O kwestiach związanych z równouprawnieniem pisałem już tu wielokrotnie. Nie aż tak często (ale jednak) - o gender mainstreamingu, a więc wdrażaniu polityki zwracającej uwagę na różnice płciowe w wielu nowych dziedzinach życia. Wydawać by się mogło, że nie ma potrzeby uwzględniania czyjegoś genderu w dajmy na to transporcie czy energetyce - a jednak okazuje się to być nad wyraz przydatne. Rzekoma neutralność płciowa dotychczasowych badań i raportów jest tak naprawdę jedynie wymówką, która ukrywa fakt, że skierowane są one głównie do mężczyzn. Gdyby było inaczej, nie dochodziłoby do nagminnego przy rządach prawicowych w Europie utożsamiania polityki prokobiecej z polityką prorodzinną, która ze swej natury powinna działać na rzecz tworzenia partnerskich stosunków między płaciami, a nie zachęcać kobiety do bierności.
W Polsce w tej dziedzinie nie zmienia się za wiele - sporym sukcesem jest wniesienie do Sejmu projektu urlopów tacierzyńskich, ale już ich zakres - planowany na jakieś dwa tygodnie - brzmi po prostu śmiesznie. Podobnie zabawny (choć to raczej śmiech przez łzy) jest fakt, że najbardziej radykalny w tej kwestii jest... PiS, chcący wydłużenia tego okresu do... czterech tygodni. Dla porównania - w Niemczech urlop rodzicielski trwa 12 miesięcy, jeśli bierze go na siebie tylko kobieta, jeśli zaś również i mężczyzna zdecyduje się na partycypację, to wtedy wydłuża się do 14 miesięcy. Z badań wynika, że wpłynęło to bardzo pozytywnie na wzrost odsetka biorących ten urlop mężczyzn. O Szwecji, w której istnieje obowiązkowe dzielenie tegoż na dwójkę rodziców jedynie nadmienię, by porównać, jak daleko jesteśmy od tego typu rozwoju polityki społecznej z prawdziwego znaczenia.
Tego typu działania wyrównują szanse kobiet na rynku pracy - w końcu to właśnie one muszą nierzadko wysłuchiwać pytań od przyszłych pracodawców (zupełnie niezgodnych z prawem) na temat tego, czy mają zamiar zajść w ciążę w najbliższym czasie. Jeśli urlop rodzicielski będzie dotyczył też obligatoryjnie i mężczyzn, wtedy podobne pytanie stanie się bezzasadne - nie będzie mógł się zasłaniać kwestią "opłacalności" zatrudnienia osoby określonej płci. Szanse kobiet zwiększać mogą również takie działania, jak rozwój telepracy czy szkolenia internetowe, które mogą wykonywać podczas pobytu w domu. Z tych udogodnień mogliby korzystać także mężczyźni, co przeczy tezie o rzekomej antagonicznej formie polityki genderowej.
Kobiety funkcjonują jednak nie tylko w miejscach pracy. W edukacji brakuje wzorców, z którymi mogłyby utożsamiać się dziewczęta, co zauważa raport Fundacji Boella, którego okładkę umieściłem przy tym poście i który można przeczytać na stronach Fundacji. Podano tam mnóstwo przykładów na to, że płeć ma znaczenie - i zamiast temu zaprzeczać, czas na realizację polityki różnorodności. W szkole może ona opierać się na specjalnych zajęciach dotyczących roli kobiet w historii, w sztuce czy też w przedmiotach ścisłych. Oznacza to też zachęcanie dziewczyn do podejmowania studiów ścisłych - nierzadko bowiem istniejące stereotypy (chociażby takie, że "baby to się na grach nie znają") zniechęcają wiele zdolnych młodych kobiet do realizowania własnych pasji. Potrzebne są też wzorce... męskie, bowiem trudno uznać, by jaki Rambo czy Terminator nadawali się najlepiej do pokazywania facetom, jak mają zachowywać się w życiu rodzinnym i społecznym...
O ile w Niemczech, po rządach czerwono-zielonej koalicji SPD i Zielonych ambitne działania zostały przystopowane przez rządy CDU/CSU-SPD, o tyle w Polsce nadal zdecydowaną większość działań w kierunku równouprawnienia płci przerzuca się na sektor pozarządowy. Urząd Pełnomocnika Rządu ds. równego statusu został skasowany po objęciu władzy przez PiS, a po przywróceniu go przez PO wygląda bardziej jak wydmuszka niż stanowisko, posiadające realne możliwości oddziaływania. Efektem tego jest fakt, że np. raport o jakości miejsc pracy w mocno sfeminizowanym sektorze odzieżowym, wskazującym na znaczne naruszenia praw pracowniczych został przeprowadzony nie przez dajmy na to Państwową Inspekcję Pracy, ale przez Koalicję KARAT. Podobnych przykładów, takich jak chociażby Gender Index czy badania na temat przemoc wobec kobiet, można przytaczać dużo, dużo więcej.
Po upadku komunizmu w 1989 roku nastapiły przemiany, które pogorszyły sytuację kobiet. Konserwatywny backlash w połączeniu z upadkiem wielu zakładów pracy (zwalniających w pierwszym rzędzie właśnie kobiety) zrobiły swoje. Poważnie ograniczono prawo do aborcji, co poskutkowało zwiększeniem się podziemia aborcyjnego czy wręcz - po wejściu naszego kraju do Unii Europejskiej - aborcyjnej turystyki. Rosną dysproporcje zarobkowe, a podział zawodów na nisko płatne sfeminizowane i na te, zdominowane przez mężczyzn (i lepiej płatne) trudny jest do przebicia. Brakuje parytetów na listach wyborczych większości partii politycznych poza Zielonymi. Nas to niepokoi. Czy niepokoi też innych aktorów politycznych? Mamy co do tego poważne wątpliwości.
W Polsce w tej dziedzinie nie zmienia się za wiele - sporym sukcesem jest wniesienie do Sejmu projektu urlopów tacierzyńskich, ale już ich zakres - planowany na jakieś dwa tygodnie - brzmi po prostu śmiesznie. Podobnie zabawny (choć to raczej śmiech przez łzy) jest fakt, że najbardziej radykalny w tej kwestii jest... PiS, chcący wydłużenia tego okresu do... czterech tygodni. Dla porównania - w Niemczech urlop rodzicielski trwa 12 miesięcy, jeśli bierze go na siebie tylko kobieta, jeśli zaś również i mężczyzna zdecyduje się na partycypację, to wtedy wydłuża się do 14 miesięcy. Z badań wynika, że wpłynęło to bardzo pozytywnie na wzrost odsetka biorących ten urlop mężczyzn. O Szwecji, w której istnieje obowiązkowe dzielenie tegoż na dwójkę rodziców jedynie nadmienię, by porównać, jak daleko jesteśmy od tego typu rozwoju polityki społecznej z prawdziwego znaczenia.
Tego typu działania wyrównują szanse kobiet na rynku pracy - w końcu to właśnie one muszą nierzadko wysłuchiwać pytań od przyszłych pracodawców (zupełnie niezgodnych z prawem) na temat tego, czy mają zamiar zajść w ciążę w najbliższym czasie. Jeśli urlop rodzicielski będzie dotyczył też obligatoryjnie i mężczyzn, wtedy podobne pytanie stanie się bezzasadne - nie będzie mógł się zasłaniać kwestią "opłacalności" zatrudnienia osoby określonej płci. Szanse kobiet zwiększać mogą również takie działania, jak rozwój telepracy czy szkolenia internetowe, które mogą wykonywać podczas pobytu w domu. Z tych udogodnień mogliby korzystać także mężczyźni, co przeczy tezie o rzekomej antagonicznej formie polityki genderowej.
Kobiety funkcjonują jednak nie tylko w miejscach pracy. W edukacji brakuje wzorców, z którymi mogłyby utożsamiać się dziewczęta, co zauważa raport Fundacji Boella, którego okładkę umieściłem przy tym poście i który można przeczytać na stronach Fundacji. Podano tam mnóstwo przykładów na to, że płeć ma znaczenie - i zamiast temu zaprzeczać, czas na realizację polityki różnorodności. W szkole może ona opierać się na specjalnych zajęciach dotyczących roli kobiet w historii, w sztuce czy też w przedmiotach ścisłych. Oznacza to też zachęcanie dziewczyn do podejmowania studiów ścisłych - nierzadko bowiem istniejące stereotypy (chociażby takie, że "baby to się na grach nie znają") zniechęcają wiele zdolnych młodych kobiet do realizowania własnych pasji. Potrzebne są też wzorce... męskie, bowiem trudno uznać, by jaki Rambo czy Terminator nadawali się najlepiej do pokazywania facetom, jak mają zachowywać się w życiu rodzinnym i społecznym...
O ile w Niemczech, po rządach czerwono-zielonej koalicji SPD i Zielonych ambitne działania zostały przystopowane przez rządy CDU/CSU-SPD, o tyle w Polsce nadal zdecydowaną większość działań w kierunku równouprawnienia płci przerzuca się na sektor pozarządowy. Urząd Pełnomocnika Rządu ds. równego statusu został skasowany po objęciu władzy przez PiS, a po przywróceniu go przez PO wygląda bardziej jak wydmuszka niż stanowisko, posiadające realne możliwości oddziaływania. Efektem tego jest fakt, że np. raport o jakości miejsc pracy w mocno sfeminizowanym sektorze odzieżowym, wskazującym na znaczne naruszenia praw pracowniczych został przeprowadzony nie przez dajmy na to Państwową Inspekcję Pracy, ale przez Koalicję KARAT. Podobnych przykładów, takich jak chociażby Gender Index czy badania na temat przemoc wobec kobiet, można przytaczać dużo, dużo więcej.
Po upadku komunizmu w 1989 roku nastapiły przemiany, które pogorszyły sytuację kobiet. Konserwatywny backlash w połączeniu z upadkiem wielu zakładów pracy (zwalniających w pierwszym rzędzie właśnie kobiety) zrobiły swoje. Poważnie ograniczono prawo do aborcji, co poskutkowało zwiększeniem się podziemia aborcyjnego czy wręcz - po wejściu naszego kraju do Unii Europejskiej - aborcyjnej turystyki. Rosną dysproporcje zarobkowe, a podział zawodów na nisko płatne sfeminizowane i na te, zdominowane przez mężczyzn (i lepiej płatne) trudny jest do przebicia. Brakuje parytetów na listach wyborczych większości partii politycznych poza Zielonymi. Nas to niepokoi. Czy niepokoi też innych aktorów politycznych? Mamy co do tego poważne wątpliwości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz