Chyba nie trzeba mówić, że to, co zrobił w Zielonej Górze Peja, nie jest niczym godnym pochwały. Kiedy jednak usiłuje się cały ten problem odwrócić do góry nogami i o tego typu zachowania oskarżyć cały gatunek muzyczny i kulturę młodzieżową, jakoś mnie to nie przekonuje, bywa to bowiem nieuczciwe w stosunku do tych wszystkich, którzy z nią się utożsamiają i które/którzy wcale nie muszą robić rzeczy niezgodnych z prawem. Niestety, poszukując prostych rozwiązań, zdecydowanie zbyt często decydujemy się na wchodzenie w intelektualną mieliznę i zapominamy o złożoności sytuacji, z którą mamy do czynienia. W kraju, w którym biedni są biedni zawsze tylko i wyłącznie z własnej winy, zaś energooszczędne żarówki i buspasy stanowią zagrożenie dla ludzkiej wolności czarno-białe widzenie rzeczywistości jest niestety na porządku dziennym.
Żeby zrozumieć jakiekolwiek zjawisko, należałoby pochylić się nad jego początkiem. Kultura hiphopowa wywodzi się z biednych, czarnoskórych dzielnic wielkich amerykańskich miast, będąc odpowiedzią na ekonomiczne i kulturowe wykluczenie. To żywa mieszanka dawnych muzycznych tradycji i nowych brzmień, dostosowanych do nowych trendów i miejskiego życia. Kultura urban, obejmująca m.in. rap i street art długo była zjawiskiem niszowym - aż do czasu, gdy komercyjny główny nurt uznał, że można na tym zarobić. Tak więc od jakichś 10-15 lat stopniowo, ale konsekwentnie obserwować zaczęto niejako dwutorowy rozwój tej gałęzi ekspresji - część artystek i artystów pozostało w swej niszy, podczas gdy inni osiągnęli spory, materialny sukces. Nie mi oceniać, czy ta druga grupa gra dobrą muzykę - to kwestia wysoce subiektywna, mi czasem nawet się tego przyjemnie słucha.
Polski kontekst, jeśli chcemy chociaż spróbować zrozumieć rodzimych hip hopowców, jest odrobinkę inny. U nas, w wyniku transformacji, pojawiło się zjawisko rosnących dysproporcji ekonomicznych, pauperyzacji i zwykłej, ludzkiej biedy. W blokowiskach, zamieszkałych w dużej mierze przez ludność robotniczą, szok związany z pogorszeniem jakości życia wpłynął na wzrost poczucia bezradności, a także na pogorszenie stanu zdrowia i rozwój patologicznych relacji międzyludzkich. Rzecz jasna tym, którym się w wyniku ekonomicznych przekształceń udało, trudno było (i nadal jest) zrozumieć mentalnej różnicy między sobą a osobami zagrożonymi wykluczeniem. W obliczu konieczności wiązania końca z końcem w swoich rodzinach młodzi ludzie również musieli odnaleźć swoje miejsce w życiu. Przestępczość wzrosła, prestiż innej od licealnej nauki i zawodów wymagających wysiłku fizycznego znacząco spadł. Trudno, by w takich warunkach miała powstawać kultura radości z powodu życiowych sukcesów...
Oczywiście, nie jest tak, by prezentowany przekaz w większości tego typu piosenek miał budzić moją radość. Komercjalizacja części nurtu, wzmacnianie przez niektóre sieci radiowe, dodatkowo wzmaga zjawisko wyśpiewywania historii o łatwych kobietach i konsumpcyjnym trybie życia. Odpowiedzią na załamanie się deklaratywnie lewicowego trybu życia stała się restauracja konserwatyzmu w głowach młodych ludzi, co wiąże się niestety z dość patriarchalnym sposobem widzenia np. w kwestii seksualności i stosunków płci. Skoro jednak ani w szkole nie prezentuje się alternatywnych modeli (wręcz kultywuje się istniejące stereotypy) trudno po chłopakach, widzących wzorce sukcesu w telewizji zderzone z własnym życiem oczekiwać, że bez intelektualnej narzędziowni wynajdą sami odrębną drogę uzyskania własnej godności.
Nie każdy zresztą śpiewa o pieniądzach i seksie, wrzucanie zatem wszystkiego do jednego kotła wydaje się głęboko niesprawiedliwe. W utyskiwaniach na "dzisiejszą młodzież" pobrzmiewa mentorski ton, chcący okiełznać różnorodność i zastąpić ją homogenicznością - być może bardziej ludzką niż giertychowskie mundurki szkolne, ale jednak. Utożsamianie sztuki z patologicznymi zjawiskami krzywdzi zarówno ludzi, wyrażających się w dany sposób (a nie każdy musi zachowywać się jak Peja), jak i uniemożliwia poważne zajęcie się problemami, trapiącymi młodych ludzi. Brak miejsc do realizacji swoich pasji naprawdę ogranicza ich szanse na wyrwanie się z zaklętego kręgu biedy. Na moim osiedlu młodym ludziom, którzy chcieli wspólnie spędzać wieczory, administracja zabrała... ławkę, co by się nie spotykali wieczorami. Teraz muszą stać - albo siedzą przy wejściu jednego z bloków. Tak oto w Polsce rozwiązuje się problemy społeczne...
Mam nadzieję, że któregoś pięknego dnia to podejście się zmieni. Od lat już bowiem mamy do czynienia z przekonaniem, że co złego, to nie my (społeczeństwo). Czyli że zasadniczo nikt nie jest winny, wszystko jest cacy, tylko te wstrętne gry komputerowe/pornografia/hip hop demoralizują nam młodzież. Nie tędy droga!
Żeby zrozumieć jakiekolwiek zjawisko, należałoby pochylić się nad jego początkiem. Kultura hiphopowa wywodzi się z biednych, czarnoskórych dzielnic wielkich amerykańskich miast, będąc odpowiedzią na ekonomiczne i kulturowe wykluczenie. To żywa mieszanka dawnych muzycznych tradycji i nowych brzmień, dostosowanych do nowych trendów i miejskiego życia. Kultura urban, obejmująca m.in. rap i street art długo była zjawiskiem niszowym - aż do czasu, gdy komercyjny główny nurt uznał, że można na tym zarobić. Tak więc od jakichś 10-15 lat stopniowo, ale konsekwentnie obserwować zaczęto niejako dwutorowy rozwój tej gałęzi ekspresji - część artystek i artystów pozostało w swej niszy, podczas gdy inni osiągnęli spory, materialny sukces. Nie mi oceniać, czy ta druga grupa gra dobrą muzykę - to kwestia wysoce subiektywna, mi czasem nawet się tego przyjemnie słucha.
Polski kontekst, jeśli chcemy chociaż spróbować zrozumieć rodzimych hip hopowców, jest odrobinkę inny. U nas, w wyniku transformacji, pojawiło się zjawisko rosnących dysproporcji ekonomicznych, pauperyzacji i zwykłej, ludzkiej biedy. W blokowiskach, zamieszkałych w dużej mierze przez ludność robotniczą, szok związany z pogorszeniem jakości życia wpłynął na wzrost poczucia bezradności, a także na pogorszenie stanu zdrowia i rozwój patologicznych relacji międzyludzkich. Rzecz jasna tym, którym się w wyniku ekonomicznych przekształceń udało, trudno było (i nadal jest) zrozumieć mentalnej różnicy między sobą a osobami zagrożonymi wykluczeniem. W obliczu konieczności wiązania końca z końcem w swoich rodzinach młodzi ludzie również musieli odnaleźć swoje miejsce w życiu. Przestępczość wzrosła, prestiż innej od licealnej nauki i zawodów wymagających wysiłku fizycznego znacząco spadł. Trudno, by w takich warunkach miała powstawać kultura radości z powodu życiowych sukcesów...
Oczywiście, nie jest tak, by prezentowany przekaz w większości tego typu piosenek miał budzić moją radość. Komercjalizacja części nurtu, wzmacnianie przez niektóre sieci radiowe, dodatkowo wzmaga zjawisko wyśpiewywania historii o łatwych kobietach i konsumpcyjnym trybie życia. Odpowiedzią na załamanie się deklaratywnie lewicowego trybu życia stała się restauracja konserwatyzmu w głowach młodych ludzi, co wiąże się niestety z dość patriarchalnym sposobem widzenia np. w kwestii seksualności i stosunków płci. Skoro jednak ani w szkole nie prezentuje się alternatywnych modeli (wręcz kultywuje się istniejące stereotypy) trudno po chłopakach, widzących wzorce sukcesu w telewizji zderzone z własnym życiem oczekiwać, że bez intelektualnej narzędziowni wynajdą sami odrębną drogę uzyskania własnej godności.
Nie każdy zresztą śpiewa o pieniądzach i seksie, wrzucanie zatem wszystkiego do jednego kotła wydaje się głęboko niesprawiedliwe. W utyskiwaniach na "dzisiejszą młodzież" pobrzmiewa mentorski ton, chcący okiełznać różnorodność i zastąpić ją homogenicznością - być może bardziej ludzką niż giertychowskie mundurki szkolne, ale jednak. Utożsamianie sztuki z patologicznymi zjawiskami krzywdzi zarówno ludzi, wyrażających się w dany sposób (a nie każdy musi zachowywać się jak Peja), jak i uniemożliwia poważne zajęcie się problemami, trapiącymi młodych ludzi. Brak miejsc do realizacji swoich pasji naprawdę ogranicza ich szanse na wyrwanie się z zaklętego kręgu biedy. Na moim osiedlu młodym ludziom, którzy chcieli wspólnie spędzać wieczory, administracja zabrała... ławkę, co by się nie spotykali wieczorami. Teraz muszą stać - albo siedzą przy wejściu jednego z bloków. Tak oto w Polsce rozwiązuje się problemy społeczne...
Mam nadzieję, że któregoś pięknego dnia to podejście się zmieni. Od lat już bowiem mamy do czynienia z przekonaniem, że co złego, to nie my (społeczeństwo). Czyli że zasadniczo nikt nie jest winny, wszystko jest cacy, tylko te wstrętne gry komputerowe/pornografia/hip hop demoralizują nam młodzież. Nie tędy droga!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz