Kończy się powoli przygoda Zielonych z rządzeniem na zielonej wyspie. Przedterminowe wybory, które miały odbyć się 11 marca, prawdopodobnie zostaną jeszcze bardziej przyspieszone po tym, gdy na niedawnej konferencji prasowej, John Gormley (na zdjęciu) ogłosił wyjście swej partii z rządu z Fiana Fail. Ostatnie dni były niezwykle gorące dla tamtejszej sceny politycznej - rezygnacja premiera, Briana Cowena, z przewodnictwa rządzących konserwatywnych liberałów (tak mniej więcej można usadowić partię, która po niedawnych wyborach europarlamentarnych przeszła z frakcji konserwatywnej skupionej wokół m.in. PiS, do liberalnej), próby wymiany ministrów - wszystko to okazało się dla Zielonych nie do przyjęcia. Teraz, kiedy w wyniku negocjacji w parlamencie ostatnia ustawa, na przyjęciu której im zależało - dotycząca finansów państwa - przyjęta zostanie, pozostaje już tylko przygotowywać się do wyborów, które prawdopodobnie okażą się dla nich spory fiaskiem.
Dlaczego tak się stało? Spoglądając na minione od zawiązania koalicji z Fiana Fail i nieistniejącymi już, centrowymi Progresywnymi Demokratami lata, można było śmiało zawyrokować, że decyzja ta niemal od samego początku nie rokowała dobrze. Nie tylko dlatego, że główny koalicjant to partia prawicowa - choć zawsze taki alians niesie ze sobą ryzyko, to jednak czasem nie prowadzi on do rozkładu ekopolityki, a nawet przynosi niezgorsze rezultaty. Zieloni w Hamburgu dzięki koalicji z CDU przywrócili miastu tramwaje, a ich niedawne zakończenie sojuszu po dymisji popularnego Ole van Beusta było w pełni autonomiczne, nie zaś sprowokowane topniejącymi słupkami poparcia (te ostatnio idą w górę). Szersza koalicja w Finlandii daje Zielonym np. kontrolę nad ministerstwem pracy i polityki socjalnej, co pozwala im strzec lokalnej wersji państwa dobrobytu przed zakusami na jej demontaż, choć nie bywa łatwo - wyjście z takiej koalicji chociażby z powodu budowy elektrowni jądrowej nie byłoby sensowne, bo centroprawica i bez nich ma większość, a zasadniczo wszystkie partie poza nimi mniej lub bardziej wspierają program atomowy. Także i tam na obecności w rządzie Zieloni nie tracą, ale wymaga to lat doświadczeń i codziennego pokazywania, że walczy się o kwestie ważne dla lokalnego elektoratu. Przykład czeski nadal pozostaje smutnym przypomnieniem tego, jak kończą się kompromisy, w których proekologicznych i prospołecznych elementów jest jak na lekarstwo.
Bardzo dobrze historię (nie ma co ukrywać) upadku Zielonych w Irlandii można było przeczytać na szkockim Blogu Jasnozielonym. Po jej lekturze nie sposób odnieść wrażenia, że dla władzy zaryzykowano polityczne samobójstwo. W oparach korupcyjnych skandali partii rządzącej wpierw robi się kampanię, dążącą do wniesienia większej przejrzystości w lokalny system polityczny, po czym po wyborach wchodzi się alians z partią, którą tak ostro się krytykowało - to nie mogło się udać. Choć lokalny system polityczny nie sprzyja tak bardzo rządom mniejszościowym i popieraniu konkretnych ich pomysłów z ław opozycyjnych, to jednak tego typu eksperyment mógłby być dla Zielonych znacznie mniej bolesny. A bolesny był od początku, kiedy musieli oni przełknąć budowę autostrady przez Tarę - cenne wykopaliska archeologiczne, porównywane do Stonehenge. Dalej było już tylko gorzej - pęknięcie bańki na rynku nieruchomości, kryzys, spore cięcia w wydatkach budżetowych, uderzające w gospodarstwa nisko- i średnio zarabiające... I to w sytuacji, kiedy coraz jaśniej widać, że Zieloni odklejają się w Europie Zachodniej od etykietki "partii jednego tematu", a ludzie coraz częściej głosują na nich, bo stanowią ze swym programem społeczno-ekonomicznym wiarygodną alternatywę dla zużytych partii socjaldemokratycznych.
Co lokalni Zieloni mają na swoją obronę? W gruncie rzeczy, jeśli popatrzymy na trzy lata rządów, dość niewiele. Owszem, udało się doprowadzić do przyjęcie przez parlament ustawy o związkach partnerskich, jednak nawet w irlandzkim środowisku LGBT wiele entuzjazmu z tego powodu nie było. Niewątpliwie wart wspomnienia jest fakt dynamicznego rozwoju sektora energetyki odnawialnej w tym kraju wytwarzającego więcej prądu niż planowano na tym etapie jego rozprzestrzeniania się, intensywnie rozwija się też dostępność do sieci bezprzewodowego Internetu. Na tym zasadniczo koniec, bo przez litość nie będę za osiągnięcia, mogące w ogóle być dyskutowanymi w kontekście postępującej dekompozycji partii uznawał wprowadzanie i promowanie możliwości przewożenia rowerów w pociągach...
Ze względu na system polityczny trudno dziś realnie ocenić szanse Zielonych na uzyskanie mandatów. W kraju tym obowiązuje ordynacja STV - w skrócie i dużym uproszczeniu nie ma progów, kraj podzielony jest na okręgi wielomandatowe, w których wyborczynie i wyborcy szeregują na karcie wyborczej osoby kandydujące wedle swych preferencji. Następuje liczenie, a głosy osoby, która otrzymała najmniej "pierwszych preferencji" dzielone są wedle wskazanych na kartach kolejności. Bywa to czasochłonne, ale prowadzi do całkiem niezłego odzwierciedlenia woli elektoratu w okręgach, przez co istotną rolę w parlamencie mogą odgrywać mniejsze formacje a także niezależne posłanki i posłowie. Nie wiadomo też do końca, jak na ich wyniki wpłynie utworzenie i start w wyborach grupy osób, które opuściły partię i utworzyły nową formację - Fis Nua (Nowa Wizja). Możliwe są naprawdę różne scenariusze - partia Gormleya w ostatnich sondażach otrzymuje od 2 do 4%, podczas gdy zsumowane mniejsze partie oraz niezależni - nawet 12, trudno powiedzieć ze względu na brak danych jak dokładnie rozkładają się głosy w obrębie tejże grupy.
Na scenie politycznej zielonej wyspy, jak na razie, szykują się spore zmiany. Chadecka Fine Gael ma szansę na utworzenie koalicji z centrolewicową Partią Pracy, która w ostatnich miesiącach istotnie przybrała na sile. Trzecią siłą stają się socjalistyczni zwolennicy "jednej Irlandii", czyli Sinn Fein, a republikanie z Fiana Fail spadają w niektórych sondażach nawet na czwarte miejsce, notując rekordowo słabe wyniki. Sumując poparcie dwóch dotychczas rządzących partii, otrzymujemy około 15-20% w zależności od sondażu, co zdaje się być najlepszym miernikiem poziomu ich odrzucenia przez opinię publiczną w Dublinie i w całym kraju. Jeśli Zieloni, którzy w wyniku wewnętrznych zawirowań utracili wiele ze swoich znanych twarzy (na przykład czołową kandydatkę w wyborach europarlamentarnych, Deidre de Burca) istotnie otrzymają 2%, to może to oznaczać otrzymanie raptem 2 mandatów w liczącej 166 osób izbie niższej parlamentu i stratę 4 z 6, wywalczonych w 2007. Jak już pisałem, arytmetyka przy STV może zawodzić, może być albo dużo gorzej, albo nieco lepiej, trudno jednak uznać za zadowalającą sytuację, w której formacja ekopolityczna stoi nad przepaścią i nie wiadomo, czy po tych wyborach nie skończy się jej przygoda z wielką polityką. Przykład irlandzki niewątpliwie służyć powinien refleksji na temat tego, do czego prowadzi objęcie władzy z niewłaściwą partią w niewłaściwym czasie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz