30 lipca 2009

Klęska opakowana błyszczącym papierkiem

Z każdym kolejnym rokiem dyskusja o powstaniu warszawskim staje się coraz trudniejsza. Nie chodzi tu o trudności w rekonstrukcji wydarzeń, lecz o przedstawianie tego wydarzenia i sposób opowiadania o nim. Przez chwil parę po 1989 roku wydawało się, że po latach komunizmu będziemy mogli swobodnie dyskutować o jego przebiegu, skutkach czy też celowości. Niestety, z PRL-owskiego negowania jego znaczenia przeszliśmy w drugą skrajność, wzmocnioną przez Muzeum Powstania Warszawskiego. Instytucja ta w doskonały sposób odzwierciedla debatę o wydarzeniach roku 1944. Jest tam dużo atrakcji, niewątpliwie ciekawych, niewątpliwie też przydatnych dla poprawy stanu wiedzy (z tego co słyszałem nie najlepszego) na temat Powstania Warszawskiego. Jest tam jednak jeszcze coś - niesamowity hałas, huk samolotów, spadających bomb, maszerujących żołnierzy, uniemożliwiający jedno - refleksję. Czasem bowiem opisy niektórych zdarzeń (takich jak ocena sensu samego powstania) wcale nie brzmią obiektywnie, tkwi w nich ukryte założenie słuszności decyzji. Jak jednak wejść w spór, kiedy nie da się niekiedy w tym huku nawet pomyśleć o alternatywie?

W debacie historycznej bardzo unika się poruszania tematu historii alternatywnej. Trochę tak jak w innych dziedzinach życia, np. w gospodarce - istnieć ma jedna, rzekomo jedynie słuszna droga (brzmi jak realny socjalizm, nieprawdaż?) i należy myśleć tylko o niej, a nie zastanawiać się nad "mrzonkami". Brak wybuchu powstania w 1944 nie jest mrzonką i warto by puścić wodze fantazji. Czy Warszawa byłaby mniej zrujnowana? Jest to możliwe, wszak jeśli coś z dawnej zabudowy miasta przetrwało, to częściej na Pradze, gdzie po kilku dniach zdławiono powstanie, a we wrześniu 1944 wkroczyły do niej wojska radzieckie. Szybsze wyzwolenie niż w styczniu 1945? Całkiem możliwe, aczkolwiek zależałoby to (podobnie jak i poziom zniszczeń) od niemieckiej koncepcji obronnej i poziomu desperacji Wermachtu. Oczywiście, istniały też plany wysadzenia miasta w powietrze, ale podobnie było też i w Krakowie - ocalenie zabytkowej architektury miasto zawdzięcza (czy tego chce czy nie) szybkiemu wejściu Armii Czerwonej. Polska wcielona do ZSRR? Mało prawdopodobne, bardziej w roku 1920 niż w 1944.

To bardzo pobieżnie zebrane przeze mnie myśli - tak naprawdę każda z nich zasługuje na szersze omówienie, znacznie szersze, niż przyjęte w przestrzeni blogowej. Najważniejsze jest jednak dla mnie pytanie o ludzi - żyjące, czujące istnienia, które zginęły w wyniku rozpoczęcia walk. Szacunki, mówiące o 200 tysiącach zabitych cywili (rzeź na Woli, masakry na Ochocie, Mokotowie, Śródmieściu), ponad 15 tysięcy zabitych powstańców - to wszystko przerażające liczby. I kiedy patrzę się na przejaw jakiejś formy "pamięci zbiorowej", jakim jest notka na Wikipedii na ten temat, szokuje mnie zestawienie argumentów obu stron sporu. O ile bowiem argumenty strony, uznające wybuch Powstania Warszawskiego za błąd są rzeczowe i skupiają się na cierpieniach ludności cywilnej i braku osiągnięcia celów militarnych, o tyle już "najczęstsze argumenty zwolenników" (a pamiętajmy, że na polskiej Wikipedii przewagę mają osoby o poglądach prawicowych, nierzadko dobrze przygotowane do bronienia swych racji) ograniczają się do stwierdzenia jego symboliczności, uznania jego wybuchu jako nieuniknionego, a także podkreślające zażartość walk. Pytam się zatem - lepiej żyć, czy nie żyć?

Być może, nie mając powstania w roku 1944, mając za to paręset tysięcy żyjących ludzi więcej i realnie istniejącą stolicę, mielibyśmy powstanie w roku 1947 - po sfałszowanych wyborach, w 1956 albo w 1968 roku? Któż to wie - być może faktycznie trudno by nam było wytrzymać do pokojowej transformacji. Nie to jednak jest w tym momencie najważniejsze - istotny jest fakt, że dowódcy wojskowi podjęli autorytarną decyzję, która miała wpływ na życie olbrzymiej ilości ludzi, nie pytanych o zdanie na ten temat. Decyzja ta - oparta na przesłankach politycznych, na złudnej nadziei, że samodzielnie zdobyte miasto będzie argumentem dla mocarstw na pozostawienie Polski poza radziecką sferą wpływów - podjęta została przy dramatycznie małych własnych zasobach zbrojnych. Budziła ona - i do dziś budzi - zasadniczy spór historyczny, gdzie po stronie "sceptyków" znaleźli się zarówno osoby bezpośrednio w Powstaniu Warszawskim Uczestniczące (takie jak Jan Ciechanowski), jak i ówczesne postacie, które trudno podejrzewać o ciągotki komunistyczne (np. pozbawiony przez władze ludowe polskiego obywatelstwa generał Anders).

Kiedy zatem zbliżają się obchody PW, miewam mieszane uczucia. Z całą pewnością oddaję cześć życiu i odwadze osób, które w tamtych ciężkich dniach walczyły o wolność. Będąc wplątanymi w decyzję, na którą nie mieli wpływu, Warszawianki i Warszawiacy chcieli przez chwilę poczuć, że mają wpływ na własne życie. Na pewno też warto, by młodzi ludzie znali fakty na temat tego wydarzenia - po to, by mogli wyrobić sobie jakieś zdanie na jego temat. Ograniczanie debaty na temat słuszności powstania i chowanie jej pod kloszem rocznicowych obchodów i wydawnictw jest jednak nieuczciwością. W tych dniach w telewizji (zapewne publicznej, ale jak wiemy trudno na nią liczyć w tych czasach) powinna odbyć się poważna, historyczna debata na ten temat. Jej brak pokazuje, że mamy tylko jeden model patriotyzmu, w którym olbrzymie grupy ludzi nie znajdują swojego miejsca. A to, że w powstaniu walczyli także i np. syndykaliści pozostaje wiedzą niemal nieznaną w szerszym obiegu.

Jakiekolwiek przywiązanie do kraju inne niż proste klepanie ogólnie słusznych frazesów jest dziś niemal rugowane. Na krytykę Powstania Warszawskiego może sobie pozwolić kombatant, a i tak niknie ona w harmidrze osób, gotowych zarzucić oponentom zdradę narodową. W ten sposób zamieniamy cenne słowo "patriotyzm" w nic nieznaczącą wydmuszkę. Polacy mają ginąć za wolność i tyle - a już na przykład tradycje XIX-wiecznej pracy organicznej i rozwoju przedsiębiorczości są słabo prezentowane w szkolnych podręcznikach i niemal niewidoczne w pamięci publicznej. Nie mówiąc już o niepodległościowej tradycji socjalistycznej czy też ruchu ludowym, w ogóle nie będących przedmiotem zadumy. Patriotyzm dnia codziennego również występuje w postaci śladowej, bowiem w kraju nadal sławiącym husarzy segregacja śmieci w celu dbałości o środowisko brzmi absurdalnie, a płacenie podatków, zamiast powodem do dumy, częściej nazywana jest frajerstwem.

Nic zatem dziwnego, że w takim pojęciu, wokół którego myśli się o ciągłym stawianiu makabrycznych pomników w stylu dzieci przywiązanych do drzewa albo dłoni oblepiających wiadukt. Z takim (fałszywym) pojęciem patriotyzmem nie chce mieć wiele wspólnego. Chcę za to - pamiętając o przeszłości - budować lepszą przyszłość tu i teraz. Nie chcę leczenia narodowych kompleksów i mierzenia abstrakcyjnej "wartości narodu" za pomocą porównywania poziomu cierpień i odgrażania się za przeszłe zbrodnie. Wśród młodych ludzi w moim wieku, przez całą tę martyrologię, dziś potrafią pojawić się opinie tak dla mnie szokujące, jak nazwanie Polski "bękartem traktatu wersalskiego". Jeśli nie pozwolimy ludziom myśleć, nie damy im ku temu narzędzi, to będziemy mogli organizować i tysiąc koncertów światowych gwiazd przy okazji 1 sierpnia, ale przywiązania do ziemi między Odrą a Bugiem na pewno nie zaszczepimy. Zacznijmy prowadzić historyczny dialog, a nie monolog. Dobrze, że kombatanci to rozumieją i mają już dosyć politycznej szopki wokół obchodów. Także i teraz możemy być z nich dumni.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

"Jak jednak wejść w spór, kiedy nie da się niekiedy w tym huku nawet pomyśleć o alternatywie?"

Podejrzewam, że Powstańcy również w tych warunkach nie myśleli o alternatywnym rozwiązaniu tylko bronili swojej ojczyzny, domu.

Beniex pisze...

Chyba się nie zrozumieliśmy - nie oskarżam powstańców o to, że walczyli, kiedy już powstanie wybuchło, natomiast dowódcy, mający wiedzę o tym, co się działo po powstaniach we Lwowie i Wilnie po wejściu Armii Czerwonej powinni przewidywać, że założenie, że ZSRR będzie się z nimi liczyć było dość naiwne. To, że ludzie - kiedy machina ruszyła - bronili swojego życia nie jest dla mnie kwestią kontrowersyjną, podobnie jak i upamiętnianie tych wydarzeń.

Upamiętnianie bez refleksji nad skutkami i sensem nie jest jednak tym, czego bym oczekiwał co roku, a - niestety - dąży się do tego, by taka forma upamiętniania brała górę.

Anonimowy pisze...

podsumuje moje zdanie bardzo krótko myslą Konfucjusza:
"Wysłać ludzi do boju bez nauki, to jakby ich porzucić."

krótko zwięźle i na temat.

Beniex pisze...

No proszę, a ileż w tym zdaniu treści:)

Pozdrawiam

Dario pisze...

Kombatanci może i mają dość, ale politycy wciąż żerują na Powstaniu. Niedobrze mi się robi na widok nadętych ważniaków, udających zatroskanie losem powstańców i próbujących bezczelnie się podpiąć pod kombatantów. A co do fałszywego pojęcia patriotyzmu - zgadzam się w calej rozciągłości. Naprawdę drażni mnie i męczy to gloryfikowanie klęski, co zresztą nie tyczy się tylko Powstania Warszawskiego. Z ludzkiej tragedii robi się niepotrzebny cyrk. Po co to komu?
Jakby coś, to zapraszam do siebie - http://frustratorium.blog.pl

PS. Bardzo ciekawie, Bartku, piszesz. Podoba mi się ten blog.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...