Zastanawialiście się kiedyś, co ma wspólnego życie miejskie ze zmianami klimatycznymi? A także w jaki sposób ochrona klimatu może przynieść realne korzyści dla miasta jako takiego? Niezależnie od udzielonej odpowiedzi, warto zapoznać się z krótką broszurką Instytutu na Rzecz Ekorozwoju, która, dostępna na ich stronach, jest pierwszą z cyklu pięciu publikacji poświęconym wpływowi globalnego ocieplenia na naszą rzeczywistość. W oczekiwaniu na zeszyty poświęcone energetyce, rolnictwu, turystyce i transportowi, warto poświęcić nieco czasu na 50 stron analizy dotyczącej tego, w jaki sposób miasta potrafią poprawiać klimat - dla przyrody i dla ludzi.
Chociaż rzeczą oczywistą jest fakt, że bez porozumień na szczeblu międzynarodowym nie zajdziemy za daleko, to jednak również bez współpracy samorządów, szczególnie miejskich, nie mam mowy o skutecznym zapobieganiu zmianom klimatycznym. Zmianom, które pogarszają naszą jakość życia, wpływając na niestabilność pogody czy też wzrost strat z powodu klęsk żywiołowych. W sytuacji, gdy 75% Europejek i Europejczyków mieszka na terenach zurbanizowanych, zajmujących 1/4 kontynentu, a miasto wielkości miliona osób dziennie produkuje 25 tysięcy ton dwutlenku węgla widać wyraźnie, że to właśnie na tych obszarach działania na rzecz poprawy ochrony środowiska mają szczególne znaczenie. Polska nadal nie ma krajowej strategii rozwoju obszarów miejskich, co sprawia, że wleczemy się w ogonie państw unijnych - nawet Słowenia uwzględnia kwestie polityki miejskiej przy rozwoju regionalnym.
Pomimo faktu, że spora grupa polskich dużych i średnich miejscowości zrzeszona jest w sieci EUROCITIES, zajmujących się m.in. wymianą dobrych praktyk w polityce społecznej i klimatycznej, nie widać wielkich zmian w miejskiej polityce np. Warszawy pod tym względem. Poza symbolicznym wyłączaniem świateł przez godzinę jesienią nie widać długofalowych inwestycji, które poprawiłyby jakość życia i ochronę klimatu. Przykładem niech będzie niedawna podwyżka cen czynszów komunalnych. Podwyżka, która nie dość, że dość radykalna (ok. 300%), dokonana bez etapu pośredniego - aczkolwiek, na całe szczęście, z ulgami dla osób niezamożnych, to dokonana bez utworzenia z tych pieniędzy funduszu remontowego. Gdyby tak uczyniono, pieniądze te mogłyby pójść na odnowę i termoizolację rozpadających się mieszkań, dzięki czemu zmalałyby koszty płaconej przez lokatorki i lokatorów energii, co zminimalizowałoby skutki samej podwyżki. Niestety, tak dalekosiężnego myślenia zabrakło.
O tym, że polityka klimatyczna może przynosić pożytek nam wszystkim, niech świadczy następujący przykład. Władze lokalne miasteczka An Arbor, leżącego koło amerykańskiego Detroit, zdecydowały się na wymianę ponad 1.000 lamp ulicznych z tradycyjnych na diodowe, co ma przynieść 100 tysięcy dolarów oszczędności rocznie. W skali całego miasta taka wymiana może przynieść już 700 tysięcy - a ma ono tylko 125 tysięcy osób. Wyobraźmy zatem sobie podobną operację w Warszawie i skalę potencjalnych oszczędności - wystarczającą, by np. zapewnić ciepły, darmowy posiłek dziesiątkom tysięcy młodych ludzi w placówkach oświatowych. Podobne tego typu przykłady można wymieniać jeszcze długo.
Jak zatem widać, zupełnie sztuczną jest rzekoma alternatywa "ekologia albo rozwój" - dbałość o środowisko może przyczyniać się zarówno do powstawania nowych miejsc pracy, jak i do redukowania kosztów życia. Podobnie sprawa ma się z transportem - buspasy jednocześnie zmniejszają emisję gazów szklarniowych z powodu bardziej płynnej jazdy, jak i powodują udrożnienie miejskiej komunikacji zbiorowej. Potencjalne oszczędności z powodu mniejszej konsumpcji paliwa można poświęcić na zakup nowego taboru, który zastąpi stare, emitujące dużą ilość spalin jednostki.
Dochodzi tu też kwestia energetyki - same panele słoneczne na dachach instytucji samorządowych szybko by się zwróciły kosztowo, a oszczędności z powodu mniejszego zużycia energii szybko byłyby w stanie zredukować koszty funkcjonowania władz miejskich. Oszczędności te mogłyby stać się swoistym "perpetuum mobile", napędzając inwestycje w fundusz termoizolacyjny, dotujący inwestycje osób prywatnych i miejskich przedsiębiorstw w efektywność energetyczną, albo też przekazane by mogły być na stworzenie prawdziwego E-Urzędu Miasta i dzielnic. W ten sposób ograniczona została by konieczność załatwiania spraw bezpośrednio w placówkach, co byłoby wygodne dla obywatelek i obywateli i przyjazne dla klimatu.
Zielone miasto jest zatem możliwe - wystarczy w to uwierzyć i rozpocząć działania na rzecz jego urzeczywistnienia. Lepsze planowanie przestrzenne, ogrody na dachach, zmniejszające wahania temperatury wewnątrz budynków i tym samym - zapotrzebowanie na klimatyzację. Przykładem niech będzie ratusz w Chicago, na którym to zdecydowano się na takie działanie - zużycie prądu w jedenastopiętrowym budynku spadło o 11%. W momencie wzrostu cen energii nie trzeba chyba mówić, że wiązało się to z dość znaczącymi oszczędnościami bez obniżania jakości życia. Tego typu działania mogą jednak podjąć jedynie władze samorządowe, myślące o zrównoważonym rozwoju miasta. Nie wiem, czy aktualni włodarze Warszawy mieszczą się w zakresie pojęciowym tego terminu...
Chociaż rzeczą oczywistą jest fakt, że bez porozumień na szczeblu międzynarodowym nie zajdziemy za daleko, to jednak również bez współpracy samorządów, szczególnie miejskich, nie mam mowy o skutecznym zapobieganiu zmianom klimatycznym. Zmianom, które pogarszają naszą jakość życia, wpływając na niestabilność pogody czy też wzrost strat z powodu klęsk żywiołowych. W sytuacji, gdy 75% Europejek i Europejczyków mieszka na terenach zurbanizowanych, zajmujących 1/4 kontynentu, a miasto wielkości miliona osób dziennie produkuje 25 tysięcy ton dwutlenku węgla widać wyraźnie, że to właśnie na tych obszarach działania na rzecz poprawy ochrony środowiska mają szczególne znaczenie. Polska nadal nie ma krajowej strategii rozwoju obszarów miejskich, co sprawia, że wleczemy się w ogonie państw unijnych - nawet Słowenia uwzględnia kwestie polityki miejskiej przy rozwoju regionalnym.
Pomimo faktu, że spora grupa polskich dużych i średnich miejscowości zrzeszona jest w sieci EUROCITIES, zajmujących się m.in. wymianą dobrych praktyk w polityce społecznej i klimatycznej, nie widać wielkich zmian w miejskiej polityce np. Warszawy pod tym względem. Poza symbolicznym wyłączaniem świateł przez godzinę jesienią nie widać długofalowych inwestycji, które poprawiłyby jakość życia i ochronę klimatu. Przykładem niech będzie niedawna podwyżka cen czynszów komunalnych. Podwyżka, która nie dość, że dość radykalna (ok. 300%), dokonana bez etapu pośredniego - aczkolwiek, na całe szczęście, z ulgami dla osób niezamożnych, to dokonana bez utworzenia z tych pieniędzy funduszu remontowego. Gdyby tak uczyniono, pieniądze te mogłyby pójść na odnowę i termoizolację rozpadających się mieszkań, dzięki czemu zmalałyby koszty płaconej przez lokatorki i lokatorów energii, co zminimalizowałoby skutki samej podwyżki. Niestety, tak dalekosiężnego myślenia zabrakło.
O tym, że polityka klimatyczna może przynosić pożytek nam wszystkim, niech świadczy następujący przykład. Władze lokalne miasteczka An Arbor, leżącego koło amerykańskiego Detroit, zdecydowały się na wymianę ponad 1.000 lamp ulicznych z tradycyjnych na diodowe, co ma przynieść 100 tysięcy dolarów oszczędności rocznie. W skali całego miasta taka wymiana może przynieść już 700 tysięcy - a ma ono tylko 125 tysięcy osób. Wyobraźmy zatem sobie podobną operację w Warszawie i skalę potencjalnych oszczędności - wystarczającą, by np. zapewnić ciepły, darmowy posiłek dziesiątkom tysięcy młodych ludzi w placówkach oświatowych. Podobne tego typu przykłady można wymieniać jeszcze długo.
Jak zatem widać, zupełnie sztuczną jest rzekoma alternatywa "ekologia albo rozwój" - dbałość o środowisko może przyczyniać się zarówno do powstawania nowych miejsc pracy, jak i do redukowania kosztów życia. Podobnie sprawa ma się z transportem - buspasy jednocześnie zmniejszają emisję gazów szklarniowych z powodu bardziej płynnej jazdy, jak i powodują udrożnienie miejskiej komunikacji zbiorowej. Potencjalne oszczędności z powodu mniejszej konsumpcji paliwa można poświęcić na zakup nowego taboru, który zastąpi stare, emitujące dużą ilość spalin jednostki.
Dochodzi tu też kwestia energetyki - same panele słoneczne na dachach instytucji samorządowych szybko by się zwróciły kosztowo, a oszczędności z powodu mniejszego zużycia energii szybko byłyby w stanie zredukować koszty funkcjonowania władz miejskich. Oszczędności te mogłyby stać się swoistym "perpetuum mobile", napędzając inwestycje w fundusz termoizolacyjny, dotujący inwestycje osób prywatnych i miejskich przedsiębiorstw w efektywność energetyczną, albo też przekazane by mogły być na stworzenie prawdziwego E-Urzędu Miasta i dzielnic. W ten sposób ograniczona została by konieczność załatwiania spraw bezpośrednio w placówkach, co byłoby wygodne dla obywatelek i obywateli i przyjazne dla klimatu.
Zielone miasto jest zatem możliwe - wystarczy w to uwierzyć i rozpocząć działania na rzecz jego urzeczywistnienia. Lepsze planowanie przestrzenne, ogrody na dachach, zmniejszające wahania temperatury wewnątrz budynków i tym samym - zapotrzebowanie na klimatyzację. Przykładem niech będzie ratusz w Chicago, na którym to zdecydowano się na takie działanie - zużycie prądu w jedenastopiętrowym budynku spadło o 11%. W momencie wzrostu cen energii nie trzeba chyba mówić, że wiązało się to z dość znaczącymi oszczędnościami bez obniżania jakości życia. Tego typu działania mogą jednak podjąć jedynie władze samorządowe, myślące o zrównoważonym rozwoju miasta. Nie wiem, czy aktualni włodarze Warszawy mieszczą się w zakresie pojęciowym tego terminu...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz