31 października 2008

Pracować i przeżyć

Model "flexicurity" wzbudza pewne kontrowersje. Europejscy Zieloni wierzą w to, że może pod pewnymi warunkami poprawić sytuację ludzi pracujących, jednak reformy rynku pracy dokonywane pod tym hasłem (szczególnie przez "trzeciodrogowe" rządy socjaldemokratyczne Niemiec i Wielkiej Brytanii) raczej wprowadzały większą niepewność niż zapewniały bezpieczeństwo. Często bowiem pod owym pojęciem ukrywano zupełną deregulację bez jednoczesnego dostatecznego wsparcia państwa. Teraz, gdy w obliczu kryzysu finansowego potrzeba zapewnienia zdrowych (a nie wirtualnych) podstaw do zrównoważonego rozwoju społecznego i gospodarczego, potrzeba dobrych warunków na rynku pracy staje się coraz bardziej nagląca. Nieco zielonych pomysłów na "flexicurity" służącego wszystkim prezentuje w swym raporcie znana już Czytelniczkom i Czytelnikom tego bloga Jean Lambert.

W dostępnej na stronach europosłanki publikacji możemy przeczytać o efektach reform Margaret Thatcher z lat 80. XX wieku. Ówczesna deregulacja zmniejszyła bezpieczeństwo zatrudnienia i złamała dotychczas silną pozycję związków zawodowych. W 1979 roku 13 milionów Brytyjek i Brytyjczyków należało do jakiegoś - dziś jest to jedynie 7.3 miliona. Wzmocnienie pozycji pracodawców poprzez zwiększenie roli słabo chronionej pracy tymczasowej doprowadziło do spadku jakości życia i wzrostu ilości chorób cywilizacyjnych. Elastyczność pozbawiona ochrony prowadzi do sytuacji, w której 400.000 osób ma mniej niż 16.000 funtów dochodu rocznie za pracę po 60 godzin dziennie, a współczynnik osób pracujących w takim wymiarze tygodniowym wzrosła z 12% w roku 2000 do 16% w 2002. W tym samym czasie, kiedy 72% osób w "UE-12" pracowało 35-40 godzin tygodniowo, ten sam współczynnik dla UK wynosił 36%. "Całodobowa ekonomia" sprawia, że 14% matek i 17% ojców kilka razy w tygodniu pracuje po 20.30 - nie trzeba chyba dodawać, jaki ma to wpływ na jakość życia rodzinnego...

Unia Europejska w swej Strategii Lizbońskiej przyjęła, że 70% osób w wieku produkcyjnym na terenie Unii Europejskiej będzie pracować w roku 2010. W tym samym czasie w Polsce wskaźnik ten oscyluje w granicach 50%. Aż dziw bierze, że za aktywizację zawodową osób po 50. roku życia w naszym kraju zabiera się na poważnie dopiero Platforma Obywatelska. Należy jednak pamiętać, że tworzone miejsca pracy muszą przestrzegać prawa pracownicze i umożliwiać zachowanie równowagi między życiem prywatnym a pracą. Pójście drogą Wielkiej Brytanii w dziedzinie liberalizacji prawa pracy nie jest raczej najlepszym, co można zrobić - i nie zapewni raczej zrównoważonego rozwoju społecznego. Tak jak w USA, tak i na Wyspach zjawisko "junk jobs", prac, które same z siebie nie zapewniają godnego życia, rośnie. Gdyby było inaczej, wskaźnik ubóstwa w UK nie wynosiłby aż 21%...

Reformy brytyjskiego rządu ułatwiły życie pracodawcom, zapominając jednocześnie o tym, że to pracownica/pracownik jest tu słabszą stroną. Możliwość zdecydowania się na "opt-out" i na pracę ponad 48h/tyg. jest dość chętnie wykorzystywany do przetrzymywania ludzi w pracy. Brak zabezpieczeń społecznych z pracy tymczasowej jestu kolejnym problemem - dlatego też Unia Europejska po latach kończy pracę nad dyrektywą, która zapewni pracownicom i pracownikom agencji pracy dostęp do tych samych świadczeń, co osobom na "sztywnych" etatach. To bardzo istotne, bowiem wbrew temu, co się mówi, bardzo często praca tymczasowa nie jest trampoliną do stałego zatrudnienia, lecz "lepem", będącym dla wielu jedyną szansą podjęcia pracy.

Zielone rozwiązania w tym zakresie, promowane przez ichną grupę w Parlamencie Europejskim, służą zagwarantowaniu praw pracownika do wysokiej jakości życia. Flexicurity ma w tej wizji służyć przede wszystkim jemu/jej do tego, by mogli nieco elastyczniej planować swój czas pracy, otrzymując godziwe wynagrodzenie bez konieczności wyrzeczenia się prawa do własnego życia po godzinach pracy. Postulaty obejmują zatem krótszy czas pracy, zapewnienie prawa do edukacji i podnoszenia kwalifikacji przez całe życie, a także wzmocnienie czynnika społecznego np. poprzez związki zawodowe, chroniące interesy osób pracujących. Jednocześnie ważne jest, by istniały dobrze rozbudowane placówki opiekuńcze, w których rodzice mogą zostawić swoje dzieci. Bez tego jakiekolwiek mówienie o "flexicurity" będzie tylko piękną śpiewką deregulatorów rynku pracy, a nie autentycznie emancypacyjną koncepcją, która wpływa na poprawę jakości życia.

30 października 2008

Energia dla Polski może być zielona!

Co powiedzielibyście o władzach, które blokowałyby inwestycję, umożliwiającą powstanie 30-40 tysięcy miejsc pracy, jednocześnie mówiąc Wam w twarz, że robią to dla Waszego dobra? Co powiedzielibyście o rządzie, który naraża Was na wzrost kosztów życia, na przykład poprzez spadek ilości plonów rodzimego ziemniaka o 70%, co niechybnie wiązałoby się ze stratami dla rolników i konsumentów? Bylibyście wściekli? Nic dziwnego. My już jesteśmy - zdajemy sobie bowiem sprawę z tego, że takie są efekty ociągania się Polski w podążaniu ścieżką zrównoważonego rozwoju. Karygodne zaniedbania w sektorach transportu i energetyki grożą nam konsekwencjami takimi, jak powyższe. Wszystko to może nas czekać, jeśli świat nie zdoła zahamować globalnego ocieplenia. Czy również uważacie, że czas już działać?

Całkiem niedawno na tym blogu relacjonowałem spostrzeżenia związane z programem światowej [r]ewolucji energetycznej Greenpeace'u. Właśnie skończyłem czytanie polskiej jego wersji, dostępnej na stronach organizacji. Jest ona krótka, ale maksymalnie treściwa, operując olbrzymią ilością przykładów i pokazując, że nie jesteśmy skazani na marnotrawstwo energii i na zmaganie się z rosnącymi cenami. To od decydentek i decydentów - tak na szczeblu krajowym, jak i lokalnym - zależy, czy nasza przyszłość malować się będzie w barwach czerwono-czarnych (atomowo-węglowych), czy też będzie dużo bardziej biało-zielona, myśląca o oszczędności energetycznej i o odnawialnych źródłach energii.

Aktualne działania rządu dążą do tego, by doprowadzić do wybudowania elektrowni nuklearnej w naszym kraju do roku 2030. Rzekomo ma to doprowadzić do naszego uniezależnienia energetycznego. Pytanie - czy w Polsce mamy złoża uranu? Chyba nie, a i te, które mamy obecnie, mogą się skończyć w ciągu 70-100 lat. Przypominam, że słońca czy wiatru z ziemi wydobywać nie trzeba, a źródła geotermalne, leżące pod powierzchnią, również mogą dołożyć swoją cegiełkę do walki ze zmianami klimatycznymi. Zmianami, których polski rząd niemal nie dostrzega, patrząc się na strategie energetyczne, w których Polska nie spełnia unijnych wymagań względem OZE i emituje coraz więcej i więcej CO2 do atmosfery.

Warto zatem przybliżyć nieco pewne fakty. Zużycie energii w Polsce może do roku 2050... zmaleć, jeśli tylko będziemy skłonni poświęcić nieco wysiłku i wesprzeć działania firm, konsumentek i konsumentów, a także wybierać dające dobry przykład władze. Olbrzymi potencjał efektywności energetycznej widać gołym okiem - polska gospodarka, by wyprodukować 1% PKB, potrzebuje ponad 2,5 raza więcej energii niż gospodarki zachodnie. Przestarzałe sieci energetyczne, niski poziom termoizolacji, niewydajne energetycznie urządzenia RTV-AGD - to tylko niektóre przykłady tego, gdzie energia się marnuje. Lokalne samorządy już teraz mogą poświęcić więcej uwagi na przykład w kwestii funduszy termoizolacyjnych. W końcu lepsza izolacja to mniejsze straty energii - i mniejsze rachunki. Sama poprawa owej efektywności sprawiłaby, że ewentualna "atomówka" byłaby zupełnie zbędną inwestycją.

Już teraz, przy aktualnych możliwościach technicznych i poziomach ekonomicznej opłacalności, OZE są w stanie zaspokoić aż 48% krajowego zapotrzebowania na energię. Zapewniają one prawdziwe bezpieczeństwo i niezależność energetyczną, a do tego mają szansę na olbrzymią redukcję przez nasz kraj emisji CO2 z obecnych 8 ton na osobę do 2,5, czyli wskaźnika, który zapewniłby utrzymanie w ryzach globalnego ocieplenia. Co więcej, taka redukcja dałaby szansę na to, by nasz kraj mógł sprzedawać swoje uprawnienia do emisji dwutlenku węgla, co dałoby nam kolejne miliony, jeśli nie miliardy euro na rozwój nowoczesnych technologii i wprowadzenie naszego kraju w energetyczną przyszłość.

Aktualna strategia energetyczna kraju nie zapewnia nawet spełnienia naszego skromnego zobowiązania do wytwarzania 15% energii ze źródeł nieodnawialnych do 2020 roku. Wygląda zatem na to, że polski rząd zamiast zdobywać pieniądze, będzie je wydawał na kary finansowe. Tymczasem według Greenpeace, same wiatraki są w stanie zaspokoić 50% naszego zapotrzebowania na elektryczność w 2050, biomasa - 19%, a fotowoltaika - kolejne 12%. Nawet w potencjalnie najbardziej problematycznym sektorze transportowym, dzięki większej penetracji rynkowej napędów hybrydowych, rozwojowi transportu zbiorowego i bardziej "zielonej" elektryczności tak emisje, jak i zapotrzebowanie energetyczne mogą dość znacząco zmaleć.

Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak zaprosić do lektury Raportu i samodzielnego wyciągania wniosków. Sceptyczki i sceptyków informuję, że przy jego przygotowaniu maczali i maczały swe palce osoby, które na energetyce zjadły sobie zęby - zarzuty o "ekooszołomstwo" zatem można wyrzucić do kosza na śmieci. Lektura ta otwiera oczy i pozwala na uświadomienie sobie, jak wiele jeszcze należy zrobić, by przyszłość energii w naszym kraju była dużo bardziej zielona niż do tej pory...

PS>> Kartki, które prezentowałem w ostatnim czasie są autorstwa Grzegorza Laszuka z Komuny Otwock i są elementem nowej strategii promocyjnej i tworzenia spójnego przekaz wizerunkowy naszej formacji. Polujcie na nie przy okazji lokalnych działań Zielonych w całej Polsce.

29 października 2008

Raport sondażowy... i powyborczy

W październiku coś w tych 11 sondażach z tego miesiąca drgnęło. Nie są to wielkie fluktuacje, ale chyba odbijają się w nich ostatnie turbulencje, związane z kryzysem finansowym i z rządowymi planami komercjalizacji placówek służby zdrowia. Platforma Obywatelska tym razem nie zyskuje, chociaż trudno ustalić, czy jest to trwały trend, czy przejściowe wahnięcie, jak w ostatnich miesiącach. Tradycyjnie już na dołowaniu partii Tuska korzysta PiS, ale tym razem - także PSL. Być może jest to przejście elektoratu PO, nastawionego bardziej socjalnie, który nadal chce wspierać obecny rząd, a który trzymają przy nim zapewnienia ludowców, że chcą publicznych szpitali?

Jedno jest pewne - lewica rozczarowuje. Widać, że nie jest nadal traktowana jako alternatywa. Nic dziwnego, skoro SLD w obliczu ustaw zdrowotnych zachowywało się dużo bardziej koniunkturalnie niż idealistycznie. Być może częste występowanie w telewizji posła Marka Balickiego poprawiło - tak czy siak słabe - wyniki SDPL, który wyprzedził tym samym PD (w jednym z sondaży - nawet 3%). Razem partie te mają 2,5%, tyle samo co miesiąc temu. To ponad 1/3 poparcia Sojuszu, nie wiadomo, ile mieć będzie projekt "Otwartej Polski", który jeszcze nie był formalnie notowany. Warto zdecydowanie odnotować 1% Zielonych w sondażu Rzeczpospolitej - to pierwszy tego typu samodzielny pomiar naszej partii od 4 lat. W badaniu tym mamy tyle samo, co SDPL i PD. Razem te trzy formacje mają 3% - tylko 1 punkt procentowy mniej niż SLD, co może całkiem nieźle wróżyć ewentualnej, przyszłej współpracy.

Coraz głośniej mówi się o tym, że powstanie alternatywy dla bipolarnego układu PO-PiS to tylko kwestia czasu. Kłótnie premierowsko-prezydenckie nużą, a tak po lewej, jak i po prawej stronie sceny trwają intensywne prace nad nowymi bytami. Na prawicy świadczy o tym powstanie koła "Polska XXI" i eurosceptycznej inicjatywy - szalupy ratunkowej "Naprzód Polsko". Politolodzy, tacy jak Kazimierz Kik twierdzą z kolei, że pojawia się miejsce na kolejną partię populistyczną. Jeśli poziom napięć społecznych będzie rósł, podobnie, jak pogłębieniu ulegać będą efekty kryzysu finansowego, może być ciekawie.

W obliczu tego typu zmian warto z kolei odnotować świetny wynik fińskich Zielonych w wyborach samorządowych, które odbyły się w ostatnią niedzielę. Tamtejsi Zieloni, którzy lokują się pomiędzy socjaldemokratami a socjalistami, jednocześnie będąc w centroprawicowym rządzie (gdzie mają m.in. ministerstwo pracy i podejmują działania na rzecz oszacowania efektów wprowadzenia minimalnego dochodu gwarantowanego), zdołali stać się czwartą siłą polityczną w skali kraju, wyprzedzając Sojusz Lewicowy. Stawianie na profesjonalny image i na kwestie społeczne i ekologiczne okazało się dobrą strategią. Zieloni nie stracili na kryzysie finansowym, co oznacza, że zostali uznani za siłę kompetentną także w dziedzinie ekonomii.

Jeszcze bardziej spektakularny sukces Zielona Liga (oficjalna nazwa) odnotowała w Helsinkach, które od niedzieli są najbardziej zazielenioną stolicą Europy. Już wynik 4 lata temu - niemal 20% - był olbrzymim sukcesem, a ten niedzielny - 23,3% wskazuje wyraźnie, że zieloni potrafią być siłą polityczną, która jest w stanie wygrywać wybory. Jedyną formacją, która uzyskała więcej głosów w mieście byli konserwatyści, którzy raczej nie powinni mieć wątpliwości, kogo wybrać na koalicjanta. Tym bardziej, że obydwie siły (co w Polsce może być niewyobrażalne) bronią zdobyczy welfare state, dostosowując go do potrzeb i wyzwań, stojących na progu XXI wieku. Wygląda na to, że Zieloni zaczynają w tym mieście powoli, ale skutecznie zastępować socjaldemokratów.

Niestety, także i tu spore sukcesy odnoszą populistyczni nacjonaliści - w tym wypadku chodzi o ugrupowanie "Prawdziwi Finowie". Mimo to na dzień dzisiejszy nie widać zagrożenia objęciem przez nich rządów. Widać za to inne świetne rezultaty Zielonych, takie jak 15,9% w położonym blisko Helsinek Espoo (2. miejsce po konserwatystach), czy też 15,7% w Tampere (tam wyprzedzili ich także socjaldemokraci). Pokazuje to olbrzymi potencjał dojrzałej, zielonej polityki, jak również i to, że coraz więcej grup społecznych odnajduje w Zielonych reprezentację swoich własnych interesów. Nie da się ukryć - tego typu krzepiące informacje dodają ducha do dalszego działania.

28 października 2008

Homo - znaczy człowiek

Weekendowy Festiwal Tęczowych Rodzin ani mnie nie rozgrzał, ani mnie nie oziębił. Sympatycznie spotkanie rodzin nie powinno nikogo specjalnie szokować, tak jak nie są newsami zebrania strażaków czy też miłośników dobrze zaplanowanych przydomowych ogródków. Ponieważ jednak tak prosto nie jest, informacja o Festiwalu wzbudziła spore zainteresowanie - ba, nawet pewien prawicowy senator chciał wysłać zawiadomienie do prokuratury o tym, jak to organizatorzy deprawują nieletnich. "Szerzeniem pornografii" miała być lektura książki o przygodach dwóch pingwinów płci męskiej, które wspólnie wysiadywały jajo i opiekowały się pisklęciem. No cóż, znam bardziej deprawujące historie, po stokroć bardziej heteronormatywne, które kończą się paleniem wiedźmy w piecu i innymi tego typu "przyjemnościami". Czy senator PiS ma zamiar reagować na tego typu perwersyjne historie?

50 tysięcy par homoseksualnych wychowuje dzieci - najczęściej ze swoich poprzednich związków. Aż do tego weekendu było szalenie trudno znaleźć odważne osoby, które pojawiłyby się w związku z tym w mediach. Owszem, teksty na ten temat się pojawiały, jednak, tak jak w jednym z wydań "Polski", okraszone były zdjęciami, przedstawiającymi gejów, lesbijki i ich dzieci... z innych krajów. Musiało minąć 19 lat od "przywrócenia demokracji", by powstały warunki do swobodnego spotkania się ze sobą ludzi wychowujących dzieci po to, by nawiązać przyjaźnie i wymienić się doświadczeniami wychowawczymi...

Dla tych, którzy sądzą, że homoseksualizm to aberracja, krótka ściągawka. Zjawisko to występuje u 1.500 gatunków zwierząt, z czego u żadnego nie znaleziono przykładów na to, by społeczność tego gatunku piętnowała tego typu zachowania. W kulturach indiańskich mężczyzna, wolący mężczyzn, otrzymuje we wspólnocie zadania, uważane tam za kobiece i cieszy się powszechnym szacunkiem. Według badań Johna Boswella, kościół katolicki i prawosławny mniej więcej do XI wieku miały w ramach swoich rytuałów błogosławieństwa par homoseksualnych, którym patronowała para świętych męczenników - Sergiusz i Bakchus. Spisane w grece teksty z owym błogosławieństwem, datowane jeszcze na XIV wiek, znaleziono w Irlandii. Homoseksualizm występuje zawsze i wszędzie, a wzorce kulturowe mają to do siebie, że podlegają przemianom. Realnie rzecz biorąc, obecny, nuklearny model rodziny ma może z 50 lat, tak więc nie istnieje coś takiego, jak "odwieczny model", który miałby podlegać kwestionowaniu. Co jedno-dwa pokolenia ów model przechodzi tak duże przemiany, że nie ma co nad tym faktem biadolić.

Jak widać, historię można dowolnie kształtować, o ile ma się nad nią kontrolę. Wymazanie tego fragmentu dziejów przez Kościół, do niedawna zaskakująco skuteczne, przypomina próby ze starożytnego Egiptu, kiedy to postanowiono pozbyć się z pamięci zbiorowej faraona Echnatona, który chciał zastąpić wielobóstwo kultem solarnym Atona. Bywa. Szkoda jednak, że aktualnie dość sceptyczne podejście Kościoła katolickiego do homoseksualistów (i uznawanie samego faktu za "występny" i "chorobę") legitymizuje agresję skrajnych formacji względem osób, które po prostu kochają. Kochają i żyją tak samo jak ci, którzy wolą płeć przeciwną.

Badania przeprowadzane w krajach, w których osoby homoseksualne opiekują się dziećmi nie wykazują, by wśród osób dorastających w tego typu domach występowało więcej aberracji niż w typowym domu heteroseksualnym. Owszem, z całą pewnością i tam zdarzają się patologie - jednak rozdymanie ich i rzucanie błotem na każdą "homorodzinę" jest absurdem. Skoro mąż bije żonę i dziecko albo pije, to czy ma to być argument za delegalizacją małżeństw heteroseksualnych? Nie odważyłbym się na postawienie tego typu wniosku, a analogiczne twierdzenia dotyczące środowiska LGBTQI są na porządku dziennym.

W tym momencie najważniejsze jest zatem uznanie. Uznanie faktu, że mamy do czynienia z czującymi ludźmi, którzy naprawdę chcą zapewnić sobie i wychowywanym osobom odrobinę rodzinnego ciepła. W tym momencie kluczem jest po prostu tolerancja - tolerancja dla różnorodności. Zdarza się przecież tak (co widać na przykładzie "kontraktów partnerskich" we Francji) wspólne gospodarstwo domowe tworzy matka samotnie wychowująca dzieci, niezamężne rodzeństwo, albo nawet niezwiązane ze sobą osoby, tak jak w mieszkaniach studenckich. Uznanie tej różnorodności pozwoli nam wszystkim wybrać dla siebie najlepszą drogę samorealizacji, bez lęku o bycie wytykanymi palcami na ulicy. Nie jest z tym łatwo nawet w dużych miastach, nie mówiąc już o mniejszych ośrodkach.

Kochajmy więc - i dajmy kochać innym. Suma szczęścia na świecie zwiększy się znacząco.

27 października 2008

Rok 1968 w muzeum

Czterdziestolecie wydarzeń, które zmieniły oblicze świata i nadały mu nieco więcej koloru można świętować na różne sposoby. Jednym z nich może być wystawa sztuki, na przykład w Zachęcie. Wystawa, skupiająca się na kulturalnej atmosferze owego czasu, robi naprawdę pozytywne wrażenie, a że dawno żadnych rekomendacji kulturalnych tu nie było, nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcić do odwiedzin i życzyć udanej zabawy.

Rok 1968 był czasem wielkich przemian w ludzkiej mentalności - ten truizm potwierdziły niedawne badania pokolenia tamtego czasu, które pokazało, że są to osoby głosujące na SPD i Zielonych, aktywnie spędzające czas, żyjące pełnią życia - włącznie z paleniem i piciem. A przecież patrząc się po osobach 60-letnich w Polsce, trudno nam do końca w tak sielankowy obrazek uwierzyć. Być może dlatego, że u nas mieliśmy kolejną "walkę o wolność", którą przerwano doprowadzeniem do emigracji paru tysięcy osób, których przewiną okazało się "żydowskie pochodzenie". Brak elementu masowości - ba, elitaryzm tych nielicznych, dla których '68 w Polsce był ważnym przełomem w ich życiach, wpłynął negatywnie na ich zachowanie po roku '89. Niechęć do komunizmu doprowadziła do kolejnej ślepej wiary - w neoliberalny kapitalizm, teorie o ściekaniu bogactwa w dół i innych tego typu cudów i dziwów, których polityczną reprezentacją miała być Unia Wolności.

W tym samym czasie na Zachodzie miliony młodych ludzi uwierzyło w możność zmieniania świata na lepsze. Mogło nawet naiwnie zachłystywać się socjalizmem, jak z poczuciem wyższości opowiadają równolatkowie i równolatki z Polski albo Czech. Mimo to to właśnie w Europie i Ameryce Łacińskiej Rok 1968 okazał się szczególnie płodny politycznie. Na Starym Kontynencie wiara w to, że tworzymy wspólnotę, która zarazem musi respektować ludzką różnorodność, dbać o środowisko, prawa kobiet, wystrzegać się wojen - doprowadziła do powstania Zielonych. Na południu globu ów pamiętny rok dał paliwo do powstania wielkich ruchów społecznych, które włączyły w swoje projekty wyżej wymienione kwestie i rozpoczęły tworzenie przestrzeni dla radykalnie demokratycznej polityki.

Cóż zatem zapamiętałem z szalonej wystawy? Pewną jej dwuznaczność - mieszanie się hedonizmu i tragicznych wydarzeń "po drugiej stronie muru". Manifesty swobodnej miłości robią wrażenie nawet i dziś, tak jak film, w którym bezpruderyjna kobieta z lizakiem nagabuje siedzących obok niej mężczyzn. Są i Rolling Stonesi, abstrakcyjne rzeźby, róża demokracji i film, w którym stosunek seksualny, kot i pokojowe otoczenie są przedstawione w sposób - nomen omen - orgiastyczny. Nie ma co tu kryć - swoje ciała zawdzięczamy tamtemu pokoleniu, które wolało uprawiać miłość zamiast wojny. Nie mając większych zahamowań, by się z tym faktem obnosić.

Robią wrażenie drzeworyty, na których postaci ludzkie są przytłoczone wyrywkami z gazet. Podobnie pozornie abstrakcyjne instalacje przestrzenne. Niestety aparat komórkowy nie radzi sobie najlepiej z oddaniem wielokolorowości świateł jednej z nich, niemniej jednak naprawdę wystawę o roku '68 odwiedzić warto. Kiedy już skończy się podróż w czasie warto zajrzeć do Włodzimierza Pawlaka - polski artysta tworzący dość trafne komentarze do otaczającej to prawdziwy skarb. Jeśli dotyczą one głównie życia codziennego u progu transformacji, to nie sposób powiedzieć złego słowa na żywe obrazy, nierzadko z przyczepionymi gadżetami, jak w tym przedstawiającym Czarną Madonnę. Mamy jeszcze do dyspozycji trochę cieszącej oko sztuki polskiej oraz wideoprojekt Guy Ben-Nera, który postanowił pobawić się w naprawdę kreatywny sposób ze swoją rodziną - a to zamieniając się w strusia, a to tworząc w domu warunki niczym z Księgi Dżungli. Atrakcji nie brakuje, zatem nie pozostaje nic innego, jak wybrać się i zobaczyć na własne oczy.

26 października 2008

Klimat w mieście

Zastanawialiście się kiedyś, co ma wspólnego życie miejskie ze zmianami klimatycznymi? A także w jaki sposób ochrona klimatu może przynieść realne korzyści dla miasta jako takiego? Niezależnie od udzielonej odpowiedzi, warto zapoznać się z krótką broszurką Instytutu na Rzecz Ekorozwoju, która, dostępna na ich stronach, jest pierwszą z cyklu pięciu publikacji poświęconym wpływowi globalnego ocieplenia na naszą rzeczywistość. W oczekiwaniu na zeszyty poświęcone energetyce, rolnictwu, turystyce i transportowi, warto poświęcić nieco czasu na 50 stron analizy dotyczącej tego, w jaki sposób miasta potrafią poprawiać klimat - dla przyrody i dla ludzi.

Chociaż rzeczą oczywistą jest fakt, że bez porozumień na szczeblu międzynarodowym nie zajdziemy za daleko, to jednak również bez współpracy samorządów, szczególnie miejskich, nie mam mowy o skutecznym zapobieganiu zmianom klimatycznym. Zmianom, które pogarszają naszą jakość życia, wpływając na niestabilność pogody czy też wzrost strat z powodu klęsk żywiołowych. W sytuacji, gdy 75% Europejek i Europejczyków mieszka na terenach zurbanizowanych, zajmujących 1/4 kontynentu, a miasto wielkości miliona osób dziennie produkuje 25 tysięcy ton dwutlenku węgla widać wyraźnie, że to właśnie na tych obszarach działania na rzecz poprawy ochrony środowiska mają szczególne znaczenie. Polska nadal nie ma krajowej strategii rozwoju obszarów miejskich, co sprawia, że wleczemy się w ogonie państw unijnych - nawet Słowenia uwzględnia kwestie polityki miejskiej przy rozwoju regionalnym.

Pomimo faktu, że spora grupa polskich dużych i średnich miejscowości zrzeszona jest w sieci EUROCITIES, zajmujących się m.in. wymianą dobrych praktyk w polityce społecznej i klimatycznej, nie widać wielkich zmian w miejskiej polityce np. Warszawy pod tym względem. Poza symbolicznym wyłączaniem świateł przez godzinę jesienią nie widać długofalowych inwestycji, które poprawiłyby jakość życia i ochronę klimatu. Przykładem niech będzie niedawna podwyżka cen czynszów komunalnych. Podwyżka, która nie dość, że dość radykalna (ok. 300%), dokonana bez etapu pośredniego - aczkolwiek, na całe szczęście, z ulgami dla osób niezamożnych, to dokonana bez utworzenia z tych pieniędzy funduszu remontowego. Gdyby tak uczyniono, pieniądze te mogłyby pójść na odnowę i termoizolację rozpadających się mieszkań, dzięki czemu zmalałyby koszty płaconej przez lokatorki i lokatorów energii, co zminimalizowałoby skutki samej podwyżki. Niestety, tak dalekosiężnego myślenia zabrakło.

O tym, że polityka klimatyczna może przynosić pożytek nam wszystkim, niech świadczy następujący przykład. Władze lokalne miasteczka An Arbor, leżącego koło amerykańskiego Detroit, zdecydowały się na wymianę ponad 1.000 lamp ulicznych z tradycyjnych na diodowe, co ma przynieść 100 tysięcy dolarów oszczędności rocznie. W skali całego miasta taka wymiana może przynieść już 700 tysięcy - a ma ono tylko 125 tysięcy osób. Wyobraźmy zatem sobie podobną operację w Warszawie i skalę potencjalnych oszczędności - wystarczającą, by np. zapewnić ciepły, darmowy posiłek dziesiątkom tysięcy młodych ludzi w placówkach oświatowych. Podobne tego typu przykłady można wymieniać jeszcze długo.

Jak zatem widać, zupełnie sztuczną jest rzekoma alternatywa "ekologia albo rozwój" - dbałość o środowisko może przyczyniać się zarówno do powstawania nowych miejsc pracy, jak i do redukowania kosztów życia. Podobnie sprawa ma się z transportem - buspasy jednocześnie zmniejszają emisję gazów szklarniowych z powodu bardziej płynnej jazdy, jak i powodują udrożnienie miejskiej komunikacji zbiorowej. Potencjalne oszczędności z powodu mniejszej konsumpcji paliwa można poświęcić na zakup nowego taboru, który zastąpi stare, emitujące dużą ilość spalin jednostki.

Dochodzi tu też kwestia energetyki - same panele słoneczne na dachach instytucji samorządowych szybko by się zwróciły kosztowo, a oszczędności z powodu mniejszego zużycia energii szybko byłyby w stanie zredukować koszty funkcjonowania władz miejskich. Oszczędności te mogłyby stać się swoistym "perpetuum mobile", napędzając inwestycje w fundusz termoizolacyjny, dotujący inwestycje osób prywatnych i miejskich przedsiębiorstw w efektywność energetyczną, albo też przekazane by mogły być na stworzenie prawdziwego E-Urzędu Miasta i dzielnic. W ten sposób ograniczona została by konieczność załatwiania spraw bezpośrednio w placówkach, co byłoby wygodne dla obywatelek i obywateli i przyjazne dla klimatu.

Zielone miasto jest zatem możliwe - wystarczy w to uwierzyć i rozpocząć działania na rzecz jego urzeczywistnienia. Lepsze planowanie przestrzenne, ogrody na dachach, zmniejszające wahania temperatury wewnątrz budynków i tym samym - zapotrzebowanie na klimatyzację. Przykładem niech będzie ratusz w Chicago, na którym to zdecydowano się na takie działanie - zużycie prądu w jedenastopiętrowym budynku spadło o 11%. W momencie wzrostu cen energii nie trzeba chyba mówić, że wiązało się to z dość znaczącymi oszczędnościami bez obniżania jakości życia. Tego typu działania mogą jednak podjąć jedynie władze samorządowe, myślące o zrównoważonym rozwoju miasta. Nie wiem, czy aktualni włodarze Warszawy mieszczą się w zakresie pojęciowym tego terminu...

2009 - bitwa o Europę

Prezentujemy przemówienie Philippa Lambertsa, współprzewodniczącego Europejskiej Partii Zielonych, wygłoszone na otwarciu posiedzenia Rady EPZ w Paryżu dnia 10 października 2008 roku.

Drogie przyjaciółki, Drodzy przyjaciele.

Rok 2009 będzie dla nas polem bitewnym.

Ta kampania nie będzie dla ludzi o słabych nerwach. Możecie oczekiwać, że tradycyjne partie, których wiarygodność w związku z globalnym kryzysem uległa nadszarpnięciu, zrobią wszystko, by ponownie uwieść wyborców. Z drugiej strony populistyczne partie z obydwu stron politycznego spektrum nie będą wahać się z wykorzystaniem lęków zasianych w naszych krajach. Tak, będzie trudno, i nie spodziewajcie się, że zielona muzyka łatwo wpadnie w ucho naszym obywatelkom i obywatelom.

Trzy wybory, które mogliśmy obserwować we wrześniu, pokazały nam zarówno powody do zmartwienia, jak i do nadziei. W Słowenii nie udało nam się wejść do parlamentu. W Austrii, pomimo powtórzenia dwucyfrowego wyniku, Zieloni stracili jedno miejsce i wpadli w niepokój z powodu 30% głosów, oddanych na prawicowe partie populistyczne. Z drugiej strony, niemal osiągają 10% poparcia, bawarscy Zieloni osiągnęli przekonywujący sukces w najbardziej konserwatywnym landzie Niemiec. Lekcje, jakie wyciągnęliśmy z tych wyborów, są następujące:

- Łączmy się - podstawowym warunkiem sukcesu Zielonych jest bowiem współdziałanie wszystkich zielonych sił;
- Komunikujmy się z ludźmi zrozumiałym dla nich językiem - zacznijmy rozumieć ich obawy i potrzeby i odwołujmy się do nich, otwierając nowe perspektywy;
- Bądźmy innowacyjni, nie tylko w ideach, ale także jeśli chodzi o ludzi, którzy mają być twarzami naszych kampanii.

W tej perspektywie patrząc, chciałbym zaprosić was do spojrzenia na zmiany klimatyczne i kryzys finansowy jako na szansę. Oba zjawiska pokazują to, o czym mówiliśmy przez lata. Niech ten kontekst was nie przeraża - poczujmy się wzmocnieni faktem, że nasze diagnozy okazały się słuszne i przejdźmy do ofensywy.

Jak zatem mamy to zrobić? Oczywiście chodzi nam o to, by obywatelki i obywatele przyłączyli się do naszej wizji. Gdy jednak wszędzie panoszy się lęk, niewielu z nich będzie dostatecznie śmiałych, by odważyć się na wybór radykalnej zmiany, za którą jesteśmy. Jeśli chcemy wyjść do ludzi, musimy wiedzieć, gdzie się znajdują. Zanim jeszcze zaczął się kryzys finansowy, nasze badania pokazały, że dla naszego potencjalnego elektoratu tematem numer 1 jest ekonomia, następnie - sprawy społeczne, a środowisko - na miejscu trzecim. Jest oczywistością, że gospodarka będzie dziś jeszcze wyżej.

Wzywam nas wszystkich zatem do tego, by w sposób asertywny pójść do naszych przyjaciółek i przyjaciół i porozmawiać o gospodarce. Gdy większość z naszych oponentów ośmieszyła się, dekadami tkwiąc w mantrze nieregulowanych rynków, śmiem twierdzić, że nasza wiarygodność w ekonomii jest większa niż kiedyś. Przejdźmy zatem do rozwiązań obecnej sytuacji.

Owych rozwiązań nam nie brakuje, o niektórych mówimy już od bardzo dawna. Zapewne słyszeliście już o nich wcześniej ale pozwolę sobie je przypomnieć:

- Podatek Tobina/Spahna - przez lata Zieloni mówili o konieczności opodatkowania transakcji finansowych. Pomogłoby to spowolnić nieco oszalałą maszynę, a zyski z podatku mogłyby wspomóc wiele inicjatyw, od gwarancji lokat bankowych po pomoc rozwojową;

- Musimy urealnić odprawy zarządów firm i brokerów finansowych, wiążąc je z rzeczywistymi średnio- i długookresowymi wynikami, być może także ograniczając ich dopuszczalną wysokość. Musimy też zwrócić uwagę na opcje kupna akcji i złote akcje;


- Udziałowcy spekulacyjni nie mogą kontrolować przedsiębiorstw, a prawa głosu powinny zostać ograniczone do udziałowców, którzy posiadali akcje od dłuższego czasu (np. od 6-12 miesięcy)
;

- Fundusze hedgingowe muszą być poddane kontroli - ich rola w gospodarce przyniosła więcej złego (niestabilność) niż dobrego (inwestycje);


- Unia Europejska wprowadziła legislację kontrolującą sprzedawane produkty konsumenckie, np. chemiczne. Doświadczenie pokazuje, że produkty finansowe potrafią być równie toksyczne. Powinniśmy zatem wspierać wprowadzenie dyrektywy FIRE (Rejestrowanie i Ewaluacja Instrumentów Finansowych). W ten sposób Unia rejestrowałaby wszelkie produkty finansowe proponowane przez banki. Wszystkie te, których pewność i dodatnia wartość dla gospodarki nie byłyby możliwe do udowodnienia, zostałyby zakazane, np. CDS - zastawne wymiany długów, które spowodowały obecny krach.


- Podobnie zakazane powinno być krótkoterminowe kupno akcji, opierające się na oczekiwanych wahaniach kursowych. Niech nikt wam nie mówi, że to niemożliwe - rządy Wielkiej Brytanii i USA, które forsowały zupełną deregulację, właśnie to zrobiły!


- Wprowadzenie wszystkich tych zmian wymaga europejskiej instytucji nadzorującej. W tym momencie wszystkie tego typu instytucje są bądź na poziomie narodowym, bądź też muszą opierać się presji ponadnarodowych bytów finansowych. Widzieliśmy, że to nie działa. Potrzebujemy europejskiego podmiotu z odpowiednią mocą i zasobami, by móc wcielić w życie odpowiednie regulacje.


Wszystko, o czym przed chwilą wspomniałem to lekarstwa, które są niezbędne, by przywrócić zaufanie obywatelek i obywateli, konsumentek i konsumentów, przedsiębiorstw, a także by zapobiec ponownej sytuacji w przyszłości.

Potrzebujemy też nowych inicjatyw po to, by gospodarka znów ruszyła naprzód. Tutaj możemy znaleźć wspólny język z wyborcami - wychodząc z przesłaniem, które było nasze od zawsze. Uczynienie z Europy liderki w dziedzinie światowej zielonej gospodarki, innowacyjnej względem odnawialnych źródeł energii, zrównoważonego rolnictwa, niskoemisyjnego transportu, efektywności energetycznej, pasywnych domów... to wszystko muszą być ważne cele w europejskiej polityce ekonomicznej.

Dwa tygodnie temu ILO i UNEP ogłosiły wspólny raport na temat zielonych miejsc pracy. Już dziś mamy na świecie 2,3 miliona nowych etatów związanych z energetyką odnawialną. Same wiatr i słońce mają potencjał do utworzenia kolejnych 8,5 miliona miejsc pracy w ciągu najbliższych 20 lat. Nie ma tam nic o pracy związanej z zielonym budownictwem, mobilnością, rolnictwem etc.

Wiązanie końca z końcem nie będzie proste, skoro już stykamy się z okresem kryzysu finansowego. Tu właśnie tkwi rola dla publicznych instytucji finansowych. Europejski Bank Centralny, Europejski Bank Inwestycyjny, Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju, a także te banki, które teraz znów należą do państwa muszą być włączone w ten proces.To właśnie perspektywa, którą musimy pokazać naszym wyborcom - nie tylko oferować ochronę, ale pokazywać też drogę wyjścia - zielony, nowy ład dla Europy.

Oczywiście biorc pod uwagę nasz tradycyjny, zielony przekaz, szybko zobaczycie, że wszystkie pozostałe partie chętnie będą śpiewać w tym samym tonie, próbując utuczyć się na naszych postulatach. Nasza odpowiedź musi być prosta - kto wzbudza Wasze zaufanie w to, że program ten wejdzie w życie? Czy są to ci, którzy parę miesięcy temu, chwaląc wolne rynki, wołali, że najlepszym rządem jest brak rządu? Czy może ci, którzy stale powtarzali, że potrzebujemy zielonej rewolucji?

By zdobyć zaufanie współobywatelek i współobywateli, musimy mówić jasno w wielu kwestiach. Chciałbym wskazać tylko dwie:

- Pierwszą z nich jest oś rynek-państwo. Globalne ocieplenie i krach finansowy są prawdopodonie największymi przykładami zawodności rynkowej w historii. Nie wierzymy jednak w to, że rynki mogą być zastąpione przez gospodarkę państwową. Tak, jak to głosi nasz dokument ekonomiczny, widzimy zalety otwartych, transparentnych rynków, które stymulują innowacje i efektywność. Sądzimy też jednak, że nie są w stanie zagwarantować dobra wspólnego - to musi zostać w rękach demokratycznie wybranych rządów, które muszą zdecydować o przyjęciu pewnych reguł i konsekwentnie je wprowadzać

- Druga kwestia dotyczy Europy. Nasz problem z Europą polega nie z samą Unią. Nie podobają nam się prawicowe, wolnorynkowe, liberalne większości nią rządzące. Potrzebujemy Unii bardziej niż kiedykolwiek - po to, by wprowadzić Zielony Nowy Ład. Nie bójmy się tego mówić głośno i wyraźnie. 20 lat temu podniosła się kurtyna, a mury runęły wzdłuż całego kontynentu. Był to konie zimnej wojny, "koniec historii", jak ogłosił Fukuyama. Świat miał zostać zajęty przez demokrację i kapitalizm, a pokój miał pojawić się zaraz potem. Rwanda, Kongo, 11 września, Darfur, Afganistan, Irak, Bliski Wschód - wszystkie te miejsca pokazują, że globalny pokój dopiero budujemy. Demokracja to nadal tylko marzenie w Chinach, Rosji i wielu innych krajach. Ostatnie kilka tygodni obróciło wniwecz przekonanie, że kapitalizm dla bogatych będzie koniec końców służył powszechnemu dobru.

Teraz nadchodzi czas prawdziwego końca zimnej wojny, wojny, którą przegrała wielka dwójka jej uczestników. W 1989 roku wiele Europejek i Europejczyków sądziło, że jest szansa na zbudowanie trzeciej drogi między modelami promowanymi przez ZSRR i przez USA; Być może właśnie teraz przychodzi czas na otwarcie tej trzeciej, zielonej drogi. Tak więc bądźcie pewni siebie i stańcie na wysokości zadania. To trudne czasy, ale trudne czasy są dla silnych ludzi, a takimi właśnie jesteśmy!

25 października 2008

Gender mainstreaming - teoria i praktyka

O kwestiach związanych z równouprawnieniem pisałem już tu wielokrotnie. Nie aż tak często (ale jednak) - o gender mainstreamingu, a więc wdrażaniu polityki zwracającej uwagę na różnice płciowe w wielu nowych dziedzinach życia. Wydawać by się mogło, że nie ma potrzeby uwzględniania czyjegoś genderu w dajmy na to transporcie czy energetyce - a jednak okazuje się to być nad wyraz przydatne. Rzekoma neutralność płciowa dotychczasowych badań i raportów jest tak naprawdę jedynie wymówką, która ukrywa fakt, że skierowane są one głównie do mężczyzn. Gdyby było inaczej, nie dochodziłoby do nagminnego przy rządach prawicowych w Europie utożsamiania polityki prokobiecej z polityką prorodzinną, która ze swej natury powinna działać na rzecz tworzenia partnerskich stosunków między płaciami, a nie zachęcać kobiety do bierności.

W Polsce w tej dziedzinie nie zmienia się za wiele - sporym sukcesem jest wniesienie do Sejmu projektu urlopów tacierzyńskich, ale już ich zakres - planowany na jakieś dwa tygodnie - brzmi po prostu śmiesznie. Podobnie zabawny (choć to raczej śmiech przez łzy) jest fakt, że najbardziej radykalny w tej kwestii jest... PiS, chcący wydłużenia tego okresu do... czterech tygodni. Dla porównania - w Niemczech urlop rodzicielski trwa 12 miesięcy, jeśli bierze go na siebie tylko kobieta, jeśli zaś również i mężczyzna zdecyduje się na partycypację, to wtedy wydłuża się do 14 miesięcy. Z badań wynika, że wpłynęło to bardzo pozytywnie na wzrost odsetka biorących ten urlop mężczyzn. O Szwecji, w której istnieje obowiązkowe dzielenie tegoż na dwójkę rodziców jedynie nadmienię, by porównać, jak daleko jesteśmy od tego typu rozwoju polityki społecznej z prawdziwego znaczenia.

Tego typu działania wyrównują szanse kobiet na rynku pracy - w końcu to właśnie one muszą nierzadko wysłuchiwać pytań od przyszłych pracodawców (zupełnie niezgodnych z prawem) na temat tego, czy mają zamiar zajść w ciążę w najbliższym czasie. Jeśli urlop rodzicielski będzie dotyczył też obligatoryjnie i mężczyzn, wtedy podobne pytanie stanie się bezzasadne - nie będzie mógł się zasłaniać kwestią "opłacalności" zatrudnienia osoby określonej płci. Szanse kobiet zwiększać mogą również takie działania, jak rozwój telepracy czy szkolenia internetowe, które mogą wykonywać podczas pobytu w domu. Z tych udogodnień mogliby korzystać także mężczyźni, co przeczy tezie o rzekomej antagonicznej formie polityki genderowej.

Kobiety funkcjonują jednak nie tylko w miejscach pracy. W edukacji brakuje wzorców, z którymi mogłyby utożsamiać się dziewczęta, co zauważa raport Fundacji Boella, którego okładkę umieściłem przy tym poście i który można przeczytać na stronach Fundacji. Podano tam mnóstwo przykładów na to, że płeć ma znaczenie - i zamiast temu zaprzeczać, czas na realizację polityki różnorodności. W szkole może ona opierać się na specjalnych zajęciach dotyczących roli kobiet w historii, w sztuce czy też w przedmiotach ścisłych. Oznacza to też zachęcanie dziewczyn do podejmowania studiów ścisłych - nierzadko bowiem istniejące stereotypy (chociażby takie, że "baby to się na grach nie znają") zniechęcają wiele zdolnych młodych kobiet do realizowania własnych pasji. Potrzebne są też wzorce... męskie, bowiem trudno uznać, by jaki Rambo czy Terminator nadawali się najlepiej do pokazywania facetom, jak mają zachowywać się w życiu rodzinnym i społecznym...

O ile w Niemczech, po rządach czerwono-zielonej koalicji SPD i Zielonych ambitne działania zostały przystopowane przez rządy CDU/CSU-SPD, o tyle w Polsce nadal zdecydowaną większość działań w kierunku równouprawnienia płci przerzuca się na sektor pozarządowy. Urząd Pełnomocnika Rządu ds. równego statusu został skasowany po objęciu władzy przez PiS, a po przywróceniu go przez PO wygląda bardziej jak wydmuszka niż stanowisko, posiadające realne możliwości oddziaływania. Efektem tego jest fakt, że np. raport o jakości miejsc pracy w mocno sfeminizowanym sektorze odzieżowym, wskazującym na znaczne naruszenia praw pracowniczych został przeprowadzony nie przez dajmy na to Państwową Inspekcję Pracy, ale przez Koalicję KARAT. Podobnych przykładów, takich jak chociażby Gender Index czy badania na temat przemoc wobec kobiet, można przytaczać dużo, dużo więcej.

Po upadku komunizmu w 1989 roku nastapiły przemiany, które pogorszyły sytuację kobiet. Konserwatywny backlash w połączeniu z upadkiem wielu zakładów pracy (zwalniających w pierwszym rzędzie właśnie kobiety) zrobiły swoje. Poważnie ograniczono prawo do aborcji, co poskutkowało zwiększeniem się podziemia aborcyjnego czy wręcz - po wejściu naszego kraju do Unii Europejskiej - aborcyjnej turystyki. Rosną dysproporcje zarobkowe, a podział zawodów na nisko płatne sfeminizowane i na te, zdominowane przez mężczyzn (i lepiej płatne) trudny jest do przebicia. Brakuje parytetów na listach wyborczych większości partii politycznych poza Zielonymi. Nas to niepokoi. Czy niepokoi też innych aktorów politycznych? Mamy co do tego poważne wątpliwości.

24 października 2008

Zieloni w sprawie metra, odpadów i pracy

Zieloni: Druga nitka metra musi być przyjazna dla niepełnosprawnych.

Przy okazji planowanego na sobotę otwarcia ostatnich trzech stacji metra koło warszawskie Zielonych 2004 pragnie przypomnieć o aktualnym stanie projektu budowy II linii, ze szczególnym uwzględnieniem jej przystosowania dla potrzeb osób niepełnosprawnych.

- Dotychczasowe konsultacje były przeprowadzone w sposób niedostateczny, a oczekiwanie od niepełnosprawnych, że łatwo im będzie dostać się na XXX piętro Pałacu Kultury i Nauki jest, delikatnie mówiąc, nieuczciwe - mówi Irena Kołodziej, przewodnicząca koła. - Cały proces konsultacji, szalenie istotny dla jakości życia tych osób, jest przez nie powszechnie krytykowany i nazywany fikcją. Nie chcemy, by przez urzędniczą niedbałość doszło do kolejnej tragedii – mamy już o jedną za dużo, właśnie z powodu słabego przystosowania I linii do potrzeb ludzi niewidomych. Mamy nadzieję, że świętując zakończenie prac nad pierwszą nitką metra, prace nad kolejną uwzględniać będą prawo niepełnosprawnych do pełnego uczestnictwa w życiu społecznym, bez barier architektonicznych.

- Metro jest drogą inwestycją, dlatego tym bardziej należy dbać o racjonalizację kosztów – dodaje przewodniczący warszawskich Zielonych, Bartłomiej Kozek. - Zadziwia fakt, że od paru lat nieustannie mówi się o poprawie wykorzystania w dużej mierze leżącej odłogiem trakcji kolei naziemnej poprzez rozbudowę sieci Szybkiej Kolei Miejskiej, a jednocześnie robi się niewiele w celu realizacji tych planów. Odciążenie miejskich dróg poprzez promowanie transportu kolejowego byłoby inwestycją dużo tańszą i przynoszącą efekty w dużo krótszym czasie. Jednocześnie nie myśli się o ograniczaniu kosztów samego projektu, na przykład poprzez pociągnięcie metra po moście przez Wisłę, zamiast dużo bardziej kosztownego wiercenia tunelu podziemnego. Wszystkie te kwestie stawiają pod znakiem zapytania kompetencje władz miasta w dziedzinie zrównoważonej polityki transportowej.

Stołeczni Zieloni przygotowali listę pomysłów, dzięki której druga linia metra byłaby dużo bardziej przyjazna dla osób niepełnosprawnych. Postulujemy:

- wydzielenie pasów z fakturą wyczuwalną pod butem dla osób niepełnosprawnych
- windy na obydwu głowicach każdej stacji metra, łączące bezpośrednio powierzchnię ulicy z peronem
- schody ruchome na każdej stacji metra z peronu i na peron
- posadzkę antypoślizgową - zwłaszcza na schodach wychodzących na ulicę
- żłobienia prowadzące dla osób niewidomych z laską
- piktogramowe oznaczenie metra (peron, "żółty telefon", toaleta, winda), przydatne dla osób niepełnosprawnych intelektualnie i z autyzmem


***

Uwagi do projektu „Planu gospodarowania odpadami na terenie m. st. Warszawy w latach 2008-2015”


Raport przygotowała Irena Kołodziej

Naszym zdaniem dokument w niedostatecznym stopniu uwzględnia odzysk i recykling odpadów, aż 80 procent strumienia odpadów kierując do „wspólnego kubła”. Jest to myślenie archaiczne, niezgodne z wyzwaniami cywilizacji, zasadą zrównoważonego rozwoju oraz obowiązującymi nas przepisami unijnymi. W przypadku niespełnienia tych ostatnich miastu grożą kary, za które zapłaci podatnik.

Dokument sprawia wrażenie, jakby miał na uwadze korzyść nie mieszkańców i środowiska, a firm zainteresowanych budową spalarni. W rzeczywistości nowe spalarnie nie są potrzebne, a po 2020 r. – jeśli mamy traktować dyrektywy unijne jako wiążące – nie będą miały czego spalać.

1) Błędne założenie stałego wzrostu ilości produkowanych odpadów. Naszym zdaniem będzie ona raczej spadać – ze względu na wzrost świadomości ekologicznej (wzorem społ. zachodnich), przewidywane zahamowanie tempa wzrostu gospodarczego, wzrost opłat za wywóz odpadów, a także zakładaną w planie edukację ekologiczną. Spadek produkcji odpadów w r. 2007 w stosunku do roku 2006 jest sygnałem tych zmian.

2) Niespełnienie dyrektywy unijnej co do odzysku i recyklingu odpadów opakowaniowych. W roku 2015 wymagany poziom odzysku wyniesie 60%, a recyklingu 55%. Projekt PGO zakłada, że w 2015 r. ma być wytwarzanych 226 tys. t odpadów opakowaniowych oraz przewiduje w tymże roku selektywną zbiórkę jedynie 74 tys. t odpadów surowcowych (wszystkich - nie tylko opakowaniowych). Poziom recyklingu wyniesie zatem najwyżej 33%.

3) Nieprzygotowanie miasta do realizacji nowej, planowanej dyrektywy unijnej co do recyklingu wszelkich odpadów surowcowych (plastik, metal, papier, szkło) do poziomu 50% w r. 2020.

Według projektu PGO, w 2007 wytworzono na terenie Warszawy 340 tys. ton odpadów materiałowych z powyższych surowców. Przy utrzymaniu tego poziomu w roku 2015 (a przecież projekt zakłada wzrost!) oznaczałoby to obowiązek skierowania do recyklingu 170 tys. ton, zaś projekt przewiduje jedynie 74 tys. ton.

4) Założenie dominującej roli spalania w systemie gospodarki odpadami. Projekt przewiduje spalanie łącznie 712 tys. t odpadów - w rozbudowanym ZUSOK (322 tys. ton: 57 tys. ton obecna linia + 265 tys. ton nowe linie) i nowej spalarni (390 tys. t) z prognozowanej na 2015 r. ilości 883 tys. t. Projekt zakłada więc spalanie co najmniej 80% ilości odpadów komunalnych wytworzonych na terenie miasta.

Tymczasem:

- spalanie jest najdroższą metodą utylizacji odpadów (przewidywany koszt nowej spalarni ma wynieść 1 mld euro) – inne metody są co najmniej 10-krotnie tańsze;

- obecna spalarnia, jak wynika z PGO, wykorzystuje tylko 50 % mocy przerobowej;

- przepisy unijne traktują spalanie – na równi ze składowaniem – jako ostateczność i zalecają następującą hierarchię metod postępowania z odpadami: zapobieganie, przygotowanie do ponownego użycia, recykling, inne metody odzysku (np. odzysk energii) i dopiero na końcu – unieszkodliwianie;

- podmioty prywatne (bez MPO) zgłosiły plany budowy różnych instalacji do przetwarzania odpadów o łącznej wydajności dwukrotnie przekraczającej wielkość wytwarzanych w mieście odpadów. Zatem nie ma w ogóle potrzeby prowadzenia inwestycji za pieniądze podatnika.

Uważamy, że zamiast wydawać nasze wspólne pieniądze na spalarnię, należy je przeznaczyć w większym niż zakładany stopniu na edukację oraz wdrażanie właściwych rozwiązań w dziedzinie postępowania z odpadami.

1) W projekcie PGO pominięto całkowitym milczeniem płocki systemu EKO-AB (tzw. ekodomki zamiast tradycyjnych altanek śmietnikowych, z pracownikiem segregującym odpady od razu na podwórku). A przecież system ten znakomicie się sprawdził w skali 10-tysięcznego osiedla - powoduje odzyskanie przez recykling i kompostowanie niemal 80% odpadów! Wnioskujemy o uwzględnienie w projekcie tego rozwiązania, chociażby w ramach pilotażu.

2) Jako główny cel w gospodarce odpadami projekt słusznie wymienia minimalizację ich ilości. Realizację tego celu ograniczono jednak wyłącznie do edukacji ekologicznej. Tymczasem urząd miasta ma znacznie więcej narzędzi do zapobiegania powstawaniu odpadów. Na przykład:

- propagowanie metod i urządzeń do samodzielnego kompostowania odpadów kuchennych i ogrodniczych w domach jednorodzinnych - np. poprzez akcje promocyjne czy dofinansowywanie pilotażowych projektów wyposażania ogrodów w takie urządzenia. Figurująca w uchwale Rady Warszawy zachęta, by mieszkańcy wozili swoje biodegradowalne odpady do kompostowni na Marywilskiej, jest z założenia czysto formalna;

- wspieranie używania w handlu i gastronomii opakowań wielorazowego użytku - np. poprzez ulgi w czynszu dla podmiotów, które zobowiążą się do stosowania głównie opakowań wielorazowego użytku;

- wprowadzenie we wszystkich jednostkach urzędu miasta i podmiotach zależnych (urzędy dzielnic, szkoły, przedszkola, biblioteki, domy kultury, ośrodki sportowe, spółki miejskie, np. MPWiK, MPO, MZA, MPRO itp.) wymogu kupowania napojów wyłącznie w opakowaniach wielorazowego użytku oraz używania wyłącznie biodegradowalnych naczyń jednorazowych i ograniczenia ich stosowania tylko do imprez plenerowych - tam gdzie nie ma możliwości zapewnienia zmywania naczyń.

3) W projekcie należy uwzględnić:

- znacznie większą niż dotąd selektywną zbiórkę odpadów w przestrzeni publicznej (chodniki, parki, dworce itp). Dlaczego nie korzystać ze sprawdzonych rozwiązań innych krajów, gdzie poziom recyklingu sięga już teraz powyżej 50% (Niemcy, Irlandia, Austria, Belgia)? W niemieckim Freiburgu np. wszystkie istniejące w przestrzeni publicznej kosze na śmieci są trójkomorowe – z podziałem na szkło, papier i plastik;

- system odzysku odpadów biodegradowalnych z miejskich zakładów zbiorowego żywienia, w tym ulicznych barów;

- rozwój punktów odbioru odpadów takich jak baterie i sprzęt elektryczny oraz elektroniczny, tak by każdy mieszkaniec miał taki punkt blisko domu. Jeden punkt na dzielnicę, działający raz na tydzień, sprawia, że wymienione niebezpieczne odpady nagminnie lądują w pojemnikach ogólnych.

4) Dokument stwierdza, że pomimo iż „Regulamin utrzymania porządku i czystości...” z r. 2006 nakłada na właścicieli obowiązek ustawienia pojemników do zbiórki selektywnej, poziom recyklingu wzrósł nieznacznie. Naszym zdaniem należy pomyśleć o zmianie przepisów co do opłat za wywóz odpadów, tak by ogólne były drogie, a segregowane – kilkakrotnie tańsze lub bezpłatne. Tylko znaczna różnica ceny będzie dostatecznym bodźcem edukacyjnym – obecna, niewielka, jest słabo odczuwalna i często nie dociera do świadomości mieszkańców.

***

Zieloni zapraszają na debatę z cyklu Zielone Horyzonty Polityki "Płaca minimalna czy dochód gwarantowany?"

27 października (poniedziałek), godz. 18.00, Klubokawiarnia Chłodna 25, Warszawa

Pomysł, by każdy człowiek, bez względu na swą sytuację majątkową, zawodową i rodzinną, był uprawniony do otrzymywania określonej kwoty pieniężnej, pojawia się w debacie publicznej od wielu lat. Zdaniem zwolenników powszechnego dochodu gwarantowanego może on zwiększyć bezpieczeństwo i emancypację jednostek, likwidując przymus ekonomiczny. Zdaniem krytyków może doprowadzić to osłabnięcia konkurencyjności gospodarki, zwiększyć bezrobocie, podnieść inflację. Debata na jego temat dotarła również do Polski.

Dlatego chcemy przyjrzeć się bliżej idei dochodu gwarantowanego i oddzielić rzeczywiste problemy od towarzyszących mu mitów. Wraz z zaproszonymi gośćmi będziemy dyskutować m.in.:

- O tym, czym jest powszechny dochód gwarantowany i czy jest to idea lewicowa czy liberalna?

- Czy stanowi on alternatywę wobec płacy minimalnej, lepiej odpowiada na wyzwania współczesnej gospodarki i skuteczniej walczy z ubóstwem i wyzyskiem pracowników?

- Jakie szanse i zagrożenia mogą wiązać się z wprowadzeniem powszechnego dochodu gwarantowanego w wymiarach społecznym, gospodarczym i politycznym?

W dyskusji prowadzonej przez Przemysława Sadurę (Zieloni 2004, Krytyka Polityczna) udział wezmą:

- prof. Tadeusz Kowalik – profesor nauk humanistycznych i ekonomii, jeden z najbardziej znanych krytyków polskiego modelu transformacji i reform Balcerowicza; od końca lat 60. związany z lewicowym nurtem opozycji demokratycznej. W latach 1963-1992 pracownik Instytutu Historii Nauki, Oświaty i Techniki Polskiej Akademii Nauk, od 1993 roku – Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN, od 1997 roku wykładowca w Wyższej Szkole Przedsiębiorczości i Zarządzania im. L. Koźmińskiego; członek założyciel Unii Pracy.

- Aleksandra Łukaszewicz – filozofka, doktorantka Uniwersytetu Warszawskiego, prowadzi zajęcia na Uniwersytecie Szczecińskim (Zakład Filozofii Kultury), współpracuje z Green Economic Institute (Oxford, Wielka Brytania), członkini Zielonych.

- dr Ryszard Szarfenberg – wykładowca akademicki, pracuje w Instytucie Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego.

Zielone Horyzonty Polityki to seria debat poświęconych najważniejszym sprawom Polski i świata. Dyskutantami będą znani publicyści i publicystki, osoby na co dzień komentujące wydarzenia polityczne lub aktywnie angażujące się w działalność społeczną oraz zieloni politycy. Paneliści i słuchacze zmierzą się z wyzwaniami dnia dzisiejszego i jutrzejszego. Mamy nadzieję, że w ten sposób pomogą wyodrębnić ze współczesnego pomieszania pojęć i języków stanowiska zielonych i lewicy. Do tej pory odbyły się debaty: „Kto ma prawo do państwa narodowego?" (z udziałem m.in. Aleksandra Smolara z Fundacji im. Stefana Batorego, Aliny Całej z Żydowskiego Instytutu Historycznego, Adama Sanockiego z Ratuj Tybet, Adama Ostolskiego z Zielonych), „Jak przebić głową mur?" (z udziałem Daniela Cohn-Bendita, Magdaleny Środy i Bolesława Roka).

23 października 2008

Zielone kołnierzyki - przyszłość pracy

W powszechnym mniemaniu ekologia nie ma wiele wspólnego z miejscami pracy. Co gorsza, przy okazji wszelakich sporów, czy to o przebieg obwodnicy Rospudy, czy też niedawny spór o pakiet energetyczno-klimatyczny, usiłowano stworzyć wrażenie, że dbałość o środowisko oznacza jedynie dodatkowe koszty i hamuje rozwój ekonomiczny. Każda zatem publikacja, która pokazuje fałsz tego typu rozumowania, operując konkretnymi badaniami i licznymi przypisami, warta jest wzmianki. Tym bardziej, kiedy powstała na zlecenie londyńskiej eurodeputowanej z ramienia Zielonych, Jean Lambert, mającej olbrzymie doświadczenie w dziedzinie obrony praw pracowniczych i wysokich standardów socjalnych na obszarze Unii Europejskiej. Jean, która w 2005 została uznana za europosłankę, która robi najwięcej na rzecz praw człowieka i sprawiedliwości, firmuje niemal 30-stronnicową publikację, na którą warto rzucić okiem.

Zmiany klimatyczne mogą okazać się katalizatorem bardzo poważnych zmian na świecie. Przeciwdziałanie globalnemu ociepleniu może stworzyć przestrzeń dla nowych, zrównoważonych miejsc pracy, głównie w sektorze odnawialnych źródeł energii, transporcie zbiorowym i gospodarce odpadami. Pakiet klimatyczny, który ma zobowiązywać Unię Europejską do ograniczenia o 20% emisji gazów szklarniowych i wzrostu udziału OZE na kontynencie do 20% nie jest zatem "złem wcielonym", ale stwarza ramy do przeobrażeń gospodarczych na olbrzymią skalę. Warto przypomnieć, że m.in. dzięki wzrostowi udziałów źródeł odnawialnych w bilansie energetycznym Niemiec do 15% w kraju tym ćwierć miliona osób pracuje w sektorze "green-collar jobs", tworzącym przestrzeń dla nowego ładu gospodarczego na całym świecie.

Żeby nie być gołosłownym, nieco liczb. Już dziś szacuje się, że przemysł ekologiczny zatrudnia na terenie Unii Europejskiej 3,4 miliona osób, podczas gdy dla porównania samochodowy jedynie 2,7 miliona. Efektywność energetyczna, która w Polsce wyraźnie kuleje (wytworzenie 1% PKB kosztuje nas 2,7 raza więcej energii niż na Zachodzie), również może być motorem powstawania miejsc pracy. Wzrost efektywności o 1% w ciągu 10 lat może zagwarantować 200.000 pełnych etatów w tym sektorze na terenie Unii, na przykład przy tworzeniu brygad energetycznych i przyznawaniu odpowiednich certyfikatów dot. zużycia energii przez dany dom czy mieszkanie. Takie działania, jak termoizolacja czy też promocja żarówek energooszczędnych może pomagać w obniżaniu kosztów rachunków za prąd i służyć za nowoczesną, długofalową pomoc socjalną. W Yorkshire Zieloni przegłosowali zakrojony na 14 milionów funtów (niecałe 65 milionów złotych) plan docieplenia 30.000 domów, co zmniejszy emisje gazów szklarniowych i zapewni realne oszczędności ludziom. W tym samym czasie Rada Miasta Warszawy zdecydowała o przeznaczeniu kolejnych 100 milionów złotych na stadion Legii. Sami osądźcie, co jest bardziej perspektywiczną inwestycją...

Na subsydia dla energetyki odnawialnej kraje "starej Piętnastki" wydają raptem 19% subwencji energetycznych - reszta idzie na wsparcie dla węgla, ropy i atomu. Dla porównania - elektrownia nuklearna tworzy rocznie jedynie 75 miejsc pracy na wytworzoną 1 terawatogodzinę energii, gazowa - 250-265, węglowa - 370, a wiatrowa - od 918 do nawet 2.400 miejsc pracy! Już dziś w tym sektorze zatrudnionych jest niemal 74.000 osób w Niemczech i 35.000 - w Hiszpanii. Choć dziś z wiatru Unia czerpie jedynie 3,3% swojego zapotrzebowania na energię, szacuje się, że ten wskaźnik może wzrosnąć nawet do 25% w roku 2030. Trzeba tu jednak aktywnego działania zarówno instytucji unijnych, które muszą przy rozdawaniu swoich funduszy kierować się m.in. ich wpływem na zmiany klimatyczne, jak i rządów państw członkowskich, tworzących korzystne warunki do inwestycji w zielonych sektorach gospodarki. W Niemczech w okresie od 2001 do 2006 roku rząd zainwestował 5,2 miliarda dolarów w subsydia, które przyczyniły się do powstania i utrzymania ok. 140.000 miejsc pracy - to z kolei informacje z raportu Worldwatch Institute.

Ktoś zpyta się zapewne - no dobrze, ale proces dopasowania strukturalnego do globalnego ocieplenia będzie wpływał na ograniczenie miejsc pracy w najbardziej "trujących" sektorach, takich jak transport indywidualny lub też górnictwo węglowe. Owszem, ale wedle badań ETUC, czyli ogólnoeuropejskiej konfederacji związków zawodowych (którym trudno zarzucić, że nie dbają o miejsca pracy) zmiany dostosowawcze, mądrze przeprowadzone, sprawią, że nowych, zielonych miejsc pracy będzie więcej niż tych, których zacznie ubywać w przestarzałych sektorach gospodarki. Będą to poza tym miejsca, w których poprawie ulegną warunki pracy. Będąc mniej szkodliwymi dla zdrowia, będą także ograniczać presję na wzrost wydatków w służbie zdrowia. Niegdysiejszy pracownik fabryki samochodów nie powinien mieć problemów z pracą przy tworzeniu autobusów, a trudno też wątpić w poprawę jakości życia górnika, który wyjdzie na słońce i zacznie montować panele solarne lub też wiatraki.

Nowa, zielona rzeczywistość wymaga także opracowania kompleksowych planów podnoszenia kwalifikacji i przekwalifikowywania. Istotne jest, by aktywnie zachęcać kobiety do współtworzenia tej nowej, ekscytującej rzeczywistości, poprzez wzrost ich odsetka wśród osób studiujących przedmioty ścisłe. Wzrost nakładów na sektor badań i rozwoju, ukierunkowanych stricte na działania związane z efektywnością energetyczną i energetyką odnawialną również mogą pomóc w tworzeniu dobrze płatnych miejsc pracy, podnoszących ekonominczną kreatywność. Należy też wspomnieć o tym, że wedle wspomnianych już badań ETUC zmniejszenie natężenia ruchu drogowego i większe inwestycje w transport zbiorowy - czy to autobusowy, czy też kolejowy - ilość miejsc pracy w tym sektorze zwiększyłaby się czterokrotnie.

Rzecz jasna by cały ten proces przebiegał harmonijnie, należy zapewnić godne miejsca pracy jeśli chodzi o płace, godziny pracy, przestrzeganie praw pracowniczych. Sporo uwagi powinno się poświęcić obszarom dotkniętym wysokim bezrobociem, jak i tym, w których zanikać będą dotychczasowe, nieekologiczne miejsca pracy. Nie uda się to bez państwowych regulacji i aktywnego współdziałania wszystkich graczy rynkowych - w tym organizacji pracodawców i związków zawodowych. O nowej, zielonej gospodarce powinno dyskutować się tak na sejmowej ambonie, jak i w Komisji Trójstronnej. To, że dziś tak nie jest, wystawia rządom Donalda Tuska fatalne świadectwo.

Z całym raportem przygotowanym dla Jean Lambert można zapoznać się na jej stronie internetowej.

22 października 2008

Co z Europą, co z nami?

Piątkowe popołudnie to dobry czas na kameralną rozmowę o przyszłości Europy. Nawiązaliśmy współpracę ze stowarzyszeniem ATTAC Polska, czego efektem jest decyzja o organizowaniu wspólnych imprez - pokazów filmowych i debat. Przy stole, z kawą lub też herbatą (co kto lubi) można było spokojne pomyśleć o tym, czym był traktat lizboński, jakie były nasze poglądy w tej kwestii i zastanowić się, co będzie dalej z Europą. Okazało się, że nie różni nas znowu tak wiele, a wszystkich nas łączy marzenie o socjalnej, sprawiedliwej i różnorodnej Unii, która daleka będzie od modelu neoliberalnego, bliska zaś wszystkim jej mieszkankom i mieszkańcom.

Spotkanie prowadziła Ewa Ziółkowska, szefowa polskiego ATTACu, która przypomniała, że 10 października wszystkie organizacje skupione pod tą nazwą organizują pikiety, demonstracje, debaty i inne wydarzenia, poświęcone konstytucji europejskiej właśnie. Ma ona także wiele wspólnego z aktualnym kryzysem finansowym, pustoszącym giełdy na całym świecie - dokument, jej zdaniem, legitymizuje bowiem model społeczno-ekonomiczny, który doprowadził do tego kryzysu. Przypomniała też o tym, że ATTAC wydał oświadczenie, w którym podał 10 kroków na rzecz Europy demokratycznej i socjalnej.

Inny członek ATTAC Polska, Ryszard Pratkowski, zaprezentował swój katalog zarzutów pod kątem traktatu lizbońskiego. Była wśród nich kwestia niedemokratycznego jego powstawania i forsowania - z lekceważeniem woli osób oddających swój głos najpierw we Francji i Holandii, a następnie w Irlandii. Usiłuje się go przeprowadzić, a istnieją pewne obawy związane z jego treścią i zupełną nieprzystępnością językową. Według Pratkowskiego sporym problemem jest uznanie neoliberalnego modelu rozwoju UE, przy jednoczesnym słabym rozpoznaniu praw człowieka. Brakuje w traktacie prawa do rozwodów, zamiast zaś prawa do pracy Karta Praw Podstawowych pozostawiła prawo do poszukiwania pracy. Traktat sankcjonować też ma militaryzację kontynentu.

Mówiąc po przedstawicielu ATTACu, prezentowałem nieco inną opinię. Przyznając, że traktat daleki jest od doskonałości, przypomniałem, że jego główną zaletą były usprawnienia instytucjonalne, włatwiające Europie wspólne radzenie sobie z wyzwaniami współczesności, takimi jak erozja Europy socjalnej i zmiany klimatyczne. Gdyby KPP była taka niegroźna i niczego nie gwarantowała, to czemu Kaczyńscy przeciwstawili się jej podpisaniu w całości? Poza tym prawa do rozwodów nie ma w każdej konstytucji, np. brak takowego w naszej, zaś europejska polityka obronna może być też rozumiana pod kątem pomocy rozwojowej dla Globalnego Południa albo zapewniania kontynentowi bezpieczeństwa energetycznego. Wyraziłem także przekonanie, że przyjdzie czas na lepszy traktat, zapewniający dużo więcej, niż obecny.

Karol Domański, członek Stowarzyszenia Młoda Socjaldemokracja i Socjaldemokracji Polskiej zauważył pewien paradoks - z jednej strony bowiem walczymy przeciwko ujednolicaniu modelu gospodarczego, a z drugiej w głosie Ryszarda Pratkowskiego słychać było tendencję do narzucania pewnego, innego modelu społecznego. Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, czy ważniejsza jest dla nas suwerenność poszczególnych państw tworzących Wspólnotę, czy też uznajemy, że rzeczona Wspólnota ma prawo do ingerencji. Odpowiadając też na pytanie gościa z Młodych Socjalistów, który preferuje działalność w drugim obiegu, uznał, że większą szansę wchodzenia do przestrzeni publicznej daje działania w obrębie istniejącego dyskursu poprzez książki, artykuły prasowe etc.

Późniejsza dyskusja toczyła się wokół tego, jak szeroko pojęta lewica może zbudować sobie przestrzeń na krytykę aktualnego kierunku, w którym zmierza UE, z pozycji proeuropejskich. Aktualnie jedyna krytyka projektu europejskiego, jaka istnieje w dyskursie publicznym, to krytyka eurosceptyczna, życząca integracji jak najgorzej. My z kolei życzymy jej jak najlepiej, chcemy jednak mówić głośno o pewnych błędach, które popełnia. Aktualnym staje się pytanie o to, czy jest to w tym momencie możliwe i czy nie jest przypadkiem lepiej "dać się wybrać", a następnie zmieniać świat. Nie musi oznaczać to zdrady ideałów - po prostu czasem trudno jest z powodu braku języka powiedzieć jasno, dlaczego - będąc za Unią Europejską - jednocześnie się ją krytykuje. Wszystko jest efektem zmiany typu demokracji i poszerzenia roli mass-mediów.

Po tego typu debacie pozostaje mi jedynie polecać je na przyszłość i cieszyć się, że była ona niezmiernie płodna intelektualnie.

21 października 2008

Kooperacja - to się opłaca!

"Zgoda buduje, niezgoda rujnuje" - wiemy o tym doskonale, co nie przeszkadza nam post factum uznać, że "mądry Polak po szkodzie". Można to ładnie opisać na przykładzie warszawskim - pod pociąg w metrze wpada niewidomy student Uniwersytetu Warszawskiego, obecnie w ciężkim stanie leżący w szpitalu. Nie przeszkadza to Ratuszowi prowadzić w sposób delikatnie mówiąc kontrowersyjny konsultacji ze środowiskiem osób niepełnosprawnych w sprawie udogodnień na obszarze drugiej linii metra. Dawanie szansy na wypowiedzenie się np. ludziom na wózku na trzydziestym piętrze Pałacu Kultury i Nauki zdaje się być kpiną z ludzi, którzy mają święte prawo do normalnego funkcjonowania w społeczeństwie. Brakuje jednak poczucia, że tego typu kwestie należy załatwiać we wspólnym gronie, a nie tylko "między nami, urzędnikami". Efekty widać gołym okiem...

To jeden z najbardziej szokujących przykładów na to, jak brak działania grupowego wpływa na obniżenie jakości życia. Dopiero niedawno zaczęto prowadzić konsultacje społeczne z prawdziwego zdarzenia. Do tej pory dominowało myślenie, że nie ma co pytać się ludzi o zdanie, np. co do wyglądu okolicznego parku albo zagospodarowania jakiegoś placu. Przestrzeń miejska będzie prawdziwie wspólna dopiero wtedy, gdy ludzi nie tylko zacznie pytać się o zdanie, ale ich zdania słuchać. Pierwszym sprawdzianem tego, na ile podejście do konsultacyjnego trybu podejmowania decyzji okaże się realne, będzie zagospodarowanie Placu Grzybowskiego - temat, który wypłynął głównie dzięki Dotleniaczowi Joanny Rajkowskiej. Mi osobiście marzą się wielkie konsultacje w sprawie zagospodarowania centrum miasta, bo tu Ratusz potrafi nawet myśleć o zabudowaniu części Parku Świętokrzyskiego, pomimo faktu, że 92% Warszawianek i Warszawiaków jest przeciwko tego typu pomysłom.

Gdzie zatem tkwią korzenie tego naszego problemu z naszym wybujałym indywidualizmem? Przede wszystkim w szkole. Aktualny proces nauczania nie poświęca wystarczająco dużo czasu dialogowi i dyskusji w grupach. Skoro młody człowiek widzi, że sam może wykonać masę interesujących rzeczy, nie zwraca uwagi np. na przekonanie innych do swoich racji w mniejszym gronie. Osobom nieśmiałym nie tworzy się warunków do tego, by mogły pokazać swoje zdanie w bardziej kameralnym gronie. W takiej sytuacji, kiedy wiele jest premiujących indywidualny talent olimpiad, a już konkursów, promujących współdziałanie - dużo mniej, nie pojawia się żadna realna alternatywa dla indywidualnej pracy.

Następnie tego typu działania są nierzadko replikowane w miejscach pracy. Tam czasem zdarza się pracodawcy poskromić nieco ambicjonalne temperamenty i zachęcić do współpracy. Nie zawsze jednak - czasem sami pracodawcy zdają się premiować jednostki, które bądź to się przepracowują w samotności, bądź to przywłaszczają sobie cały rezultat pracy grupowej. W efekcie rośnie poziom nieufności i spada innowacyjność. Utożsamianie współpracy w grupie z postkomunistycznym kolektywizmem również robi swoje, przez co wyrwanie się z tego błędnego koła nie wydaje się najłatwiejszym zadaniem.

Widać to nawet i po naszych najwyższych władzach i ich zachowaniu względem Unii Europejskiej. Kiedy spora grupa państw trudzi się nad wypracowaniem zasad, służących dobru całej wspólnoty, my myślimy jedynie o tym, jak wyrwać z unijnej kasy jak najwięcej dla siebie. Polscy eurodeputowani dość często głosują zupełnie inaczej niż ich partyjni koledzy i koleżanki z tych samych frakcji i szczycą się nieformalnym Klubem Polskim, w którym mają dbać o dobro kraju. Idiotyzm tego pomysłu (brzmiącego tak, jakby traktowano Bruksele niczym Dumę albo Reichstag przed 1914 rokiem...) widać gołym okiem - jakim cudem bowiem można przyjąć, że istnieje jeden, obiektywny "interes narodowy", wykluczający odmienne punkty widzenia? W ten wsposób wspólnej Europy nie zbudujemy...

Reasumując - trzeba wiele lat pracy nad sobą. Musimy uwierzyć, że nie jesteśmy jedynie zbiorem jednostek, ale tworzymy szersze wspólnoty o różnych interesach i przekonaniach. Dopiero zrozumienie tego faktu pozwoli nam na realną grę polityczną i rozwój społeczny. Słabe związki zawodowe (mamy jeden z najniższych współczynników uzwiązkowienia w Europie!) nie będą dobrze równoważyć wpływów pracodawców. Brak reakcji na lokalne wycinki drzew czy kontrowersyjne inwestycje skutkować będzie powstawaniem zdehumanizowanej przestrzeni publicznej. To ostatnie chwile, by odwrócić te trendy.

20 października 2008

Zielony aktywizm, czyli blok, EKON, foliówki i rowery

Zieloni i SMS apelują o stojaki na rowery

Koło warszawskie Zielonych i Stowarzyszenie Młoda Socjaldemokracja apelują do władz Śródmieścia o postawienie stojaków na rowery w newralgicznych punktach dzielnicy. Uważamy, że nowe, bezpieczne stojaki w kształcie odwróconej litery U mogą stanowić świetną promocję zdrowego, taniego i ekologicznego środka transportu, jakim jest rower.

Miasto bez spalin i bez korków możliwe jest do osiągnięcia tylko poprzez wspieranie zrównoważonych środków transportu. Jednym z nich jest transport rowerowy. Aby jednak mógł on rozwinąć skrzydła w Warszawie, potrzebne są wysokiej jakości ścieżki i dobrze zorganizowane parkingi. Niewielkim kosztem możemy sprawić, by nasze miasto było bardziej przyjazne dla wszystkich, ceniących jakość miejsca, w którym żyją.

Apelujemy także o rozpoczęcie prac nad miejskim systemem wypożyczania rowerów, wzorem takich europejskich metropolii, jak Paryż czy Londyn. Tylko poprzez czynną promocję poruszania się pieszo, na rowerach i transportem zbiorowym możemy zapobiec totalnemu zakorkowaniu naszego miasta. Mamy także nadzieję, że wzorem Śródmieścia podobne inicjatywy zostaną przeprowadzone również w innych dzielnicach miasta.

Oto nasze propozycje miejsc na nowe stojaki:

Biblioteka na Koszykowej
Biblioteka Uniwersytetu Warszawskiego
Chmielna – przy kinie Atlantic
Dworzec Centralny
Kino Muranów
Marszałkowska – przed Domami Centrum
Nowy Świat
Pałac Kultury i Nauki – przy wejściach od placu Defilad, Kinoteki i Pałacu Młodzieży
Plac Trzech Krzyży,
Plac Zbawiciela,
Rondo de Gaulle’a – przy Empiku

W imieniu warszawskich Zielonych:

Irena Kołodziej i Bartłomiej Kozek, przewodniczący koła warszawskiego

W imieniu Stowarzyszenia Młoda Socjaldemokracja Warszawa:

Karol Domański


***

Szanowni Państwo!

Artykuł pt. „Ekobubel ministerstwa środowiska”, dot. projektu wprowadzenia opłaty za jednorazowe torby z folii, uważam za tendencyjny i manipulatorski.

Celem opłaty foliówkowej nie jest drenaż kieszeni Kowalskiego, tylko skłonienie go, aby używał foliówek incydentalnie, a nie nagminnie i bezmyślnie, jak teraz. W innych krajach to się sprawdziło (Irlandia - spadek zużycia toreb o 90%, zgodnie z danymi medialnymi), nie widzę więc powodu, by nie miało sprawdzić się i u nas.

Że producenci foliówek stracą dochody, a ich pracownicy pracę? Demagogia. W swoim czasie w identycznej sytuacji byli producenci DDT. Czy to znaczy, że należało utrzymać produkcję DDT? Idąc dalej tym tropem, można by powiedzieć, że nie wolno zaprzestać produkcji bomb atomowych, gdyż zapewnia to ludziom mnóstwo miejsc pracy. „Bezpłatne” foliówki, za które potem wszyscy – producenci i konsumenci, pracownicy i pracodawcy, bogacze i nędzarze – płacimy ciężki haracz w postaci lawinowo pogarszającego się stanu środowiska, to właśnie taka bomba z nieco tylko opóźnionym zapłonem.

Wystarczy przejść się np. nadbałtycką plażą i przyległym do niej lasem, by zobaczyć, co się dzieje z rozdawanymi hojną ręką darmowymi torbami. Co darmowe, ciska się gdzie popadnie. W rezultacie wszyscy zaczynamy żyć na wysypisku śmieci. Czy naprawdę redakcji „Wprost” podoba się ta sytuacja?

Inny chwyt demagogiczny użyty w artykule: "kilkadziesiąt" groszy za torbę. W dyskusjach na temat opłat była mowa o kwotach symbolicznych, nie przekraczających 20 gr. To wystarczający bodziec edukacyjny. "Kilkadziesiąt" sugeruje 50, 60, 70 itd. Manipulacja wali po oczach.

Proszę o wybaczenie, jeśli się mylę, ale mam wrażenie, jakby artykuł został zasponsorowany przez lobby producentów toreb jednorazowych. A przecież mają oni wyjście: zmiana profilu działalności na bardziej przyjazny środowisku. Może recykling? Może odnawialne źródła energii? Efektywność energetyczna? Zachęcam: to dziedziny z wielką przyszłością.

Nawiasem mówiąc, tzw. zwykli ludzie coraz powszechniej rozumieją wagę problemu. Często rozmawiam o tym z ludźmi w sklepach przy kasie i nie przypominam sobie, żeby ktoś się sprzeciwiał wprowadzeniu opłaty za jednorazówki, aby ograniczyć ich zużycie. Osoby powyżej czterdziestki doskonale pamiętają czasy, kiedy na zakupy wychodziło się z torbą siatkową w torebce czy kieszeni. Są wszelkie powody, aby taka postawa (torby płócienne) znowu stała się normą.

Z poważaniem
Irena Kołodziej
przewodnicząca warszawskiego koła Zielonych 2004

***

Zieloni gratulują Ekonowi

Po 2 latach walki z Urzędem Miasta o działkę przy ulicy Mortkowicza, EKON – przedsiębiorstwo społeczne zatrudniające osoby wykluczone przy odbiorze i segregacji odpadów – nareszcie tę walkę wygrało. 6 października br. umowa dzierżawna została podpisana. EKON może przystąpić do adaptacji terenu pod budowę recykling-parku, dzięki czemu tak pożyteczna dla ludzi i środowiska działalność „ekologicznych mrówek” będzie mogła trwać i rozwijać się na większą niż dotąd skalę.

Warszawskie koło Zielonych 2004 serdecznie gratuluje wygranej kierownictwu i pracownikom EKON-u. Traktujemy to zwycięstwo również jako własne, gdyż i my mieliśmy skromny udział w toczonej przez „mrówki” batalii. Co ważniejsze zaś – EKON to wzorcowa realizacja idei zrównoważonego rozwoju, która jest podstawą naszej zielonej ideologii. Na pracy „mrówek” korzystają wszyscy: i ludzie (zarówno chorzy, jak mieszkańcy, których obsługują), i środowisko (niezwykle skuteczny odzysk opakowań, przekazywanych do recyklingu), i miejski budżet (oszczędność na leczeniu chorych, dla których praca jest najlepszą rehabilitacją). Wierzymy, że to przedsięwzięcie stanie się chlubą Warszawy i wzorem do naśladowania dla innych przedsiębiorców.

„Mrówki” - trzymamy kciuki za pomyślność Waszą i Waszych zielonych miejsc pracy!

Zarząd koła warszawskiego Zielonych.


***

Zieloni wspierają mieszkanki i mieszkańców bloku w Pruszkowie


Koło warszawskie Zielonych zdecydowało się na wsparcie starań mieszkanek i mieszkańców bloku przy ul. Kościuszki 28 w Pruszkowie, którzy walczą o prawo do wypoczynku w godnych warunkach. Obecnie weszli oni na drogę sądową, bowiem w zawartej przez dewelopera umowie nie było żadnych zapowiedzi uruchomienia na parterze bloku sortowni paczek, działającej 24 godziny na dobę przez cały tydzień.

Rampa rozładownicza dla samochodów ciężarowych gwarantuje, że nie będzie tam już spokoju – mówi Irena Kołodziej, przewodnicząca warszawskich Zielonych. - Brak poinformowania mieszkanek i mieszkańców bloku o planach wynajęcia jego części poczcie wskazuje na lekceważący stosunek do osób, które wydały olbrzymie pieniądze za prawo do własnego mieszkania. Uniemożliwianie im odpoczynku nawet w godzinach nocnych i zatarasowywanie drogi przeciwpożarowej nie jest najlepszą rekomendacją dla jakiejkolwiek firmy budowlanej.

Cała ta sprawa jest częścią szerszego zjawiska, o którym mówi się – na szczęście – coraz częściej i coraz głośniej – dodaje przewodniczący koła, Bartłomiej Kozek. - Developerzy, nawet jeśli budują gigantyczne osiedla, często uznają, że jedyne do czego mają prawo osoby chcące tam zamieszkać, to mieszkania i ewentualnie garaże. W ten sposób powstają miejsca, w których brakuje szkół, przedszkoli czy innych podstawowych usług dla lokalnej społeczności. Z drugiej strony, w poszukiwaniu pieniędzy często inwestuje się w przedsięwzięcia obniżające komfort życia – tak jak w tym wypadku. Potrzebna jest kompleksowa współpraca samorządów z firmami budowlanymi, a także uregulowania prawne, gwarantujące dostęp do ważnych usług publicznych w nowo budowanych osiedlach. Usług, które będą ułatwiać życie mieszkańcom, a nie im przeszkadzać.

PROŚBA O KONTROLĘ WSPÓLNOTY MIESZKANIOWEJ

Zwracamy się z prośbą o dokonanie inspekcji budowlanej w budynku mieszkalnym przy ulicy Kościuszki 28 w Pruszkowie. Prośbę składamy na podstawie domniemania dokonania samowoli budowlanej na terenie naszego obiektu.

Po odbiorze budynku przez Inspektorat pojawiło się kilka „artefaktów”, które w naszym mniemaniu nie są zgodne z projektem architektoniczno-budowlanym, ani też z zamiennym projektem architektoniczno-budowlanym.

Głównym obiektem naszego zainteresowania jest rampa rozładowcza dla ciężarowych samochodów Poczty, która jest najemcą lokalu na parterze naszego budynku. Jest to obiekt budowlany o konstrukcji metalowej, przytwierdzony śrubami do chodnika, którego zadaszenie zakotwione jest w ścianie elewacji szczytowej tegoż budynku, i leżący w ostrej granicy posesji z drogą gminną. Montaż tej konstrukcji powoduje wiele utrudnień na terenie posesji, m.in. uniemożliwia swobodne korzystanie z dojścia do śmietnika, a także jest źródłem hałasu i drgań przenoszonych po ścianie budynku do lokali położonych na wyższych kondygnacjach.

Zadaszenie rampy jest na wysokości umożliwiającej dostanie się do lokalu mieszkaniowego na pierwszym piętrze. W lokalu usytuowanym na parterze znajduje się 24-godzinna sortownia paczek, na którą Wspólnota nie wyrażała zgody. Odbywające się wielokrotnie w ciągu dnia i - co gorsza - nocy podjazdy samochodów typu star oraz wanów wprowadzają olbrzymie utrudnienia na terenie posesji. Auta te, parkując w poprzek drogi, tarasują swobodny przejazd innym samochodom do miejsc postojowych dwóch budynków mieszkalnych oraz blokują drogę ppoż. Ciszę nocną zakłócają odgłosy rozładunku aut (stukanie metalowymi wózkami o konstrukcje, długotrwały warkot silników, rzucanie paczek i głośne nawoływanie się pracowników poczty). Auta mają utrudniony podjazd do rampy ze względu na znajdujący się w niewielkiej odległości od niej słup instalacji elektrycznej. Zdarzało się już, że samochody uderzały w ten słup lub ocierały się o elewację

Od czterech miesięcy lokatorzy nie są w stanie wypoczywać we własnych lokalach, a rozmowy z władzami Poczty i deweloperem, który zbudował ten obiekt, nie przynoszą żadnych rezultatów.

Po sprawdzeniu dokumentacji technicznej obiektu stwierdzamy, że w projekcie zamiennym budowlanym, który powstał po podpisaniu umów wstępnych zakupu lokali (a który to projekt nie został w ogóle przedstawiony do wglądu kupującym), nie została wyszczególniona tego typu zmiana. Starostwo zgodziło się jedynie na powiększenie otworu okiennego na parterze, natomiast nie było mowy o żadnej rampie. Na rzucie elewacji szczytowej widnieje co prawda „kwadracik”, ale nie jest on nigdzie opisany, nie ma też jego projektu. Dlatego uważamy, że rampa została przemycona do projektu, co budzi nasz sprzeciw. Potwierdzeniem naszych podejrzeń jest fakt, że sama konstrukcja została zamontowana dopiero po odbiorze technicznym budynku, tak, aby Urząd Nadzoru Budowlanego nie miał zastrzeżeń.

Oprócz postawienia rampy dokonano też innych czynów samowolnych, mianowicie zabrukowano teren przewidziany w planie zagospodarowania działki jako teren zielony.

Budynek miał spełniać wymagania co do korzystania z niego przez osoby niepełnosprawne. Wymagań tych nie spełnia. Nie jest wyznaczone miejsce dla inwalidów, dojazd wózków inwalidzkich do budynku tarasuje rampa. Poruszanie się po terenie posesji jest w zasadzie niemożliwe – musimy korzystać z drogi gminnej, na której nie ma chodnika, dlatego boimy się także o swoje bezpieczeństwo.

Lokal na parterze przeznaczony na działalność handlowo-usługową nie został należycie do tego przygotowany. Nie zostały spełnione wymogi odnoście wyciszenia ścian. Przez cały dzień i w nocy po bloku roznosi się stukanie pieczątek, jeżdżenie metalowych wózków załadunkowych i inne hałasy. Wypoczynek w takich warunkach jest niemożliwy.

Wnosimy też o sprawdzenie poprawności wykonania instalacji klimatyzacyjnej na potrzeby lokalu usytuowanego na parterze, której wentylatory z wywiewem gorącego powietrza umiejscowiono w zamkniętym garażu podziemnym – co powoduje podniesienie temperatury panującej w piwnicach i garażu. Stwarza to duży dyskomfort w korzystaniu z tych powierzchni, a zimą dodatkowo będzie się przyczyniało do szybszej korozji parkujących tam samochodów.

Wspólnota podjęła szereg kroków mających na celu ukrócenie tej samowoli, jednak - jak wiadomo - droga prawna jest długotrwała. Nie możemy dłużej znosić tych uciążliwości. Jesteśmy zastraszani przez pracowników poczty. Sprawę bada Policja, Straż Miejska i Sąd.

Prosimy o zrozumienie naszej sytuacji i szybkie dokonanie kontroli, gdyż w zasadzie tylko Nadzór Budowlany jest instytucją, która może szybko i sprawnie pomóc nam przywrócić spokój w naszych mieszkaniach.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...