

Patrick Harvie, lider szkockich Zielonych, opowiada o znaczeniu ochrony usług publicznych.

28 stycznia 2011

Czego uczą Zieloni z Irlandii?

Kończy się powoli przygoda Zielonych z rządzeniem na zielonej wyspie. Przedterminowe wybory, które miały odbyć się 11 marca, prawdopodobnie zostaną jeszcze bardziej przyspieszone po tym, gdy na niedawnej konferencji prasowej, John Gormley (na zdjęciu) ogłosił wyjście swej partii z rządu z Fiana Fail. Ostatnie dni były niezwykle gorące dla tamtejszej sceny politycznej - rezygnacja premiera, Briana Cowena, z przewodnictwa rządzących konserwatywnych liberałów (tak mniej więcej można usadowić partię, która po niedawnych wyborach europarlamentarnych przeszła z frakcji konserwatywnej skupionej wokół m.in. PiS, do liberalnej), próby wymiany ministrów - wszystko to okazało się dla Zielonych nie do przyjęcia. Teraz, kiedy w wyniku negocjacji w parlamencie ostatnia ustawa, na przyjęciu której im zależało - dotycząca finansów państwa - przyjęta zostanie, pozostaje już tylko przygotowywać się do wyborów, które prawdopodobnie okażą się dla nich spory fiaskiem.

Dlaczego tak się stało? Spoglądając na minione od zawiązania koalicji z Fiana Fail i nieistniejącymi już, centrowymi Progresywnymi Demokratami lata, można było śmiało zawyrokować, że decyzja ta niemal od samego początku nie rokowała dobrze. Nie tylko dlatego, że główny koalicjant to partia prawicowa - choć zawsze taki alians niesie ze sobą ryzyko, to jednak czasem nie prowadzi on do rozkładu ekopolityki, a nawet przynosi niezgorsze rezultaty. Zieloni w Hamburgu dzięki koalicji z CDU przywrócili miastu tramwaje, a ich niedawne zakończenie sojuszu po dymisji popularnego Ole van Beusta było w pełni autonomiczne, nie zaś sprowokowane topniejącymi słupkami poparcia (te ostatnio idą w górę). Szersza koalicja w Finlandii daje Zielonym np. kontrolę nad ministerstwem pracy i polityki socjalnej, co pozwala im strzec lokalnej wersji państwa dobrobytu przed zakusami na jej demontaż, choć nie bywa łatwo - wyjście z takiej koalicji chociażby z powodu budowy elektrowni jądrowej nie byłoby sensowne, bo centroprawica i bez nich ma większość, a zasadniczo wszystkie partie poza nimi mniej lub bardziej wspierają program atomowy. Także i tam na obecności w rządzie Zieloni nie tracą, ale wymaga to lat doświadczeń i codziennego pokazywania, że walczy się o kwestie ważne dla lokalnego elektoratu. Przykład czeski nadal pozostaje smutnym przypomnieniem tego, jak kończą się kompromisy, w których proekologicznych i prospołecznych elementów jest jak na lekarstwo.

Bardzo dobrze historię (nie ma co ukrywać) upadku Zielonych w Irlandii można było przeczytać na szkockim Blogu Jasnozielonym. Po jej lekturze nie sposób odnieść wrażenia, że dla władzy zaryzykowano polityczne samobójstwo. W oparach korupcyjnych skandali partii rządzącej wpierw robi się kampanię, dążącą do wniesienia większej przejrzystości w lokalny system polityczny, po czym po wyborach wchodzi się alians z partią, którą tak ostro się krytykowało - to nie mogło się udać. Choć lokalny system polityczny nie sprzyja tak bardzo rządom mniejszościowym i popieraniu konkretnych ich pomysłów z ław opozycyjnych, to jednak tego typu eksperyment mógłby być dla Zielonych znacznie mniej bolesny. A bolesny był od początku, kiedy musieli oni przełknąć budowę autostrady przez Tarę - cenne wykopaliska archeologiczne, porównywane do Stonehenge. Dalej było już tylko gorzej - pęknięcie bańki na rynku nieruchomości, kryzys, spore cięcia w wydatkach budżetowych, uderzające w gospodarstwa nisko- i średnio zarabiające... I to w sytuacji, kiedy coraz jaśniej widać, że Zieloni odklejają się w Europie Zachodniej od etykietki "partii jednego tematu", a ludzie coraz częściej głosują na nich, bo stanowią ze swym programem społeczno-ekonomicznym wiarygodną alternatywę dla zużytych partii socjaldemokratycznych.

Co lokalni Zieloni mają na swoją obronę? W gruncie rzeczy, jeśli popatrzymy na trzy lata rządów, dość niewiele. Owszem, udało się doprowadzić do przyjęcie przez parlament ustawy o związkach partnerskich, jednak nawet w irlandzkim środowisku LGBT wiele entuzjazmu z tego powodu nie było. Niewątpliwie wart wspomnienia jest fakt dynamicznego rozwoju sektora energetyki odnawialnej w tym kraju wytwarzającego więcej prądu niż planowano na tym etapie jego rozprzestrzeniania się, intensywnie rozwija się też dostępność do sieci bezprzewodowego Internetu. Na tym zasadniczo koniec, bo przez litość nie będę za osiągnięcia, mogące w ogóle być dyskutowanymi w kontekście postępującej dekompozycji partii uznawał wprowadzanie i promowanie możliwości przewożenia rowerów w pociągach...

Ze względu na system polityczny trudno dziś realnie ocenić szanse Zielonych na uzyskanie mandatów. W kraju tym obowiązuje ordynacja STV - w skrócie i dużym uproszczeniu nie ma progów, kraj podzielony jest na okręgi wielomandatowe, w których wyborczynie i wyborcy szeregują na karcie wyborczej osoby kandydujące wedle swych preferencji. Następuje liczenie, a głosy osoby, która otrzymała najmniej "pierwszych preferencji" dzielone są wedle wskazanych na kartach kolejności. Bywa to czasochłonne, ale prowadzi do całkiem niezłego odzwierciedlenia woli elektoratu w okręgach, przez co istotną rolę w parlamencie mogą odgrywać mniejsze formacje a także niezależne posłanki i posłowie. Nie wiadomo też do końca, jak na ich wyniki wpłynie utworzenie i start w wyborach grupy osób, które opuściły partię i utworzyły nową formację - Fis Nua (Nowa Wizja). Możliwe są naprawdę różne scenariusze - partia Gormleya w ostatnich sondażach otrzymuje od 2 do 4%, podczas gdy zsumowane mniejsze partie oraz niezależni - nawet 12, trudno powiedzieć ze względu na brak danych jak dokładnie rozkładają się głosy w obrębie tejże grupy.

Na scenie politycznej zielonej wyspy, jak na razie, szykują się spore zmiany. Chadecka Fine Gael ma szansę na utworzenie koalicji z centrolewicową Partią Pracy, która w ostatnich miesiącach istotnie przybrała na sile. Trzecią siłą stają się socjalistyczni zwolennicy "jednej Irlandii", czyli Sinn Fein, a republikanie z Fiana Fail spadają w niektórych sondażach nawet na czwarte miejsce, notując rekordowo słabe wyniki. Sumując poparcie dwóch dotychczas rządzących partii, otrzymujemy około 15-20% w zależności od sondażu, co zdaje się być najlepszym miernikiem poziomu ich odrzucenia przez opinię publiczną w Dublinie i w całym kraju. Jeśli Zieloni, którzy w wyniku wewnętrznych zawirowań utracili wiele ze swoich znanych twarzy (na przykład czołową kandydatkę w wyborach europarlamentarnych, Deidre de Burca) istotnie otrzymają 2%, to może to oznaczać otrzymanie raptem 2 mandatów w liczącej 166 osób izbie niższej parlamentu i stratę 4 z 6, wywalczonych w 2007. Jak już pisałem, arytmetyka przy STV może zawodzić, może być albo dużo gorzej, albo nieco lepiej, trudno jednak uznać za zadowalającą sytuację, w której formacja ekopolityczna stoi nad przepaścią i nie wiadomo, czy po tych wyborach nie skończy się jej przygoda z wielką polityką. Przykład irlandzki niewątpliwie służyć powinien refleksji na temat tego, do czego prowadzi objęcie władzy z niewłaściwą partią w niewłaściwym czasie.

27 stycznia 2011

Zielony Uniwersytet Marcowy

Witam. Nazywam się Przemysław Wiśniewski, jestem członkiem koła poznańskiego Zielonych 2004. W dniach 3-4 marca 2010 roku odbędzie się w Poznaniu międzynarodowa konferencja Europejskiej Partii Zielonych/Grupy Zielonych w Parlamencie Europejskim, w której organizacji mam przyjemność uczestniczyć. Konferencja będzie poświęcona licznym sprawom leżącym w obszarze naszego zainteresowania, w tym między innymi kwestiom bezpieczeństwa energetycznego, integracji europejskiej, polityce wschodniej UE z perspektywy Zielonych. Będzie również odrębny blok poświęcony Zielonemu Nowemu Ładowi w Polsce. Wśród gości konferencji znajdzie się około 80 zielonych oraz nie-zielonych polityków i polityczek z kilku krajów (m.in. Daniel Cohn-Benditt, Rebeca Harms, Danuta Hubner, Jerzy Buzek), liczne grono studentów m. in. z Niemiec i Francji, oraz - oczywiście - liczne grono polskich panelistów oraz słuchaczy z grupy członków i sympatyków partii.

W imieniu organizatorów oraz władz krajowych partii chciałbym zaprosić do uczestnictwa w rzeczonej konferencji. Jej plan merytoryczny zostanie ujawniony w kolejnym tygodniu (poniżej wstępne informacje po angielsku, które mogą ulec zmianie). Warto jednak już teraz zastanowić się nad udziałem w spotkaniu, które jest ważne również dlatego, że stanowi okazję do dużego spotkania członków i sympatyków partii. Gonią również terminy - budżet nie jest nieograniczony, miejsca noclegowe nie będą trzymane w nieskończoność.

Bardzo więc proszę o rozpropagowanie zaproszenia oraz wysłanie wstępnych potwierdzeń uczestnictwa w konferencji (ostateczne potwierdzenia powinny spłynąć do połowy lutego na adres przemyslaw.wisniewski[at]zieloni2004.pl) proszę o wskazanie czy: potrzebny będzie zwrot kosztów dojazdu (pociągi drugiej klasy, z wyjątkiem EuroCity i InterCity) oraz czy potrzebny będzie nocleg (możemy go zarezerwować oraz pokryć do 80% jego kosztów w wybranych hostelach i hotelach). Pierwszeństwo w pokryciu kosztów mają należący do Zielonych studenci oraz osoby bezrobotne, niemniej dofinansowanie uda się najpewniej rozszerzyć o osoby spoza tych grup.

Konferencja rozpoczyna się w czwartek 3 marca o godzinie 17.00. Wieczorem będzie miała miejsce integracyjna impreza. Piątkowe sesje rozpoczynają się o godz. 9.00, kończą zaś o 17.00. Zwrot kosztów noclegu obejmuje również noc z piątku na sobotę. Jest więc niepowtarzalna okazja by w piątkowy wieczór lub sobotnie przedpołudnie zorganizować szerokie spotkanie polskich Zielonych. Mam nadzieję, że pretekst do przyjazdu do Poznania jest wystarczający.

***

Europe in transformation: An international Greens/EFA Conference in Poznań

International conference, Adam Mickiewicz University, Poznan, Poland, Thursday 3 (pm) and Friday 4 March 2011 (am & pm)

PRESENTATION OF THE EVENT

After 20 years of freedom and democracy and six years as member of the European Union, Poland is preparing to take up the rotating presidency of the EU in the second half of 2011. Yet, despite the ongoing process of reunification of Europe, the road to an ever closer Union is still winding, and gaps between our societies are still to be bridged.

At our conference in Poznan, which is also meant to prepare our next summer university in autumn 2011 in Frankfurt/Oder and Slubice, we want to discuss what we achieved so far in the attempt to build an "ever closer Union" and which perspectives prevail in a country like Poland on the multiple challenges that the European Union is facing; this concerns cultural and political, but also economic, social and environmental issues.

On 3 & 4 March 2011, the Green Group in the European Parliament and the European Green Party are delighted to invite you to the conference "Europe in transformation: how to best face political and economic challenges in times of globalisation".

The event will take place in the premises of the Adam Mickiewicz University in Poznan / Poland.

All panels with simultaneous translation: PL, EN, D, FR

DRAFT CONFERENCE PROGRAMME (will be regularly updated online)

Thursday 3 March

15:30 - Arrival in Poznan

17:00 - Registration open

17:30 - Welcome coffee

18:15-20:00 - Welcome by Rebecca Harms and Daniel Cohn-Bendit (Co-Presidents of the Greens/EFA group), President of the University, Prof. Bronisław Marciniak, Malgorzata Tkacz-Janik - leader of Greens 2004

Key Speeches:

- Danuta Hübner (tbc) : Building an ever closer Union: the Polish perspective
- Reflections by Rebecca Harms and Dany Cohn-Bendit

(Venue: Main building of the University, ul. H. Wieniawskiego 1, 61-712 Lecture Hall n° 17 - 2nd floor)

20:00-21:15 - Theatre performance "theatre of the eight days" (tbc) - in English: TECZKI (Files, Venue: Main building of the University, Reception Hall, Ground Floor)

21:15-24:00 -Buffet dinner followed by a party with Polish live music or DJ

Friday 4 March

(Venue: Main building of the University, Lecture Hall n°17, 2nd floor)

9:15 - Video Message from Jerzy Buzek, President of the European Parliament (Polish with English subtitles if possible)

9:30-12:00 - Neighbours and friends: what's new in the East?

Chair: Werner Schulz, Greens/EFA MEP : Opening
Chair: NN - Greens/EFA : Round-up

Speakers:

- Krystyna Kurczab-Redlich, Journalist, Poland
- Kai-Olaf Lang, deputy head of Research Division of the Stiftung Wissenschaft und Politik, Germany
- Juri Durkot (tbc) journalist, Ukraine

10:45-11:00 - Coffee break

11:00-12:00 - Continuation of the discussion and debate

12:00-12:30 - Press conference

13:00-14:30 - Lunch break

14:30- 16:45 - Efficiency, Security and Solidarity - A new energy deal for a new era

Chair: NN - Greens/EFA MEP : Opening
Chair: NN - Greens/EFA /EGP: Round-up

Short Presentation by the Green European Foundation (GEF) and by Darek Szwed (editor) of the study "Green New Deal in Poland" commissioned by the GEF

Speakers:

- Macej Nowicki - Former Polish minister for environment
- Robert Cyglicki - Director of Greenpeace Poland : Energy revolution in Poland - The way forward
- Grzegorz Wisniewski - Institute for Renewable Energy
- Agata Hinc (PL) – MA Centre for Europe-Strategy, Director of the Program "Low Emission Economy"

15:30-15:45 - Coffee break

16:00-16:45 - Continuation of the discussion and debate

16:45-17:00 - Closure of the event by Dany Cohn-Bendit

NOTE:

Registration - Participation is free of charge but registration is needed via the online form.

Hotels - Participants are requested to book their hotel individually. A list of hotels with special arrangements will be available here.

Transport - The timetable of flights and trains to and from Poznan is available here.

Further information - please contact Greens.PoznanConference[at]europarl.europa.eu

26 stycznia 2011

Okołozielone zaproszenia

projekt.WARSZAWA.pl oraz Chłodna 25 zapraszają na debatę pt.

"Warszawa z dala od polityki?"

Czy budowanie mostów nie jest polityką? A może budowanie przedszkoli jest apolityczne? Czy polityka to coś złego?

W debacie udział potwierdzili m.in.:

- Piotr Guział - burmistrz Dzielnicy Ursynów (Nasz Ursynów)
- Paulina Piechna-Więckiewicz - radna Warszawy (SLD)
- Jarosław Krajewski - radny Warszawy (PiS)
- przedstawiciel warszawskiej PO

Klubokawiarnia "Chłodna 25", 27 stycznia, godz. 18.00

***

Czas na równość. Priorytety polskiej Prezydencji w UE w zakresie polityki równouprawnienia i przeciwdziałania dyskryminacji

28 stycznia (piątek) 2011, godz. 11.00-13.00
Centrum Konferencyjne „Zielna”, ul. Zielna 37

W lipcu br. Polska obejmie przewodniczenie w Radzie Unii Europejskiej. Mimo wstępnie nakreślonych priorytetów program polskiej Prezydencji w UE jest wciąż jeszcze kształtowany i konsultowany.

Wspólnie z zaproszonymi gośćmi chcemy przedyskutować priorytety i program polskiej Prezydencji w UE w zakresie polityki równouprawnienia. Kwestie równych szans kobiet i mężczyzn, przeciwdziałanie dyskryminacji ze względu na płeć, wiek, niepełnosprawność, orientację seksualną, rasę, pochodzenie etniczne czy poglądy są bowiem jednym z istotnych elementów unijnej agendy, które znalazły swoje odzwierciedlenie także w programach dwóch poprzednich prezydencji: hiszpańskiej i belgijskiej.

Szczególny nacisk Unia Europejska kładzie obecnie na kwestie łączenia pracy zawodowej z życiem rodzinnym, czego wyrazem jest przyjęta w ub. roku dyrektywa w sprawie urlopu macierzyńskiego i prace nad nową dyrektywą w sprawie urlopu ojcowskiego, a także wyrównywanie zarobków kobiet i mężczyzn i przeciwdziałanie przemocy wobec kobiet.

Czy program polskiej prezydencji, wzorem prezydencji szwedzkiej, hiszpańskiej i belgijskiej, będzie również uwzględniał priorytety związane z równością kobiet i mężczyzn? Jakie kwestie staną się sztandarowymi sprawami polskiej prezydencji w zakresie polityki równouprawnienia i przeciwdziałania dyskryminacji? Co będzie wiodącym tematem Europejskiego Szczytu na rzecz Równości, który odbędzie się w listopadzie 2011 roku w Polsce?

Do udziału w dyskusji zaproszeni zostali:

- min. Elżbieta Radziszewska, Pełnomocnik Rządu ds. Równego Traktowania
- min. Jolanta Fedak, Minister Pracy i Polityki Społecznej (udział niepotwierdzony)
- Alexandra Jachanova-Dolezelova, wiceprzewodnicząca European Women’s Lobby i przewodnicząca Czeskiego Lobby Kobiet
- Kinga Lohmann, szefowa Koalicji KARAT
- Krzysztof Śmiszek, prezes Polskiego Towarzystwa Prawa Antydyskryminacyjnego
- Joanna Piotrowska, prezeska Fundacji Feminoteka.

Moderacja: Agnieszka Grzybek, Fundacja im. Heinricha Bölla

Po debacie zapraszamy na poczęstunek.

Prosimy o potwierdzenie udziału w debacie w terminie do 26.01.2011 telefonicznie bądź e-
mailowo: tel. 22 594 23 36, e-mail: agnieszka.grzybek@pl.boell.org

***

Polska Akcja Humanitarna zaprasza na debatę promującą wydanie książki „Zmiany klimatyczne – impas i perspektywy. Punkt widzenia krajów globalnego Południa”.

Spotkanie odbędzie się 28 stycznia 2011 o godz. 19 w Centrum Kultury Nowy Wspaniały Świat (ul. Nowy Świat 63, Warszawa).

W debacie udział wezmą:

- Marcin Popkiewicz (ziemianarozdrozu.pl)
- Aleksandra Antonowicz (Polska Zielona Sieć)
- Jan Kowalzig (Oxfam Germany)

Moderacja: Michał Brennek (ziemianarozdrozu.pl, redaktor polskiego wydania książki)

Debata będzie prowadzona w języku angielskim z tłumaczeniem na polski.

Podczas debaty poruszymy zagadnienia związane z globalnymi zależnościami w kontekście zmian klimatycznych, wpływem zmian klimatycznych na życie codzienne mieszkańców globalnego Południa i globalnej Północy, systemowych i lokalnych sposobach radzenia sobie z problemem zmian klimatycznych.

Partnerami wydarzenia są Krytyka Policzna i Centrum Kultury Nowy Wspaniały Świat. Patronat medialny: Le Monde Diplomatique edycja Polska, miesięcznik Znak i portal ziemianarozdrozu.pl

Książka pt. „Zmiany klimatyczne – impas i perspektywy. Punkt widzenia krajów globalnego Południa” będzie dystrybuowana nieodpłatnie. Zamówienia będzie można składać za pomocą formularza on-line. Szczegóły odnośnie składania zamówień pojawią się 28.01.2011 na naszej stronie.

Wstęp wolny. ZAPRASZAMY!

25 stycznia 2011

Cytując nowy "Notes"...

"Gdy stajesz przed zadaniem, żeby zrobić materiał filmowy o sytuacji osiedla, która jest tragiczna, osiedla, które jest kuriozum, porażką społeczeństwa, systemu, to stajesz przed wyborem. Możesz być reporterem ukazującym prawdę. Analityczna wersja zdarzeń, wypowiedzi mieszkańców – gadające głowy potwierdzające teorie reportażysty. Ja wyszedłem z założenia, że poziom fałszu, zakłamania wobec osiedla jest tak duży, że nie można po raz kolejny przedstawiać tego jako fakt. Wybrałem formę „faktu nierealnego”, a dokument ma być surrealny. Surrealizm, ten obecny w sztuce od czasu modernizmu, niesie z sobą coś kuszącego. Jestem bliski takiego surrealizmu, który jest przekroczeniem pojęcia rzeczywistości, wynika z niemożliwości nazwania jej rzeczywistością. To interesuje mnie bardziej niż drugie oblicze surrealizmu, czyli formalne próby ilustracji tej rzeczywistości. To nie to, co sto lat temu w surrealizmie, gdzie elementy formalne były niepasujące. Teraz jest na odwrót, wszystko gra, ale te elementy tworzą nową rzeczywistość, która nie wynika z oglądu, to rzeczywistość, której nie ma, nie ma w znaczeniu pojęciowym. Nie da się jej pojąć, możesz ją tylko interpretować. Stajesz przed takim faktem jak getto na Dudziarskiej i albo opowiadasz po raz enty, że to istnieje, ale nikt tego nie słucha, albo…" - Grzegorz Drozd, Debiliada. Wytwór ideologii. Artykuł poświęcony akcji artysty na jednym ze stołecznych osiedli.

"Pałac jest jednak trudny i dziwny, nie da się go ogarnąć statystycznie. Mimo tego, że są głosy mówiące o tym, że nie lubimy Pałacu i chcemy go zburzyć, sondaże często podają skrajnie różne wyniki, nie ma w nich ciągłości. To dlatego, że oddziaływanie Pałacu jest teraz wielokierunkowe, nie tak łatwo je zrozumieć. Kiedyś działał na rzecz specyficznego systemu. Oczywiście pełnił różne funkcje, jednak utożsamiany był z czymś stałym, solidnym. Po upadku systemu Pałac oddziałuje równie mocno, jednak w różnorodny i rozproszony sposób. Jest ponadto miejscem, przez które przepływa ogromna liczba fenomenów i oblicz życia miejskiego. Leży pośrodku miasta, jest jak leżący pryzmat, przez który przechodzą doświadczenia miasta – on zmienia ich ukierunkowanie. Jest ważny dla artystów, polityków, architektów, mieszkańców. I nie chodzi tu tylko o jego monumentalną architekturę. Na co dzień zapominamy o tym, że ma także polityczną moc oddziaływania – dlatego, że mieści się w nim wiele miejskich instytucji. Od 1958 roku zbiera się w nim Rada Warszawy, po 2000 roku do Pałacu wprowadzili się miejscy architekci.Teraz więc, kiedy snują wizje tego, jak miasto ma wyglądać w przyszłości, patrzą na nie przez okno – dosłownie – przez pryzmat Pałacu." - Michał Murawski, Klątwotwórczy i strukturyzujący.

"Dokładnie, niektóre obrazy olejne to najdroższe obiekty cyrkulujące w wymianie towarowej. Za 140 milionów dolarów można kupić myśliwiec B16, zbudować elektrownię czy wieżowiec. Tyle może też kosztować obraz Pollocka, Andy’ego Warhola czy Marka Rothko. Z drugiej strony są miejsca takie jak plaża Alang w Indiach, gdzie tysiące robotników ręcznymi spawarkami rozbiera na części statki, czy Alaba w Lagos, największy w Afryce targ używanej elektroniki. Miasto w mieście, w którym w prymitywnych warunkach przetwarza się tony starych komputerów czy telewizorów Europy. To jest dno tej piramidy, reducenci. Pojechałem do Nigerii, żeby sprawdzić, co się stanie, kiedy się wyciągnie coś z tego dna i włączy do obiegu ekonomicznego w innym miejscu. Przywiozłem stamtąd discmany, coś, co u nas nie ma żadnej wartości, już wypadło z obiegu, a nie zdążyło jeszcze do niego wrócić jako znaczące „retro”. Kupiłem trochę tego sprzętu i przywiozłem w walizce do Polski. Część sprzedałem na łódzkich Bałutach, cześć na Allegro, część uzyskało status dzieł sztuki. Można je kupić, kontaktując się z Galerią Raster." - Janek Simon, Pataekonomia w praktyce.

"To wielki przemysł. Ostatecznym portem dla okrętów jest obszar 15 kilometrów plaży. Statki wpływają, wpadają na brzeg i zostają tam. Zaczyna się proces rozbiórki na działce firmy, która kupiła jednostkę. Wielkie kadłuby trzeba wstępnie rozmontować i wywieźć z plaży do dalszej rozbiórki. Dostępu do plaży pilnują władze indyjskie, które ze względu na wcześniejsze interwencje organizacji ekologicznych zabraniają wstępu dziennikarzom. W latach 90. Greenpeace, udając kontrahentów, sporządził wstrząsający raport dotyczący warunków pracy na plaży. Teraz mysz się tam nie prześlizgnie. Próbowaliśmy dostać się tam wielokrotnie, ale w grę wchodzą zbyt duże pieniądze zarabiane na złomowaniu i po prostu się nie da. Trzeba też pamiętać, że ostatnich ataków terrorystycznych na Bombaj w Indiach dokonano przy pomocy łodzi płynącej z Pakistanu, którego granica jest blisko Alang. Do obaw przed mediami dochodzi więc zagrożenie zamachami i wszyscy są bardzo czujni. Dlatego parę razy nas wyrzucano, szef ochrony skasował nam część zdjęć z aparatu. Poza tym złomowisko w 40-stopniowym upale nie jest najprzyjemniejszym miejscem." - Max Cegielski, Recykling całkowity - o tym, gdzie kończą statki z polskich stoczni.

"Spędziłem w Warszawie sześć miesięcy w 2006 roku, jako stypendysta Narodowego Centrum Kultury. Zainteresowałem się „Krytyką Polityczną”, kiedy zobaczyłem jej pierwsze wydawnictwa. Wydawali akurat to, co mnie i moich kolegów z uniwersytetu interesowało najbardziej. Kiedy zaczęliśmy śledzić ich działalność, odnieśliśmy wrażenie, że w Warszawie powstał sobowtór naszego środowiska, tylko że na dużo bardziej zaawansowanym poziomie organizacyjnym. Nawet hasło naszego centrum – Sztuka, wiedza, polityka – jest prawie identyczne jak hasło KP (Kultura, nauka, polityka), ale nie kopiowaliśmy go – tak się stało przez przypadek. W końcu postanowiliśmy, że nasze Centrum będzie pełnić funkcję czegoś w rodzaju klubu KP w Kijowie. Na razie wydajemy pierwszy numer ukraińskiej edycji pisma „Krytyka Polityczna”. Mam ogromną nadzieję, że to pismo zagości u nas na stałe." - Oleksyi Radynski, Koniec koncepcji romantycznej - o kulturze i sztuce w Ukrainie.

Zaciekawiły Cię powyższe fragmenty? Jeśli tak, to nie pozostaje mi nic innego jak gorąco zachęcić do lektury najnowszego, 65. już numeru "Notesu na 6. tygodni", w którym znajdziesz dużo, dużo więcej. Gorąco polecam - jeśli wolisz wersję papierową, poniżej znajdziesz mapkę, prezentującą miejsca w Warszawie, w których zgodnie z zapewnieniami twórców publikacji, można ją pobrać.

24 stycznia 2011

Czym jest nadwiślańska demokracja?

Kontynuując nieco rozpoczęty przeze mnie w sobotę wątek powyborczo-przedwyborczy, muszę się Wam do czegoś przyznać. Coraz trudniej jest mi uwierzyć w rolę dyskursu i debaty na ważne, społeczne tematy w nadwiślańskiej polityce - po prostu obserwuję ją za długo, by nadal mieć na to większe nadzieje. Nie oznacza to, że dbanie o rozwój języka i przekazu, jaki kieruje się do ludzi jest nieważny, ale niestety - nie jestem w stanie uwierzyć w to, że wystarczy znaleźć magiczną formułę mówienia o ludzkich problemach, by ci nagle zaczęli głosować na tę czy inną formację, mającą reprezentować ich interesy. Po latach demokracji (lub też oligarchii, w zależności od tego, za co ktosia/ktoś uznaje aktualny, panujący w Polsce system) medialnej ludzie mają w głowach sieczkę, niedawny sondaż pokazał dla przykładu, że niemal połowa ankietowanych w ogóle nie wie, o co chodzi w zmianach systemu emerytalnego - niby skąd mieliby o tym wiedzieć - z kolejnego reality show serwowanego w telewizji?

Gdyby polityka w Europie Zachodniej opierała się wyłącznie na sukcesie ruchów społecznych, bylibyśmy już dużo bardziej do przodu pod wieloma względami. Oddolny, silny ruch potrafi w polityce zrobić wiele, najczęściej jednak kończy się to, szczególnie ostatnimi czasy, zmuszeniem partii głównego nurtu do deklaratywnej troski o jakąś kwestię, czasem o jej podjęcie wyrwane z szerszego kontekstu. To od ładu instytucjonalnego zależy, jak silny może być wpływ oddolnej mobilizacji na realną zmianę. Przypomnę raz jeszcze - aż do czasu, kiedy SPD nie musiała zawiązać koalicji z Zielonymi w Niemczech nie była skłonna - mimo silnego ruchu antyatomowego w tym kraju - do rezygnacji z energetyki jądrowej.

Siłę zmian w "zielonym" kierunku można pokazać na mapie Europy w zależności od tego, jaki jest poziom otwartości danego systemu politycznego na nowych aktorów. W Niemczech mamy dotacje budżetowe od 0,5% poparcia w wyborach w skali kraju, przeznaczane na kształtujące dyskurs fundacje, a nie billboardy. W Szwecji próg wyborczy to 4%, w Holandii progu właściwie nie ma. Już we Francji jest gorzej, bo choć do Europarlamentu ordynacja jest proporcjonalna (i stąd Zielonych z tego kraju jest całkiem sporo w PE), o tyle w parlamencie krajowym jest ona większościowa, przez co jest ich teraz tam bodaj czwórka, a elektrownie atomowe kwitną. W Anglii w zeszłym roku udało się zdobyć jeden mandat, pierwszy w historii - a co jak co, ale Zielonym Anglii i Walii dorobku programowego, także na poziomie dyskursu, niezłego otoczenie w postaci ruchów społecznych czy też podjęcie współpracę ze związkami zawodowymi odmówić nie sposób.

W polityce szansę mają dziś ci, którzy JEDNOCZEŚNIE dbają o dyskurs i zawiązywanie kontaktów z ruchami społecznymi, jak i dbają o jakość zarządzania wewnątrz partii, w tym o pozyskiwanie środków na jej działanie. Nawet 100 Zielonych Warszaw nie daje jeszcze wpływu na realną zmianę społeczną - co najwyżej mogłoby pomagać w wygrywaniu konkursów na Bloga Roku, tak jak UPR-owsko-WiP-owska blogosfera pomaga Januszowi-Korwin-Mikke i jego akolitom, co na szczęście nie przekłada się na jego poparcie "w realu". Pieniądze przydają się także w sferze programowej, nie traktuję ich zdobycia jako celu samego w sobie (wszak mogą one służyć również do robienia "polityki jak zwykle"), ale jako narzędzie umożliwiające poszerzenie przez ludzi wiedzy o nas, dotarcia do szerszych grup, możliwości zaistnienia w mediach albo chociaż ominięcia ich blokady - i nie da się tego zrobić mając tak olbrzymią jak obecnie dysproporcję między nami a jakąkolwiek partią, mającą budżetowe dotacje.

Pamiętajmy także, że na globalnych półperyferiach - w przeciwieństwie do rozwiniętych demokracji chociażby Europy Zachodniej - mamy za sobą dużo bardziej rozwinięte doświadczenia związane z lekceważeniem oddolnych inicjatyw społecznych. Wspomnijmy tu chociażby komitety Bujaka jako dowód na to, że rządzący nad Wisłą potrafiły "olać" żądanie referendum w sprawie aborcji wyrażone przez niemal 1,5 miliona ludzi. To nie przypadek, że w wirze dziejów rozliczne progresywne ruchy walczyły m.in. z monopolami, trustami czy kartelami, dławiącymi możliwość swobodnej wymiany rynkowej i zamieniającej ją w oligarchiczne lenno wielkich korporacji. W polskiej polityce mamy z takimi kartelami do czynienia, nie mamy za to żadnej siły politycznej, chcącej ten układ przewrócić - mamy zatem sytuację, w której "produkty polityczne" (brzmi to obrzydliwie, ale na dobrą sprawę nie łudźmy się, że główne rodzime partie polityczne są czymś dużo większym) dominują nie z powodu ich przewagi jakościowej, ale zabetonowania systemowego, zaś małe, bardziej ideowe formacje nie są w stanie przedrzeć się ze swym przekazem, bo nikt nie pełni w rodzimym systemie politycznym roli "urzędu antymonopolowego". To wielki problem polskiej demokracji i niestety, samą pracą programową go nie przeskoczymy - co znowuż, powtórzę po raz n-ty, żeby była jasność - nie zwalnia nas z jej wykonywania.

23 stycznia 2011

W zielonej sieci - odc. 52

Blogi:


- Derek Wall: Caroline Lucas terrorystką?

- Glenn Vowles: Rośnie bezrobocie w Wielkiej Brytanii.

- Bardzo Publiczny Socjolog: Tunezja wrze.

- Gavin Rae: Po angielsku o Smoleńsku.

- Wojtek Szot: O zasadności kolejnych Parad Równości.

Partie:


- Austria: Prawa dziecka zagrożone?

- Europa: EPZ donosi o dalszych nieprawidłowościach na Białorusi, a w Parlamencie Europejskim Zieloni prezentują alternatywne priorytety dla węgierskiej prezydencji.

- Anglia i Walia: Czas na mobilizację wobec zmian klimatu.

- Szkocja: Pomysł na mikrokredyty.


- Kanada: Konserwatywna wojna na telewizyjne reklamówki.

- Australia: Kto powinien płacić koszty powodzi?


YouTube:

Daniel Cohn-Bendit, lider Zielonych w Parlamencie Europejskim, krytykuje Victora Orbana za nowe, drakońskie prawo medialne.

22 stycznia 2011

Po wyborach, przed wyborami

Dlaczego tak trudno o obecność tematów ekologicznych w polskiej debacie publicznej? Obawiam się, że jeszcze długo niewiele jej będzie w programie i przekazie głównych partii politycznych. Powód ma charakter systemowy i wiąże się z zabetonowanym systemem politycznym - największe formacje żyją swoim, odseparowanym od ludzi życiem dzięki aktualnemu modelowi dotacji. Paradoksalnie najwięcej dobrego w tej kwestii - czasem świadomie, czasem mimochodem - robi Platforma Obywatelska, udało się przeprowadzić przez Sejm ich ścięcie o połowę (całkowita likwidacja narażałaby na przejęcie partii przez majętne grupy interesów, taki zdaje się był też zamiar PO, na szczęście na takie rozwiązanie w Sejmie większości nie było), w życie wejść ma zakaz billboardów wyborczych, planowane jest też zabronienie emisji płatnych spotów telewizyjnych, wnoszących do publicznej debaty tyle, co nic. O tym, jak wysoki jest poziom lęku przed zmianami świadczy fakt, że PO walczy teraz o to, by 25% dotacji budżetowych szło na fundacje eksperckie - koalicyjne PSL miało być za, a niedawno media doniosły, że w kuluarach namawia SLD do odrzucenia tego pomysłu. Lęk przed koniecznością prowadzenia bardziej merytorycznej kampanii pozostaje ogromny...

W takim otoczeniu systemowym partie nie mają żadnych bodźców do tego, by zajmować się problemami społecznymi. Słabo widoczna w przestrzeni medialnej ekologia ujawnia się czasem w programach lokalnych (w Warszawie względnie przyzwoity dział ekologiczny miał Wojciech Olejniczak), natomiast na skale krajową - aż do czasu pojawienia się samodzielnej, silnej partii Zielonych - prawdopodobnie nie będzie ona tematem istotnym. Stwierdzam tu przewidywany stan rzeczy, nie cieszę się z niego, wręcz przeciwnie - jest on bardzo przygnębiający. Pamiętajmy, że w Europie Zachodniej - choć pierwsze nowoczesne prawa ochrony środowiska przyjmowane były nieco wcześniej - dopiero wejście Zielonych do głównego nurtu polityki spowodowało ekologizację programów innych partii - wszak nie od razu niemieckie SPD było przeciwne energetyce jądrowej. W Polsce raczej nie będzie inaczej, chociaż... pomorskie SLD wydało stanowisko sprzeciwiające się budowie elektrowni atomowych w Polsce, o czym warto wspomnieć jako o "światełku w tunelu".

Osobiście, jeśli chodzi o szanse Zielonych na polskiej scenie politycznej, jestem za myśleniem strategicznym o roku 2014 - roku wyborów do Parlamentu Europejskiego i samorządów, w których Zieloni w naturalny sposób mają większe szanse na zaistnienie. Potrzebny jest nam taki rozwój organizacyjny partii, by w 2014 roku móc mieć opcję (niekoniecznie z niej korzystać, nikt bowiem nie jest w stanie przewidzieć, jak za 3 lata będzie wyglądać rodzima scena polityczna) samodzielnego startu w wyborach do Europarlamentu i samorządowych w kilku najważniejszych miastach z własnym szyldem i programem. Gdyby Platformie udało się w następnej kadencji skasować dotacje (wątpliwe, ale niewykluczone) nasza pozycja na politycznej scenie pod względem możliwości konkurowania z dużymi formacjami nie byłaby taka znowu beznadziejna, poza PO wszystkie pozostałe partie "wielkiej czwórki" są niesamowicie zadłużone, więc ich przewaga nad nami znacząco by się zmniejszyła.

Jednocześnie - już dziś - należy rozpocząć dyskusję na temat tego, co może nas jako Zielonych czekać po jesiennych wyborach. Pytań, które należy sobie postawić, jest całkiem sporo, dlatego zachęcam do dyskusji o zielonej przyszłości na politycznej mapie Polski.

21 stycznia 2011

Wyimki z pracy w kinie

Przemiany ekonomiczne, z jakimi mamy bezustannie do czynienia, to nie jedynie teorie, zasłyszane podczas telewizyjnych dyskusji. Sposoby organizacji produkcji, podziału pracy, zmieniające się jej warunki i dominujące sposoby jej realizacji – wszystko to ma bezpośredni wpływ na nasze życie. Inaczej wyglądało ono bowiem w epoce pełnego zatrudnienia (czy to w postaci zachodnioeuropejskiego państwa dobrobytu, czy też realnego socjalizmu), gdy pewność posiadania pracy i bezpieczeństwa socjalnego w trakcie jej poszukiwań była dość znaczna, inaczej dziś, kiedy rozszerzają się elastyczne formy zatrudnienia i ceni się zdolność adaptacji do zmieniających się warunków, nie zaś pracę przez całe życie w tej samej firmie. Rosnącą ilość osób studiujących ich sytuacja materialna zmusza do dorabiania w celu pokrycia kosztów zdobywania wykształcenia. Część z tych osób, nawet po zakończeniu studiów, nie doczeka się pracy odpowiadającej ich aspiracjom i klasyfikacjom. Choć będą się one często identyfikować z rodzącą się w Polsce klasą średnią, to w rzeczywistości ich życie – złożone z dorabiania do pensji i spłacania kredytów – nie będzie mieć z nią zbyt wiele wspólnego. Do osób, znajdujących się na tych dwóch etapach życia coraz częściej proponuje się stosowanie terminu „prekariat”(1), mającego oznaczać osoby studiujące bądź z wyższym wykształceniem, pracujące za nieduże pieniądze, często poniżej swoich kwalifikacji. Z jednym z owych prekariuszy zdecydowałem się porozmawiać.

X jest pracownikiem kina należącej do jednej z czołowych sieci multipleksów w Polsce. Bardzo prosił mnie o to, by nie podawać nie tylko jego danych osobowych i nazwy rzeczonej firmy, ale nawet miasta, w którym pracuje. Wraz z uzyskiwaniem odpowiedzi na kolejne pytania przekonywałem się, dlaczego – choć podawane przez niego przykłady kinowej codzienności nie różnią się pod względem nieoczekiwanych, wymagających rozwiązania problemów od innych przedsiębiorstw, to jednak żadne z nich nie byłoby zachwycone ich ujawnieniem. Moim celem nie było też dziennikarskie śledztwo i wskazanie palcem tej czy innej firmy, ale raczej skupienie się na przykładzie pracy, będącej niezbędną w rozwoju usług, „gospodarki opartej na wiedzy” czy rosnącej indywidualizacji gustów i mód. Ktoś owe zmiany obsługiwać musi, i nie zawsze są to osoby w danym systemie uprzywilejowane. Zobaczmy zatem, co o swej pracy mówi osoba, która taką obsługą się zajmuje.

Drogi pracy

Na pierwszy ogień zadałem X pytanie dość ogólne – o to, co sprawiło, że na ową pracę się zdecydował, jak przebiegała (i nadal przebiega) jego kariera i o pierwsze wrażenia, jakie w związku z nią przychodzą mu do głowy. Jak wiele osób pracujących w multipleksie, jest on studentem, a jego pierwsza praca opierała się na umowie zlecenie, usiłując godzić pracę z nauką. Samą pracę opisuje dosyć pozytywnie – wspomogła ona jego sytuację finansową, umożliwia ona względnie elastyczne układanie sobie czasu pracy, co ma niebagatelne znaczenie dla umożliwienia mu nauki (studiuje wymagający kierunek). Z drugiej strony podkreśla, że jej rozpoczęcie wiązało się ze sporym stresem, rozładowanym dzięki komunikatywności menedżerów oraz brakiem dystansu wiekowego między nim a resztą pracujących. Wśród ciekawych obserwacji, wpływających na pozostanie w tej pracy i utrzymujące się poczucie dobrej atmosfery wymienił system awansu – kadra kierownicza nie ma za sobą specjalistycznych studiów, a źródłem awansu było przepracowanie odpowiednio długiego czasu pracy w firmie. Model ten w aktualnych realiach późnego kapitalizmu brzmi egzotycznie, kojarząc się ze ścieżką znaną z japońskich koncernów.

X z początku wykonywał różne czynności, wymagające kontaktu z klientami – kasowanie i sprzedawanie biletów oraz pracę na barze. Wiązało się to z koniecznością pracy emocjonalnej, a więc w jego wypadku połączenia uprzejmości z zestawem formułek grzecznościowych. Szczególnie frustrujące były dla niego momenty, gdy zestaw ten nie działał i odpowiedzią na jego pozytywne emocje była opryskliwość czy bezczelność klientów. W takich sytuacjach – podobnie jak w wypadku amerykańskich stewardess na pokładzie samolotu – nie mógł pozwolić sobie na odpowiedzenie klientce bądź klientowi „pięknym za nadobne”, wszak „klient ma zawsze rację”(2). Podobnie zresztą jak w przykładzie opisywanym w książce Hochschild, rolę zaworu bezpieczeństwa pełniły koleżanki i koledzy z obsługi kina, którym mógł się zwierzyć i z którymi mógł porozmawiać na temat nieprzyjemności, jakie zaznał. Nic dziwnego, że czuł się wówczas zestresowany, jak bowiem pisała autorka „Zarządzania emocjami”, powołując się na teatralne alegorie Stanisławskiego, osoba pracująca z ludźmi powinna wyjść z powierzchniowego sposobu działania i przejść do poziomu głębokiego, oznaczającego niemal stopienie się z wykonywaną pracą, wykorzystując do tego wyobraźnię i nieświadomość.

Awans był dla niego wybawieniem z co najmniej dwóch powodów. Po pierwsze, oznaczał zmianę formy umowy i otrzymanie ¼ etatu. Dziś pracuje w kabinach projekcyjnych, zajmując się montowaniem filmów i dbaniem o to, by nie doszło do żadnej, mogącej skompromitować firmę sytuacji (jak zdarzające się na całym świecie pomyłkowe puszczanie horrorów zamiast bajek dla dzieci). Stres i odpowiedzialność uległy przemieszczeniu – nie ma on teraz wprawdzie do czynienia z ludźmi, może sobie zatem spokojnie odpuścić pracę emocjonalną, jednocześnie jednak ma świadomość, że ewentualna jego omyłka może kosztować pracodawcę znacznie więcej, niż tylko złe wydanie reszty w barze. Na jego poprzednim stanowisku to system informatyczny wiedział, ile pieniędzy powinno znaleźć się w skrytce i ewentualne różnice w wyliczeniach (wynikające z prozaicznych błędów, jak chociażby skasowania dwa razy tego samego produktu) musiał pokrywać z własnej kieszeni. Dziś ma za zadanie samodzielne obserwowanie stanu pokazu – mimo iż nie ma tego w swoich obowiązkach, zajmuje się też prostymi naprawami mechaniki przed pokazem (jeśli on lub któryś z jego współpracowników takową wykryje), ma obowiązek zgłosić nieprawidłowość do dyrekcji, jeśli nie jest w stanie niczego z nią zrobić. Istotnym elementem przełamującym monotonię jest fakt, że co tydzień do kina trafiają nowe filmy, które – ze względu na swoje obowiązki – oglądać musi. Szczęśliwie spora część sprawia mu radość, przez co może być na bieżąco z ofertą kinową, nic za nią nie płacąc.

Byt, świadomość i godziny pracy

Po tym wprowadzeniu do tematu zapytałem się o to, o czym być może dżentelmeni nie rozmawiają, ale badacze – owszem, a mianowicie o pieniądze. Zmiana stanowiska pomogła koledze pod względem finansowym – obok wyrobienia określonej w miesiącu ilości godzin – 40 – mógł także „wyrobić” sobie kolejne, rzecz jasna płatne, godziny pracy. Dodatkową zaletą takiego stanu rzeczy jest fakt, że przysługuje mu urlop. Z miesiąca na miesiąc ma ustalony grafik, może więc z odpowiednim wyprzedzeniem zadeklarować, w jakie dni i w jakich godzinach może pracować, choć z powodu faktu, że poza Wigilią kino działa praktycznie cały rok, istnieje zapotrzebowanie na pracę w dni, w których pracować chce się mało komu (na przykład w II dzień Bożego Narodzenia). Bardzo istotną zmianą, która spowodowała u X głębokie niezadowolenie był nowy tryb rozliczania. Do tej pory standardowy czas pracy wynosił 12 godzin, co sprawiało, że były godziny, w których w kinie był więcej niż jeden operator, co znacząco ułatwiało chociażby wykrywanie problemów przy projekcji i ich sprawne rozwiązywanie.

Teraz – ze względu na postęp technologiczny, wiążący się z większą automatyzacją, a także poszukiwaniem redukcji kosztów przy jednoczesnej maksymalizacji zysku – dyrektor regionalny firmy zdecydował o przejściu na 8-godzinny tryb pracy operatorów. Oznacza to w praktyce, że w kinie w danym momencie jest tylko jedna osoba pracująca na tym stanowisku. Zdaje się to być również praktyczną realizacją zasady, opisanej w „Globalnym proletariacie” Beverly Silver. Badaczka wskazywała w niej, że przesunięcie technologiczne – obok terytorialnego – jest jednym z narzędzi, które kapitał wykorzystuje w walce ze zorganizowanym światem pracy(3). Przemiana ta jest jednocześnie dobrą ilustracją cecho nowego kapitalizmu, opisanych przez Richarda Sennetta, takich jak wymyślanie instytucji od nowa, czy elastyczna specjalizacja(4). Uderza też to, że do tej pory tego typu zmiany były konsultowane z załogą, teraz zaś (zapewne jako „obiektywnie słuszne” rozwiązanie) wprowadzone były odgórnie. Jedna z cech zarządzania typu japońskiego, która do tej pory była widoczna w owym kinie, a mianowicie kolektywne podejmowanie decyzji na zasadzie konsensusu, została złamana – nic zatem dziwnego, że w rezultacie spadł poziom zaufania na linii pracownicy – kierownictwo.

Coś zdaje się na rzeczy, kiedy przechodzimy do praktycznych rezultatów tej zmiany. Do tej pory w kinie w jeden dzień była dwójka kinooperatorów, a w weekendy zajęciem tym parały się nawet 3 osoby. Poza zwiększeniem stresu związanego z problemami technicznymi do konsekwencji dochodzi znaczne ograniczenie kontaktu z innymi pracownicami i pracownikami (co ma znaczenie w sytuacji, kiedy cały dzień pracy spędza się w ciemnej, odizolowanej od światła słonecznego kabinie) i przede wszystkim – wpływa to poprzez zmniejszenie ilości dostępnych, dodatkowych godzin, na obniżenie dochodów. W poprzednim systemie X mógł wyrobić nawet do 100 godzin, teraz liczba ta zmniejsza się do przedziału 50-60. Praca ta nie wystarczy do finansowej samowystarczalności, co sprawia, że mój interlokutor spada do pozycji opisywanych przez Barbarę Ehrenrich „pracujących biednych”. By utrzymać się na powierzchni, zmuszony został do dorabianiu na podobnej funkcji w kolejnym kinie.

Firma – drugi dom?

Nie jest jednak tak, że X w związku ze swoją aktualną sytuacją pragnie utopić cały koncern, dla którego pracuje, w łyżce wody. Na pytanie o ocenę systemu zarządzania, który – jak widać – sprawnie wdraża zasady takie, jak chociażby maksymalizacja efektywności pracy – wyraża pozytywną opinię. Jego zdaniem zaletą firmy jest sprawnie zorganizowany system procedur, pozwalających na szybkie zaradzenie pojawiającym się problemom. W całym budynku znajduje się system telefoniczny, umożliwiający łatwy kontakt z menedżerami i pozwalający na przykład na wyłapanie osób, nie mieszczących się w przedziale wiekowym danego filmu. Zmiany proceduralne opierają się na bieżącej obserwacji funkcjonowania kina, a przekazywanie uwag menedżerom jest możliwe. Koronną zasadą jest ta, że dany film grany jest nawet, kiedy na seans przyjdzie jedna osoba, choć nie jest to ekonomicznie opłacalne – koszty wysokiego komfortu klientki/klienta muszą brać na siebie pracownice/pracownicy.

Mało groźnie brzmi odpowiedź na pytanie o kontrolę, jakiej poddawany jest w miejscu pracy X. Kiedy pracował bezpośrednio z klientami, jego – jak również całej grupy – praca była stale obserwowana przez supervisorów, mających bezpośredni kontakt z menedżerami i możliwość informowania o zaistniałych nieprawidłowościach. Supervisorzy nie byli jednak jedynie nadzorcami – w wypadku dużej ilości klientów, jako że byli oni przećwiczeni we wszystkich procedurach kina – pomagają oni na przykład przy ladzie, nie ma tu zatem poczucia dystansu i kontroli z zewnątrz. Sytuacja panująca w zespole jest taka, że jeśli już – a są to wypadki skrajne, X poinformował o dwóch – dojdzie do zwolnienia dyscyplinarnego, to kierownictwo i pracownicy „grają do jednej bramki”. Pracownice i pracownicy również bywają zirytowani nierealizowaniem obowiązków przez osoby zatrudnione. System motywacyjny, a więc „marchewka” będąca uzupełnieniem „kija”, stosowany w kinie jest dość skromny i polega na wyłanianiu najlepiej pracujących osób z poszczególnych działów, w których występuje kontakt z klientem, otrzymuje się za ów tytuł drobne upominki rzeczowe bądź pieniężne. Stopień skłonności do pochwał – podobnie jak i skłonności do innych, bardziej „propracowniczych” postaw – zależy od poszczególnych przedstawicieli kierownictwa, ci „lepsi” potrafią nagrodzić ciepłym słowem za sprawną realizację zadań.

Zapytałem też X o to, czy wiadomo mu coś na temat tego, czy jego firma ma spisany kodeks wartości, celów i zasad działania, czy jest on w jakiś sposób promowany przez kierownictwo i czy wiadomo mu chociażby o grupie docelowej, do której firma się zwraca. Zaprzeczył – powiedział, że w pracy obowiązuje go znajomość regulaminu i że czasem docierają do niego jakieś strzępki informacji, w rodzaju takich, że jest to „firma dla całej rodziny”, albo że w kontraktach dla osób pracujących z klientami zawarte jest np. zobowiązanie pomocy osobom starszym. Zerknąłem na stronę internetową koncernu, by sprawdzić, czy istnieje. Ostatecznie udało mi się go znaleźć, schowanego dość głęboko w strukturze witryny korporacyjnej. Kilkustronnicowa broszura poinformowała mnie o tym, że ważnymi w działaniu przedsiębiorstwa wartościami są między innymi uczciwość, prawość i praca zespołowa. Wygląda na to, że świadomość istnienia tego typu dokumentów, opisywanych chociażby w pracach Zbiegienia-Maciąga(5), wśród pracownic i pracowników nie jest specjalnie wysoka, natomiast pewne wartości w nich zawarte istotnie pojawiają się w mojej rozmowie z X.

Co ciekawe, konkurencja nie znajduje dużo miejsca w relacji kolegi. Z osobami, z którymi pracował bądź pracuje, ma dobre stosunki i spotyka się z nimi po pracy. Dotyczy to bardziej kinooperatorów niż osób pracujących przy barze z powodu wysokiej rotacji na ich stanowiskach. Stosunki z kierownictwem – jak już wspomnieliśmy – zależą od poszczególnych osób z tej grupy, co do ścisłego kierownictwa koncernu X wyraził przekonanie, że nie odczuwa ona zbytnio potrzeby kontaktu z osobami w nim pracującymi, w przeciwieństwie do samego managementu kina. Lansowany jest wizerunek osób pracujących w kinie jako „paczki przyjaciół” - nikt nie zwraca się tu do przełożonego per „Pan”. W obrębie tego wizerunku lepiej ocenia się pracownicę czy pracownika, który pomimo ograniczeń, takich jak odległość od rodzinnych stron, będzie pracował w newralgicznych momentach, takich jak wspomniany już II dzień świąt Bożego Narodzenia. Promuje się w ten sposób motywację (mając w tle możliwość awansu w firmie), nie zaś „przypadkowy pracownik”.

Ukryte i odkryte

Można by zadać pytanie, co tego typu wywiad realnie jest w stanie ukazać. Na pewno fakt, że sytuacja opisywana przez X i dotycząca jego miejsca pracy odróżnia się od części teorii, związanych z kulturą przedsiębiorczości, nie jest jeszcze powodem by wrzucać je do kosza. Różne, opisywane przez mojego interlokutora sytuacje, które podważają chociażby wyrażane przez Richarda Senneta przekonanie, że elastyczność w pracy wiąże się ze zwiększoną kontrolą(6), pozostają subiektywną opinią jednego z pracowników – być może inni mieliby na ten sam temat inne zdanie, być może też praktyki akurat tej firmy nieco się wyróżniają. Pewne mechanizmy mogą nie być postrzegane jako specjalnie uciążliwe, jak to bywa w naukowych rozprawach, być może w grę może wchodzić również specyfika zawodu. Kino to jednak nie to samo, co restauracja typu fast-food, nie w każdym przedsiębiorca nadzorca wspiera pracowników w wykonywaniu ich zajęć, kiedy mają do obsłużenia większą ilość klientów.

Z drugiej strony X pewne dotyczące go zjawiska, które stanowią przedmiot badań socjologicznych i antropologicznych, opisywał sam z siebie w sposób, zdający się potwierdzać co najmniej część naukowych założeń. Szczególnie istotne dla niego było – doznawane na własnej skórze – doświadczenie pracy emocjonalnej i sposobów na odreagowanie stresów z nią związanych, ale też równie namacalne doświadczenie zmiany formy zarządzania, która – korzystna dla właścicieli firmy, niekoniecznie jest w ten sam sposób odbierana przez osoby pracujące. Wywiad ten pozwolił mi dostrzec, ile spośród mających nierzadko bogatą bibliografię zjawisk, występujących w późnym kapitalizmie, jest tak naprawdę przez nas świadomie dostrzeganych i przeżywanych, a ile z nich może odbywać się poza naszą kontrolą. W przywoływanych przeze mnie przykładach podczas wywiadu, opartych na treściach zajęć z kultury przedsiębiorczości, X odnajdował własne odczucia. Praktyczne wykorzystanie omawianych zagadnień – jak widać – jest możliwe, co świadczy o tym, że badania nad kulturą przedsiębiorczości i działaniem późnego kapitalizmu są nie tylko przydatne, ale i konieczne do podjęcia dialogu na temat otaczającej nas rzeczywistości. Większość z nas spędza 1/3 swojego czasu w wieku produkcyjnym na pracy, a w wyniku zjawisk takich, jak coraz częstsza praca w nadgodzinach, wskaźnik ten jeszcze bardziej idzie w górę. Unikanie tematu pracy i jej wpływu na ludzkie zachowania pozbawione jest sensu, także z naukowego punktu widzenia.

Bibliografia:

- Desperak Izabela, Śmiałek Judyta, Młodzi w Łodzi - prekariat z wyższym wykształceniem. Raport z badań Think Tanku Feministycznego 2010, dostępny na http://www.ekologiasztuka.pl/think.tank.feministyczny/readarticle.php?article_id=392 (strona przejrzana 13 stycznia 2011). (1)
- Hochschild Arlie R., Zarządzanie emocjami, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 2009. (2)
- Sennett Richard, Korozja charakteru. Osobiste konsekwencje pracy w nowym kapitalizmie, seria Spectrum, Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza SA, Warszawa 2006. (4, 6)
- Silver Beverly, Globalny proletariat. Ruchy pracownicze i globalizacja po 1870 r., Instytut Wydawniczy Książka i Prasa, Warszawa 2009. (3)
- Zbiegień-Maciąg Lidia, Kultura w organizacji, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 2002. (5)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...