Rząd potrafi przeprowadzić nawet najbardziej słuszną reformę w średnio przemyślany sposób. Jak bowiem inaczej określić chaos, związany z posłaniem sześcioletnich dzieci do szkoły? Po ogłoszeniu tej decyzji i wyasygnowaniu odpowiedniej kwoty z budżetu na niezbędne dostosowanie obiektów szkolnych, wszystko powinno hulać jak w szwajcarskim zegarku. Do przeprowadzenia tak kompleksowej zmiany powinno przeznaczyć się odpowiednią ilość czasu, gwarantującą sprawne przeprowadzenie tegoż procesu. Jak widać, tak łatwo nie jest, o czym świadczą najlepiej wypowiedzi zaniepokojonych rodziców. Skoro w nowym modelu pierwsza klasa ma łączyć naukę z zabawą, w związku z tym niezbędna infrastruktura (maty, audio-video, komputery) musi być zapewniona. Mało bowiem chce dziecko posyłać z przedszkola do placówki, w której dajmy na to wf odbywać się będzie na korytarzu...
O ile z tym argumentem rodziców trudno się nie zgodzić, o tyle już odwoływanie się do emocji i odbierania dzieciństwa, choć zrozumiałe z emocjonalnego punktu widzenia, z punktu widzenia racjonalności tego pomysłu raczej się nie broni. To tak, jakby powiedzieć, że zostawianie dzieciaków w żłobku je krzywdzi. Wcale niekoniecznie - być może jednocześnie zapewnia partnerski model rodziny, zamiast zamykać kobietę w domu, a dodatkowo oddaje malca w ręce całkiem nieźle przeszkolonych osób. Władze miejskie i lokalni politycy raczej słabo rozpoznają rodzicielskie problemy w tej materii. W Warszawie dajmy na to SLD chce przeforsować zmniejszenie i docelową likwidację opłat za przedszkole, podczas gdy największym problemem w tym momencie jest słaba sieć placówek tego typu. Owszem, zniesienie opłat z pewnością ułatwiłoby życie i podratowało domowe budżety, ale jest zupełnie bezużyteczne w sytuacji, kiedy nie da się dziecka zapisać do jakiejkolwiek placówki!
W całej dyskusji nie zwraca się także uwagi na jedną, istotną kwestię. Dziecko w tym wieku bardziej niż rodziców potrzebuje koleżanek i kolegów. Tworzenie społeczności jest niezbędnym elementem rozwoju młodego człowieka, podobnie jak i opieka niespokrewnionej osoby, która mogłaby wpływać na ich zachowanie. To także szansa na kreowanie przestrzeni dla tolerancji, wzajemnego zrozumienia i wielokulturowości. Większą szansą ku temu jest przestrzeń szkolna, w której spotyka się osoby o różnej płci, wzroście, wyglądzie. Rodzina, szczególnie w polskich warunkach kulturowych, jest z reguły dużo bardziej homogeniczna.
Wiadomo, że nikt od sześciolatka nie wymaga pierwiastkowania - chociaż i to nie jest pewne, bowiem nadopiekuńczy rodzice są w stanie zapełnić całe dnie swoich pociech, nierzadko nie pytając się ich o to, czy chcą grać na pianinie czy uczyć się francuskiego. Do tej pory dzieciaki zmuszane były wpierw do nauki pisania i czytania w "zerówce", a następnie do powtarzania tegoż samego procesu w pierwszej klasie. Sześciolatki w szkole niwelują ten proces, a dodatkowo faktycznie zwiększają szanse edukacyjne młodych ludzi. Przedszkole, szczególnie na obszarach wiejskich, nadal nie jest powszechną formą edukacji, ale podstawówki - na szczęście już tak.
Poza tym bez obaw - młodzi się nie przepracują. Jeszcze parę lat temu przedmiotów było faktycznie dużo więcej. Teraz niemal wszystko wepchane zostało w jakże pojemy worek "nauczania zintegrowanego". Dodatkowo planuje się okroić spis lektur, tak więc nie będą się przepracowywać. Jeśli każdej i każdemu zapewni się dostęp do Internetu w szkole albo do darmowych lekcji angielskiego w wieku 6 lat, to wyjdzie nam to tylko na dobre. Pod warunkiem wszakże, że cały proces wykonany zostanie z głową - co, jak widać, takie oczywiste już nie jest...
Tak więc, kochani rodzice - pilnujcie, żeby w szkole dziatwa trochę się pobawiła i miała ku temu warunki, mogła uczyć się języka, była usieciowiona i uczyła się o ochronie środowiska. Nie chcecie chyba, żeby wasze dzieci zostawiały swoje śmieci w lesie, czyż nie? Sprawdzajcie też, czy tak chłopcy, jak i dziewczynki miały się z kim identyfikować i nie było tak, że młodym facetom mówi się, że do nich świat należy, a dziewczyny mają tylko im gotować i prać skarpetki. Dostaniecie trochę czasu dla siebie, a i efekty wychowawcze mogą się okazać dużo fajniejsze, niż przymuszanie dziatwy do grania na skrzypcach, bo zawsze chciałyśmy/chcieliśmy, ale jakoś nam nie wyszło.
O ile z tym argumentem rodziców trudno się nie zgodzić, o tyle już odwoływanie się do emocji i odbierania dzieciństwa, choć zrozumiałe z emocjonalnego punktu widzenia, z punktu widzenia racjonalności tego pomysłu raczej się nie broni. To tak, jakby powiedzieć, że zostawianie dzieciaków w żłobku je krzywdzi. Wcale niekoniecznie - być może jednocześnie zapewnia partnerski model rodziny, zamiast zamykać kobietę w domu, a dodatkowo oddaje malca w ręce całkiem nieźle przeszkolonych osób. Władze miejskie i lokalni politycy raczej słabo rozpoznają rodzicielskie problemy w tej materii. W Warszawie dajmy na to SLD chce przeforsować zmniejszenie i docelową likwidację opłat za przedszkole, podczas gdy największym problemem w tym momencie jest słaba sieć placówek tego typu. Owszem, zniesienie opłat z pewnością ułatwiłoby życie i podratowało domowe budżety, ale jest zupełnie bezużyteczne w sytuacji, kiedy nie da się dziecka zapisać do jakiejkolwiek placówki!
W całej dyskusji nie zwraca się także uwagi na jedną, istotną kwestię. Dziecko w tym wieku bardziej niż rodziców potrzebuje koleżanek i kolegów. Tworzenie społeczności jest niezbędnym elementem rozwoju młodego człowieka, podobnie jak i opieka niespokrewnionej osoby, która mogłaby wpływać na ich zachowanie. To także szansa na kreowanie przestrzeni dla tolerancji, wzajemnego zrozumienia i wielokulturowości. Większą szansą ku temu jest przestrzeń szkolna, w której spotyka się osoby o różnej płci, wzroście, wyglądzie. Rodzina, szczególnie w polskich warunkach kulturowych, jest z reguły dużo bardziej homogeniczna.
Wiadomo, że nikt od sześciolatka nie wymaga pierwiastkowania - chociaż i to nie jest pewne, bowiem nadopiekuńczy rodzice są w stanie zapełnić całe dnie swoich pociech, nierzadko nie pytając się ich o to, czy chcą grać na pianinie czy uczyć się francuskiego. Do tej pory dzieciaki zmuszane były wpierw do nauki pisania i czytania w "zerówce", a następnie do powtarzania tegoż samego procesu w pierwszej klasie. Sześciolatki w szkole niwelują ten proces, a dodatkowo faktycznie zwiększają szanse edukacyjne młodych ludzi. Przedszkole, szczególnie na obszarach wiejskich, nadal nie jest powszechną formą edukacji, ale podstawówki - na szczęście już tak.
Poza tym bez obaw - młodzi się nie przepracują. Jeszcze parę lat temu przedmiotów było faktycznie dużo więcej. Teraz niemal wszystko wepchane zostało w jakże pojemy worek "nauczania zintegrowanego". Dodatkowo planuje się okroić spis lektur, tak więc nie będą się przepracowywać. Jeśli każdej i każdemu zapewni się dostęp do Internetu w szkole albo do darmowych lekcji angielskiego w wieku 6 lat, to wyjdzie nam to tylko na dobre. Pod warunkiem wszakże, że cały proces wykonany zostanie z głową - co, jak widać, takie oczywiste już nie jest...
Tak więc, kochani rodzice - pilnujcie, żeby w szkole dziatwa trochę się pobawiła i miała ku temu warunki, mogła uczyć się języka, była usieciowiona i uczyła się o ochronie środowiska. Nie chcecie chyba, żeby wasze dzieci zostawiały swoje śmieci w lesie, czyż nie? Sprawdzajcie też, czy tak chłopcy, jak i dziewczynki miały się z kim identyfikować i nie było tak, że młodym facetom mówi się, że do nich świat należy, a dziewczyny mają tylko im gotować i prać skarpetki. Dostaniecie trochę czasu dla siebie, a i efekty wychowawcze mogą się okazać dużo fajniejsze, niż przymuszanie dziatwy do grania na skrzypcach, bo zawsze chciałyśmy/chcieliśmy, ale jakoś nam nie wyszło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz