30 listopada 2010

Raport sondażowy - listopad 2010

Przeglądając uśrednione wyniki badań sondażowych z kończącego się miesiąca i porównując je z oficjalnymi wynikami wyborów samorządowych, możemy z jednej strony sprawdzić, jak duża jest różnica w naszych strategiach wyborczych w poszczególnych typach wyborów, po drugie zaś - sprawdzić skuteczność przewidywań ośrodków badania opinii publicznej. Kiedy porównamy wyniki PKW z badaniami z wieczora wyborczego, okaże się, że chyba po raz pierwszy w tak dużych badaniach poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości okazało się wyższe, niż ostateczny wynik wyborczy - aż o 4 punkty procentowe. To, że Platforma Obywatelska wypadła znacząco poniżej własnych oczekiwań widać gołym okiem, podczas gdy - właśnie ze względu na słupki z niedzielnej nocy i buńczuczne zapewnienia, że gdyby nie Kluzik-Rostkowska & Co. PiS by wygrało - nie pisze się o tym tak dużo, jak należy. 23% głosów w sejmikach, pierwsze miejsce raptem w dwóch (+ na Podlasiu ex aequo z PO), żadnych szans na przejęcie władzy w którymkolwiek z nich, symbolizowane przez koalicję PO-PSL-SLD na Podkarpaciu... Wygląda na to, że prezes Kaczyński doczekał się kordonu sanitarnego wokół własnej osoby, który może oznaczać wyczerpanie się formuły jego partii i dalsze przejścia do powstającej formacji Polska Jest Najważniejsza.

Wyniki wyborów samorządowych mogą wskazywać na to, że nisza na formacje polityczne spoza "wielkiej czwórki" powoli, ale jednak będzie powstawać. Platforma Obywatelska wypadła dość mało przekonująco (pamiętajmy, że od słabego wyniku SLD w wyborach samorządowych 2002 roku dla tej partii było już tylko gorzej) i zdaje się tracić wyborców na rzecz lewicy i ludowców. Oś niedoszacowania sondażowego zdaje się przesuwać z partii opozycyjnych na mniejsze formacje. Mało prawdopodobne, by PSL w wyborach parlamentarnych miało uzyskać wynik podobny do samorządowych, ale równie mało prawdopodobne staje się dziś wypadnięcie partii Waldemara Pawlaka z Sejmu. W porównaniu do zaprezentowanego uśrednienia lepsze rezultaty uzyskało SLD - wprawdzie ostatecznie partia ta stała się drugą, polityczną siłą tylko w dwóch województwach (wielkopolskim i lubuskim, minimalnie przegrała na Pomorzu Zachodnim z PiS), to jednak wydaje się, że słowa Jarosława Gowina, że za rok to SLD będzie głównym przeciwnikiem PO, mogą okazać się prawdą. Wygląda też na to, że lewica odzyskuje pole tam, gdzie dominuje Platforma, więc bez zejścia z politycznej sceny PiS proces ten będzie przebiegał znacznie wolniej.

Czy nowo powstałe formacje mają w takiej rzeczywistości szanse? Sondaże nie były dla inicjatywy Janusza Palikota zbyt pomyślne w tym miesiącu. Także wysoki wynik formacji Kluzik-Rostkowskiej bierze się z dobrego startu, a nie zrównoważonego na wysokim poziomie poparcia politycznego. W ostatnich w tym miesiącu notowaniach obie te inicjatywy potrafiły szorować polityczne dno z jednoprocentowymi słupkami poparcia. Sytuacja po wyborach samorządowych zaczęła być wprawdzie bardziej sprzyjająca wobec rozszczelnienia systemu partyjnego, jednak niekoniecznie dla nowoczesnej partii konserwatywnej albo populistyczno-liberalnej. Przepływy głosów z PO do SLD świadczą o słabnięciu lęku przed PiS, którym żywił się Palikot, Platforma, tracąc swe lewe skrzydło, zwinnie przeniosła się na bardziej chadeckie pozycje, które teraz usiłuje zająć Polska Jest Najważniejsza. Nie wiadomo jednak, jaka będzie sytuacja za rok - mocno niepewna sytuacja budżetu czy napięcia w strefie euro mogą nie pozostać bez wpływu na koniunkturę ekonomiczną i na nastroje społeczne. Jedno można powiedzieć z dość sporą dawką pewności - raczej nie będzie nudno.

28 listopada 2010

Zielony Pudelek prezentuje: Świętujemy sukces wyborczy!

Bardzo nam brakowało Zielonego Pudelka na łamach tego bloga. Na szczęście nadarzyła się ku temu znakomita okazja. W piątkowy wieczór świętowaliśmy nasz wyborczy sukces - pierwszą piątkę Zielonych w samorządach w całej Polsce. Przewodniczący partii, Dariusz Szwed i Małgorzata Tkacz-Janik, mieli komu dziękować za olbrzymi wysiłek kampanijny - lista osób wspierających nas tu, w Warszawie, odczytywana przez koordynatorkę naszego startu, Aleksandrę Kretkowską, liczyła sobie 3 strony! Kulisy naszego świętowania - w fotorelacji.

27 listopada 2010

Za kulisami "miasta spotkań"

Choć publikacja "Inny Wrocław jest możliwy?" poświęcona jest innemu niż Warszawa miastu, to jednak warto parę słów o niej napisać. Nie jest bowiem tak, że w dzisiejszym zglobalizowanym świecie tendencje z jednej miejscowości (a już w szczególności w obrębie tego samego rejonu świata) dzieją się w oderwaniu od trendów w innych. Wręcz przeciwnie - obok lokalnej specyfiki da się wyróżnić uniwersalne, niepokojące tendencje, takie jak wszechogarniająca komercjalizacja (od przestrzeni publicznej po usługi publiczne) czy dominacja myślenia w kategoriach zarządzania i inwestycji infrastrukturalnych, zamiast stawiania na pierwszym miejscu potrzeb lokalnej społeczności. O tego typu podejściu - i poszukiwaniu dla niego alternatyw - przeczytać można w publikacji Ośrodka Myśli Społecznej im. Lassalle'a, będącej podsumowaniem zorganizowanej we Wrocławiu debaty.

O zielonym, rozwijającym się w sposób zrównoważony uczestniczkom i uczestnikom konferencji opowiadał Dariusz Szwed, przewodniczący Zielonych i współtwórca Zielonego Instytutu. Dla czytelniczek i czytelników tego bloga wiele z podanych przez niego przykładów, jak również filozoficznych podwalin ekopolityki, które prezentuje w publikacji, będzie znajomych. Ciekawym jest przytaczany przykład rządzonego przez czerwono-zieloną koalicję szwedzkiego miasta Malmoe, w którym integracja celów ekologicznych i społecznych w działaniach miejskich władz samorządowych. Efektywne energetycznie budownictwo komunalne, rewitalizacja ubogich dzielnic miasta, przyczyniająca się nie do ich gentryfikacji, lecz do obniżenia o 20% wysokości czynszów, przestrzeń miejska przyjazna pieszym, współpraca z lokalnymi wytwórcami żywności i promowanie sprawiedliwego handlu - to wszystko rzeczywistość miejscowości, osiągającej jedne z najwyższych wskaźników jakości życia na świecie.

O wspomnianej nieco już wcześniej komercjalizacji edukacji mówiła Agnieszka Dziemianowicz-Bąk. Coraz częściej - zamiast szansy na wyrównanie poziomu kapitału kulturowego między dziećmi i młodzieżą władze samorządowe starają się skupiać na współpracy z biznesem i udowadnianiu, że wyrównywanie szans w tym sektorze będzie szkodliwe dla najbardziej uzdolnionych uczących się, czego nie potwierdzają naukowe badania. Ceni się nie zdobywanie wiedzy przez całe życie, ale dostosowywanie się do potrzeb pracodawców, nie zapobieganie marnowaniu talentom, które miały pecha objawić się u osób, których rodziny znajdują się w trudnej sytuacji materialnej, lecz podtrzymywanie, a nawet zwiększanie istniejących już nierówności społecznych. Wszystko to problemy, których przykłady możemy znaleźć nie tylko we Wrocławiu, ale i w Warszawie - wystarczy przypomnieć różnice w wynikach egzaminu maturalnego między poszczególnymi dzielnicami miasta, pokrywających się zresztą z innymi różnicami we wskaźnikach jakości życia, chociażby poziomem zdrowia.

Wobec takich faktów trochę trudno uwierzyć, że prezydent tegoż miasta, Rafał Dutkiewicz, cieszy się zarówno autentycznym, społecznym poparciem w swoim mieście (czego najlepszym dowodem wygranie po raz kolejny wyborów samorządowych w I turze, połączone z udanym debiutem firmowanej jego nazwiskiem listy obywatelskiej do sejmiku dolnośląskiego), jak i już nie tyle akceptacją, co wręcz gloryfikacją ze strony mediów. Co dzieje się, że nie dostrzegamy drugiej strony skupiania się na PR i wielkich inwestycjach, takich jak chociażby gettoizacja pewnych części naszych miast czy podtrzymywanie społecznych nierówności? Bardzo trudno odpowiedzieć w przekonujący sposób na to pytanie. Analiz sytuacji ze strony progresywnych badaczek i badaczy nie brakuje, a jednak trudno jak na razie o wyraźne sukcesy wyborcze wizji alternatywnych. Dyskurs postpolityczny, udawanie, że rządzenie miastem odbywa się "z dala od polityki" wydaje się absurdalny, a jednak w kolejnych wyborach zbiera on całkiem pokaźne żniwo, ze zbliżającymi się wielkimi krokami samodzielnymi rządami Platformy Obywatelskiej w Warszawie włącznie.

Jak do tej pory próby bycia "bardziej platformerskim niż Platforma", na przykład w postaci CentroLewicy czy Ruchu Poparcia Palikota, nie spotkały się z przesadnie wielkim, społecznym odzewem. Narracja "Inne miasto jest możliwe" w tych wyborach zaczęła się przebijać (czego przykładem może być 9% poparcia dla ruchu My-Poznaniacy, co nie przełożyło się niestety na mandat w tamtejszej Radzie Miasta, a także zdobycie przez Zielonych pierwszych samorządowych przyczółków), chociaż skala tego procesu wydaje się być jeszcze dość niepozorna. Czy rozwiązaniem ma być poszerzanie pola swej wizji, chociażby o kwestię niezrównoważenia miejskich budżetów, co sugeruje w swoim tekście dla "Krytyki Politycznej" Krzysztof Nawratek? Jestem nieco sceptyczny - niewiele wskazuje na to, by na wizji racjonalnej polityki, opartej na twardych danych, dało się nad Wisłą robić politykę, co oczywiście nie oznacza, że należy sobie ten temat odpuścić. Wydaje się, że wyjściem może być dalsze, żmudne kucie lokalnych sojuszy między różnymi środowiskami i inicjatywami społecznymi, a także poprawa jakości komunikacji postulatów z wyborczyniami i wyborcami. Nie jest to zajęcie proste, ale nie jest też niemożliwe. Każda lektura, mogąca być w jego obrębie inspiracją, warta jest przeczytania, dlatego zachęcam do zapoznania się z zielono-lewicowymi koncepcjami polityki miejskiej.

26 listopada 2010

W zielonej sieci - odc. 45

Blogi:

- Czas na powyborczy powrót do przeglądu zielonej przestrzeni internetowej. Molly Scott Cato pokazuje, jaki wpływ na stabilizację systemu finansowego miałoby powstanie globalnej waluty.

- Adam Ramsay na temat tego, jak Liberalni Demokraci zawodzą w dalszym punkcie - obiecywali przed wyborami znoszenie opłat za studia, a w rządzie firmują ich podwyżki...

- Na blogu Potrójny Kryzys dwa ciekawe teksty - o tym, czy sektor wydobywczy może być zrównoważony, a także o tworzeniu miejsc pracy w USA.

- Czy Joanna Kluzik-Rostkowska ma szanse na samodzielne zaistnienie na polskiej scenie politycznej? O tym we wpisie u Gavina Rae.

- Wojtek Szot szczegółowo (i dość krytycznie) opisuje sytuację powyborczą Zielonych w Warszawie.

- Derek Wall opisuje działania Caroline Lucas na rzecz zachowania finansowania muzeów społecznych.

Partie:

- Niemcy: Ekologiczne i społeczne, czyli zielone uwagi do czarno-żółtego budżetu na rok 2011

- Austria: Historyczna, pierwsza czerwono-zielona koalicja w Wiedniu.

- Europa: Europejska Partia Zielonych gratuluje Zielonym w Polsce, a Zieloni w Europarlamencie protestują przeciwko wydłużania dotowania wydobywania węgla.

- Anglia i Walia: UE dotuje przenoszenie miejsc pracy z Wielkiej Brytanii do Polski - czy o to ma chodzić w europejskiej solidarności?


- Irlandia: Zieloni zabiegają o przedterminowe wybory.


- Australia: Będzie ochrona przed prywatyzacją narodowej sieci szerokopasmowego dostępu do Internetu.

- Nowa Zelandia: Dziwne wnioski prawicy w polityce społecznej.

- Czechy: Strategia NATO nie odpowiada na wyzwania współczesnego świata.

- Holandia: W 20. rocznicę powstania Zielonej Lewicy jej liderka, Femke Halsema, mówi na temat sytuacji po lewej stronie politycznej sceny jej kraju.

YouTube:

Steffi Lemke, jedna z liderek niemieckich Zielonych, przemawia na kongresie partii we Freiburgu.

25 listopada 2010

Tranzyt w praktyce, czyli Służewiec pod lupą

W trakcie kampanii wyborczej otrzymałem bardzo interesującego maila, pokazującego oddolną perspektywę osoby mieszkającej na Służewcu na życie w tej części Mokotowa. Mamy nadzieję, że za 4 lata zarysowane w tekście problemy będą choć odrobinę mniejsze.

***

Trochę późno się z tym zwracam, ale warto gdybyście przyjrzeli się sytuacji na Służewcu (zrobił to np. w swojej ulotce lokalny kandydat PiS). Jako jedyni chyba wspominacie w swoim programie o wycofywaniu tranzytu z ulic z zabudową mieszkalną. Służewiec jest niesamowicie na ten tranzyt narażony - i jest to zarazem ta część Mokotowa, w której najwięcej jest do zrobienia w kwestii transportu publicznego. W ogóle ogniskuje się tu sporo procesów - z jednej strony jakaś wykoślawiona gentryfikacja (osiedla developerskie z barami sushi i osławiona - właściwie martwa po 17 dzielnica biurowa), z drugiej - totalne zaniedbanie kwestii społecznych, kulturalnych, sportowych czy dotyczących po prostu dobrego życia w tym miejscu. W miejscu, w którym mieszka tak wielu emerytów jedynym miejscem ich spotkań są kościół, bazar (co akurat mi nie przeszkadza) i przychodnia. Dom kultury został oszpecony milionem chaotycznie zawieszonych reklam i różnych mniej lub bardziej ciekawych biznesów. Punktem spotkań młodzieży jest sklep nocny (bo na żadnego z okolicznych 'boisk' nie powinno się tym mianem w ogóle określać).

Jeśli chodzi o poruszaną przez Was kwestię tranzytu, charakterystyczny jest tu przykład ulicy Obrzeżnej (na której ja mieszkam od 4 lat) - niegdyś, jak sama nazwa wskazuje, ulica rzeczywiście peryferyjna (z jednej strony Obrzeżnej zaczynała się strefa przemysłowa, z drugiej - istniało od lat 50. osiedle robotnicze). W ostatnich kilku latach w miejscu dawnych zakładów wybudowało się spore developerskie osiedle mieszkalne. Czego ci developerzy nie obiecywali - "prestiżowa lokalizacja na Mokotowie" itd. to tylko czubek góry kłamliwych frazesów z materiałów promocyjnych.

Tymczasem Obrzeżna to na pewno nie jest ulica, którą nazwałbym prestiżową, czy która ma cokolwiek wspólnego z "wielkomiejskością" - to raczej klasyczna suburbia rozjeżdżana przez źle zorganizowany ruch samochodowy. Ulica, która powinna tak naprawdę zyskać status ulicy osiedlowej i najlepiej zostać zwężona, albo przynajmniej poszatkowana przejściami dla pieszych, światłami - jest rozjeżdżana przez pojazdy pędzące w świat pojazdy - od TIRów przez samochody dostarczające towar do DHLu i Poczty Polskiej po różnego rodzaju furgonetki i ciężarówki. Nikt z tym nic nie robi, nikt nie protestuje, w ogóle temat wydaje się nie istnieć. Lokalni mieszkańcy (wg wszystkich jest to najgorsza część Mokotowa) w ogóle wydają się problemu nie dostrzegać - albo nie potrafią czy nie chcą się zorganizować. A fakt, że przez środek takiej ulicy przejeżdża tranzyt (to samo dotyczy ulic pobliskich - Cybernetyki, Gotarda, Bokserskiej) jest niesamowicie szpecącą okolicznością i może w przyszłości prowadzić do nieszczęścia (wiadomo, jacy są kierowcy TIRów). Zakątek Mokotowa, który mógłby być całkiem miłym miejscem, jest miejscem hałaśliwym, brudnym, chaotycznym, pustym i smutnym.

Sprawdziłem, dokąd te sznury ciężarówek się kierują - i wychodzi na to, że nie ma powodu, żeby nie ograniczyć ruchu w tym miejscu (tzn. na ulicach Bokserskiej, Gotarda, Obrzeżnej i nawet na mającej już charakter biurowy Postępu). One jadą na skraj Kłobuckiej i tam są różne magazyny, punkt DHL-u, firmy przetwarzające surowce itd. - ale przecież ten rejon ma połączenie z Puławską - więc firmy spedycyjne i złomrexy nie muszą sobie robić drogi na skróty. W momencie, w którym pasmo obwodnicy zostanie połączone z Marynarską, należałoby zmusić Zarząd Dróg Miejskich, żeby wprowadził jakieś ograniczenia dla pojazdów w tym rejonie - nie ma powodu, żeby np. ciężarówki DHLu, które mają bazę gdzieś na Wyczółkach (na samym końcu przedłużenia Kłobuckiej) czy inne wielkie hałasujące pojazdy z chamowatymi kierowcami mogły przejeżdżać przez ulice mieszkalne, które od takiego ruchu można łatwo ochronić. OK, trochę drogi pewnie będą ci przedsiębiorcy nadrabiać, ale przynajmniej drobna część miasta i jego mieszkańców od tego typu atrakcji powinna być chroniona.

Zresztą na samej Kłobuckiej (która należy już do Ursynowa) budują się teraz 2 osiedla - komunalne i developerskie. Dlaczego zmusza się przyszłych mieszkańców do życia w tak szpetnych warunkach - proszę się wybrać na Kłobucką, wiem, że to koniec świata, i przekonać, jak ta okolica wygląda. Miejsce, które mogłoby tętnić życiem - gdyby sensownie wykorzystać pobliską kolej (korzystanie z niej w celu dotarcia do centrum to niezła ekwilibrystyka), udostępnić mieszkańcom zieleń dookoła toru wyścigowego, usunąć stamtąd te wszystkie biznesy blacharsko-złomiarskie - obecnie zieje pustką i jest totalnie szpetne, oczy bolą.

Nie umiem podać innych przykładów osiedli rozjeżdżanych przez tranzyt, ale w miejscu, o którym piszę, ta kwestia woła o pomstę do nieba. Żadna władza takimi 'drobiazgami' się nie przejmuje. Mam nadzieję, że po tych wszystkich remontach i inwestycjach - teraz łączenie Cybernetyki z 17 stycznia (zresztą współczuję mieszkańcom Cybernetyki, którzy niedawno kupili tam mieszkania, a teraz pod oknami będzie przejeżdżać trasa 2x2), budowie obwodnicy wzdłuż linii kolejowej czy wybudowania kolejnego prywatnego osiedla (Mozaika Mokotów), coś zacznie się dziać, żeby tę część Warszawy nieco ucywilizować. Pewnie to płonne nadzieje, bo statystyki wskazują na Służewiec jako dzielnicę ludzi najbiedniejszych, najgorzej wykształconych i generalnie nienajlepiej sobie radzących - a więc słabo zorganizowanych i nie zainteresowanych działaniem na rzecz dobra wspólnego czy zmieniania rzeczywistości przez udział w wyborach. Dlatego być może jest to miejsce tak olewane przez władze lokalne albo traktowane tylko i wyłącznie przez pryzmat korzyści korporacji.

24 listopada 2010

Obwodnica z prawdziwego zdarzenia

Południowa Obwodnica Warszawy przez Ursynów to totalna bzdura. Przetnie ona dzielnicę i ruch pójdzie najprawdopodobniej wąską Płaskowicką (już nie wspomnę, że to odcina Ursynów od Natolina). Nie ma możliwości wprowadzenia tego ruchu na aleję Komisji Edukacji Narodowej, która już w tej chwili stoi.

Gdyby kolejne władze kierowały się zasadami zrównoważonego rozwoju, natychmiast zaczęłyby budować prawdziwą obwodnicę, a nie drogę S2 przez osiedle. Zajęłyby się też (choć wielu osobom nie mieści się to w głowie) działać na rzecz przesunięcia TIRów na tory.

Przez lata robiono z nas oszołomów i przekonywano, że S2 ma służyć mieszkańcom, bo dla TIRów jest droga nr 50. A tymczasem... właśnie zamknięto 50-tkę dla TIRów - bodaj w piątą, szóstą rocznicę tych zapewnień.

Przy okazji tegorocznych wyborów samorządowych mówiono wyborcom, że wybudowany zostanie tunel. Obawiam się, że tego tunelu nie będzie. Chociażby dlatego, że nie było pomysłu na odprowadzenie toksycznych pyłów z tego rzekomego tunelu.

Obwodnica powstaje w takiej, a nie innej formie dlatego, że myśli się o przewaleniu gigantycznej kasy, a jej najgorętszy rzecznik został zamknięty za szwindle przy przetargach, decyzjach itp. Wybrano najgorszy, najbardziej szkodliwy dla miasta wariant, zaniechano opracowanie wariantu alternatywnego - to opcja najdroższa i najtrudniejsza w realizacji, a do tego wszystkiego zlekceważono wszystkie analizy i badania nie potwierdzające z góry założonej tezy, mimo, iż takich rzeczy już nigdzie w Europie się nie realizuje.

Wszystkie miasta europejskie (w tym Monachium - ulubiony przykład zwolenników aktualnego przebiegu obwodnicy, przez Zielonych niemieckich używany na wykładach jako najgorszy błąd transportowy) - porzucają bądź myślą o porzuceniu swoich wewnętrznych ringów, poprawiając błędy swoich strategii transportowych sprzed 30 lat.

Musimy natomiast zbudować obwodnicę, a nie pseudo-obwodnicę, bowiem S2 to tak naprawdę przemianowana przy okazji protestów społecznych A2. Łatanie dziur w postaci jej dobudowywania czy przedłużania tylko pogorszy sytuację, bo nikt już nie będzie budował obwodnicy dla tego ruchu i te półśrodki wprowadzą jeszcze większy ruch do miasta.

Należy natychmiast wyremontować, istniejące połączenia kolejowe i zintegrować to z transportem miejskim. Na południu jest linia kolejowa (na obrzeżach Lasu Kabackiego, na osi wschód - zachód) łącząca się z metrem i innymi liniami podmiejskimi, co pozwoliłoby na uruchomienie naziemnego metra. Do tego - przywrócić trolejbusy na trasie z Piaseczna lub uruchomić z Wyścigów linię tramwajową - tak zwany "szybki tramwaj" wzdłuż Puławskiej. Z kilkoma tylko przystankami i dużą przepustowością. To jest możliwe, może nawet biec wykopem, starczy pojechać do Poznania, a jeszcze lepiej do Berlina, żeby się o tym przekonać. To rozwiązanie tańsze niż metro i o wiele bardziej przepustowe niż samochodowe trasy - nawet najbardziej ekspresowe.

Beata Nowak jest wieloletnią działaczką ekologiczną, zaangażowaną między innymi w ruchu na rzecz obwodnicy pozamiejskiej, jest też członkinią-założycielką Zielonych.

23 listopada 2010

Zielona Fala dotarła do Polski

Warto było czekać na taki dzień. Zdobycie pierwszych w historii naszej partii mandatów w organach wybieranych w bezpośrednich wyborach zajęło nam 7 lat, ale w końcu się udało. Chociaż brak oficjalnych wyników ze strony PKW nie ułatwia pisania na gorąco o tak istotnym wydarzeniu, to jednak ze sporą dozą prawdopodobieństwa mogę ogłosić, że piątka Zielonych - 3 kobiety i 2 mężczyzn - będzie reprezentować naszą partię w samorządach na terenie kraju. Co ważne, osoby te mandaty zdobyły w różnych jego częściach, co tworzy niezłe perspektywy na dalszy rozwój naszych struktur.

- Z pewnością najbardziej radosną informacją będzie fakt - już praktycznie pewien - wyboru do sejmiku województwa śląskiego naszej przewodniczącej, Małgorzaty Tkacz-Janik. Wieloletnia działaczka feministyczna, zaangażowana w działalność społeczną na rzecz równych szans kobiet i mężczyzn, poradziła sobie z konkurencją na listach SLD, a także ze wzrostem Ruchu Autonomii Śląska. Zasiadać będzie w organie reprezentującym 4 miliony mieszkających na Górnym Śląsku i Podbeskidziu osób, co pokazuje, że wyborczynie i wyborcy - nawet w tak rzekomo konserwatywnym regionie - są gotowi na odświeżającą dawkę zielonej polityki. Zielona wizja samorządu, reprezentowana przez działaczkę na rzecz praw kobiet - przez wiele lat mówiono nam, że tego typu połączenia nie przejdą. Przechodzą, co pokazuje, że ekopolityka zaczyna poczynać sobie coraz śmielej w Europie Środkowej.

- Po sąsiedzku, bo w Opolu, do rady miasta udało się wejść Beacie Kubicy. Była to pierwsza osoba, o której sukcesie dowiedzieliśmy się z rana. Innym pewnym sukcesem jest zdobycie mandatu przez Sebastiana Kotlarza, zdeklarowanego feministę, któremu zdarza się pisać teksty do portalu Feminoteki. Sebastian stanowi zaprzeczenie mitu, że na Zielonych głosują tylko jedynie dobrze sytuowane osoby z wielkich miast, został on bowiem wybrany w okręgu... Smolec - do rady gminy Kąty Wrocławskie. Pokazuje to, że połączenie zielonego programu i cieszącej się autentycznym, społecznym poparciem lokalnej społeczności postaci może zaprocentować wyborczym sukcesem.

- Zieloni zwyciężają nie tylko na Śląsku. Bardzo dobry wynik SLD na Pomorzu Zachodnim sprawił, że z drugim wynikiem na liście lewicy do sejmiku wojewódzkiego niemal na pewno wejdzie Ewa Koś - przedsiębiorczyni, feministka, działaczka antyatomowa i wieloletnia liderka Zielonych w regionie. Jeśli nic się nie zmieni, to będzie to olbrzymi sukces, znacznie ułatwiający chociażby możliwości współpracy transgranicznej z niemieckimi Zielonymi czy rozwój struktur w województwie (nie tylko w Szczecinie). Dotyczy to rzecz jasna wszystkich miejsc, w których udało się nam osiągnąć wyborczy sukces.

- Wiele wskazuje też na to, że uda się i w Warszawie. Na Mokotowie Krystian Legierski i Alicja Tysiąc idą łeb w łeb, ale dzięki ich świetnym wynikom SLD w tym okręgu zdobyło niemal 20%. Bardzo możliwe, że będzie to jedyny z 9 rejonów miasta, w którym Sojusz zdobędzie dwa mandaty do Rady Warszawy. Byłaby to świetna wiadomość - bastion lewicy wysłałby jako swoją reprezentację geja-przedsiębiorcę i kobietę, walczącą o prawo do decydowania o własnym życiu, bodaj najbardziej progresywnych kandydatów, jacy pojawili się na stołecznym rynku politycznym w tych wyborach. Sukces Krystiana sprawia, że zielony głos polityczny będzie mocniej niż do tej pory słyszany w życiu naszego miasta, co - nie ukrywam - bardzo mnie cieszy. Jak widać, Zielona Fala jest już w Polsce. Mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej.

22 listopada 2010

Pierwsze wrażenia

- Nie da się ukryć, że sondażowy wynik Wojciecha Olejniczaka (być może kiedy będziecie czytać te słowa będą już bardziej aktualne dane, jednak nie spodziewałbym się, by miały one być skrajnie różne od tych z wieczoru wyborczego) nie jest zachwycający - 13-14% i trzecie miejsce trudno uznać za spełnienie marzeń. Wynik ten jest gdzieś pośrodku między hurraoptymistycznymi badaniami w okolicach 20%, a niedawnymi analizami, dającymi mu raptem 8% poparcia. Dużo bardziej istotny jest fakt, że traci znacznie więcej niż przewidywano do Czesława Bieleckiego - popierany przez PiS kandydat otrzymać miał niemal co czwarty głos, czego nie przewidywało praktycznie żadne badanie opinii publicznej. Wynik Olejniczaka uniemożliwił także przyblokowanie wzrostu poparcia dla Hanny Gronkiewicz-Waltz z lewej strony, przez co coraz bardziej pewne staje się zakończenie wyborów prezydenckich w stolicy na poziomie I tury. Z innych wyników warto zwrócić uwagę na wysokie wsparcie dla Janusza Korwin-Mikkego (ok. 4,5-5,5%), oraz na niskie - Katarzyny Munio, która prawdopodobnie nie przebiła progu 2%. Kiedy piszę te słowa nie ma jeszcze przewidywań dotyczących składu Rady Miasta, ale bardzo prawdopodobne, że Platforma Obywatelska będzie w niej mieć bezwzględną większość, co pozwoli na samodzielne rządy w mieście.

- Z medialnych doniesień względem prezydentów największych miast wyłania się niejednoznaczny obraz. Słaby wynik Majchrowskiego w starciu z Kracikiem w Krakowie może wprawdzie jeszcze zostać odwrócony w II turze, jednak powinien być poważnym sygnałem ostrzegawczym dla urzędującego prezydenta, że nie wszystkie sprawy miejskie są przez niego rozwiązywane w sposób satysfakcjonujący dla lokalnej społeczności (np. kwestia Zielonego Zakrzówka). W Łodzi w kolejnej fazie zmierzą się PO i SLD - Dariusz Joński, kandydat Sojuszu, prześcignął pretendenta z PiS, Witolda Waszczykowskiego, i to pomimo posiadania silnej, lewicowej konkurencji w postaci Zdzisławy Janowskiej. Wielkim sukcesem są oscylujące w granicach 8% wyniki oddolnego, społecznego komitetu "My-Poznaniacy", walczącego z niezrównoważonym rozwojem miasta za rządów Ryszarda Grobelnego - byłaby to pierwsza tego typu inicjatywa, której udałoby się sforsować ograniczenia ordynacji wyborczej i zdobyć mandaty w radzie jednego z większych polskich miast, nie będąc ani komitetem urzędującego prezydenta, ani też już zasiadających w samorządzie radnych.

- W sejmiku mazowieckim PiS zdobył największą ilość głosów - aż 30%, przeganiając PO (29,5%). Silne będzie tu PSL (18,8% według exit poll TNS OBOP dla TVP), SLD poprawiło nieco swój wynik z roku 2006, ale bez rewelacji - 13,7%. Widać zadziałała duża mobilizacja w mniejszych ośrodkach, tradycyjnie bardziej skłonnych do oddawania głosu na partię Jarosława Kaczyńskiego. Mało jednak prawdopodobne, by Prawo i Sprawiedliwość ze swoją obecną zerową zdolnością koalicyjną miało objąć w sejmiku władzę, bardzo za to możliwa jest "wielka koalicja" całej reszty, swoisty "kordon sanitarny" w tych okręgach, gdzie PiS wysunął się na prowadzenie. Bardzo możliwe, że uda się go stworzyć nawet w ostatnim bastionie Kaczyńskiego, czyli na Podkarpaciu, chociaż na ostateczny werdykt w tej kwestii musimy poczekać do ogłoszenia oficjalnych wyników wyborczych przez PKW, co może nastąpić najpóźniej do środy.

- Ogólnie rzecz biorąc każda z partii "wielkiej czwórki" poprawiła swoje wyniki w wyborach do sejmików w porównaniu do roku 2006. I tak - PO zdobyć ma 33,8% głosów (w 2006 - 27), PiS - 27% (25), SLD - 15,8% (w 2006 jako LiD - 14%) i PSL - 13,1% (13). Wynik ludowców musi być sporym zaskoczeniem dla osób, które wieszczyły im zejście z politycznej sceny - okazuje się tymczasem, że partia Waldemara Pawlaka utrzymuje swój stan posiadania, być może dzięki zmniejszeniu się poziomu konkurencji wśród partii ogólnopolskich (nie ma już Samoobrony i LPR), być może też dzięki przekonaniu do siebie części elektoratu PO - w dwóch województwach (lubelskim i świętokrzyskim) udało im się nawet zostać drugą siłą w tamtejszych sejmikach. Znakomitą wiadomością dla lewicy jest fakt, że w 3 z 16 sejmików wojewódzkich (zachodniopomorskim, lubuskim i kujawsko-pomorskim) będzie ona drugą po PO siłą polityczną. Wygląda zatem na to, że pojawiają się pierwsze tereny kraju, gdzie dychotomia PO-PiS zaczyna pękać - i bardzo dobrze.

- Z innych ciekawych zjawisk warto zaobserwować, jak w niektórych województwach pojawiać się zaczyna silna, regionalna konkurencja dla ogólnopolskich partii politycznych. Do tej pory było tak głównie z mniejszością niemiecką na Opolszczyźnie (i jeszcze z lokalnym komitetem prezydenckim w Świętokrzyskim), ale teraz zaczęło się to zmieniać. Najbardziej proces ten jest widoczny na Śląsku - 6,6% poparcia dla Ruchu Autonomii Śląska czy 18,2% dla komitetu Dutkiewicza w wypadku wyborów sejmikowych robi wrażenie. Dodajmy do tego Porozumie Samorządowe z już wspomnianej Kielecczyzny (8,1%) oraz mniejszość niemiecką na Opolszczyźnie (11,6%) by zacząć na poważnie zastanawiać się, czy zaczynamy mieć do czynienia z rosnącą grupą ludzi, chcących także na szczeblu regionalnym głosować na formacje inne niż ogólnopolskie. To może być jedna z ciekawszych zmian na polskiej, samorządowej scenie politycznej w ciągu ostatnich kilku lat.

19 listopada 2010

Warszawa może być zielona - już w niedzielę!

Kończąca się kampania wyborcza wiele mnie nauczyła. Jeśli chodzi o pisanie tekstów - że nie zawsze trzeba pisać pięć akapitów, żeby zawrzeć wszystkie swoje myśli. Oczywiście - czasem wymagają one i więcej przestrzeni, ale możliwość przekazania tego, co ma się do powiedzenia w 500-1.000 znaków jest raczej przydatną umiejętnością, niż problemem z przekazem.

Nauczyłem się też, że nie warto kierować się utartymi schematami. Pomóc może osoba, po której by się tego nie spodziewało, głosy poparcia nadejść mogą z wielu, nieoczekiwanych miejsc - nie tylko zresztą z Warszawy. Czasem wystarczy porozmawiać, by rozwiać wątpliwości i uprzedzenia, które ludzie mogą o nas z różnych powodów mieć. Kiedy zatem mówimy o budownictwie, kulturze, ekologii czy polityce społecznej, nagle okazuje się, że nadajemy ze spotykanymi ludźmi na tych samych falach. Nie ma żadnego powodu by sądzić, że ludzie na Zielonych nie są gotowi. Są - i mam nadzieję, że niedzielne wyniki to pokażą.

Wypadałoby podziękować wszystkim tym, którzy w tych wyborach pomogli - zgodzili się na kandydowanie z naszych list i przeprowadzili własną kampanię, stawiali nam dedykowaną stronę internetową, czuwali nad wydaniem i dystrybucją gazety, którą rozdawaliśmy na ulicach miasta i która spotkała się - jak zwykle zresztą - ze sporym zainteresowaniem. Przygotowywanie konferencji prasowych, programu, internetowych audycji radiowych i klipów czy rozdawanie materiałów wyborczych oznaczało dla nas sporo wysiłku, nieprzespane noce, nieregularne spożywanie posiłków, rezygnację z czasu wolnego. Wszystkim tym, którzy tę wyborczą przygodę przeżyli z nami - dziękuję.

Wszystkim tym, którzy uwierzyli w to, że zielone miasto jest możliwe, dedykujemy słowa z pierwszej strony warszawskiego wydania "Zielonych Wiadomości". Dedykujemy je także wszystkim czytelniczkom i czytelnikom bloga, które/którzy jeszcze nie podjęli decyzji - w niedzielę, być może po raz pierwszy w historii, możecie zagłosować na to, w co wierzycie, bez obawy, że zmarnujecie swój głos. W demokracji każdy głos ma znaczenie, i do tego zdania chcieliśmy Was przekonać w tegorocznej kampanii. Przeczytajcie nasz program, zobaczcie, kto z Zielonych kandyduje w Waszej okolicy - i zmieńcie Warszawę na dobre, na lepsze.

Przez wiele lat mówiono, że miarą nowoczesności są szklane wieżowce i szerokie drogi. Okazało się, że przez wieżowce stoisz w korku, a poszerzanie ulic nic nie pomaga.

Naprawdę nowoczesne miasto to: tanie mieszkania komunalne, więcej żłobków i przedszkoli, wygodny i szybki transport publiczny. To inwestycje w kulturę i ochrona przed zabudowaniem parków, w których spędzasz czas z rodziną lub przyjaciółmi.

21 listopada masz szansę głosować za miastem przyjaznym dla ludzi – głosuj na Zielonych! Znajdziesz nas na liście nr 1.

Liczymy na Was.

PS>> Ze względu na ciszę wyborczą blog "Zielona Warszawa" publikował będzie nowe artykuły od poniedziałku. Zachęcam do odwiedzenia naszego bogatego - liczącego już ponad tysiąc wpisów - archiwum.

Bezdomne zwierzęta i my

Ile jest w Polsce bezdomnych zwierząt?

Można tylko spekulować, ile faktycznie może być w Polsce bezpańskich psów czy kotów, nie wspominając o mniejszych domowych zwierzątkach, jak tchórzofretki, króliki czy przedstawiciele gatunków egzotycznych. W 2008 roku w zarejestrowanych oficjalnie 141 schroniskach przebywało 93 798 psów i 18 120 kotów. W porównaniu z rokiem poprzednim liczba ta powiększyła się o ok. 3 000 osobników. Ma więc miejsce sukcesywny przyrost pensjonariuszy schronisk – a przecież oprócz tego rzesze bezdomnych zwierząt błąkają się po wsiach i miasteczkach. Skala bezdomności zwierząt się zwiększa, co skutkuje drastycznym przepełnieniem schronisk. Jeśli nadal co roku będzie przybywało po kilka tysięcy zwierząt, należałoby stale budować dla nich nowe schroniska. Kto miałby finansować budowę, kto miałby przez długie lata ponosić ich koszty utrzymania?

Skąd się biorą bezdomne zwierzęta?

Nie wiadomo, ilu mamy na terenie kraju posiadaczy zwierząt domowych, gdyż nie istnieją przepisy, które nakładałyby na gminy obowiązek ich ewidencjonowania. W efekcie brak właściwego nadzoru nad populacją psów i kotów. Sprzyja to nieodpowiedzialnym postawom opiekunów, traktujących zwierzęta niczym rzeczy, które można bezkarnie gubić czy porzucać. Większość bezdomnych zwierząt została zagubiona przez pozbawionych wyobraźni właścicieli, Na portalach internetowych można znaleźć tysiące ogłoszeń o zagubionych podopiecznych, które podczas spaceru zwykle nie miały obroży, smyczy ani adresatki. Szanse na odnalezienie nieoznakowanego pupila są jednak znikome. Te rozpaczliwe wołania o pomoc i zachęty w formie nagród to już tylko liczenie na cud.

Powszechne jest także bezmyślnie rozmnażanie pupili, albo z powodu pokutujących stereotypów (np. że suczka rzekomo musi dla zdrowia mieć chociaż raz potomstwo), albo z próżności, żeby mieć dla dziecka ślicznego szczeniaczka do zabawy. A resztę gdzieś oddać… może do schroniska?

Czy zwierzęta w schroniskach mają źle? Zawsze to jakiś dach nad głową...

Problem w tym, że polskie schroniska pękają w szwach. Najczęściej nie mogą zaoferować swym podopiecznym więcej niż bytowanie na miarę wegetacji. Nie da się w nieskończoność upychać zwierząt niczym w worku! W mediach mówi się o tym często w kategoriach sensacji, obarczając winą zarządców placówek. Bo albo doprowadzają do tego, że zwierzęta się zagryzają, albo usypiają je masowo, albo głodzą… To jednak odwraca uwagę od istoty problemu: nadmiernego przepełnienia. W ciasnocie, przy braku właściwej dawki bodźców, psy walczą o swoje prawa – po prostu używają zębów… W tak trudnych warunkach nawet osobniki zaprzyjaźnione mogą zachować się wobec siebie drastycznie. A w dużych zbiorowiskach zwierzęta bardziej podatne są na choroby, zarażając się od siebie nawzajem.

Wśród schroniskowych podopiecznych znajduje się także sporo psów ras bojowych lub ich mieszańców. Są one groźne dla innych zwierząt, a czasami także dla ludzi, zatem muszą przebywać w samodzielnych boksach. Zwierzę, skazane przez dłuższy czas na niewielką, izolowaną przestrzeń, pozbawione właściwej dawki bodźców, stopniowo wpada w coraz większą apatię, a z czasem doznaje trwałych deformacji psychiki. A przecież w niektórych schroniskach zwierzęta żyją w małych klatkach przez wiele lat.

Adopcje nie rozwiązują problemu?

Tylko częściowo. W statystykach schroniskowych pomija się zazwyczaj wskaźnik zwrotów adopcyjnych. Bywa, że nowy opiekun próbuje socjalizować wieloletniego więźnia, ale bez powodzenia – i zwierzę wraca do schroniska… Częściej jednak zdarza się inna sytuacja. Pies nie budzi żadnych charakterologicznych wątpliwości, ale trafia w ręce niefrasobliwej osoby, która po raz kolejny czyni z niego ofiarę-zgubę. Każdy taki powrót, z piętnem nowych ułomności emocjonalnych bądź z bagażem niepożądanego potomstwa, rodzi dodatkowe trudności dla personelu schroniska.

To co można z tym zrobić?

Mimo wyjątkowych wysiłków i zaangażowania wielu osób pomoc bezdomnym zwierzętom to wciąż syzyfowa praca. Władze skupiają zwykle uwagę na niwelowaniu skutków zjawiska, zapomina się natomiast o likwidacji przyczyn. A przecież lepiej zapobiegać niż leczyć! Przede wszystkim trzeba zmienić prawo. W polskim prawie nie ma właściwie sformułowanej definicji właściciela zwierzęcia, brak więc możliwości egzekwowania odpowiedzialnej i humanitarnej opieki. Ustawa o ochronie zwierząt z 1997 r. nie odpowiada już na aktualne wyzwania i wymaga dogłębnej nowelizacji. Prace nad projektem nowej ustawy trwają już blisko dwa lata. Ale jeśli chodzi o zwierzęta domowe, projekt wciąż pozostawia wiele do życzenia. Na kształt tych przepisów powinni mieć wpływ profesjonaliści z różnych dziedzin: ekolodzy, lekarze weterynarii, przedstawiciele schronisk, urzędnicy samorządowi, przedstawiciele organizacji działających na rzecz zwierząt. Media zaś powinny relacjonować ich pomysły i koncepcje i poddawać je publicznej debacie.

A co można zrobić na poziomie samorządu?

Mimo ustawowego obowiązku niektóre samorządy w ogóle nie zapewniają bezpańskim zwierzętom opieki na własnym terenie. A przecież psy nie znają granic administracyjnych i potrafią przebiec dziesiątki kilometrów. W efekcie najbardziej obciążone są te gminy, które zadbały o powołanie schronisk. Oznacza to dla nich dodatkowe nakłady pracy i kosztów, obniżenie standardu bytowania zwierząt i szereg innych problemów.

Niestety, lokalne rozwiązania są mało skuteczne, gdyż nie chronią przed inwazją bezpańskich przybyszy z innych terenów. Nawet jeśli niektóre psy są oznakowane mikroczipem, to często nie można ich zidentyfikować ze względu na niekompatybilne elektroniczne bazy danych czy brak określonego typu czytników.

Mimo coraz lepszego dostępu do nowoczesnej techniki wciąż nie potrafimy skutecznie eliminować przyczyn zjawiska bezdomności. Z jednej strony wprowadza się systemy elektronicznej identyfikacji zwierząt, nie dostosowując ich do polskiej infrastruktury, z drugiej zaś rezygnuje się ze sprawdzonych, klasycznych metod ewidencji właścicieli i identyfikacji podopiecznych poprzez zewnętrzne oznakowanie metalową adresatką. A przecież te formy nadal są stosowane w większości wysoko rozwiniętych krajów!

No właśnie, jakie rozwiązania stosuje się w innych krajach Europy?

W Niemczech, Holandii czy Szwajcarii za posiadanie zwierzęcia płaci się podatek. Musi ono mieć zewnętrzny identyfikator (adresatkę), a ponadto specjalne oznakowanie, świadczące o zaszczepieniu przeciwko wściekliźnie. Widząc takie zwierzę, już z daleka można ocenić, że jest ono niegroźne i ma właściciela. Dzięki pomoc takiej zgubie jest szybka, mało kosztowna i w pełni skuteczna. Do nielicznych schronisk trafiają głównie zwierzęta, których właściciele zmarli bądź doświadczyli ekstremalnych sytuacji życiowych. Przepisy dotyczące ras groźnych są bardzo restrykcyjne. Opiekunem takiego psa może być osoba, która już na wstępie została poddana testom psychologicznym, a jego podopieczny podlega takim badaniom sukcesywnie w określonym cyklu. W tych krajach problem bezdomności w zasadzie nie istnieje.

Z Ewą Pszczółkowską rozmawiała Irena Kołodziej (1947) - socjolożka, dziennikarka, tłumaczka. Przewodnicząca warszawskiego koła Zielonych 2004, przewodnicząca Zarządu Wspólnoty Mieszkaniowej na swoim osiedlu na Muranowie. Zainteresowana głównie gospodarką odpadami, właściwym wykorzystaniem miejskiej przestrzeni oraz ograniczeniem bezdomności zwierząt. Wywiad ukazał się w ogólnopolskim wydaniu gazety "Zielone Wiadomości".

Kandyduje do rady dzielnicy Śródmieście w okręgu 5 (Muranów/ Stare Miasto) z 6. miejsca, lista nr 1.

18 listopada 2010

Tomasz Szypuła dla Pragi Południe

Warszawa jest miastem, które dynamicznie się rozwija i zmienia. Jednak cięgle jest przed nami wiele wyzwań i problemów do rozwiązania. Najważniejszym zadaniem władz miasta jest uczynienie Warszawa lepszym miejscem do życia dla wszystkich mieszkańców.

Poniżej przedstawiam Państwu moje priorytety do realizacji w Radzie Miasta w kadencji 2010 – 2014:

Dla Pragi Południe

1. Budowa zintegrowanego dworca Warszawa Wschodnia, gdzie będą znajdowały się: odremontowany dworzec kolejowy, przeniesiony spod stadionu dworzec autobusowy i pętla autobusów ZTM

2. Linia tramwajowa łącząca Rondo Waszyngtona z Gocławiem

3. Rewitalizacja Parku Skaryszewskiego

4. Stworzenie w Radzie Warszawy ponadpartyjnej grupy roboczej dla całej prawobrzeżnej Warszawy

5. Skuteczna ochrona konserwatorska Saskiej Kępy

Dla całej Warszawy

1. Efektywna sieć żłobków i przedszkoli, w tym budowa nowych placówek w szybko rozwijających się dzielnicach – Tarchomin, Miasteczko Wilanów, Nowe Bemowo.

2. Dom seniora w każdej dzielnicy

3. Ścisła współpraca władz miasta z organizacjami pozarządowymi – zwiększenie roli konsultacji społecznych z udziałem mieszkańców miasta i ngo’sów

4. Utworzenie stanowiska pełnomocnika Prezydenta Miasta ds. rozwoju prawobrzeżnych dzielnic Warszawy

5. Pierwszeństwo dla transportu publicznego: rozbudowa sieci buspasów i Szybkiej Kolei Miejskiej

6. Wzmocnienie pozycji pełnomocnika Prezydent Warszawy ds. równego traktowania – aktywna polityka miejska w zakresie przeciwdziałania dyskryminacji z powodu płci, wieku, narodowości, religii bądź bezwyznaniowości, niepełnosprawności i orientacji seksualnej.

7. Zrównoważony rozwój miasta – rozbudowa infrastruktury miejskiej z poszanowaniem terenów zielonych oraz objęcie 100 proc. powierzchni miasta planami zagospodarowania przestrzennego.

8. Zwrócenie miasta ku Wiśle – rewitalizacja terenów po obu stronach rzeki od Cypla Czerniakowskiego do Mostu Gdańskiego.

9. Wyłączenie Warszawy z województwa mazowieckiego od 2020 roku, Warszawa stałaby się miastem na prawach województwa (wraz z zakończeniem kolejnej perspektywy budżetowej UE 2014-2020)

TOMASZ SZYPUŁA (1980), mieszkaniec Saskiej Kępy. Studiował dziennikarstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim, absolwent Szkoły Liderów Organizacji Pozarządowych oraz Szkoły Praw Człowieka przy Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Od blisko dziesięciu lat zaangażowany w działania na rzecz praw człowieka, w tym szczególnie praw gejów i lesbijek. W 2005 roku był jednym z organizatorów zakazanej przez ówczesnego prezydenta Warszawy Parady Równości. Sprawa ta znalazła swój finał w Europejskim Trybunale Praw Człowieka w Strasburgu, który orzekł, że władze Warszawy naruszyły Europejską Konwencję Praw Człowieka. W wyborach w 2006 roku kandydował do Rady Miasta Stołecznego Warszawy z listy Zielonych 2004. Od 2009 roku jest członkiem nieformalnej Grupy Inicjatywnej ds. Związków Partnerskich, a od 2010 prezesem Kampanii Przeciw Homofobii.

Lista nr 1, miejsce 11. Okręg 2 Praga Południe

Zrobić porządek na Mokotowie

- Mieliśmy się spotkać w jakimś ważnym dla Mokotowa miejscu. Kilka przystanków stąd jest modna galeria handlowa, a ty mnie zabrałeś na jakiś – za przeproszeniem – bazar.

- Przyprowadziłem cię tutaj, bo właśnie bazar jest dla mnie punktem wyjścia do myślenia o demokratycznej polityce miejskiej.

Z Bartłomiejem Kozkiem spotykam się przy pasażu racławickim, niewielkim bazarku na skrzyżowaniu ulicy Racławickiej i alei Niepodległości. Kozek ubiega się o mandat radnego z drugiego miejsca na liście Zielonych 2004 i SLD w okręgu Stary Mokotów.

Wchodzimy między budki.

- Jak widzisz, na tym bazarze jest sklep spożywczy, warzywniak, usługi krawieckie, mięsny, bar orientalny. W tym sklepie z rzeczami dla zwierząt kupuję żwirek dla kotów – mówi Kozek. - Żeby mieć komfort robienia zakupów w galerii handlowej, trzeba tam dojechać samochodem. To oczywiście powoduje korki. Tu, na Niepodległości, nie jest tak źle, ale na Wołoskiej to już poważny problem. Na bazar można pójść na piechotę lub dojechać metrem.

- Bazar to nie obciach?

- Widzisz, kto tu przychodzi: emeryci, matki z wózkami, studenci. Bazar może być obciachem tylko dla przyjezdnych. Dla lokalnych mieszkańców to ważne miejsce, które wrosło w tkankę miejską.

Kozek przyznaje, że pasaż racławicki nie wygląda najpiękniej – biała blacha falista, z której zrobione są budki, do szczytów osiągnięć estetycznych nie należy. Uważa jednak, że estetykę takiego miejsca można poprawić niewielkim kosztem. - Poza tym, bazar ma jeszcze jedną poważną przewagę nad galerią handlową: jest przestrzenią demokratyczną, tzn. można przeprowadzić konsultacje z mieszkańcami dotyczące tego, jak należy funkcjonowanie miejskiego bazaru jako przestrzeni publicznej poprawić: jak jeszcze usługi czy sklepy są potrzebne, poszerzyć, czy zwęzić przejścia między stoiskami. W przypadki galerii handlowej to niemożliwe – mówi Kozek.

- Kawiarenki nie ma – czepiam się.

- Nie wszystko musi być na bazarze. – Kozek prowadzi mnie na Niepodległości, w stronę Kabat. - Tutaj widzisz lokalną herbaciarnię. Bazar jako miejsce spotkań może skupiać lokalną społeczność, ale może też promieniować. Ta herbaciarnia jest tego przykładem. Przyprowadziłem cię tutaj też po to, żeby opowiedzieć ci o tych ogródkach działkowych. Jeszcze Starzyński chciał, by w tym miejscu był wielki plac, który stanowiłby centrum dzielnicy. Teraz mamy w tym miejscu tereny zielone. Zastanawiałem się, co jest ważniejsze: centralny plac czy zieleń. Po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że to fałszywy dylemat. To właśnie bazar, oczywiście przerobiony, powinien być centrum dzielnicy, a działki - miejscem na spacery. Okolice pasażu można by ożywić np. jednodniowymi targowiskami w weekendy. Okoliczni mieszkańcy chcieli organizować święto ulicy Racławickiej. To też byłaby dobra okazja.

Zawracamy w stronę bazaru. Co jakiś czas potykam się o wystające płyty chodnikowe. Obok herbaciarni mijamy pralnię i sklep spożywczy. Żadnego banku. – Z tej perspektywy dobrze widać, że Stary Mokotów, kwadrat wytyczony przez ulice Wołoską i Puławską oraz Racławicką i Pole Mokotowskie to typowa miejska, zwarta zabudowa. Jak widzisz chodniki są w miarę szerokie, ale bardzo nierówne. Brakuje ścieżek rowerowych, a jazda na rowerze Alejami Niepodległości jest co najmniej ryzykowna. To powoduje, że nierzadko ludziom stąd łatwiej jest przedostać się do centrum i tam spotykać się ze znajomymi. A przecież i tu są fajne miejsca – opowiada Kozek.

- Z czego to wynika?

- Do kwestii transportu podchodzi się od złej strony. Priorytetem władz dzielnicy nie powinny być samochody. Mieszkańcy Starego Mokotowa do poruszania się po swojej okolicy potrzebują dobrych chodników i ścieżek rowerowych. Spójrz na tę przecznicę. Do niej zniża się chodnik. To świadczy o tym, co jest traktowane jako priorytet. Jezdnia powinna się podnosić w miejscu przejścia dla pieszych. Mielibyśmy przy okazji garb zwalniający.

Można powiedzieć, że rozwiązaniem byłoby metro. Ale nie o to chodzi. Zwykle wyobraźnia tych, którzy decydują o budowie metra, kończy się na zrobieniu podjazdu lub windy. A przecież po wyjściu z tej windy kłopoty ludzi na wózkach lub z wózkami się nie kończą. Dlaczego przy tym wyjściu nie ma żadnego stojaka na rowery? Takie stojaki powinny być również przy pasażu racławickim. Wtedy ten bazar mógłby się naprawdę stać centralnym miejscem dzielnicy.

- Ale nie ma tu przynajmniej grodzonych osiedli.

- Na Starym Mokotowie nie, ale po zachodniej stronie ulicy Wołoskiej, gdzie dzielnica się rozrasta, tak. Problemem zaczyna być również grodzenie już istniejących osiedli. To nie tylko segregacja mieszkańców ale przede wszystkim spadek jakości życia: zamknięte zostają ścieżki i przedepty, którymi ludzie chodzą, nie mówiąc już o ograniczaniu dostępu do takich miejsc jak place zabaw. Niestety władze nie korzystają z dostępnych jej instrumentów, takich jak plan zagospodarowania przestrzennego. Mokotów ma plan, ale pozostawia on wiele do życzenia. Z powodu różnych niedopatrzeń dochodzi do takich sytuacji, jak przy Jeziorku Czerniakowskim: deweloper stawia tam apartamentowce, choć to może zagrozić całemu ekosystemowi rezerwatu.

Jeśli zostałbym wybrany na radnego, chciałbym zaangażować się w prace komisji planowania przestrzennego. Chciałbym też zrobić porządek z lokalami należącymi do miasta i dzielnicy na Mokotowie. W zasadzie nie wiemy, ile takich lokali na Mokotowie jest. Część mogłaby służyć organizacjom pozarządowym. Wiedzielibyśmy również, iloma lokalami komunalnymi dysponujemy. Choć i tak wiemy, że w Warszawie jest ich za mało, bo po prostu się ich nie buduje.

- Łatwo powiedzieć, że należy takich lokali zbudować więcej.

- Ale samo ich wybudowanie też nie jest trudne. Przy sprzedaży terenu pod nowe budynki mieszkalne można jako jeden z warunków zgody na budowę zawrzeć punkt mówiący, że deweloper otrzymuje grunt po niższej cenie, jeśli jakiś procent lokali odda władzom dzielnicy na mieszkania komunalne. Przeciwdziałałoby to również segregacji mieszkańców. Jest to liberalne rozwiązanie, ale nie boję się go.

- Usłyszałem kiedyś, że Mokotów jest szybko starzejącą się dzielnicą.

- Około jednej czwartej mieszkańców Mokotowa to emeryci. Na Żoliborzu robi się akcję „kawa za złotówkę”. Polega to na tym, że emerytom miejscowy MOPS wydaje legitymacje, które uprawniają do zakupu kawy za złotówkę w wybranych kawiarniach, zazwyczaj w środku dnia, gdy młodsze osoby są w pracy, a lokale i tak mają mniej gości.

- Emeryci będą chcieli chodzić na kawę?

- Na Żoliborzu to się sprawdziło. Wiesz, łatwo jest narzekać na „mohery”, na to, że słuchają tylko Radia Maryja i Rydzyka. Taka kawa za złotówkę to oferta dla tych ludzi, by nie skazywać ich na siedzenie w domu.

- Dlaczego właściwie startujesz na radnego?

- Polityką zajmuję się od trzech lat. Brałem udział w kilku akcjach, w tym akcji obrony Pola Mokotowskiego przed parcelacją. Widziałem też, jak w Warszawie rewitalizuje się różne miejsca. W przypadku parków rewitalizacja polega na wycince starych drzew i postawieniu fontanny, bez pytania o to, czy okolicznym mieszkańcom to w ogóle do czegoś jest potrzebne. Tak niestety działa planowanie „z góry”. Chciałbym to zmienić. Startuję na radnego po to, żeby oddać głos w sprawach lokalnych mieszkańcom.

Materiał Jana Smoleńskiego ukazał się w serwisie samorządowym Krytyki Politycznej.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...