Rzadko kiedy wpadam w mentorski nastrój - nie za bardzo lubię tworzyć mylne wrażenie, że traktuję ludzi z góry czy też wywyższam się z powodu własnej wiedzy. Kiedy jednak słyszę polityczne zapewnienia, że oto tak naprawdę nic się nie stało, że miłość Ameryki do Polski i Polski do Ameryki trwa w najlepsze, że wieczna, jedyna i nierozerwana - chce mi się wyć z wściekłości. Nie z powodu zmiany planów Waszyngtonu - tu akurat bardzo się z tego zwrotu cieszę - ale z postawy nami rządzących. Zamiast przyznać, że pomysł na tarczę był głupi i bez sensu, zamiast zaproponować zmiany w polityce zagranicznej, skupiające się na promowaniu międzynarodowej, wielobiegunowej współpracy, zamiast w końcu przyznać, że nie Iranu, ale Rosji się baliśmy - ekipa Donalda Tuska każe nam opłakiwać fiasko własnej, militarystycznej postawy, która miała nam przynieść niebotyczne, finansowe zyski, a kończy się kompromitacją - tak jak każda, pozbawiona refleksji służalczość.
Nie chodzi mi o to, że zadajemy się ze złymi, zmilitaryzowanymi Stanami Zjednoczonymi. W USA, jak wszędzie, bywają polityczki i politycy głupi i mądrzy. Obecna ekipa Baracka Obamy, która zaczyna nadrabiać wieloletnie zaległości Ameryki w dziedzinie służby zdrowia (powszechne ubezpieczenia), przeciwdziałania zmianom klimatycznym (rozbudowa energetyki odnawialnej i infrastruktury transportu zbiorowego) czy też polityki międzynarodowej, opartej na dialogu zamiast na ślepej sile, zdaje się należeć do tej bystrzejszej grupy. Amerykanie zdali sobie sprawę, że kraju nie stać na wyścig zbrojeń, kiedy szaleje kryzys. Dodatkowo dotychczasowe wydatki zbrojeniowe ani nie zwiększyły bezpieczeństwa USA, ani też nie pomogły w utrzymaniu zrównoważonego budżetu. Po rządach George'a W. Busha została olbrzymia dziura budżetowa, która nie ułatwia manewrowania w trudnych czasach. Ale przynajmniej nikt już nie głosi pomysłów w rodzaju prywatyzacji i tak słabej w porównaniu do europejskich standardów opieki społecznej...
Obama wie, że irańskie zagrożenie okazało się przesadzone. Dodatkowo jego ustępstwo w sprawie instalacji rakietowych, poza szansą na rozluźnienie pętli deficytu, wcale nie musi być kapitulacją w stosunku do Rosji. Jego wyborcze hasło jest jasne - to świat z mniejszą ilością broni masowej zagłady, za to z większą rolą dyplomacji i nowoczesnych instrumentów polityki międzynarodowej. Jego cel jest jasny - to podpisanie z Kremlem nowych porozumień rozbrojeniowych, które zmniejszyłyby ilość głowic nuklearnych i pomogłyby uszczelnić wyciek militarnych technologii atomowych. Cel to znacznie bardziej szczytny niż leczenie nadwiślańskich kompleksów militarnych i tworzenie złudnego przekonania, że da się prowadzić politykę inną niż dążącą do większej integracji polityki dyplomatycznej Unii Europejskiej. Skoro tego typu redukcje były możliwe w dużo bardziej napiętych czasach zimnej wojny, nie ma powodów sądzić, by dziś miałyby być niemożliwe.
Oglądanie bezsilności prawicowych polityków w obliczu fiaska ich prostej niczym konstrukcja cepa konstrukcji intelektualnej jest bezcennym doświadczeniem. Teraz będziemy cieszyć się uzbrojonymi rakietami Patriot, tak, jak wcześniej cieszyliśmy się z nadal niegotowych do boju samolotów F-16 i z offsetów, które okazały się dość mocno przereklamowane. Mam pewną osobistą satysfakcję, że po 2 latach antywojennych i "antytarczowych" demonstracji projekt trafia do kosza. Warto teraz zapytać osoby odpowiedzialne za rodzimą politykę obronną i zagraniczną o kilka kwestii. Co zyskaliśmy z powodu okupacji Afganistanu i Iraku? Co zyskaliśmy dzięki rozdźwiękowi w europejskiej polityce w stosunku do tej ostatniej amerykańskiej eskapady? I jakie mamy - jeśli w ogóle mamy - warianty alternatywne rozwoju rodzimej polityki bezpieczeństwa i pokoju?
Zieloni proponowali - i nadal proponują - odważne rozwiązania godne polityki XXI wieku, a nie leczenia narodowych kompleksów. Wojnom najłatwiej zapobiegać, niż potem leczyć ich skutki. W najbliższych latach źródłem niestabilności będą zmiany klimatyczne i konflikty o kurczące się zasoby, w tym także wody na Globalnym Południu. Umorzenie długów i wzrost pomocy międzynarodowej do 0,7% krajowego PKB nadal pozostają niezrealizowanymi obietnicami wielu krajów Północy - w tym i Polski, której zakres pomocy waha się w okolicach 0,2-0,3%. Większe bezpieczeństwo na kontynencie zapewnić może pogłębienie integracji europejskiej, w tym stworzenie ERENE - Europejskiej Agencji Energetyki Odnawialnej. Już dziś, przy obecnych zasobach technologicznych, Europa może czerpać całość swego zapotrzebowania energetycznego ze źródeł odnawialnych, zamiast uzależniać się od rosyjskiej (czy czyjejkolwiek innej) ropy, gazu czy uranu. Dodatkowym źródłem energii może być nawet Sahara, a europejskie instalacje tamże mogą przynosić godziwe dochody i stabilność Afryce Północnej. ONZ nie może być organizacją bezwładną niczym dawna Liga Narodów, a jej reforma powinna być w dzisiejszych czasach jednym z priorytetów krajów UE.
To tylko kilka z zielonych pomysłów na czasy, kiedy odchodzą w przeszłość masowe armie. Polska nie ma szans na technologiczne nadgonienie militarnych potęg - ma za to szansę na to, by stać się "zielonym tygrysem Europy", a swoją dyplomacje zacząć używać w celu zapewnienia większej równowagi w stosunkach międzynarodowych. Nie sztuka płakać, niczym Jarosław Kaczyński, że oto nie znaleźliśmy się w grupie najważniejszych gospodarek świata - G-20, dyskutującej nad nowym ładem ekonomicznym dla globu. Sztuka mieć świeże pomysły na poprawę rzeczywistości i zapewnienie globalnej sprawiedliwości i równości, a tych wśród rodzimych decydentów wyraźnie brak.
Nie chodzi mi o to, że zadajemy się ze złymi, zmilitaryzowanymi Stanami Zjednoczonymi. W USA, jak wszędzie, bywają polityczki i politycy głupi i mądrzy. Obecna ekipa Baracka Obamy, która zaczyna nadrabiać wieloletnie zaległości Ameryki w dziedzinie służby zdrowia (powszechne ubezpieczenia), przeciwdziałania zmianom klimatycznym (rozbudowa energetyki odnawialnej i infrastruktury transportu zbiorowego) czy też polityki międzynarodowej, opartej na dialogu zamiast na ślepej sile, zdaje się należeć do tej bystrzejszej grupy. Amerykanie zdali sobie sprawę, że kraju nie stać na wyścig zbrojeń, kiedy szaleje kryzys. Dodatkowo dotychczasowe wydatki zbrojeniowe ani nie zwiększyły bezpieczeństwa USA, ani też nie pomogły w utrzymaniu zrównoważonego budżetu. Po rządach George'a W. Busha została olbrzymia dziura budżetowa, która nie ułatwia manewrowania w trudnych czasach. Ale przynajmniej nikt już nie głosi pomysłów w rodzaju prywatyzacji i tak słabej w porównaniu do europejskich standardów opieki społecznej...
Obama wie, że irańskie zagrożenie okazało się przesadzone. Dodatkowo jego ustępstwo w sprawie instalacji rakietowych, poza szansą na rozluźnienie pętli deficytu, wcale nie musi być kapitulacją w stosunku do Rosji. Jego wyborcze hasło jest jasne - to świat z mniejszą ilością broni masowej zagłady, za to z większą rolą dyplomacji i nowoczesnych instrumentów polityki międzynarodowej. Jego cel jest jasny - to podpisanie z Kremlem nowych porozumień rozbrojeniowych, które zmniejszyłyby ilość głowic nuklearnych i pomogłyby uszczelnić wyciek militarnych technologii atomowych. Cel to znacznie bardziej szczytny niż leczenie nadwiślańskich kompleksów militarnych i tworzenie złudnego przekonania, że da się prowadzić politykę inną niż dążącą do większej integracji polityki dyplomatycznej Unii Europejskiej. Skoro tego typu redukcje były możliwe w dużo bardziej napiętych czasach zimnej wojny, nie ma powodów sądzić, by dziś miałyby być niemożliwe.
Oglądanie bezsilności prawicowych polityków w obliczu fiaska ich prostej niczym konstrukcja cepa konstrukcji intelektualnej jest bezcennym doświadczeniem. Teraz będziemy cieszyć się uzbrojonymi rakietami Patriot, tak, jak wcześniej cieszyliśmy się z nadal niegotowych do boju samolotów F-16 i z offsetów, które okazały się dość mocno przereklamowane. Mam pewną osobistą satysfakcję, że po 2 latach antywojennych i "antytarczowych" demonstracji projekt trafia do kosza. Warto teraz zapytać osoby odpowiedzialne za rodzimą politykę obronną i zagraniczną o kilka kwestii. Co zyskaliśmy z powodu okupacji Afganistanu i Iraku? Co zyskaliśmy dzięki rozdźwiękowi w europejskiej polityce w stosunku do tej ostatniej amerykańskiej eskapady? I jakie mamy - jeśli w ogóle mamy - warianty alternatywne rozwoju rodzimej polityki bezpieczeństwa i pokoju?
Zieloni proponowali - i nadal proponują - odważne rozwiązania godne polityki XXI wieku, a nie leczenia narodowych kompleksów. Wojnom najłatwiej zapobiegać, niż potem leczyć ich skutki. W najbliższych latach źródłem niestabilności będą zmiany klimatyczne i konflikty o kurczące się zasoby, w tym także wody na Globalnym Południu. Umorzenie długów i wzrost pomocy międzynarodowej do 0,7% krajowego PKB nadal pozostają niezrealizowanymi obietnicami wielu krajów Północy - w tym i Polski, której zakres pomocy waha się w okolicach 0,2-0,3%. Większe bezpieczeństwo na kontynencie zapewnić może pogłębienie integracji europejskiej, w tym stworzenie ERENE - Europejskiej Agencji Energetyki Odnawialnej. Już dziś, przy obecnych zasobach technologicznych, Europa może czerpać całość swego zapotrzebowania energetycznego ze źródeł odnawialnych, zamiast uzależniać się od rosyjskiej (czy czyjejkolwiek innej) ropy, gazu czy uranu. Dodatkowym źródłem energii może być nawet Sahara, a europejskie instalacje tamże mogą przynosić godziwe dochody i stabilność Afryce Północnej. ONZ nie może być organizacją bezwładną niczym dawna Liga Narodów, a jej reforma powinna być w dzisiejszych czasach jednym z priorytetów krajów UE.
To tylko kilka z zielonych pomysłów na czasy, kiedy odchodzą w przeszłość masowe armie. Polska nie ma szans na technologiczne nadgonienie militarnych potęg - ma za to szansę na to, by stać się "zielonym tygrysem Europy", a swoją dyplomacje zacząć używać w celu zapewnienia większej równowagi w stosunkach międzynarodowych. Nie sztuka płakać, niczym Jarosław Kaczyński, że oto nie znaleźliśmy się w grupie najważniejszych gospodarek świata - G-20, dyskutującej nad nowym ładem ekonomicznym dla globu. Sztuka mieć świeże pomysły na poprawę rzeczywistości i zapewnienie globalnej sprawiedliwości i równości, a tych wśród rodzimych decydentów wyraźnie brak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz