Ile jest w Polsce bezdomnych zwierząt?
Można tylko spekulować, ile faktycznie może być w Polsce bezpańskich psów czy kotów, nie wspominając o mniejszych domowych zwierzątkach, jak tchórzofretki, króliki czy przedstawiciele gatunków egzotycznych. W 2008 roku w zarejestrowanych oficjalnie 141 schroniskach przebywało 93 798 psów i 18 120 kotów. W porównaniu z rokiem poprzednim liczba ta powiększyła się o ok. 3 000 osobników. Ma więc miejsce sukcesywny przyrost pensjonariuszy schronisk – a przecież oprócz tego rzesze bezdomnych zwierząt błąkają się po wsiach i miasteczkach. Skala bezdomności zwierząt się zwiększa, co skutkuje drastycznym przepełnieniem schronisk. Jeśli nadal co roku będzie przybywało po kilka tysięcy zwierząt, należałoby stale budować dla nich nowe schroniska. Kto miałby finansować budowę, kto miałby przez długie lata ponosić ich koszty utrzymania?
Skąd się biorą bezdomne zwierzęta?
Nie wiadomo, ilu mamy na terenie kraju posiadaczy zwierząt domowych, gdyż nie istnieją przepisy, które nakładałyby na gminy obowiązek ich ewidencjonowania. W efekcie brak właściwego nadzoru nad populacją psów i kotów. Sprzyja to nieodpowiedzialnym postawom opiekunów, traktujących zwierzęta niczym rzeczy, które można bezkarnie gubić czy porzucać. Większość bezdomnych zwierząt została zagubiona przez pozbawionych wyobraźni właścicieli, Na portalach internetowych można znaleźć tysiące ogłoszeń o zagubionych podopiecznych, które podczas spaceru zwykle nie miały obroży, smyczy ani adresatki. Szanse na odnalezienie nieoznakowanego pupila są jednak znikome. Te rozpaczliwe wołania o pomoc i zachęty w formie nagród to już tylko liczenie na cud.
Powszechne jest także bezmyślnie rozmnażanie pupili, albo z powodu pokutujących stereotypów (np. że suczka rzekomo musi dla zdrowia mieć chociaż raz potomstwo), albo z próżności, żeby mieć dla dziecka ślicznego szczeniaczka do zabawy. A resztę gdzieś oddać… może do schroniska?
Czy zwierzęta w schroniskach mają źle? Zawsze to jakiś dach nad głową...
Problem w tym, że polskie schroniska pękają w szwach. Najczęściej nie mogą zaoferować swym podopiecznym więcej niż bytowanie na miarę wegetacji. Nie da się w nieskończoność upychać zwierząt niczym w worku! W mediach mówi się o tym często w kategoriach sensacji, obarczając winą zarządców placówek. Bo albo doprowadzają do tego, że zwierzęta się zagryzają, albo usypiają je masowo, albo głodzą… To jednak odwraca uwagę od istoty problemu: nadmiernego przepełnienia. W ciasnocie, przy braku właściwej dawki bodźców, psy walczą o swoje prawa – po prostu używają zębów… W tak trudnych warunkach nawet osobniki zaprzyjaźnione mogą zachować się wobec siebie drastycznie. A w dużych zbiorowiskach zwierzęta bardziej podatne są na choroby, zarażając się od siebie nawzajem.
Wśród schroniskowych podopiecznych znajduje się także sporo psów ras bojowych lub ich mieszańców. Są one groźne dla innych zwierząt, a czasami także dla ludzi, zatem muszą przebywać w samodzielnych boksach. Zwierzę, skazane przez dłuższy czas na niewielką, izolowaną przestrzeń, pozbawione właściwej dawki bodźców, stopniowo wpada w coraz większą apatię, a z czasem doznaje trwałych deformacji psychiki. A przecież w niektórych schroniskach zwierzęta żyją w małych klatkach przez wiele lat.
Adopcje nie rozwiązują problemu?
Tylko częściowo. W statystykach schroniskowych pomija się zazwyczaj wskaźnik zwrotów adopcyjnych. Bywa, że nowy opiekun próbuje socjalizować wieloletniego więźnia, ale bez powodzenia – i zwierzę wraca do schroniska… Częściej jednak zdarza się inna sytuacja. Pies nie budzi żadnych charakterologicznych wątpliwości, ale trafia w ręce niefrasobliwej osoby, która po raz kolejny czyni z niego ofiarę-zgubę. Każdy taki powrót, z piętnem nowych ułomności emocjonalnych bądź z bagażem niepożądanego potomstwa, rodzi dodatkowe trudności dla personelu schroniska.
To co można z tym zrobić?
Mimo wyjątkowych wysiłków i zaangażowania wielu osób pomoc bezdomnym zwierzętom to wciąż syzyfowa praca. Władze skupiają zwykle uwagę na niwelowaniu skutków zjawiska, zapomina się natomiast o likwidacji przyczyn. A przecież lepiej zapobiegać niż leczyć! Przede wszystkim trzeba zmienić prawo. W polskim prawie nie ma właściwie sformułowanej definicji właściciela zwierzęcia, brak więc możliwości egzekwowania odpowiedzialnej i humanitarnej opieki. Ustawa o ochronie zwierząt z 1997 r. nie odpowiada już na aktualne wyzwania i wymaga dogłębnej nowelizacji. Prace nad projektem nowej ustawy trwają już blisko dwa lata. Ale jeśli chodzi o zwierzęta domowe, projekt wciąż pozostawia wiele do życzenia. Na kształt tych przepisów powinni mieć wpływ profesjonaliści z różnych dziedzin: ekolodzy, lekarze weterynarii, przedstawiciele schronisk, urzędnicy samorządowi, przedstawiciele organizacji działających na rzecz zwierząt. Media zaś powinny relacjonować ich pomysły i koncepcje i poddawać je publicznej debacie.
A co można zrobić na poziomie samorządu?
Mimo ustawowego obowiązku niektóre samorządy w ogóle nie zapewniają bezpańskim zwierzętom opieki na własnym terenie. A przecież psy nie znają granic administracyjnych i potrafią przebiec dziesiątki kilometrów. W efekcie najbardziej obciążone są te gminy, które zadbały o powołanie schronisk. Oznacza to dla nich dodatkowe nakłady pracy i kosztów, obniżenie standardu bytowania zwierząt i szereg innych problemów.
Niestety, lokalne rozwiązania są mało skuteczne, gdyż nie chronią przed inwazją bezpańskich przybyszy z innych terenów. Nawet jeśli niektóre psy są oznakowane mikroczipem, to często nie można ich zidentyfikować ze względu na niekompatybilne elektroniczne bazy danych czy brak określonego typu czytników.
Mimo coraz lepszego dostępu do nowoczesnej techniki wciąż nie potrafimy skutecznie eliminować przyczyn zjawiska bezdomności. Z jednej strony wprowadza się systemy elektronicznej identyfikacji zwierząt, nie dostosowując ich do polskiej infrastruktury, z drugiej zaś rezygnuje się ze sprawdzonych, klasycznych metod ewidencji właścicieli i identyfikacji podopiecznych poprzez zewnętrzne oznakowanie metalową adresatką. A przecież te formy nadal są stosowane w większości wysoko rozwiniętych krajów!
No właśnie, jakie rozwiązania stosuje się w innych krajach Europy?
W Niemczech, Holandii czy Szwajcarii za posiadanie zwierzęcia płaci się podatek. Musi ono mieć zewnętrzny identyfikator (adresatkę), a ponadto specjalne oznakowanie, świadczące o zaszczepieniu przeciwko wściekliźnie. Widząc takie zwierzę, już z daleka można ocenić, że jest ono niegroźne i ma właściciela. Dzięki pomoc takiej zgubie jest szybka, mało kosztowna i w pełni skuteczna. Do nielicznych schronisk trafiają głównie zwierzęta, których właściciele zmarli bądź doświadczyli ekstremalnych sytuacji życiowych. Przepisy dotyczące ras groźnych są bardzo restrykcyjne. Opiekunem takiego psa może być osoba, która już na wstępie została poddana testom psychologicznym, a jego podopieczny podlega takim badaniom sukcesywnie w określonym cyklu. W tych krajach problem bezdomności w zasadzie nie istnieje.
Z Ewą Pszczółkowską rozmawiała Irena Kołodziej (1947) - socjolożka, dziennikarka, tłumaczka. Przewodnicząca warszawskiego koła Zielonych 2004, przewodnicząca Zarządu Wspólnoty Mieszkaniowej na swoim osiedlu na Muranowie. Zainteresowana głównie gospodarką odpadami, właściwym wykorzystaniem miejskiej przestrzeni oraz ograniczeniem bezdomności zwierząt. Wywiad ukazał się w ogólnopolskim wydaniu gazety "Zielone Wiadomości".
Kandyduje do rady dzielnicy Śródmieście w okręgu 5 (Muranów/ Stare Miasto) z 6. miejsca, lista nr 1.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz