- Mieliśmy się spotkać w jakimś ważnym dla Mokotowa miejscu. Kilka przystanków stąd jest modna galeria handlowa, a ty mnie zabrałeś na jakiś – za przeproszeniem – bazar.
- Przyprowadziłem cię tutaj, bo właśnie bazar jest dla mnie punktem wyjścia do myślenia o demokratycznej polityce miejskiej.
Z Bartłomiejem Kozkiem spotykam się przy pasażu racławickim, niewielkim bazarku na skrzyżowaniu ulicy Racławickiej i alei Niepodległości. Kozek ubiega się o mandat radnego z drugiego miejsca na liście Zielonych 2004 i SLD w okręgu Stary Mokotów.
Wchodzimy między budki.
- Jak widzisz, na tym bazarze jest sklep spożywczy, warzywniak, usługi krawieckie, mięsny, bar orientalny. W tym sklepie z rzeczami dla zwierząt kupuję żwirek dla kotów – mówi Kozek. - Żeby mieć komfort robienia zakupów w galerii handlowej, trzeba tam dojechać samochodem. To oczywiście powoduje korki. Tu, na Niepodległości, nie jest tak źle, ale na Wołoskiej to już poważny problem. Na bazar można pójść na piechotę lub dojechać metrem.
- Bazar to nie obciach?
- Widzisz, kto tu przychodzi: emeryci, matki z wózkami, studenci. Bazar może być obciachem tylko dla przyjezdnych. Dla lokalnych mieszkańców to ważne miejsce, które wrosło w tkankę miejską.
Kozek przyznaje, że pasaż racławicki nie wygląda najpiękniej – biała blacha falista, z której zrobione są budki, do szczytów osiągnięć estetycznych nie należy. Uważa jednak, że estetykę takiego miejsca można poprawić niewielkim kosztem. - Poza tym, bazar ma jeszcze jedną poważną przewagę nad galerią handlową: jest przestrzenią demokratyczną, tzn. można przeprowadzić konsultacje z mieszkańcami dotyczące tego, jak należy funkcjonowanie miejskiego bazaru jako przestrzeni publicznej poprawić: jak jeszcze usługi czy sklepy są potrzebne, poszerzyć, czy zwęzić przejścia między stoiskami. W przypadki galerii handlowej to niemożliwe – mówi Kozek.
- Kawiarenki nie ma – czepiam się.
- Nie wszystko musi być na bazarze. – Kozek prowadzi mnie na Niepodległości, w stronę Kabat. - Tutaj widzisz lokalną herbaciarnię. Bazar jako miejsce spotkań może skupiać lokalną społeczność, ale może też promieniować. Ta herbaciarnia jest tego przykładem. Przyprowadziłem cię tutaj też po to, żeby opowiedzieć ci o tych ogródkach działkowych. Jeszcze Starzyński chciał, by w tym miejscu był wielki plac, który stanowiłby centrum dzielnicy. Teraz mamy w tym miejscu tereny zielone. Zastanawiałem się, co jest ważniejsze: centralny plac czy zieleń. Po jakimś czasie doszedłem do wniosku, że to fałszywy dylemat. To właśnie bazar, oczywiście przerobiony, powinien być centrum dzielnicy, a działki - miejscem na spacery. Okolice pasażu można by ożywić np. jednodniowymi targowiskami w weekendy. Okoliczni mieszkańcy chcieli organizować święto ulicy Racławickiej. To też byłaby dobra okazja.
Zawracamy w stronę bazaru. Co jakiś czas potykam się o wystające płyty chodnikowe. Obok herbaciarni mijamy pralnię i sklep spożywczy. Żadnego banku. – Z tej perspektywy dobrze widać, że Stary Mokotów, kwadrat wytyczony przez ulice Wołoską i Puławską oraz Racławicką i Pole Mokotowskie to typowa miejska, zwarta zabudowa. Jak widzisz chodniki są w miarę szerokie, ale bardzo nierówne. Brakuje ścieżek rowerowych, a jazda na rowerze Alejami Niepodległości jest co najmniej ryzykowna. To powoduje, że nierzadko ludziom stąd łatwiej jest przedostać się do centrum i tam spotykać się ze znajomymi. A przecież i tu są fajne miejsca – opowiada Kozek.
- Z czego to wynika?
- Do kwestii transportu podchodzi się od złej strony. Priorytetem władz dzielnicy nie powinny być samochody. Mieszkańcy Starego Mokotowa do poruszania się po swojej okolicy potrzebują dobrych chodników i ścieżek rowerowych. Spójrz na tę przecznicę. Do niej zniża się chodnik. To świadczy o tym, co jest traktowane jako priorytet. Jezdnia powinna się podnosić w miejscu przejścia dla pieszych. Mielibyśmy przy okazji garb zwalniający.
Można powiedzieć, że rozwiązaniem byłoby metro. Ale nie o to chodzi. Zwykle wyobraźnia tych, którzy decydują o budowie metra, kończy się na zrobieniu podjazdu lub windy. A przecież po wyjściu z tej windy kłopoty ludzi na wózkach lub z wózkami się nie kończą. Dlaczego przy tym wyjściu nie ma żadnego stojaka na rowery? Takie stojaki powinny być również przy pasażu racławickim. Wtedy ten bazar mógłby się naprawdę stać centralnym miejscem dzielnicy.
- Ale nie ma tu przynajmniej grodzonych osiedli.
- Na Starym Mokotowie nie, ale po zachodniej stronie ulicy Wołoskiej, gdzie dzielnica się rozrasta, tak. Problemem zaczyna być również grodzenie już istniejących osiedli. To nie tylko segregacja mieszkańców ale przede wszystkim spadek jakości życia: zamknięte zostają ścieżki i przedepty, którymi ludzie chodzą, nie mówiąc już o ograniczaniu dostępu do takich miejsc jak place zabaw. Niestety władze nie korzystają z dostępnych jej instrumentów, takich jak plan zagospodarowania przestrzennego. Mokotów ma plan, ale pozostawia on wiele do życzenia. Z powodu różnych niedopatrzeń dochodzi do takich sytuacji, jak przy Jeziorku Czerniakowskim: deweloper stawia tam apartamentowce, choć to może zagrozić całemu ekosystemowi rezerwatu.
Jeśli zostałbym wybrany na radnego, chciałbym zaangażować się w prace komisji planowania przestrzennego. Chciałbym też zrobić porządek z lokalami należącymi do miasta i dzielnicy na Mokotowie. W zasadzie nie wiemy, ile takich lokali na Mokotowie jest. Część mogłaby służyć organizacjom pozarządowym. Wiedzielibyśmy również, iloma lokalami komunalnymi dysponujemy. Choć i tak wiemy, że w Warszawie jest ich za mało, bo po prostu się ich nie buduje.
- Łatwo powiedzieć, że należy takich lokali zbudować więcej.
- Ale samo ich wybudowanie też nie jest trudne. Przy sprzedaży terenu pod nowe budynki mieszkalne można jako jeden z warunków zgody na budowę zawrzeć punkt mówiący, że deweloper otrzymuje grunt po niższej cenie, jeśli jakiś procent lokali odda władzom dzielnicy na mieszkania komunalne. Przeciwdziałałoby to również segregacji mieszkańców. Jest to liberalne rozwiązanie, ale nie boję się go.
- Usłyszałem kiedyś, że Mokotów jest szybko starzejącą się dzielnicą.
- Około jednej czwartej mieszkańców Mokotowa to emeryci. Na Żoliborzu robi się akcję „kawa za złotówkę”. Polega to na tym, że emerytom miejscowy MOPS wydaje legitymacje, które uprawniają do zakupu kawy za złotówkę w wybranych kawiarniach, zazwyczaj w środku dnia, gdy młodsze osoby są w pracy, a lokale i tak mają mniej gości.
- Emeryci będą chcieli chodzić na kawę?
- Na Żoliborzu to się sprawdziło. Wiesz, łatwo jest narzekać na „mohery”, na to, że słuchają tylko Radia Maryja i Rydzyka. Taka kawa za złotówkę to oferta dla tych ludzi, by nie skazywać ich na siedzenie w domu.
- Dlaczego właściwie startujesz na radnego?
- Polityką zajmuję się od trzech lat. Brałem udział w kilku akcjach, w tym akcji obrony Pola Mokotowskiego przed parcelacją. Widziałem też, jak w Warszawie rewitalizuje się różne miejsca. W przypadku parków rewitalizacja polega na wycince starych drzew i postawieniu fontanny, bez pytania o to, czy okolicznym mieszkańcom to w ogóle do czegoś jest potrzebne. Tak niestety działa planowanie „z góry”. Chciałbym to zmienić. Startuję na radnego po to, żeby oddać głos w sprawach lokalnych mieszkańcom.
Materiał Jana Smoleńskiego ukazał się w serwisie samorządowym Krytyki Politycznej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz