Całkiem niedawno w mediach pojawiła się informacja, że oto "Solidarność" chce działać na rzecz zakazu handlu w niedziele. Oczywiście średnio przekonały mnie kontrargumenty w stylu "jest kryzys, zarżniemy tym gospodarkę" - akurat jakość życia pracujących w centrach handlowych ludzi wydaje mi się znacznie ważniejsza. Sam jednak stwierdziłem, że w zmienionej i zsekularyzowanej gospodarce nie ma sensu zabraniać handlu w jeden, konkretny dzień tygodnia i tym samym forsować się na walkę z konsumpcyjnymi nawykami organizacji czasu. Rozumiejąc zatem intencję związkowców - prawnego zagwarantowania odpoczynku dla pracujących w ciężkich warunkach - sądzę, że istnieją lepsze sposoby ku temu, chociażby poprzez skuteczną egzekucję już istniejących przepisów. Niestety, w ramach "Przyjaznego państwa" opracowuje się pomysły, które raczej
ograniczają skuteczność działań chociażby Państwowej Inspekcji Pracy, zamiast ją zwiększać, czego przykładem może być ograniczanie możliwości niezapowiedzianych wizyt badających warunki pracy.
Nie czarujmy się - nie byłoby naszego dostatniego życia bez żmudnej i niewdzięcznej pracy pracownic i pracowników centrów handlowych. Na nisko płatnych stanowiskach w ich obrębie, szczególnie jeśli chodzi o obsługę kas, dominują kobiety. Strategie maksymalizacji zysków i obcinania kosztów dochodzą do świadomości opinii publicznej wtedy, gdy nadużycia wychodzą na jaw, tak jak w wypadku Bożeny Łopackiej czy też pierwszego strajku w Tesco, pod wodzą Elżbiety Fornalczyk. Świadomość tego, że są to miejsca sfeminizowane, nisko płatne i jednocześnie niezbędne do funkcjonowania sytego mieszczaństwa wstrzymują często formułowane w stosunku do innych grup zawodowych stwierdzenia w stylu "sami/same sobie taką pracę wybrali/wybrały". Tyle dobrego - wystarczy zabrać się za lekturę r
aportu na temat sytuacji praw pracowniczych w supermarketach, przygotowany przez koalicję Karat, by stwierdzić, że nie jest za dobrze.
Oczywiście nie jest już tak źle jak kiedyś - społeczna presja sprawiła, że poza wydawaniem pieniędzy na poprawę wizerunku poszczególne koncerny zaczęły zmieniać też i warunki pracy. Nadal jednak praca przy kasach nie jest do pozazdroszczenia. Chroniczne oszczędzanie na personelu sprawia, że muszą one zajmować się nie tylko pracą podstawową, ale często także i przeładunkiem towarów w ramach znajdującej się w umowie o pracę klauzuli o podejmowaniu przez pracownicę wszelkich dodatkowych działań zleconych przez pracodawcę. Same umowy dalekie są od stabilności, często stosuje się wybieg proponowania umów na czas określony, często dość długich specjalnie po to, by uniknąć potrzeby podpisywania umowy na czas nieokreślony. Po ostatnich działaniach w obrębie rzekomego "pakietu kryzysowego", dzięki którym trzecia umowa z pracodawcą nie staje się automatycznie - jak do tej pory - umową na czas nieokreślony, stabilność miejsc pracy, nie tylko w centrach handlowych, raczej się nie zwiększy.
Z niedofinansowaniem ilości pracownic i pracowników wiąże się też niedofinansowanie odpowiedniego sprzętu, takiego jak elektryczne wózki widłowe czy nawet taśmy podające towary do kasy, których psucie się znacząco obniża jakość pracy. Tego typu praca jest przyczyną pogorszenia się stanu zdrowia kobiet pracujących (mężczyźni najczęściej zajmują się w supermarkecie ochroną i przekładaniem towarów, to ostatnie jednak tylko wtedy, kiedy istnieje tego typu osobna funkcja). Kierownictwo placówki bardzo krzywo patrzy się na wykorzystywanie urlopów wypoczynkowych, przez co pracownicy i pracownice zmuszane są do ich wykorzystywania nie w celu odpoczynku, ale jako inną formę "chorobowego". Konieczność dokonywania tego typu zabiegów rzutuje na ich stan fizyczny i psychiczny, bardzo słaby także z powodu pojawiających się przypadków mobbingu, niskich zarobków, oscylujących wokół płacy minimalnej, a także regularnego, podwójnego ewidencjonowania czasu pracy, co prowadzi do ograniczania wypłacania wynagrodzeń za nadgodziny i ograniczania przysługującego pracownicy prawa do 11 godzin nieprzerwanego odpoczynku.
Skala naruszeń praw pracowniczych jest - jak widać - dość znaczna, a ograniczenia w zakładaniu związków zawodowych wcale nie ułatwiają ich dochodzenia. Kiedy niedawno doszło do tragedii w kopalni węgla na Śląsku, w jednym z artykułów
jako remedium na kiepskie warunki pracy podano ich prywatyzację. Cóż, ciekawe, czy z powodu słabego zabezpieczenia przez supermarkety praw pracowniczych ktoś pokusi się o pomysł ich nacjonalizacji? Autorki publikacji
Karatu takiego rozwiązania nie proponują, mają za to pewne sugestie, wypracowane w obrębie specjalnie powołanej do tego celu rady konsultacyjnej. Pierwsza z nich - przestrzeganie dotychczasowych przepisów prawnych - może wydać się niezbyt odkrywcza. Nie o odkrywczość jednak chodzi, lecz o poprawę warunków pracy, a przepisy już obowiązujące mają szanse gwarantować osiągnięcie tego celu, pod jednym warunkiem - że będą przestrzegane. By tak się stało, potrzebna jest silna inspekcja pracy, trudno bowiem uwierzyć, by nierzadko obdarzane ulgami podatkowymi centra handlowe nie miały funduszy na zmianę sytuacji pracowniczej na lepszą...
Są też i inne pomysły, takie jak na przykład przedłużenie do 10 lat ścigania przestępstw przeciwko prawom pracowniczym, wsparcie dla związków zawodowych i dla realizowania kompleksowych działań w dziedzinie bezpieczeństwa i higieny pracy, a także podniesienie płacy minimalnej. Ten ostatni postulat był podnoszony przez organizacje pracownicze i miał wejść do "pakietu antykryzysowego" (była na to zgoda nawet wśród pracodawców!), ale rząd Tuska nie uznał za stosowne przyjąć tę rekomendację. Tymczasem większość pracujących w sektorze handlu wielkopowierzchniowego kobiet ma pensję właśnie na takim bądź niewiele wyższym poziomie, więc jej wzrost mógłby pomóc w wiązaniu przez nie końca z końcem. Prawo do niezapowiedzianych, gruntownych inspekcji PIP czy wypracowanie nowego modelu kwalifikowania i oceniania chorób zawodowych to kolejne postulaty, z którymi trudno się nie zgodzić.