Zmiana na stanowisku redaktora naczelnego tygodnika "Wprost" wyszła pismu na dobre. Nie ma tu już tyle teczek i skandali, są za to wywiady, analizy i w miarę ciekawe tematy. Niegdyś tygodniki opinii czytałem pasjami, teraz - z powodu braku czasu i przeniesienie się środka ciężkości w pozyskiwaniu informacji na Internet nie mam na to czasu. Czasem jednak zdarzy się, że w moje łapy wpadnie jakiś tytuł, wtedy staram się sprawdzić, jak ma się dyskurs w głównym nurcie medialnym. Dobrym przyczynkiem dla wykonania tego typu analizy staje się wywiad Tomasza Machały z premierem Donaldem Tuskiem - pierwszy, jak reklamuje "Wprost" - po wyborach. Okazuje się, że można poświęcić 6 stron na wywiad, w którym nikt nic znaczącego nie mówi, a i tak wszyscy są z niego zadowoleni. Do rzeczy zatem.
Tomasza Machałę śledzę uważniej od czasu, kiedy skierował swe kroki do Internetu, prowadząc tam dedykowany serwis wyborczy. "Kampania na żywo" nie jest złym miejscem, czasem można było tam nawet przeczytać jakąś ciekawą informację. Niestety, sposób prezentowania swojego zdania, jaki Machała prezentował na swoim profilu na Facebooku nie wzbudziły we mnie entuzjazmu. Stałem się ostatnio sceptykiem wobec komentowania przez dziennikarki i dziennikarzy prezentowanych przez siebie materiałów. Bardzo często wyłazi wówczas owa pochwałą intelektualnego "status quo", rzekomego "zdrowego rozsądku", który naprawdę jest kapitulacją wobec neoliberalnego myślenia - uznania, że zawsze najlepszymi rozwiązaniami jest kurczenie roli państwa czy konkurencja wolnorynkowa, także w sektorach, gdzie tak dobrym narzędziem do wprowadzania zmian na lepsze nie są. Widać to w wywiadzie z Tuskiem, gdzie Machała posługuje się mityczną figurą Reformy. Reforma nie musi być niczym konkretnym - tym zajmują się Eksperci, figura Dziennikarza ma za zadanie jedynie przypomnieć o ich istnieniu i ich zdaniu Politykowi, który ma odwieczną cechę lekceważenia Eksperta.
Kiedy już odkrywa się powyższą prawidłowość, zdecydowana większość wywiadów prasowych, radiowych czy telewizyjnych głównego nurtu staje się zdumiewająco przewidywalna. Bywa nieco inaczej wtedy, gdy dziennikarz bądź dziennikarka ma własne zdanie odróżniające się choć trochę od owego informacyjnego szumu (jak Jacek Żakowski, Roman Kurkiewicz albo Piotr Najsztub). Tak niestety w tym wypadku nie jest, do tego premier opanował do perfekcji metamorfozę w postpolityczną figurę. Jego głównym przekazem nie jest już "szarpnięcie cugli" czy "IV Rzeczpospolita", którą chciał budować wraz z braćmi Kaczyńskimi w 2005 roku. Teraz jest statecznym konserwatystą, może nawet dojrzałym chadekiem, który ceni sobie rozwagę, nie zaś Reformę, stara się nie zmieniać za dużo (sugeruje, że zasadniczo wszystko jest w porządku, co jest ciekawe, bo w ciągu 5 lat państwo nie dotknęły jakieś wielkie zmiany, które uzasadniałyby chociażby rezygnację z podnoszenia haseł walki z korupcją) i jest z siebie bardzo zadowolony. Cieszy się z tego, że jest jak jest, wie bowiem - i mówi to otwartym tekstem - że opozycja jest do niczego, więc nie ma nawet z kim przegrać. To dopiero skromność.
Półperyferyjność dyskusji politycznych w Polsce ujawnia się z całą mocą, gdy zagłębi się w tekst z "Wprostu". Machała pyta się o to, kiedy będziemy "drugą Irlandią", tak jakby kryzys nie obnażył słabości modelu, którym podążał ten kraj (wystarczy spojrzeć na niespodziewanie słabe wyniki tamtejszej gospodarki, jak również fakt, że trafił on wraz z Grecją, Hiszpanią i Portugalią do grupy PIGS - krajów, których kiepska sytuacja ekonomiczna może zagrozić stabilności euro), Tusk z kolei powtarza śpiewkę o tym, jak to pakiety stymulacyjne gospodarek ekonomicznego centrum teraz zmuszają tamtejsze rządy do cięć budżetowych, podczas gdy jego rząd przewidział sytuację, powstrzymał się od nich, i teraz mamy lepiej. Po pierwsze - to rząd PO-PSL w długo po pierwszych sygnałach o kryzysie twierdził, że Polski on nie dotyczy, albo że w ogóle nie wpłynie na sytuację ekonomiczną kraju. Po drugie, nie trzeba było pakietu stymulacyjnego (bo trudno uznać, że uelastycznianie rynku pracy miało być za takowy pakiet uznawane), by deficyt wzrósł - nagle okazało się, że jednak jesteśmy powiązani z globalną gospodarką. Po trzecie, nie trzeba było pakietu stymulacyjnego, by rząd zdecydował się na podwyżkę VAT. Po czwarte, gdyby nie owe pakiety, sytuacja gospodarcza np. Niemiec, głównego punktu odniesienia na wymianę handlową naszego kraju, byłaby prawdopodobnie znacznie gorsza - i nie wchodzimy tu na poziom analizy jakości samego pakietu, który mógł być znacznie bardziej proekologiczny i prosocjalny.
Przykra prawda, że nasza sytuacja pozostała dobra dzięki "jeździe na gapę" i poprzestaniu na absorpcji funduszy unijnych ujawnia pustkę i niesamodzielność ekonomicznego myślenia w Polsce. Wieloletnie obniżanie poziomu opodatkowania skończyło się pozbawieniem państwa narzędziowni do samodzielnej, kontrcyklicznej polityki. Kończy się to tym, by zapewnić spoistość publicznych finansów, uderza się za pośrednictwem najbardziej regresywnego, niekorzystnego dla osób o niskich i średnich dochodach podatku VAT. To zresztą cecha charakterystyczna prawicowych pomysłów dotyczących cięć w całej Europie - w tym w Wielkiej Brytanii i Czechach. W innych tematach nie dowiemy się dużo więcej - ot, że Erika Steinbach jest be, ale nie da się z nią wiele zrobić, a w ochronie zdrowia doczekamy się większej konkurencji szpitali o pacjentki i pacjentów. Pytanie, czy to konkurencja zapewni powszechną dostępność wysokiej jakości usług medycznych, w ogóle nie pada. O tym, czy nie wypadałoby zainwestować w profilaktykę, w ogóle się nie myśli, czego efekty przedstawił niedawno na Facebooku Bartosz Arłukowicz. W roku 2006 nakłady państwa na profilaktykę w ramach Narodowego Programu Zwalczania Chorób Nowotworowych wyniosły 50 milionów złotych, a w 2009 - już tylko 31 milionów. Oto dopiero postawienie priorytetów na głowie - dobrze, że chociaż szykują się jakieś ruchy względem cen leków, mam nadzieję, że nie skończy się na dobrych chęciach, jak z niesławnym "jednym okienkiem" dla przedsiębiorców...
Mimo to wywiad przeczytać warto, choćby po to, by na własnej skórze poznać, na czym polega kształtowanie medialnego szumu. SLD ma według Tuska być złe za antyklerykalizm, to jednak nie wyklucza koalicji. To, że Palikot prawdopodobnie wyjdzie z PO, nie ma być, broń Boże, chęcią stworzenia koncesjonowanej opozycji. Nie musi - wystarczy, że poseł z Lublina pobawi się w "zmiażdżenie SLD i lekkie oskubanie PO", i przejmie taką rolę, o czym doświadczony gracz polityczny jak Tusk wiedzieć powinien. Marne to wszystko i nie zapowiadające, by miało być lepiej na naszej politycznej scenie pod względem debaty równorzędnych stanowisk na temat zmian, jakie powinny zachodzić w naszym kraju. A tak w ogóle - obawiam się, że z "Wprostem" ze starym kierownictwem wywiad tego typu byłby jeszcze gorszy, więc pochwały tak czy siak się należą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz