Obserwuję dyskusję na temat buspasa na Łazienkowskiej. Włos jeży się na głowie, a trup ściele się gęsto. Oburzenie użytkowniczek i użytkowników samochodów zaczyna przybierać coraz bardziej kuriozalne formy. Na jednym z lokalnych forów pojawił się nawet apel o blokowanie pasa. Prym wiedzie pewien kierowca, który pochwalił się, że na kilka minut, włączając światła awaryjne, zablokował pas dla autobusów na Ostrobramskiej. Obok głosów oburzenia pojawiło się kilka wspierających - wygląda więc na to, że szykuje się mała wojna podjazdowa - wojna, którą samochodziarze wypowiedzieli planom rozwoju zrównoważonego rozwoju w Warszawie.
"Bo to jest tak, że nie staramy się, żebyśmy mieli lepiej, tylko, żeby ktoś inny miał jak najgorzej... taka modlitwa Polaka...". Tak napisał do mnie mój znajomy. Z reguły staram się odrzucać tego typu myśli, ale czasem wydają mi się one prawdziwe. Jeszcze niedawno - na tych samych forach - wyczytywałem komentarze po eksmisji KDT, kiedy to niemal wszyscy wołali, że oto zacznie być respektowana twarda litera prawa, skończy się pobłażliwość i zapanuje powszechna szczęśliwość. Wystarczy kilka tygodni i zdarzenie, które zaczyna bezpośrednio dotyczyć ludzie, a perspektywa ulega zdumiewającej przemianie. Teraz egzekwowanie przez policjantów i straż miejską prawa to skandal, samochodziarze wołają, że gwałcona jest ich wolność, a miasto ulega rzekomemu ekoterrorowi. Ja niewiele potrzeba, by mentalność Kalego objawiła się w całej krasie...
Postawię sprawę jasno - jeśli ktoś do tej pory terroryzował Warszawę, to było to lobby samochodowe, zapobiegające niezbędnym zmianom w miejskiej komunikacji. Badania opinii publicznej są dla zatwardziałych zwolenników (zwolenniczek jest znacznie mniej) transportu indywidualnego bezlitosne. W listopadzie 2008 roku, wedle "Barometru warszawskiego", do codziennego lub prawie codziennego korzystania z transportu zbiorowego w naszym mieście przyznało się 64% pytanych, podczas gdy do samochodowego - 5%. W ogóle z autobusów, tramwajów, kolei czy metra nie korzysta 5% z nas, jeśli zaś o auta chodzi - 15%. 70% badanych (to dane z lipca 2008) zgodziło się ze stwierdzeniem, że uprzywilejowanie komunikacji miejskiej jest konieczne, nawet kosztem ruchu samochodów osobowych. Dobrze, że władze miasta w końcu to zauważyły - jeszcze 2 lata temu Dzień bez Samochodu musieliśmy obchodzić z własnym transparentem, bowiem miasto nie doszło wówczas do wniosku, by było co świętować...
Osobom wierzącym w spiskową teorię o przemożnym wpływie ekologicznej irracjonalności i pełzającym socjalizmie polecam spojrzenie na Berlin, Paryż czy Londyn. Do niedawna mieliśmy 14 kilometrów buspasów w naszym mieście. W tym samym czasie w stolicy Niemiec - naszym mieście partnerskim - było ich ponad 100 km. W Londynie od dawna obowiązują opłaty za wjazd do centrum miasta, które doprowadziły do zmniejszenia się korków o 30%, a poziomu hałasu - problemu ważnego także dla zdrowia Warszawianek i Warszawiaków - o 15%. Nie trzeba nawet wierzyć w to, że zmiany klimatyczne są efektem działalności człowieka by dostrzec zalety takiego stany rzeczy, chociażby poprzez poprawę jakości powietrza i tym samym, długofalowo, obniżenia kosztów opieki zdrowotnej z powodu chorób układu oddechowego.
Jeśli ktoś myśli, że wolny rynek oznacza brak planowania, to grubo się myli. Absolutnie nie rozumiem, dlaczego prywatne przedsiębiorstwa mogą wpływać na nasze zachowania poprzez np. reklamę czy odpowiednie ułożenie produktów w centrach handlowych, ale już miasto - demokratycznie wybrana władza publiczna - nie miałaby mieć prawa do zarządzania popytem? Czy blokujący Ostrobramską czy inne odcinki nowego buspasu kładą się Rejtanem w supermarkecie, bo oferta wód mineralnych jest bogatsza niż serów pleśniowych? Jeszcze niedawno wydawało mi się, że może faktycznie zaczyna w nas rosnąć kultura poszanowania prawa, tymczasem widzę, że chodzi po prostu o to, by osobiste egoizmy nadal mogły górować nad dobrem wspólnym, a rzędy aut, często zapełnionych jedną osobą - kierowcą - nadal miały prawo blokować wiozący po 50-100-150 osób autobus. Czas z tym skończyć!
W Europie już dawno, po wieloletniej rozbudowie sieci drogowej, stwierdzono, że niezależnie jak bardzo będzie się poszerzać jezdnię i tak pozostaną one zakorkowane. Szerokie pasy zachęcają do kupowania i poruszania się za pomocą samochodu. Sukcesy odniesiono tam, gdzie postawiono na zupełne odwrócenie priorytetów. Tworzenie szerokich deptaków, rozwój ścieżek rowerowych, zwężanie jezdni, buspasy, wyciszanie ruchu - to wszystko działania, które przyczyniły się do zmiany nawyków transportowych na przyjazne środowisku i zwiększające ogólną mobilność niezależnie od wielkości miejscowości, w której tego typu zmiany zaszły. Także i tam samochodziarze stawiali opór, ale osłabło on, gdy okazało się, że tego typu inwestycje przynoszą znacznie większe korzyści społeczne, ekologiczne i ekonomiczne niż rozrywanie tkanki miejskiej wielopasmowymi drogami szybkiego ruchu.
Zdumiewają mnie komentarze, że buspas nie działa jak należy po paru dniach od jego uruchomienia. Każde tego typu działanie ma "okres docierania", kiedy następuje zmiana nawyków i powolne przyzwyczajanie się wszystkich aktorów życia drogowego do nowej sytuacji. Rzecz jasna buspasowi na Łazienkowskiej powinny towarzyszyć bardziej kompleksowe działania, takie jak dalsza wymiana taboru autobusowego czy też dalsza implementacja "zielonej fali". Komunikacja zbiorowa musi zachęcać do korzystania z jej usług. Zdecydowanie nie zgadzam się jednak z jeremiadami osób, utyskujących na kiepski stan stołecznych autobusów i słabą jakość jazdy. Poruszam się nimi już na tyle długo (ostentacyjnie odrzucając pomysły znajomych, sugerujących wyrobienie prawa jazdy), by móc powiedzieć, że nie jest z nimi tak źle. Z tego, co zauważyłem, po stołecznych drogach potrafią poruszać się auta w gorszym stanie technicznym niż niektóre wysłużone ikarusy. Już przy obecnym - ponoć tragicznym - stanie autobusów 40% pytanych w lipcu 2008 roku zgadza się ze stwierdzeniem, że warszawskie autobusy i tramwaje są czyste, podczas gdy przeciwną opinię wyraża 17% (34% ma mieszane uczucia, 9% uznaje, że trudno powiedzieć).
Nie czarujmy się - łamiący przepisy dla własnego, egoistycznego dobra kierowcy to "autoterroryści", którzy szantażują większość z nas, szermując swoim wywodzącym się z niechlubnych tradycji liberum veto podejściem do wolności. Ba, nie przejmują się nawet podstawową zasadą liberalizmu, mówiącą, że wolność człowieka kończy się w miejscu wolności innego człowieka. O dobru wspólnym w tym kontekście nie ma co wspominać, bowiem nie jest to wartość, która miałaby dla takich osób jakiekolwiek znaczenie. Samochodowi radykałowie wypowiedzieli wojnę zwolenniczkom i zwolennikom zrównoważonej polityki transportowej w Warszawie - jest to wojna, którą dla dobra tego miasta musimy wygrać.
Jest wiele osób, które podróżują samochodem, bo muszą - trudno zmuszać ich do przesiadki do komunikacji zbiorowej. Jest grupa osób, która nie zdaje sobie sprawy z potencjalnych korzyści z rozwoju transportu zbiorowego - warto dać im czas, by przekonały się na własnej skórze, że nie zawsze warto poruszać się samochodem. Są także przypadki osób, których jakość świadczonych usług zniechęciła do autobusów czy tramwajów. To wielkie wyzwanie - zarówno dla miasta, jak i dla nas, użytkowniczek i użytkowników. Musimy skończyć z przekonaniem, że publiczne (państwowe/komunalne) jest niczyje. Wręcz przeciwnie - usługi publiczne mają służyć, jak sama nazwa wskazuje, nam wszystkim. Rozwiązaniem problemów nie jest zatem ucieczka do samochodu, lecz stały nacisk - na władze miasta, by poprawiały jakość świadczonych usług, na kierowców, by pomagali chociażby osobom niepełnosprawnym czy rodzicom z wózkami, w końcu na współpasażerki i współpasażerów, by komfort podróży ulegał systematycznej poprawie. W przeciwnym razie wszyscy, solidarnie, utkniemy w jednym, wielkim korku, i nie pomoże tu nawet najbardziej komfortowy samochód...
"Bo to jest tak, że nie staramy się, żebyśmy mieli lepiej, tylko, żeby ktoś inny miał jak najgorzej... taka modlitwa Polaka...". Tak napisał do mnie mój znajomy. Z reguły staram się odrzucać tego typu myśli, ale czasem wydają mi się one prawdziwe. Jeszcze niedawno - na tych samych forach - wyczytywałem komentarze po eksmisji KDT, kiedy to niemal wszyscy wołali, że oto zacznie być respektowana twarda litera prawa, skończy się pobłażliwość i zapanuje powszechna szczęśliwość. Wystarczy kilka tygodni i zdarzenie, które zaczyna bezpośrednio dotyczyć ludzie, a perspektywa ulega zdumiewającej przemianie. Teraz egzekwowanie przez policjantów i straż miejską prawa to skandal, samochodziarze wołają, że gwałcona jest ich wolność, a miasto ulega rzekomemu ekoterrorowi. Ja niewiele potrzeba, by mentalność Kalego objawiła się w całej krasie...
Postawię sprawę jasno - jeśli ktoś do tej pory terroryzował Warszawę, to było to lobby samochodowe, zapobiegające niezbędnym zmianom w miejskiej komunikacji. Badania opinii publicznej są dla zatwardziałych zwolenników (zwolenniczek jest znacznie mniej) transportu indywidualnego bezlitosne. W listopadzie 2008 roku, wedle "Barometru warszawskiego", do codziennego lub prawie codziennego korzystania z transportu zbiorowego w naszym mieście przyznało się 64% pytanych, podczas gdy do samochodowego - 5%. W ogóle z autobusów, tramwajów, kolei czy metra nie korzysta 5% z nas, jeśli zaś o auta chodzi - 15%. 70% badanych (to dane z lipca 2008) zgodziło się ze stwierdzeniem, że uprzywilejowanie komunikacji miejskiej jest konieczne, nawet kosztem ruchu samochodów osobowych. Dobrze, że władze miasta w końcu to zauważyły - jeszcze 2 lata temu Dzień bez Samochodu musieliśmy obchodzić z własnym transparentem, bowiem miasto nie doszło wówczas do wniosku, by było co świętować...
Osobom wierzącym w spiskową teorię o przemożnym wpływie ekologicznej irracjonalności i pełzającym socjalizmie polecam spojrzenie na Berlin, Paryż czy Londyn. Do niedawna mieliśmy 14 kilometrów buspasów w naszym mieście. W tym samym czasie w stolicy Niemiec - naszym mieście partnerskim - było ich ponad 100 km. W Londynie od dawna obowiązują opłaty za wjazd do centrum miasta, które doprowadziły do zmniejszenia się korków o 30%, a poziomu hałasu - problemu ważnego także dla zdrowia Warszawianek i Warszawiaków - o 15%. Nie trzeba nawet wierzyć w to, że zmiany klimatyczne są efektem działalności człowieka by dostrzec zalety takiego stany rzeczy, chociażby poprzez poprawę jakości powietrza i tym samym, długofalowo, obniżenia kosztów opieki zdrowotnej z powodu chorób układu oddechowego.
Jeśli ktoś myśli, że wolny rynek oznacza brak planowania, to grubo się myli. Absolutnie nie rozumiem, dlaczego prywatne przedsiębiorstwa mogą wpływać na nasze zachowania poprzez np. reklamę czy odpowiednie ułożenie produktów w centrach handlowych, ale już miasto - demokratycznie wybrana władza publiczna - nie miałaby mieć prawa do zarządzania popytem? Czy blokujący Ostrobramską czy inne odcinki nowego buspasu kładą się Rejtanem w supermarkecie, bo oferta wód mineralnych jest bogatsza niż serów pleśniowych? Jeszcze niedawno wydawało mi się, że może faktycznie zaczyna w nas rosnąć kultura poszanowania prawa, tymczasem widzę, że chodzi po prostu o to, by osobiste egoizmy nadal mogły górować nad dobrem wspólnym, a rzędy aut, często zapełnionych jedną osobą - kierowcą - nadal miały prawo blokować wiozący po 50-100-150 osób autobus. Czas z tym skończyć!
W Europie już dawno, po wieloletniej rozbudowie sieci drogowej, stwierdzono, że niezależnie jak bardzo będzie się poszerzać jezdnię i tak pozostaną one zakorkowane. Szerokie pasy zachęcają do kupowania i poruszania się za pomocą samochodu. Sukcesy odniesiono tam, gdzie postawiono na zupełne odwrócenie priorytetów. Tworzenie szerokich deptaków, rozwój ścieżek rowerowych, zwężanie jezdni, buspasy, wyciszanie ruchu - to wszystko działania, które przyczyniły się do zmiany nawyków transportowych na przyjazne środowisku i zwiększające ogólną mobilność niezależnie od wielkości miejscowości, w której tego typu zmiany zaszły. Także i tam samochodziarze stawiali opór, ale osłabło on, gdy okazało się, że tego typu inwestycje przynoszą znacznie większe korzyści społeczne, ekologiczne i ekonomiczne niż rozrywanie tkanki miejskiej wielopasmowymi drogami szybkiego ruchu.
Zdumiewają mnie komentarze, że buspas nie działa jak należy po paru dniach od jego uruchomienia. Każde tego typu działanie ma "okres docierania", kiedy następuje zmiana nawyków i powolne przyzwyczajanie się wszystkich aktorów życia drogowego do nowej sytuacji. Rzecz jasna buspasowi na Łazienkowskiej powinny towarzyszyć bardziej kompleksowe działania, takie jak dalsza wymiana taboru autobusowego czy też dalsza implementacja "zielonej fali". Komunikacja zbiorowa musi zachęcać do korzystania z jej usług. Zdecydowanie nie zgadzam się jednak z jeremiadami osób, utyskujących na kiepski stan stołecznych autobusów i słabą jakość jazdy. Poruszam się nimi już na tyle długo (ostentacyjnie odrzucając pomysły znajomych, sugerujących wyrobienie prawa jazdy), by móc powiedzieć, że nie jest z nimi tak źle. Z tego, co zauważyłem, po stołecznych drogach potrafią poruszać się auta w gorszym stanie technicznym niż niektóre wysłużone ikarusy. Już przy obecnym - ponoć tragicznym - stanie autobusów 40% pytanych w lipcu 2008 roku zgadza się ze stwierdzeniem, że warszawskie autobusy i tramwaje są czyste, podczas gdy przeciwną opinię wyraża 17% (34% ma mieszane uczucia, 9% uznaje, że trudno powiedzieć).
Nie czarujmy się - łamiący przepisy dla własnego, egoistycznego dobra kierowcy to "autoterroryści", którzy szantażują większość z nas, szermując swoim wywodzącym się z niechlubnych tradycji liberum veto podejściem do wolności. Ba, nie przejmują się nawet podstawową zasadą liberalizmu, mówiącą, że wolność człowieka kończy się w miejscu wolności innego człowieka. O dobru wspólnym w tym kontekście nie ma co wspominać, bowiem nie jest to wartość, która miałaby dla takich osób jakiekolwiek znaczenie. Samochodowi radykałowie wypowiedzieli wojnę zwolenniczkom i zwolennikom zrównoważonej polityki transportowej w Warszawie - jest to wojna, którą dla dobra tego miasta musimy wygrać.
Jest wiele osób, które podróżują samochodem, bo muszą - trudno zmuszać ich do przesiadki do komunikacji zbiorowej. Jest grupa osób, która nie zdaje sobie sprawy z potencjalnych korzyści z rozwoju transportu zbiorowego - warto dać im czas, by przekonały się na własnej skórze, że nie zawsze warto poruszać się samochodem. Są także przypadki osób, których jakość świadczonych usług zniechęciła do autobusów czy tramwajów. To wielkie wyzwanie - zarówno dla miasta, jak i dla nas, użytkowniczek i użytkowników. Musimy skończyć z przekonaniem, że publiczne (państwowe/komunalne) jest niczyje. Wręcz przeciwnie - usługi publiczne mają służyć, jak sama nazwa wskazuje, nam wszystkim. Rozwiązaniem problemów nie jest zatem ucieczka do samochodu, lecz stały nacisk - na władze miasta, by poprawiały jakość świadczonych usług, na kierowców, by pomagali chociażby osobom niepełnosprawnym czy rodzicom z wózkami, w końcu na współpasażerki i współpasażerów, by komfort podróży ulegał systematycznej poprawie. W przeciwnym razie wszyscy, solidarnie, utkniemy w jednym, wielkim korku, i nie pomoże tu nawet najbardziej komfortowy samochód...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz