Rzecz jasna nie tylko tam, ale ostatnie wyniki sondaży poparcia partii politycznych w Niemczech wydają się już nie tylko obiecujące, ale wręcz zachwycające. Gdy rok temu Zieloni zdobyli swój najwyższy wynik w historii wyborów do Bundestagu, pokonując barierę 10% i wprowadzając do izby niższej niemieckiego parlamentu niemal 70 osób, wielu zaklinało się w partii, że nie będzie ona dokonywać kompromisów programowych w imię stania się nową, dwudziestoprocentową "partią ludową". Okazało się, że nie są one specjalnie potrzebne - najnowszy, sensacyjny sondaż ośrodka Forsa daje im 24% poparcia - to rekord w 30-letniej historii Zielonych w tym kraju. Równie elektryzująca nowina jest ta, że SPD ma teraz dokładnie ten sam poziom poparcia (CDU/CSU - 29%, Lewica - 10%, zaś neoliberałowie z FDP - ledwo 5%). Do niedawna wydawało się to zupełnie nieprawdopodobne - a jednak staje się rzeczywistością. Do tej pory jedynie ten ośrodek zanotował tak niespodziewane zbliżanie się poziomów poparcia dla socjaldemokratów i Zielonych, jednak także inne ośrodki notują poparcie dla formacji Cema Oezdemira i Claudii Roth na poziomie powyżej 15%, pojawiają się też kolejne, w których przebijany zostaje magiczny pułap 20%. Jeszcze przed tak silną falą wzrostową badania w Berlinie pokazywać zaczęły, że Renate Kuenast może doprowadzić Zielonych do zwycięstwa w przyszłorocznych wyborach w Berlinie w wyścigu pomiędzy nimi, SPD a CDU.
Zielona fala za naszą wschodnią granicą odbiła się echem nawet w naszych, polskocentrycznych mediach, dla których sprawy międzynarodowe to często czarna magia. Co do jednego na pewno się nie mylą - z całą pewnością na ten wzrost w dużej mierze wpłynęła ostra opozycja wobec planów czarno-żółtej koalicji, dotyczących wydłużenia działania elektrowni atomowych w tym kraju. Ich rozpisane na wiele lat wyłączenie było jednym z sukcesów wcześniejszej koalicji - czerwono-zielonej. Dziś nikt już (jak wówczas niektóre organizacje ekologiczne) nie ma Zielonym za złe takiego ewolucyjnego planu - dziś gra toczy się o to, by jego zapisy nie zostały zmienione. CDU i FDP usiłują przekonywać antyatomowo nastawione społeczeństwo, że nie ma innej drogi, ale i na to Zieloni znaleźli sposób, opracowując eksperckie studium, z którego wynika, że do roku 2050 - w wyniki inwestycji w efektywność energetyczną i odnawialne źródła energii - będą one mogły zaspokoić całość zapotrzebowania Niemiec na energię, bez uciekania się do przestarzałych technologii atomowych. Mają zatem wszelkie narzędzia do tego, by walczyć z obecnym rządem nie tylko na emocje, ale też na argumenty.
Warto prześledzić przy okazji fluktuacje wyborców - kto zyskuje, a kto traci w porównaniu do zeszłorocznych wyborów parlamentarnych. Jak na razie największymi sondażowymi przegranymi zdają się liberałowie - Niemcy chyba nie spodziewali się, że partia ta tak dalece poszła w kierunku neoliberalnym, z chęcią firmując program cięć Angeli Merkel. Ich wzrost zdawał się być sygnałem końca dominacji dwóch "partii masowych", a wraz ze wzrostem pozycji Zielonych zwiastował polityczne przesunięcie od "ludu" do "mieszczan", z innym - bardziej wyrazistym niż rozmydlanie politycznego przekazu wiecznym "zdążaniem do centrum" (FDP pod względem polityki ekonomicznej znajduje się na prawo od CDU, a Zieloni - raczej na lewo od SPD). Teraz, gdy dwie trzecie elektoratu liberałów rozczarowało się ich polityczną ofertą, spora część z nich zdaje się przechodzić do Zielonych, jako z jednej strony partię ekologiczną, ale też stojącą w opozycji do polityki koalicji Merkel.
Zieloni znajdują się w lepszej sytuacji niż inne formacje na lewicy. SPD jako "młodszy koalicjant" CDU nie mogło przyszykować dla wyborczyń i wyborców wiarygodnego programu, podczas gdy pozostający w opozycyjnych ławach od 2005 roku Zieloni - owszem. Projekt "Zielonego Nowego Ładu" otworzył im na oścież drzwi do bycia uznanymi za kompetentnych już nie tylko w kwestiach ochrony środowiska, ale też polityki socjalnej i gospodarczej. Ani SPD, nadal kurujące się z eksperymentów "trzeciej drogi", ani bawiąca się w postulaty w rodzaju 80-procentowego podatku dla najbogatszych Lewica nie zdają się wiarygodnymi alternatywami dla CDU, CSU i FDP. Jednocześnie w ostatnich latach na szczeblach regionalnych Zieloni zaczęli eksperymentować z innymi niż socjaldemokraci koalicjantami, jak CDU w Hamburgu czy nawet CDU i FDP w Kraju Saary. Choć nie były to najprostsze alianse, dały do zrozumienia SPD i elektoratowi, że partia Oezdemira i Roth jest samodzielnym, politycznym graczem, któremu zależy na realizacji programowych postulatów. Otworzyło to im też drogę do serc bardziej konserwatywnych mieszczan, którym koalicja ewentualna koalicja tej partii z SPD wadzić nie musi, ale którzy na socjaldemokratów raczej by nie zagłosowali.
Aktualna kłótnia o politykę energetyczną, jak słusznie zauważył na swym blogu Jim Jepps, jest wiatrem w żagle Zielonych z jeszcze jednego powodu. Po pierwsze, wzrost ich poparcia sprawia, że czerwono-zielona koalicja była już dziś możliwa, i to bez poparcia Lewicy, co jeszcze niedawno wydawało się nieprawdopodobne. Po drugie, do tej pory nie zamykała drzwi wobec koalicji z chadekami, może zatem argumentować, że to CDU poprzez swoje wsparcie dla lobby atomowego zamyka tego typu opcję. Oczywiście - jeśli nie zdarzy się nic nadzwyczajnego - kolejne wybory do Bundestagu odbędą się dopiero za 4 lata, więc w międzyczasie zmienić może się dosłownie wszystko. Niedawny casus Liberalnych Demokratów w Wielkiej Brytanii pokazuje, że łaska wyborczyń i wyborców często jeździ na pstrym koniu. Skala wzrostów - o nierzadko niespodziewanym charakterze, jak w Brandenburgii, części dawnego NRD, gdzie rok temu udało się Zielonym przeskoczyć próg 5%, a dziś - wedle sondażu - mogliby liczyć tam nawet na 12%. Zamazanie politycznych podziałów kraju wzdłuż Muru Berlińskiego, jeśli nastąpi, będzie ciekawe także dla Polski. Pozostaje zatem trzymać kciuki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz