Weekendowy Festiwal Tęczowych Rodzin ani mnie nie rozgrzał, ani mnie nie oziębił. Sympatycznie spotkanie rodzin nie powinno nikogo specjalnie szokować, tak jak nie są newsami zebrania strażaków czy też miłośników dobrze zaplanowanych przydomowych ogródków. Ponieważ jednak tak prosto nie jest, informacja o Festiwalu wzbudziła spore zainteresowanie - ba, nawet pewien prawicowy senator chciał wysłać zawiadomienie do prokuratury o tym, jak to organizatorzy deprawują nieletnich. "Szerzeniem pornografii" miała być lektura książki o przygodach dwóch pingwinów płci męskiej, które wspólnie wysiadywały jajo i opiekowały się pisklęciem. No cóż, znam bardziej deprawujące historie, po stokroć bardziej heteronormatywne, które kończą się paleniem wiedźmy w piecu i innymi tego typu "przyjemnościami". Czy senator PiS ma zamiar reagować na tego typu perwersyjne historie?
50 tysięcy par homoseksualnych wychowuje dzieci - najczęściej ze swoich poprzednich związków. Aż do tego weekendu było szalenie trudno znaleźć odważne osoby, które pojawiłyby się w związku z tym w mediach. Owszem, teksty na ten temat się pojawiały, jednak, tak jak w jednym z wydań "Polski", okraszone były zdjęciami, przedstawiającymi gejów, lesbijki i ich dzieci... z innych krajów. Musiało minąć 19 lat od "przywrócenia demokracji", by powstały warunki do swobodnego spotkania się ze sobą ludzi wychowujących dzieci po to, by nawiązać przyjaźnie i wymienić się doświadczeniami wychowawczymi...
Dla tych, którzy sądzą, że homoseksualizm to aberracja, krótka ściągawka. Zjawisko to występuje u 1.500 gatunków zwierząt, z czego u żadnego nie znaleziono przykładów na to, by społeczność tego gatunku piętnowała tego typu zachowania. W kulturach indiańskich mężczyzna, wolący mężczyzn, otrzymuje we wspólnocie zadania, uważane tam za kobiece i cieszy się powszechnym szacunkiem. Według badań Johna Boswella, kościół katolicki i prawosławny mniej więcej do XI wieku miały w ramach swoich rytuałów błogosławieństwa par homoseksualnych, którym patronowała para świętych męczenników - Sergiusz i Bakchus. Spisane w grece teksty z owym błogosławieństwem, datowane jeszcze na XIV wiek, znaleziono w Irlandii. Homoseksualizm występuje zawsze i wszędzie, a wzorce kulturowe mają to do siebie, że podlegają przemianom. Realnie rzecz biorąc, obecny, nuklearny model rodziny ma może z 50 lat, tak więc nie istnieje coś takiego, jak "odwieczny model", który miałby podlegać kwestionowaniu. Co jedno-dwa pokolenia ów model przechodzi tak duże przemiany, że nie ma co nad tym faktem biadolić.
Jak widać, historię można dowolnie kształtować, o ile ma się nad nią kontrolę. Wymazanie tego fragmentu dziejów przez Kościół, do niedawna zaskakująco skuteczne, przypomina próby ze starożytnego Egiptu, kiedy to postanowiono pozbyć się z pamięci zbiorowej faraona Echnatona, który chciał zastąpić wielobóstwo kultem solarnym Atona. Bywa. Szkoda jednak, że aktualnie dość sceptyczne podejście Kościoła katolickiego do homoseksualistów (i uznawanie samego faktu za "występny" i "chorobę") legitymizuje agresję skrajnych formacji względem osób, które po prostu kochają. Kochają i żyją tak samo jak ci, którzy wolą płeć przeciwną.
Badania przeprowadzane w krajach, w których osoby homoseksualne opiekują się dziećmi nie wykazują, by wśród osób dorastających w tego typu domach występowało więcej aberracji niż w typowym domu heteroseksualnym. Owszem, z całą pewnością i tam zdarzają się patologie - jednak rozdymanie ich i rzucanie błotem na każdą "homorodzinę" jest absurdem. Skoro mąż bije żonę i dziecko albo pije, to czy ma to być argument za delegalizacją małżeństw heteroseksualnych? Nie odważyłbym się na postawienie tego typu wniosku, a analogiczne twierdzenia dotyczące środowiska LGBTQI są na porządku dziennym.
W tym momencie najważniejsze jest zatem uznanie. Uznanie faktu, że mamy do czynienia z czującymi ludźmi, którzy naprawdę chcą zapewnić sobie i wychowywanym osobom odrobinę rodzinnego ciepła. W tym momencie kluczem jest po prostu tolerancja - tolerancja dla różnorodności. Zdarza się przecież tak (co widać na przykładzie "kontraktów partnerskich" we Francji) wspólne gospodarstwo domowe tworzy matka samotnie wychowująca dzieci, niezamężne rodzeństwo, albo nawet niezwiązane ze sobą osoby, tak jak w mieszkaniach studenckich. Uznanie tej różnorodności pozwoli nam wszystkim wybrać dla siebie najlepszą drogę samorealizacji, bez lęku o bycie wytykanymi palcami na ulicy. Nie jest z tym łatwo nawet w dużych miastach, nie mówiąc już o mniejszych ośrodkach.
Kochajmy więc - i dajmy kochać innym. Suma szczęścia na świecie zwiększy się znacząco.
50 tysięcy par homoseksualnych wychowuje dzieci - najczęściej ze swoich poprzednich związków. Aż do tego weekendu było szalenie trudno znaleźć odważne osoby, które pojawiłyby się w związku z tym w mediach. Owszem, teksty na ten temat się pojawiały, jednak, tak jak w jednym z wydań "Polski", okraszone były zdjęciami, przedstawiającymi gejów, lesbijki i ich dzieci... z innych krajów. Musiało minąć 19 lat od "przywrócenia demokracji", by powstały warunki do swobodnego spotkania się ze sobą ludzi wychowujących dzieci po to, by nawiązać przyjaźnie i wymienić się doświadczeniami wychowawczymi...
Dla tych, którzy sądzą, że homoseksualizm to aberracja, krótka ściągawka. Zjawisko to występuje u 1.500 gatunków zwierząt, z czego u żadnego nie znaleziono przykładów na to, by społeczność tego gatunku piętnowała tego typu zachowania. W kulturach indiańskich mężczyzna, wolący mężczyzn, otrzymuje we wspólnocie zadania, uważane tam za kobiece i cieszy się powszechnym szacunkiem. Według badań Johna Boswella, kościół katolicki i prawosławny mniej więcej do XI wieku miały w ramach swoich rytuałów błogosławieństwa par homoseksualnych, którym patronowała para świętych męczenników - Sergiusz i Bakchus. Spisane w grece teksty z owym błogosławieństwem, datowane jeszcze na XIV wiek, znaleziono w Irlandii. Homoseksualizm występuje zawsze i wszędzie, a wzorce kulturowe mają to do siebie, że podlegają przemianom. Realnie rzecz biorąc, obecny, nuklearny model rodziny ma może z 50 lat, tak więc nie istnieje coś takiego, jak "odwieczny model", który miałby podlegać kwestionowaniu. Co jedno-dwa pokolenia ów model przechodzi tak duże przemiany, że nie ma co nad tym faktem biadolić.
Jak widać, historię można dowolnie kształtować, o ile ma się nad nią kontrolę. Wymazanie tego fragmentu dziejów przez Kościół, do niedawna zaskakująco skuteczne, przypomina próby ze starożytnego Egiptu, kiedy to postanowiono pozbyć się z pamięci zbiorowej faraona Echnatona, który chciał zastąpić wielobóstwo kultem solarnym Atona. Bywa. Szkoda jednak, że aktualnie dość sceptyczne podejście Kościoła katolickiego do homoseksualistów (i uznawanie samego faktu za "występny" i "chorobę") legitymizuje agresję skrajnych formacji względem osób, które po prostu kochają. Kochają i żyją tak samo jak ci, którzy wolą płeć przeciwną.
Badania przeprowadzane w krajach, w których osoby homoseksualne opiekują się dziećmi nie wykazują, by wśród osób dorastających w tego typu domach występowało więcej aberracji niż w typowym domu heteroseksualnym. Owszem, z całą pewnością i tam zdarzają się patologie - jednak rozdymanie ich i rzucanie błotem na każdą "homorodzinę" jest absurdem. Skoro mąż bije żonę i dziecko albo pije, to czy ma to być argument za delegalizacją małżeństw heteroseksualnych? Nie odważyłbym się na postawienie tego typu wniosku, a analogiczne twierdzenia dotyczące środowiska LGBTQI są na porządku dziennym.
W tym momencie najważniejsze jest zatem uznanie. Uznanie faktu, że mamy do czynienia z czującymi ludźmi, którzy naprawdę chcą zapewnić sobie i wychowywanym osobom odrobinę rodzinnego ciepła. W tym momencie kluczem jest po prostu tolerancja - tolerancja dla różnorodności. Zdarza się przecież tak (co widać na przykładzie "kontraktów partnerskich" we Francji) wspólne gospodarstwo domowe tworzy matka samotnie wychowująca dzieci, niezamężne rodzeństwo, albo nawet niezwiązane ze sobą osoby, tak jak w mieszkaniach studenckich. Uznanie tej różnorodności pozwoli nam wszystkim wybrać dla siebie najlepszą drogę samorealizacji, bez lęku o bycie wytykanymi palcami na ulicy. Nie jest z tym łatwo nawet w dużych miastach, nie mówiąc już o mniejszych ośrodkach.
Kochajmy więc - i dajmy kochać innym. Suma szczęścia na świecie zwiększy się znacząco.
3 komentarze:
W żadnym wypadku homoseksualiści nie powinni mieć prawa do adopcji dzieci, ani do zakładania tzw. "rodzin". Bo 2 chorych ludzi to nie rodzina. Nigdy nie myła i nigdy nie będzie
To ciekawe stwierdzenie, poza tym, że nikt na dobrą sprawę nie potrafi udowodnić, że to choroba i nie potrafi wskazać, jakie są jej szkodliwe skutki. No, chyba że uznamy za Koheletem że "wszystko marność" i że chorobą jest miłość. Byłoby to dość ciekawe filozoficznie.
Ja nie mam nic przeciwko zakładaniu rodzin. To co robią dorośli to ich sprawa i nikomu nic do tego. Jestem natomiast przeciwko adopcji dzieci bo to może powodować problem dla dzieci z takich rodzin.
Prześlij komentarz