Zawsze odczuwam dysonans pomiędzy lekturą feministycznych publikacji a szarą, polską rzeczywistością. Ot, chociażby i teraz, kiedy zobaczyłem komentarz na stronie Zielonych pod naszym poparciem w sprawie ustawy parytetowej. Rzecz jasna temu rozwiązaniu sprzeciwia się mężczyzna, który argumentuje, że oto to, ile kobiet ma startować na listach poszczególnych partii ma zależeć li tylko od tego, ile jest chętnych. Nie spostrzega różnicy między wyborami, kiedy to niedostateczna ilość jednej z płci wpływa na dobór i hierarchię tematów, którymi następnie zajmują się ciała ustawodawcze, a studiami, nie widzi też kulturowej zależności, kiedy to wpajane od dziecka, rzekomo "naturalne" różnice (mama gotuje obiad, tata pracuje, kobieta jest nauczycielką, mężczyzna - naukowcem etc.) wpływają na to, dlaczego jedne kierunki studiów są bardziej sfeminizowane, inne zaś - zdominowane przez mężczyzn. A przecież tego typu komentarz to raptem czubek góry lodowej, jeśli chodzi o blokujące drogę zmiany społecznej stereotypy. Stereotypy, które nawet na poziomie innych krajów Europy okazują się zupełnie anachroniczne.
Kiedy więc słyszę utyskiwania na niedawno miniony Kongres Kobiet, czuję się lekko skonfundowany. Oczywiście, trudno, by miał on zadowolić każdą i każdego. Jasne, że kwestia tego, kto go finansował, a kto nie (sporo funduszy wyłożył PKPP Lewiatan) jest kwestią delikatną, przez co tym większa jest odpowiedzialność organizatorek za to, by nie być posądzonymi o uleganie wpływom sponsorów. Uspokajam się jednak, kiedy czytam zarówno postulaty Kongresu, jak i przygotowaną z jego okazji, obszerną publikację. Publikację, która w znakomity sposób opisuje historię "transformacyjnego dwudziestolecia", a także prezentuje rekomendacje na przyszłość. Te 350 stron lektury znakomicie pokazuje, że formalna równość nadal nie do końca idzie w parze z życiową praktyką, przez co słusznym wydaje się stwierdzenie Izy Desperak na temat tego, że kobiety "są jedyną mniejszością będącą arytmetyczną większością". Brak uwzględniania różnic kulturowych i fizycznych płci (tych pierwszych np. w edukacji, tych drugich np. w opiece zdrowotnej) skutkuje nie tylko utrwalaniem krzywdzących uprzedzeń, ale też słabością działań instytucji publicznych.
Spójrzmy na pewne twarde dane, zaprezentowane w raporcie. W 2008 roku stopa bezrobocia w naszym kraju wynosiła 6,6% dla mężczyzn i 7,7% dla kobiet, zaś wskaźniki zatrudnienia (procentowy udział osób mających pracę wśród ogółu osób w wieku 15 i więcej lat wedle danych GUS) - odpowiednio 58,4% i 42,6%. 17% kobiet przy rozmowach kwalifikacyjnych pyta się o plany małżeńskie, zaś 12,3% - o prokreacyjne, podczas gdy ich koledzy słyszą te pytania odpowiednio przy 3,8 i 0% rozmów o pracę - trudno uznać, by odpowiedzi nie miały wpływu na decyzję o zatrudnieniu. Przeciętne wynagrodzenie kobiety wynosiło w 2006 roku 82,2% wynagrodzenia mężczyzny za tę samą pracę, przy czym kobieta mająca wyższe wykształcenie zarabiała jedynie 68,8% tego, co mężczyzna o analogicznym poziomie edukacji. Jak widać, nawet harówka na studiach nie gwarantuje równego traktowania. Kobiety, które decydują się na założenie własnej firmy, deklarują inne problemy z jej funkcjonowaniem (wysoka konkurencja, niejasne przepisy prawne) niż mężczyźni, nie ma jednak jakichkolwiek programów rozwoju przedsiębiorczości, które byłyby skierowane specjalnie dla kobiet, biorąc pod uwagę ich specyficzne potrzeby, branże, w których częściej niż w innych rozpoczynają działalność, a także kontekst kulturowy.
Kontekst kulturowy jest niezmiernie istotny, kiedy dane z tekstu Ewy Lisowskiej skonfrontujemy z tymi z materiału Anny Titkow i Danuty Duch-Krzystoszek nt. niejednoznacznego statusu pracy domowej kobiet. Mimo upływu lat nadal aż 42% mężczyzn w wieku 18-65 i 35% zamężnych kobiet uważa, że „kiedy sytuacja na rynku pracy jest trudna, mężczyźni powinni mieć pierwszeństwo w uzyskaniu pracy przed kobietami”. W Szwecji ten pogląd podziela 5% ankietowanych. Jednocześnie obserwować można istotny dysonans między deklaracjami o rozwijaniu wśród młodych ludzi partnerskiego modelu rodziny a praktyką, związaną z prowadzeniem gospodarstwa domowego. W III RP nadal praktyka bliższa jest modelowi a la PRL, kiedy to na głowie kobiety, poza pracą zarobkową, znajduje się także nieodpłatna, brudna i niedoceniana praca domowa. W sytuacji załamania się w wyniku transformacji sieci placówek opiekuńczych szanse na godzenie życia prywatnego i zawodowego bez konieczności rezygnacji z tego ostatniego nie są zbyt duże. W wyniku kulturowej akceptacji wypadanie kobiet z rynku pracy i ich rosnące uzależnienie od małżonków (np. jeśli chodzi o zabezpieczenie emerytalne) staje się poważnym problemem.
Dawne przekonanie, że kobiety zajmują się zawodami wymagającymi mniejszego wykształcenia przekłada się na fatalne traktowanie zawodów sfeminizowanych, które jednak obecnie wymagają wręcz wyższych kwalifikacji. Przekonanie, że zarobki kobiet mają być jedynie dodatkiem do głównej, męskiej pensji utrzymuje na niskim poziomie publiczne wydatki na oświatę i opiekę zdrowotną. Nauczycielki czy pielęgniarki raczej na nadmiar bogactwa nie narzekają. W tym samym czasie aż 55% studentów w Polsce to kobiety, a powoli, ale skutecznie rośnie ich udział także wśród osób na studiach doktoranckich i mających tytuły naukowe. Nadal jednak im wyższy szczebel kariery, tym kobiet jest mniej - zarówno jeśli chodzi o szkolnictwo wyższe, jak i o spółki kapitałowe. Nadal mało jest zachęt dla dziewcząt, by przełamały one stereotypowe przekonania (np. że nadają się do zajęć humanistycznych, podczas gdy matematyka zarezerwowana jest dla chłopców, wbrew wynikom międzynarodowych badań PISA, gdzie obie płcie uzyskują podobne wyniki) i chciały iść na studia ścisłe lub techniczne.
Nie ułatwia tego model i programy nauczania poszczególnych przedmiotów. Na lekcjach historii brak informacji o dawnych modelach rodziny czy też o stosunkach między płciami w poszczególnych wiekach. O sławnych kobietach czy o istotnych ruchach społecznych z ich udziałem (np. robotniczych czy emancypacyjnych) nie ma prawie nic, podobnie jak i feminizmie jako o ideologii, co powinno być elementem wiedzy o społeczeństwie. Już w elementarzach uderza stereotypowość - brak w nich np. rodzin niepełnych czy dzieci o innym kolorze skóry. Sterylność i homogeniczność nie ułatwia w późniejszych latach nauczania poszanowania dla różnorodności. Lekcje religii i słaba jakość edukacji seksualnej (latami ukrywanej pod hasłem "wychowania do życia w rodzinie") dodatkowo tworzą przestrzeń do szerzenia się zachowawczych modeli socjalizacyjnych.
Na koniec zaś o zdrowiu. Na temat aborcji pisano już wiele - Wanda Nowicka pokazuje tabelaryczne dane, z których widać wyraźnie, że niemożliwością jest, by spadek ilości zabiegów na skutek zaostrzenia ustawy aborcyjnej mógł obyć się bez zejścia tego procederu do płatnego podziemia. Nadal słaby jest dostęp do nowoczesnych metod antykoncepcyjnych (bariera w większości wypadków jest prosta - finansowa), trudno jest dostać się na zabiegi profilaktyczne, takie jak mammografia czy cytologia, niedostatecznie dużo uwagi poświęca się problemom związanym z osteoporozą, a czarę goryczy przelewa fakt, że obdukcja, jeśli nie jest przeprowadzana na wniosek prokuratora, lecz osoby poszkodowanej, jest zabiegiem płatnym. Dodajmy do tego całkiem sporą ilość naturalnych poronień i nadal wyższe niż unijna średnia wskaźniki śmierci noworodków, a prawdziwa twarz rzekomej "polityki prorodzinnej" wyjdzie na wierzch.
Jak widać, zadań do zrobienia jest sporo. Specyficzne działania na rzecz poprawy jakości życia kobiet nie są skierowane przeciw mężczyznom. Rozpoznanie i umiejętne radzenie sobie z różnorodnością służy nam wszystkim, pozwalając na samorealizację także dla mężczyzn, którzy wcale nie czują się dobrze w duszącym gorsecie rzekomo "naturalnych" podziałów. Właśnie dlatego po lekturze publikacji Feminoteki po raz kolejny z radością stwierdziłem, że feminizm jest jednym z najbardziej uniwersalnych i zarazem empatycznych przekonań o świecie. Świecie, w którym każda i każdy z nas ma prawo do samorealizacji.
Kiedy więc słyszę utyskiwania na niedawno miniony Kongres Kobiet, czuję się lekko skonfundowany. Oczywiście, trudno, by miał on zadowolić każdą i każdego. Jasne, że kwestia tego, kto go finansował, a kto nie (sporo funduszy wyłożył PKPP Lewiatan) jest kwestią delikatną, przez co tym większa jest odpowiedzialność organizatorek za to, by nie być posądzonymi o uleganie wpływom sponsorów. Uspokajam się jednak, kiedy czytam zarówno postulaty Kongresu, jak i przygotowaną z jego okazji, obszerną publikację. Publikację, która w znakomity sposób opisuje historię "transformacyjnego dwudziestolecia", a także prezentuje rekomendacje na przyszłość. Te 350 stron lektury znakomicie pokazuje, że formalna równość nadal nie do końca idzie w parze z życiową praktyką, przez co słusznym wydaje się stwierdzenie Izy Desperak na temat tego, że kobiety "są jedyną mniejszością będącą arytmetyczną większością". Brak uwzględniania różnic kulturowych i fizycznych płci (tych pierwszych np. w edukacji, tych drugich np. w opiece zdrowotnej) skutkuje nie tylko utrwalaniem krzywdzących uprzedzeń, ale też słabością działań instytucji publicznych.
Spójrzmy na pewne twarde dane, zaprezentowane w raporcie. W 2008 roku stopa bezrobocia w naszym kraju wynosiła 6,6% dla mężczyzn i 7,7% dla kobiet, zaś wskaźniki zatrudnienia (procentowy udział osób mających pracę wśród ogółu osób w wieku 15 i więcej lat wedle danych GUS) - odpowiednio 58,4% i 42,6%. 17% kobiet przy rozmowach kwalifikacyjnych pyta się o plany małżeńskie, zaś 12,3% - o prokreacyjne, podczas gdy ich koledzy słyszą te pytania odpowiednio przy 3,8 i 0% rozmów o pracę - trudno uznać, by odpowiedzi nie miały wpływu na decyzję o zatrudnieniu. Przeciętne wynagrodzenie kobiety wynosiło w 2006 roku 82,2% wynagrodzenia mężczyzny za tę samą pracę, przy czym kobieta mająca wyższe wykształcenie zarabiała jedynie 68,8% tego, co mężczyzna o analogicznym poziomie edukacji. Jak widać, nawet harówka na studiach nie gwarantuje równego traktowania. Kobiety, które decydują się na założenie własnej firmy, deklarują inne problemy z jej funkcjonowaniem (wysoka konkurencja, niejasne przepisy prawne) niż mężczyźni, nie ma jednak jakichkolwiek programów rozwoju przedsiębiorczości, które byłyby skierowane specjalnie dla kobiet, biorąc pod uwagę ich specyficzne potrzeby, branże, w których częściej niż w innych rozpoczynają działalność, a także kontekst kulturowy.
Kontekst kulturowy jest niezmiernie istotny, kiedy dane z tekstu Ewy Lisowskiej skonfrontujemy z tymi z materiału Anny Titkow i Danuty Duch-Krzystoszek nt. niejednoznacznego statusu pracy domowej kobiet. Mimo upływu lat nadal aż 42% mężczyzn w wieku 18-65 i 35% zamężnych kobiet uważa, że „kiedy sytuacja na rynku pracy jest trudna, mężczyźni powinni mieć pierwszeństwo w uzyskaniu pracy przed kobietami”. W Szwecji ten pogląd podziela 5% ankietowanych. Jednocześnie obserwować można istotny dysonans między deklaracjami o rozwijaniu wśród młodych ludzi partnerskiego modelu rodziny a praktyką, związaną z prowadzeniem gospodarstwa domowego. W III RP nadal praktyka bliższa jest modelowi a la PRL, kiedy to na głowie kobiety, poza pracą zarobkową, znajduje się także nieodpłatna, brudna i niedoceniana praca domowa. W sytuacji załamania się w wyniku transformacji sieci placówek opiekuńczych szanse na godzenie życia prywatnego i zawodowego bez konieczności rezygnacji z tego ostatniego nie są zbyt duże. W wyniku kulturowej akceptacji wypadanie kobiet z rynku pracy i ich rosnące uzależnienie od małżonków (np. jeśli chodzi o zabezpieczenie emerytalne) staje się poważnym problemem.
Dawne przekonanie, że kobiety zajmują się zawodami wymagającymi mniejszego wykształcenia przekłada się na fatalne traktowanie zawodów sfeminizowanych, które jednak obecnie wymagają wręcz wyższych kwalifikacji. Przekonanie, że zarobki kobiet mają być jedynie dodatkiem do głównej, męskiej pensji utrzymuje na niskim poziomie publiczne wydatki na oświatę i opiekę zdrowotną. Nauczycielki czy pielęgniarki raczej na nadmiar bogactwa nie narzekają. W tym samym czasie aż 55% studentów w Polsce to kobiety, a powoli, ale skutecznie rośnie ich udział także wśród osób na studiach doktoranckich i mających tytuły naukowe. Nadal jednak im wyższy szczebel kariery, tym kobiet jest mniej - zarówno jeśli chodzi o szkolnictwo wyższe, jak i o spółki kapitałowe. Nadal mało jest zachęt dla dziewcząt, by przełamały one stereotypowe przekonania (np. że nadają się do zajęć humanistycznych, podczas gdy matematyka zarezerwowana jest dla chłopców, wbrew wynikom międzynarodowych badań PISA, gdzie obie płcie uzyskują podobne wyniki) i chciały iść na studia ścisłe lub techniczne.
Nie ułatwia tego model i programy nauczania poszczególnych przedmiotów. Na lekcjach historii brak informacji o dawnych modelach rodziny czy też o stosunkach między płciami w poszczególnych wiekach. O sławnych kobietach czy o istotnych ruchach społecznych z ich udziałem (np. robotniczych czy emancypacyjnych) nie ma prawie nic, podobnie jak i feminizmie jako o ideologii, co powinno być elementem wiedzy o społeczeństwie. Już w elementarzach uderza stereotypowość - brak w nich np. rodzin niepełnych czy dzieci o innym kolorze skóry. Sterylność i homogeniczność nie ułatwia w późniejszych latach nauczania poszanowania dla różnorodności. Lekcje religii i słaba jakość edukacji seksualnej (latami ukrywanej pod hasłem "wychowania do życia w rodzinie") dodatkowo tworzą przestrzeń do szerzenia się zachowawczych modeli socjalizacyjnych.
Na koniec zaś o zdrowiu. Na temat aborcji pisano już wiele - Wanda Nowicka pokazuje tabelaryczne dane, z których widać wyraźnie, że niemożliwością jest, by spadek ilości zabiegów na skutek zaostrzenia ustawy aborcyjnej mógł obyć się bez zejścia tego procederu do płatnego podziemia. Nadal słaby jest dostęp do nowoczesnych metod antykoncepcyjnych (bariera w większości wypadków jest prosta - finansowa), trudno jest dostać się na zabiegi profilaktyczne, takie jak mammografia czy cytologia, niedostatecznie dużo uwagi poświęca się problemom związanym z osteoporozą, a czarę goryczy przelewa fakt, że obdukcja, jeśli nie jest przeprowadzana na wniosek prokuratora, lecz osoby poszkodowanej, jest zabiegiem płatnym. Dodajmy do tego całkiem sporą ilość naturalnych poronień i nadal wyższe niż unijna średnia wskaźniki śmierci noworodków, a prawdziwa twarz rzekomej "polityki prorodzinnej" wyjdzie na wierzch.
Jak widać, zadań do zrobienia jest sporo. Specyficzne działania na rzecz poprawy jakości życia kobiet nie są skierowane przeciw mężczyznom. Rozpoznanie i umiejętne radzenie sobie z różnorodnością służy nam wszystkim, pozwalając na samorealizację także dla mężczyzn, którzy wcale nie czują się dobrze w duszącym gorsecie rzekomo "naturalnych" podziałów. Właśnie dlatego po lekturze publikacji Feminoteki po raz kolejny z radością stwierdziłem, że feminizm jest jednym z najbardziej uniwersalnych i zarazem empatycznych przekonań o świecie. Świecie, w którym każda i każdy z nas ma prawo do samorealizacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz