Wystarczy przytoczyć badania telemetryczne - jak podaje serwis Wirtualne Media, powołując się na dane AGB Nielsen Media Reasearch, w środowy wieczór 18 czerwca tryumfował Polsat meczem Euro 2008, który obejrzało 3,9 miliona widzów, który wyprzedził TVN-owskie "Godziny Szczytu II" (2,7 miliona) i telewizyjną Dwójkę (2 miliony). TVP 1, emitującą w tym samym czasie dokument o TW "Bolek" stację pierwszego wyboru oglądało raptem 1,6 miliona. Moim skromnym zdaniem pokazuje to najlepiej, że Polki i Polacy mają już dość krwawych porachunków w solidarnościowej rodzinie i od problemów związanych z rosnącymi cenami żywności wolą uciec w kierunku bezpretensjonalnej rozrywki. W tym wypadku trudno mi się z tego faktu nie cieszyć.
Wszyscy nagle żądają prawdy historycznej. Latami toczą swoje prywatne wojny za pośrednictwem mediów i instytucji państwowych. Wczorajsi bohaterowie i bohaterki stają się zdrajcami i zdrajczyniami. Wszystko po to, by podnieść swoje ego - bo mi trudno odmówić zasług zarówno Lechowi Wałęsie, jak i Andrzejowi Gwieździe i zarazem nie przeszkadza mieć mi sporego krytycyzmu co do prezydentury pierwszego i teorii spiskowych drugiego. Nieumiejętność docenienia wysiłku zbiorowego tak wielkich jednostek, jak i milionów ludzi autentycznie zaangażowanych w związek zawodowy, który walczył o wolność i równość.
Nie odmawiam zarazem prawa historykom do badania przeszłości i do stosowania cenzury prewencyjnej. Denerwuje mnie jednak fakt, że wielkie poruszenie wywołuje publikacja, która obchodzi coraz mniejsze grono ludzi. Dlaczego wielkiej, społeczno-politycznej debaty nie wywołuje np. "Klęska Solidarności" Davida Osta, która opowiada o tym, dlaczego w okresie transformacji zawiedziono nadzieje milionów Polek i Polaków, a kolejne setki tysięcy wpędzono w biedę? Nie słyszałem o pierwszych materiałach w serwisach informacyjnych na ten temat. Jeśli komuś się nudzi, to na ponowne naświetlenie czeka wspaniała, interesująca historia lewicy II RP, w szczególności Polskiej Partii Socjalistycznej. Czyżby odważni historycy bali się faktu, że naświetliłaby ona inną twarz tej ideologii, niż latami prezentowana w społecznym dyskursie? Nie trzeba tego przecież robić w ramach IPN...
Gdyby w społecznej świadomości, miast pielęgnowania pamięci o zbrojnych klęskach, więcej miejsca poświęcono by na przykład polskiej przedsiębiorczości pod zaborami czy też społecznym inicjatywom, takim jak Czerwone Harcerstwo czy też Towarzystwo Uniwersytetu Robotniczego, być może zaczęto by zwracać uwagę na rosnący poziom niesprawiedliwości w ludzkiej egzystencji. Niestety mało komu zależy, by ludzie czuli się obywatelkami i obywatelami. Wałęsa zatem jest albo bohaterem, albo zdrajcą - w żadnym wypadku nie można go przedstawić po prostu jako człowieka. Potrzeba pokrywania patyną albo strącania z piedestałów pokazuje olbrzymie pole działalności destrukcyjnej - po obu zresztą stronach, bo latami odmawiano zasług chociażby Annie Walentynowicz.
Ogólnie zatem można oszaleć. Ludzie oszaleć nie chcą, więc wolą obejrzeć mecze. W końcu w telewizji nie powie się im już nic ciekawego, nie będzie jakiejś płodnej, nawet niszowej, dyskusji o wyzwaniach przed nami stojącymi. Nie powie się, że inwestowanie w termoizolację może pomóc przetrwać podwyżki cen energii, a gdyby teraz atom miał zastąpić ropę jako surowiec energetyczny w elektrowniach, to uran skończyłby się 3 lata wcześniej, niż "czarne złoto". Na to nie ma miejsca - ale na "Bolka" i owszem. Zdumiewa tylko fakt, że blogosferę rozgrzewa to do czerwoności. Mnie to ani grzeje, ani ziębi.
Fotografia: Wikipedia
Wszyscy nagle żądają prawdy historycznej. Latami toczą swoje prywatne wojny za pośrednictwem mediów i instytucji państwowych. Wczorajsi bohaterowie i bohaterki stają się zdrajcami i zdrajczyniami. Wszystko po to, by podnieść swoje ego - bo mi trudno odmówić zasług zarówno Lechowi Wałęsie, jak i Andrzejowi Gwieździe i zarazem nie przeszkadza mieć mi sporego krytycyzmu co do prezydentury pierwszego i teorii spiskowych drugiego. Nieumiejętność docenienia wysiłku zbiorowego tak wielkich jednostek, jak i milionów ludzi autentycznie zaangażowanych w związek zawodowy, który walczył o wolność i równość.
Nie odmawiam zarazem prawa historykom do badania przeszłości i do stosowania cenzury prewencyjnej. Denerwuje mnie jednak fakt, że wielkie poruszenie wywołuje publikacja, która obchodzi coraz mniejsze grono ludzi. Dlaczego wielkiej, społeczno-politycznej debaty nie wywołuje np. "Klęska Solidarności" Davida Osta, która opowiada o tym, dlaczego w okresie transformacji zawiedziono nadzieje milionów Polek i Polaków, a kolejne setki tysięcy wpędzono w biedę? Nie słyszałem o pierwszych materiałach w serwisach informacyjnych na ten temat. Jeśli komuś się nudzi, to na ponowne naświetlenie czeka wspaniała, interesująca historia lewicy II RP, w szczególności Polskiej Partii Socjalistycznej. Czyżby odważni historycy bali się faktu, że naświetliłaby ona inną twarz tej ideologii, niż latami prezentowana w społecznym dyskursie? Nie trzeba tego przecież robić w ramach IPN...
Gdyby w społecznej świadomości, miast pielęgnowania pamięci o zbrojnych klęskach, więcej miejsca poświęcono by na przykład polskiej przedsiębiorczości pod zaborami czy też społecznym inicjatywom, takim jak Czerwone Harcerstwo czy też Towarzystwo Uniwersytetu Robotniczego, być może zaczęto by zwracać uwagę na rosnący poziom niesprawiedliwości w ludzkiej egzystencji. Niestety mało komu zależy, by ludzie czuli się obywatelkami i obywatelami. Wałęsa zatem jest albo bohaterem, albo zdrajcą - w żadnym wypadku nie można go przedstawić po prostu jako człowieka. Potrzeba pokrywania patyną albo strącania z piedestałów pokazuje olbrzymie pole działalności destrukcyjnej - po obu zresztą stronach, bo latami odmawiano zasług chociażby Annie Walentynowicz.
Ogólnie zatem można oszaleć. Ludzie oszaleć nie chcą, więc wolą obejrzeć mecze. W końcu w telewizji nie powie się im już nic ciekawego, nie będzie jakiejś płodnej, nawet niszowej, dyskusji o wyzwaniach przed nami stojącymi. Nie powie się, że inwestowanie w termoizolację może pomóc przetrwać podwyżki cen energii, a gdyby teraz atom miał zastąpić ropę jako surowiec energetyczny w elektrowniach, to uran skończyłby się 3 lata wcześniej, niż "czarne złoto". Na to nie ma miejsca - ale na "Bolka" i owszem. Zdumiewa tylko fakt, że blogosferę rozgrzewa to do czerwoności. Mnie to ani grzeje, ani ziębi.
Fotografia: Wikipedia
1 komentarz:
Och, święta racja. Te debilne zastępcze problemy podrzucane gawiedzi zamiast debaty o tym, co naprawdę ważne... A gawiedź to kupuje. Na szczęście, jak wnika z tego wpisu, nie cała.
Mogłabym dorzucić jeszcze parę istotnych tematów, o których się milczy: np. czy autostrady są nam naprawdę potrzebne i czy służą czemuś więcej niż zapewnieniu dożywotnich pensji pracownikom GDDKiA, czyli przesławnej Gdace.
Bo moim zdaniem służą wyłącznie temu. Że buduje się niezgodnie z prawem unijnym i że przyjdzie nam potem płacić wysokie kary? Co to Gdakę obchodzi. To przecież z naszych, czyli podatników pieniędzy. A jak jakaś inwestycja zostanie zakwestionowana, im w to graj - będą robić kolejne opracowania i ekspertyzy... i tak do emerytury.
A że samochody trują, że każdy nowy odcinek drogi nie rozładowuje korków, tylko generuje tym większy ruch, że mamy kompletnie niewykorzystaną sieć kolejową, którą trzeba tylko trochę doinwestować? Kogo to obchodzi. Nie Gdakę z pewnością.
Jest temat? Jest. A my wciąż zwróceni twarzą do tyłu. Bolek, Lolek... Agent, nie agent... O Jezu, jakie to ma znaczenie? Dla mnie z pewnością żadne.
Prześlij komentarz