Czasem napisanie kilku zdań budzi pewne zaniepokojenie. Jak już wielokrotnie zdarzało mi się tu pisać, tworzący się wszędzie na świecie, mniejszy lub większy zielony elektorat wykracza poza dotychczasowe podziały, często w pierwszej fazie swego istnieją grupując osoby, które miałyby spore problemy z przyznaniem sobie racji w politycznych dyskusjach. Kiedy zatem napisałem na swoim politycznym profilu na Facebooku, że byłem wraz z przewodniczącą Zielonych, Agnieszką Grzybek, na nadzwyczajnym kongresie Partii Demokratycznej, wywołałem dość spore poruszenie. Tak, trzeba przyznać, że poprzedni wyborczy alians w obrębie CentroLewicy zakończył się spektakularną klapą - nie ma co czarować pod tym względem rzeczywistości. Staraliśmy się robić co w naszej mocy, by ograniczyć wizerunkową mizerię tego projektu i tchnąć w niego nieco życia. Cały czas jestem przekonany, że sama diagnoza rzeczywistości - że należy drążyć elektorat między PO a SLD, który głosował na tę pierwszą partię nie z powodu neoliberalnych przekonań, ale strachu przed kontynuacją rządów PiS. To, w jaki sposób spektakularnie zmarnowano szanse tego projektu, powinno stać się obiektem badań marketingu politycznego - dla dobra wszelkich kolejnych tego typu inicjatyw.
Do samych Demokratów miewam stosunek ambiwalentny. Bierze się on z dwóch, sprzecznych uczuć - po pierwsze przekonania, że "w normalnych warunkach" mógłbym być elektoratem tego typu inteligenckiej partii. Po drugie zaś - żalu, że potencjał reprezentowania progresywnych poglądów społeczno-politycznych przez długie lata pozostawał jedynie potencjałem. Nie czarujmy się bowiem, za czasów największej świetności środowisko Unii Wolności było bardzo mocno przesiąknięte neoliberalizmem, a kwestie światopoglądowe zostawiało na uboczu. Początkowy programowy eklektyzm i dość abstrakcyjna, transformacyjna "propaństwowość", połączona z odruchem wstrętu do roli państwa, wyniesionego z PRL, uniemożliwiła stworzenie przyzwoitej, centrolewicowej formacji. Przyłożenie ręki do "czterech reform" Jerzego Buzka i konserwatyzm rządów koalicji AWS-UW ostatecznie rozwiały złudzenia wielu wrażliwych społecznie opozycjonistek i opozycjonistów, którzy w 2001 przełamywali barierę wstrętu i głosowali na SLD. A że i lewica postkomunistyczna zawiodła, to już temat na zupełnie innego posta...
Powstanie w 2005 roku Partii Demokratycznej tworzyło nadzieję na powstanie w Polsce, ponad historycznym podziałem, swojskiego odpowiednika Liberalnych Demokratów - formacji, która afirmując przede wszystkim wolność, nie ma problemu z formułowaniem lewicującego, progresywnego programu, takiego jak np. większa progresja podatkowa. Do niedawnego prawicowego zwrotu za przewodnictwa Nicka Clegga partia ta walczyła także o zniesienie opłat za studia, sprzeciwiała się także brytyjskiej interwencji w Iraku. Niestety, okazało się, że przyjęcie w szeregi Marka Belki i Jerzego Hausnera, polityków o poglądach, które trudno podejrzewać nawet o centrolewicowość, nie pomogło. Krótkotrwałe wydobycie się z pozaparlamentarnego niebytu dzięki koalicji Lewicy i Demokratów dało 3 miejsca w Sejmie (dziś Marian Filar, Jan Widacki i Bogdan Lis reprezentują Stronnictwo Demokratyczne) i budżetowe dotacje, które pomagają w utrzymywaniu działalności.
Jednocześnie w ostatnich latach - szczególnie w okresie 2006-2009 - narastała wewnątrzpartyjna dyskusja na temat miejsca i roli PD na politycznej scenie. Kolejne fale odejść (najpierw Forum Liberalne z powodu LiD, potem wyjścia i transfery do SD przy okazji CentroLewicy) poważnie zmieniły oblicze partii, przesuwając ją powoli w miejsce, które powinna zająć już w 1991 roku jako Unia Demokratyczna. Nie pozostaje to bez związku z osobą przewodniczącej - Brygidy Kuźniak, która latami funkcjonowała we frakcji społeczno-liberalnej UD i UW Zofii Kuratowskiej. Świadomość dysproporcji społecznych - 60% ludzi żyjących poniżej minimum socjalnego i ok. 12% - biologicznego w Polsce - każe poważnie zastanowić się nad realnymi ograniczeniami wolności w naszym kraju i zagrożeniami dla niej. Nie mogę niczego gwarantować na pewno (wszak nie jestem rzecznikiem PD), ale wydaje się, że jakaś forma zrozumienia tego faktu powoli zaczyna być widoczna w działaniach Demokratów.
Być może, gdyby w 2005 roku doszło do aliansu SDPL i PD, mielibyśmy zupełnie inną sytuację "na lewo od PO". Dziś tego typu pomysł, zaproponowany przez Marka Borowskiego, niewiele zmienia. Także do koncepcji "Unii Demokratów", złożonej z SD, PD, SDPL i Zielonych można mieć sporo wątpliwości, patrząc na funkcjonowanie CentroLewicy. Istotną kwestią, która tworzyła pole konfliktów i uniemożliwiała wypracowanie spójnego przekazu, były różnice programowe, które usiłowano zamieść pod dywan w wyborczym programie. Często prowadziło to do sytuacji, gdy jedna ze stron nie była zadowolona z rzekomego "konsensusu", który stał w sprzeczności z własnym programem. Różnić się można, ale wtedy kwestie drażliwe pozostawić poszczególnym partnerom przy politycznym stole do samodzielnej oceny. CentroLewicy bis, która miałaby opierać się na tego typu funkcjonowaniu, już teraz mówię stanowcze "nie".
Inną sprawą jest z kolei sytuacja, kiedy w wyniku wewnętrznych procesów w partiach dochodzi do programowego zbliżenia. Niedawno PD wraz z SDPL prowadziły ogólnopolską akcję "Stop prywatyzacji szpitali", po sobotnim kongresie z kolei przeszła uchwała programowa popierająca postulat parytetów na listach wyborczych. Nie wiem, jak z resztą głosowanych postulatów, które miałem przyjemność przeczytać, ale już treść niektórych z nich robi wrażenie. W jednym z projektów uchwały dot. in vitro przeczytać możemy, że "nie jest faktem zweryfikowanym naukowo człowieczeństwo zygoty", a potępienie aborcji jest oficjalną doktryną Kościoła dopiero od Piusa IX (1869 rok), w innych projektach znaleźć można pomysły, takie jak wzrost wydatków na badania i rozwój do 3% PKB, postulat wydłużenia liceów do 4 lat, likwidacji egzaminów maturalnych i zastąpieniem ich funkcji przez powrót uczelnianych egzaminów na studia, dobrowolność izb zawodowych, a także zwiększenie poziomu wydatków na służbę zdrowia do min. 6% PKB oraz podniesienie składki zdrowotnej do 13%. Są to, jak widać, rozwiązania mogące być uznane za łączące liberalizm ze społeczną wrażliwością, chroniące jakość usług publicznych i jakość życia. Dość spora różnica w porównaniu do czasów Leszka Balcerowicza, przyznacie?
"Jakbym nie wiedział, że to Demokraci, to sam bym na nich głosował" - powiedział znajomy, który jest dość daleki od liberalizmu, kiedy przeczytałem mu projekt uchwały ws. kultury, w którym możemy przeczytać m.in. o konieczności reformy prawa autorskiego, którego "głównymi, a czasem jedynymi beneficjentami (...) są duże firmy komercyjne" i którym woła się o większy udział wydatków państwowych na kulturę (w Polsce - 21%, w Danii - 64%, we Francji - 51%, w Wielkiej Brytanii - 41%). Nie wiem, czy to wpływ nieobecności w Sejmie, ale jeśli tego typu postulaty pojawiają się w debacie partii, która odrzuca np. uchwałę sprzeciwiającą się parytetom, to nie sądzę, by było uczciwe z góry je lekceważyć. Kwestia ewentualnych sojuszy przedwyborczych z pewnością będzie ważna w kontekście np. wyborów samorządowych, gdzie żadna opcja nie będzie idealna. Niedawne projekcje pokazały SLD, że gdyby na chwilę obecną poparcie z wyborów europejskich przełożyłoby się na to w wyborach do warszawskiej Rady Miasta, to na 60 osób w niej zasiadających Sojusz miałby tylko 3 (dziś - 8). Jak zatem widać, żaden scenariusz nie gwarantuje nikomu na lewo od PO niczego sam z siebie.
Błędem byłoby zarówno odrzucać już teraz koncept "Unii Demokratów", ale błędem byłoby też bezwarunkowe rzucanie się w jego objęcia. Muszą powstać instytucje partnerstwa między poszczególnymi podmiotami, klarownym musi być też proces decyzyjny i kreowania ewentualnego wspólnego programu i wizerunku. Bez wewnętrznej spójności projektu i jego atrakcyjnej formy nie ma co myśleć o aliansach. Wszelkie programowe zbliżenia oczywiście są dobrymi sygnałami, ale mówienie już teraz o scenariuszu rozwoju zdarzeń za rok jest dość trudne. Jednocześnie jest to czas najwyższy, by zacząć owe scenariusze analizować. Co sądzicie o politycznej sytuacji na "lewo od PO"?
Do samych Demokratów miewam stosunek ambiwalentny. Bierze się on z dwóch, sprzecznych uczuć - po pierwsze przekonania, że "w normalnych warunkach" mógłbym być elektoratem tego typu inteligenckiej partii. Po drugie zaś - żalu, że potencjał reprezentowania progresywnych poglądów społeczno-politycznych przez długie lata pozostawał jedynie potencjałem. Nie czarujmy się bowiem, za czasów największej świetności środowisko Unii Wolności było bardzo mocno przesiąknięte neoliberalizmem, a kwestie światopoglądowe zostawiało na uboczu. Początkowy programowy eklektyzm i dość abstrakcyjna, transformacyjna "propaństwowość", połączona z odruchem wstrętu do roli państwa, wyniesionego z PRL, uniemożliwiła stworzenie przyzwoitej, centrolewicowej formacji. Przyłożenie ręki do "czterech reform" Jerzego Buzka i konserwatyzm rządów koalicji AWS-UW ostatecznie rozwiały złudzenia wielu wrażliwych społecznie opozycjonistek i opozycjonistów, którzy w 2001 przełamywali barierę wstrętu i głosowali na SLD. A że i lewica postkomunistyczna zawiodła, to już temat na zupełnie innego posta...
Powstanie w 2005 roku Partii Demokratycznej tworzyło nadzieję na powstanie w Polsce, ponad historycznym podziałem, swojskiego odpowiednika Liberalnych Demokratów - formacji, która afirmując przede wszystkim wolność, nie ma problemu z formułowaniem lewicującego, progresywnego programu, takiego jak np. większa progresja podatkowa. Do niedawnego prawicowego zwrotu za przewodnictwa Nicka Clegga partia ta walczyła także o zniesienie opłat za studia, sprzeciwiała się także brytyjskiej interwencji w Iraku. Niestety, okazało się, że przyjęcie w szeregi Marka Belki i Jerzego Hausnera, polityków o poglądach, które trudno podejrzewać nawet o centrolewicowość, nie pomogło. Krótkotrwałe wydobycie się z pozaparlamentarnego niebytu dzięki koalicji Lewicy i Demokratów dało 3 miejsca w Sejmie (dziś Marian Filar, Jan Widacki i Bogdan Lis reprezentują Stronnictwo Demokratyczne) i budżetowe dotacje, które pomagają w utrzymywaniu działalności.
Jednocześnie w ostatnich latach - szczególnie w okresie 2006-2009 - narastała wewnątrzpartyjna dyskusja na temat miejsca i roli PD na politycznej scenie. Kolejne fale odejść (najpierw Forum Liberalne z powodu LiD, potem wyjścia i transfery do SD przy okazji CentroLewicy) poważnie zmieniły oblicze partii, przesuwając ją powoli w miejsce, które powinna zająć już w 1991 roku jako Unia Demokratyczna. Nie pozostaje to bez związku z osobą przewodniczącej - Brygidy Kuźniak, która latami funkcjonowała we frakcji społeczno-liberalnej UD i UW Zofii Kuratowskiej. Świadomość dysproporcji społecznych - 60% ludzi żyjących poniżej minimum socjalnego i ok. 12% - biologicznego w Polsce - każe poważnie zastanowić się nad realnymi ograniczeniami wolności w naszym kraju i zagrożeniami dla niej. Nie mogę niczego gwarantować na pewno (wszak nie jestem rzecznikiem PD), ale wydaje się, że jakaś forma zrozumienia tego faktu powoli zaczyna być widoczna w działaniach Demokratów.
Być może, gdyby w 2005 roku doszło do aliansu SDPL i PD, mielibyśmy zupełnie inną sytuację "na lewo od PO". Dziś tego typu pomysł, zaproponowany przez Marka Borowskiego, niewiele zmienia. Także do koncepcji "Unii Demokratów", złożonej z SD, PD, SDPL i Zielonych można mieć sporo wątpliwości, patrząc na funkcjonowanie CentroLewicy. Istotną kwestią, która tworzyła pole konfliktów i uniemożliwiała wypracowanie spójnego przekazu, były różnice programowe, które usiłowano zamieść pod dywan w wyborczym programie. Często prowadziło to do sytuacji, gdy jedna ze stron nie była zadowolona z rzekomego "konsensusu", który stał w sprzeczności z własnym programem. Różnić się można, ale wtedy kwestie drażliwe pozostawić poszczególnym partnerom przy politycznym stole do samodzielnej oceny. CentroLewicy bis, która miałaby opierać się na tego typu funkcjonowaniu, już teraz mówię stanowcze "nie".
Inną sprawą jest z kolei sytuacja, kiedy w wyniku wewnętrznych procesów w partiach dochodzi do programowego zbliżenia. Niedawno PD wraz z SDPL prowadziły ogólnopolską akcję "Stop prywatyzacji szpitali", po sobotnim kongresie z kolei przeszła uchwała programowa popierająca postulat parytetów na listach wyborczych. Nie wiem, jak z resztą głosowanych postulatów, które miałem przyjemność przeczytać, ale już treść niektórych z nich robi wrażenie. W jednym z projektów uchwały dot. in vitro przeczytać możemy, że "nie jest faktem zweryfikowanym naukowo człowieczeństwo zygoty", a potępienie aborcji jest oficjalną doktryną Kościoła dopiero od Piusa IX (1869 rok), w innych projektach znaleźć można pomysły, takie jak wzrost wydatków na badania i rozwój do 3% PKB, postulat wydłużenia liceów do 4 lat, likwidacji egzaminów maturalnych i zastąpieniem ich funkcji przez powrót uczelnianych egzaminów na studia, dobrowolność izb zawodowych, a także zwiększenie poziomu wydatków na służbę zdrowia do min. 6% PKB oraz podniesienie składki zdrowotnej do 13%. Są to, jak widać, rozwiązania mogące być uznane za łączące liberalizm ze społeczną wrażliwością, chroniące jakość usług publicznych i jakość życia. Dość spora różnica w porównaniu do czasów Leszka Balcerowicza, przyznacie?
"Jakbym nie wiedział, że to Demokraci, to sam bym na nich głosował" - powiedział znajomy, który jest dość daleki od liberalizmu, kiedy przeczytałem mu projekt uchwały ws. kultury, w którym możemy przeczytać m.in. o konieczności reformy prawa autorskiego, którego "głównymi, a czasem jedynymi beneficjentami (...) są duże firmy komercyjne" i którym woła się o większy udział wydatków państwowych na kulturę (w Polsce - 21%, w Danii - 64%, we Francji - 51%, w Wielkiej Brytanii - 41%). Nie wiem, czy to wpływ nieobecności w Sejmie, ale jeśli tego typu postulaty pojawiają się w debacie partii, która odrzuca np. uchwałę sprzeciwiającą się parytetom, to nie sądzę, by było uczciwe z góry je lekceważyć. Kwestia ewentualnych sojuszy przedwyborczych z pewnością będzie ważna w kontekście np. wyborów samorządowych, gdzie żadna opcja nie będzie idealna. Niedawne projekcje pokazały SLD, że gdyby na chwilę obecną poparcie z wyborów europejskich przełożyłoby się na to w wyborach do warszawskiej Rady Miasta, to na 60 osób w niej zasiadających Sojusz miałby tylko 3 (dziś - 8). Jak zatem widać, żaden scenariusz nie gwarantuje nikomu na lewo od PO niczego sam z siebie.
Błędem byłoby zarówno odrzucać już teraz koncept "Unii Demokratów", ale błędem byłoby też bezwarunkowe rzucanie się w jego objęcia. Muszą powstać instytucje partnerstwa między poszczególnymi podmiotami, klarownym musi być też proces decyzyjny i kreowania ewentualnego wspólnego programu i wizerunku. Bez wewnętrznej spójności projektu i jego atrakcyjnej formy nie ma co myśleć o aliansach. Wszelkie programowe zbliżenia oczywiście są dobrymi sygnałami, ale mówienie już teraz o scenariuszu rozwoju zdarzeń za rok jest dość trudne. Jednocześnie jest to czas najwyższy, by zacząć owe scenariusze analizować. Co sądzicie o politycznej sytuacji na "lewo od PO"?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz