Mam dziwne przeczucie, że właśnie następuje szykowanie narracji pod tytułem "PO i PiS walczą o stolicę". Pojawił się dość dziwny sondaż "Rzeczpospolitej", wzięty na poważnie, pomimo pojawiania się w nim Marka Borowskiego (który nie startuje) i Pawła Piskorskiego (zamiast Katarzyny Munio). Może i ta dwójka kandydatów zdobyła łącznie te 4 procent, ale żeby zaraz tak lekce sobie ważyć fakt, że choćby Borowski we wszystkich poprzednich sondażach wypadał bardzo dobrze, a jego ostateczna rezygnacja z ambicji powinna mieć duży wpływ na przepływy elektoratu? I czy Wojciech Olejniczak w wyniku rozpoczęcia kampanii miałby zaraz doznać tak wyraźnej zniżki swojego poparcia? Coś mi się nie wydaje. Na chwilę obecną należałoby zatem poważnie potraktować szanse nie tylko urzędującej prezydentki (istotnie mającej pewne szanse na sukces już w pierwszej turze), nowego kandydata PiS, a także Olejniczaka. Uważnie należałoby się przyjrzeć szansom Katarzyny Munio, mającej do dyspozycji (zapewne nieformalnie) machinę Stronnictwa Demokratycznego oraz lokalnych, silnych w niektórych dzielnicach, stowarzyszeń. Z pewnością nie należałoby lekceważyć Janusza Korwin-Mikkego - jego poglądy mogą być kuriozalne, poparcie od 5 do 9 procent elektoratu raczej nie zapewni mu wejścia do drugiej tury (jeśli takowa będzie), ale z pewnością oznacza to, że niemała grupa osób identyfikuje się z jego poglądami.
Tymczasem w najnowszym "Wproście" (niedługo zacznę być oskarżany o kryptoreklamę) dwa teksty - jeden o Gronkiewicz-Waltz, drugi - o Czesławie Bieleckim. Oba nakierowana raczej na postaci niż na ich przekonania, o ich wizjach Warszawy nie dowiemy się za dużo. Wiceprzewodnicząca PO dostaje w sumie laurkę za to, że nie jest taka antyfeministyczna i prokościelna, jak ją malowano, jej konkurent ma być barwny i wybuchowy. Kiedy z kolei zaczynamy poznawać szczegóły jego wizji na miasto, jak w wywiadzie dla TVN Warszawa, okazuje się, że nie powalają one na kolana. Trudno się nie zgodzić z tym, że skoro urząd miasta z lubością zatrudnia coraz więcej urzędniczek i urzędników, to mógłby lepiej pilnować terminów, szczególnie w kontekście obsługi mieszkanek i mieszkańców miasta. Z reszty wypowiedzi wychodzi jednak myślenie o modernizacji miasta w kontekście przede wszystkim twardych inwestycji (zagospodarowanie Wisły, obwodnica śródmiejska) niż inwestycji w kapitał społeczny (zagospodarowanie pustostanów, rozwój oferty kulturalnej). Jakoś to nie koresponduje najlepiej z prezentowaniem oklepanego sloganu o "wyzwalaniu energii warszawiaków"...
Jedna uwaga z tygodnika opinii wydaje mi się całkiem ciekawa, to rozmyślanie nad tym, jak szybko Bielecki skonfliktuje się z Kaczyńskim. Kilka lat temu mocno krytykował jego rządy jako premiera, teraz ostro idzie w krytykowanie ślamazarnego jego zdaniem tempa inwestycji, podczas gdy rządy PiS - cóż, delikatnie mówiąc - nie grzeszyły szaleńczym ich tempem. Pokazuje to tylko ograniczenia tego typu myślenia o modernizacji, gdzie myśli się przede wszystkim o poszerzaniu ulic, jak na przykład Racławickiej. Wolałbym, gdyby na położonej w mojej okolicy ulicy więcej było życia, lokalnych wydarzeń, kawiarenek i ścieżek rowerowych, a w pobliskim parku nadal było czysto i schludnie, niż żeby pieszym trudniej było przekraczać ulicę. Takie podejście w wypadku kolejnej, wspomnianej przez Bieleckiego w wywiadzie dla TVN Warszawa ulicy - Wołoskiej - przy której wyrosło całkiem sporo grodzonych osiedli, wyszłoby jej tylko na zdrowie.
Brzmi to niemal tak, jakbym bronił Hanny Gronkiewicz-Waltz, tak jednak nie jest. Przez te lata napisałem na temat jej rządów wiele mniej lub bardziej krytycznych postów, ledwo co umieściłem informację o demonstracji środowisk lokatorskich, od lat domagających się uczciwej debaty na temat polityki mieszkaniowej miasta - a właściwie to chyba jej braku. Wspomniane przez Bieleckiego bulwary wiślane, gdyby odejść od jego retoryki lekceważącego mówienia o "stawianiu śmietników i latarni", można było ruszyć, a nie mówić o ich ruszeniu. Niedużym kosztem można by urealnić zapewnienia o "zielonym mieście", dla przykładu stawiając na całym brzegu trójdzielne kosze na śmieci czy latarnie na panele słoneczne, stawiając infrastrukturę mogącą poprawić poczucie bezpieczeństwa i czystość okolicy. Pierwszy krok, po którym kolejne stawiać by było znacznie łatwiej. Niestety, ponieważ o śmietnikach i latarniach w takim modelu modernizacji można mówić tylko lekceważąco, zatem nie uczyni się nawet takiego kroku, czekając na mannę z nieba w postaci funduszy unijnych, by dzięki nim postawić coś wielkiego - tak od fontanny wzwyż.
Kiedy Krystian Legierski mówił o tym, że nikt nie przyjedzie do Warszawy po to, by przejechać się po Moście Północnym, usiłowano to zbyć lekceważącymi uśmieszkami. Tymczasem gościnie i goście przyjeżdżać chcą tam, gdzie wiedzą, że toczy się życie. Oddolny puls miasta jego władze powinny wspierać i pobudzać, a na potrzeby życia towarzyskiego (które odgrywa ważną rolę dla higieny psychicznej i osiągania równowagi między czasem wolnym a pracą) dużo ważniejsze jest stworzenie warunków do tego, by można było wyjść na miasto, nie rujnując sobie portfela (poprzez preferencyjne czynsze dla klubów czy restauracji, deklarujących niskie ceny oferowanych produktów, usług i przedsięwzięć kulturalnych), niż posiadanie w jednym mieście dwóch nowoczesnych stadionów. Pod tym względem ani Hanna Gronkiewicz-Waltz, ani Czesław Bielecki wiele do zaproponowania jak na razie nie mają.