Trochę czasu zajęło mi czytanie przewodnika narkotykowego "Krytyki Politycznej". Nie dlatego, by był zły - wręcz przeciwnie, jest on doskonałym kompendium wiedzy na temat tego, czym są narkotyki i jak do nich podchodzimy. Po prostu ostatnimi czasy dość sporo mam na głowie i na tego typu lekturę przychodzi pora w wagonie metra, autobusie albo podczas jazdy kolejką podmiejską. Siłą rzeczy oznacza to dość szatkowany obraz publikacji w mapie mentalnej mózgu, postaram się jednak w miarę uporządkować wrażenia z lektury i mam nadzieję, że jakoś mi się uda.
O historii narkotyków całkiem sporo napisał Wojciech Orliński, dziennikarz "Gazety Wyborczej". Przez wiele lat w zachodniej kulturze były one tolerowane, a problemy z nimi związane traktowane były jako fenomen medyczny, nie zaś kryminalny. Najróżniejsze formy narkotyzowania się, wbrew konserwatywnej tezie o zgubnym wpływie "hippisowskiej rewolucji", były rozpowszechnione w wielu grupach społecznych. W okresie wojennym w czasie polskich wesel - o czym podczas wrześniowego spotkania w REDakcji na Chmielnej wspomniał Adam Ostolski - bardzo popularne było zaciąganie się... eterem. Po dziś dzień w wielu kulturach używanie substancji, uznanych przez nas za nielegalne, nie stanowi źródła jakichkolwiek kontrowersji - dość wspomnieć haszysz w Iranie czy liście koki w Boliwii.
Każda kultura aprobuje jakieś środki, które uznawane są za narkotyki. W Polsce - jak również szerzej w krajach Zachodu - nie ma problemu z kupnem alkoholu czy papierosów. Wynika to li tylko z uwarunkowań kulturowych, wszak nikotyna uznawana jest przez środowiska medyczne za substancję silniej uzależniającą od tych, zawartych w marihuanie. Zepchnięte do podziemia środki dodatkowo zdemonizowano, co po dziś dzień skrajnie utrudnia prowadzenie racjonalnej polityki pod ich względem. Nad Wisłą zdecydowano się na prowadzenie skrajnie restrykcyjnej polityki, która penalizuje nawet posiadanie niewielkiej ilości środka na własny użytek. W efekcie policyjne statystyki roją się od "sukcesów" w postaci zatrzymań młodych ludzi, którzy zaciągali się skrętami. Założenie, że w wyniku takiego postawienia sprawy osoby biorące będą sypać dilerów, przesłoniło troskę o drugiego człowieka dość wyraźnie.
Problem z narkotykami jest dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, nie każda osoba biorąca musi się od nich uzależnić, tak jak nie uzależniają się od alkoholu wszystkie osoby go pijące. Po drugie, uzależnienie sprawia realny ból osobie, która znajduje się w takim stanie. W celu jego uśmierzenia jest gotowa do dokonania czynów niebezpiecznych dla siebie i swojego otoczenia. Niesie to za sobą realne koszty społeczne i ekonomiczne. Tymczasem polska polityka narkotykowa służy głównie poprawieniu dobrego samopoczucia politykom, chcącym występować jako osoby twardo walczące z "przestępczością". O efektach najlepiej można się przekonać z rozmów Jaśka Smoleńskiego z uzależnionymi. To prawdziwe, ludzkie tragedie, których nie da się zbyć prostą konstatacją pt. "sami tego chcieli". Tym bardziej, że problem narkotykowy nie dotyczy jedynie osób ze społecznego marginesu. Presja w pracy, wyścig szczurów, niezdrowa konkurencja i konieczność odreagowania stresów sprawiają, że biorą dziś osoby "ze świecznika" - zamożne i dobrze wykształcone. Im jednak nie grozi fizyczna przemoc ze strony policjantów, stojąca w sprzeczności z prawami człowieka - po szczegóły odsyłam do książki.
Jak może zatem wyglądać inna polityka narkotykowa? Przede wszystkim bardziej "ludzko", co symbolizuje promowana w readerze polityka harm reduction (redukcji szkód). Opiera się ona na założeniu, że wszelkie hasła dotyczące świata wolnego od narkotyków (pojawiające się nawet w publikacjach ONZ) są nie tylko naiwną, ale i niebezpieczną utopią. Cała sztuka polega na tym, by uznać współistnienie człowieka i narkotyków i zmniejszać ewentualne negatywne skutki ich zażywania. Oznacza to położenie szczególnego nacisku na profilaktykę, oparta na nowoczesnej wiedzy medycznej (a więc bez grożenia młodym ludziom, że od marihuany bez domieszek innych narkotyków wiedzie prosta droga do heroiny) i depenalizację posiadania niewielkiej ilości używek na własny użytek, co pozwoliłoby na większą państwową kontrolę nad tym rynkiem. Osoby uzależnionie, zamiast trafiać do więzień powinny mieć jak najszerszy dostęp do zróżnicowanych form leczenia - nie każda metoda terapetyczna jest odpowiednia dla każdej i każdego. Dostęp do substancji zastępczych (takich jak metadon, działający na heroinistę tak, jak plaster nikotynowy na osobę uzależnioną od palenia tytoniu) czy do wymiany strzykawek również powinien być zapewniony. Nie oznacza to pochwalania uzależnienia, ale pozwala na wyjście osób nim dotkniętym z półświatka, powrót do normalności i uniknięcie kolejnych przykrości, takich jak np. zarażenie się wirusem HIV.
Lektura zdecydowanie warta jest polecenia. Krytyce Politycznej udało się dzięki jej wydaniu zrobić niezwykle ważną rzecz - dzięki cyklowi debat w publicznej debacie temat powrócił, i to na zupełnie innych warunkach niż do tej pory. Tym razem głos mają osoby cierpiące i zwolenniczki/zwolennicy zmian humanizujących obecne prawo. I bardzo dobrze, bowiem dziś dochodzi dzięki niemu do takich absurdów, jak ten, że w celu korzystania z terapii metadonowej pewien Gdańszczanin musi odbywać męczące podróże kolejowe do... Krakowa. Szkoda, że Donald Tusk, premier z Pomorza, który ponoć w młodości nie był wrogiem używek (ba, sam przyznał się do korzystania z nich) teraz woli odgrywać rolę szeryfa, nadal cieszącego się opinią liberała...
O historii narkotyków całkiem sporo napisał Wojciech Orliński, dziennikarz "Gazety Wyborczej". Przez wiele lat w zachodniej kulturze były one tolerowane, a problemy z nimi związane traktowane były jako fenomen medyczny, nie zaś kryminalny. Najróżniejsze formy narkotyzowania się, wbrew konserwatywnej tezie o zgubnym wpływie "hippisowskiej rewolucji", były rozpowszechnione w wielu grupach społecznych. W okresie wojennym w czasie polskich wesel - o czym podczas wrześniowego spotkania w REDakcji na Chmielnej wspomniał Adam Ostolski - bardzo popularne było zaciąganie się... eterem. Po dziś dzień w wielu kulturach używanie substancji, uznanych przez nas za nielegalne, nie stanowi źródła jakichkolwiek kontrowersji - dość wspomnieć haszysz w Iranie czy liście koki w Boliwii.
Każda kultura aprobuje jakieś środki, które uznawane są za narkotyki. W Polsce - jak również szerzej w krajach Zachodu - nie ma problemu z kupnem alkoholu czy papierosów. Wynika to li tylko z uwarunkowań kulturowych, wszak nikotyna uznawana jest przez środowiska medyczne za substancję silniej uzależniającą od tych, zawartych w marihuanie. Zepchnięte do podziemia środki dodatkowo zdemonizowano, co po dziś dzień skrajnie utrudnia prowadzenie racjonalnej polityki pod ich względem. Nad Wisłą zdecydowano się na prowadzenie skrajnie restrykcyjnej polityki, która penalizuje nawet posiadanie niewielkiej ilości środka na własny użytek. W efekcie policyjne statystyki roją się od "sukcesów" w postaci zatrzymań młodych ludzi, którzy zaciągali się skrętami. Założenie, że w wyniku takiego postawienia sprawy osoby biorące będą sypać dilerów, przesłoniło troskę o drugiego człowieka dość wyraźnie.
Problem z narkotykami jest dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, nie każda osoba biorąca musi się od nich uzależnić, tak jak nie uzależniają się od alkoholu wszystkie osoby go pijące. Po drugie, uzależnienie sprawia realny ból osobie, która znajduje się w takim stanie. W celu jego uśmierzenia jest gotowa do dokonania czynów niebezpiecznych dla siebie i swojego otoczenia. Niesie to za sobą realne koszty społeczne i ekonomiczne. Tymczasem polska polityka narkotykowa służy głównie poprawieniu dobrego samopoczucia politykom, chcącym występować jako osoby twardo walczące z "przestępczością". O efektach najlepiej można się przekonać z rozmów Jaśka Smoleńskiego z uzależnionymi. To prawdziwe, ludzkie tragedie, których nie da się zbyć prostą konstatacją pt. "sami tego chcieli". Tym bardziej, że problem narkotykowy nie dotyczy jedynie osób ze społecznego marginesu. Presja w pracy, wyścig szczurów, niezdrowa konkurencja i konieczność odreagowania stresów sprawiają, że biorą dziś osoby "ze świecznika" - zamożne i dobrze wykształcone. Im jednak nie grozi fizyczna przemoc ze strony policjantów, stojąca w sprzeczności z prawami człowieka - po szczegóły odsyłam do książki.
Jak może zatem wyglądać inna polityka narkotykowa? Przede wszystkim bardziej "ludzko", co symbolizuje promowana w readerze polityka harm reduction (redukcji szkód). Opiera się ona na założeniu, że wszelkie hasła dotyczące świata wolnego od narkotyków (pojawiające się nawet w publikacjach ONZ) są nie tylko naiwną, ale i niebezpieczną utopią. Cała sztuka polega na tym, by uznać współistnienie człowieka i narkotyków i zmniejszać ewentualne negatywne skutki ich zażywania. Oznacza to położenie szczególnego nacisku na profilaktykę, oparta na nowoczesnej wiedzy medycznej (a więc bez grożenia młodym ludziom, że od marihuany bez domieszek innych narkotyków wiedzie prosta droga do heroiny) i depenalizację posiadania niewielkiej ilości używek na własny użytek, co pozwoliłoby na większą państwową kontrolę nad tym rynkiem. Osoby uzależnionie, zamiast trafiać do więzień powinny mieć jak najszerszy dostęp do zróżnicowanych form leczenia - nie każda metoda terapetyczna jest odpowiednia dla każdej i każdego. Dostęp do substancji zastępczych (takich jak metadon, działający na heroinistę tak, jak plaster nikotynowy na osobę uzależnioną od palenia tytoniu) czy do wymiany strzykawek również powinien być zapewniony. Nie oznacza to pochwalania uzależnienia, ale pozwala na wyjście osób nim dotkniętym z półświatka, powrót do normalności i uniknięcie kolejnych przykrości, takich jak np. zarażenie się wirusem HIV.
Lektura zdecydowanie warta jest polecenia. Krytyce Politycznej udało się dzięki jej wydaniu zrobić niezwykle ważną rzecz - dzięki cyklowi debat w publicznej debacie temat powrócił, i to na zupełnie innych warunkach niż do tej pory. Tym razem głos mają osoby cierpiące i zwolenniczki/zwolennicy zmian humanizujących obecne prawo. I bardzo dobrze, bowiem dziś dochodzi dzięki niemu do takich absurdów, jak ten, że w celu korzystania z terapii metadonowej pewien Gdańszczanin musi odbywać męczące podróże kolejowe do... Krakowa. Szkoda, że Donald Tusk, premier z Pomorza, który ponoć w młodości nie był wrogiem używek (ba, sam przyznał się do korzystania z nich) teraz woli odgrywać rolę szeryfa, nadal cieszącego się opinią liberała...
3 komentarze:
A jednak są w tym kraju mądrzy ludzie. Szkoda tylko, że do władzy dopuszcza się zaściankowych idiotów, bądź hipokrytów (Jak chociażby Tusk). Pozdrawiam. :)
Nie jest łatwo, nie da się ukryć, ale staramy się jak możemy, żeby któregoś dnia było inaczej - mam nadzieję, że się uda.
Pozdrawiam ciepło
Beniex, jak patrzę na ogół naszego społeczeństwa, to naprawdę przestaje wierzyć, że coś się tu może zmienić. Grunt, żeby nasza postawa dążyła do zmian.
Prześlij komentarz