W jednym z poprzednich postów napisano w komentarzu, jak potrzebne są śmiałe wizje i odważni wizjonerzy, potrafiący wyjść poza myślowy schemat. A oczko wcześniej Adam Fularz zaprezentował piękną, śmiałą wizję miejskiego transportu w Warszawie, dzięki której miasto, zdegradowane przez ruch samochodowy, może być przywrócone ludziom.
Pozwólcie, że pójdę przez chwilę tym tropem. A wy chodźcie ze mną. Czyli vade mecum.
Pamiętacie sprawę Dotleniacza? Jakiś czas temu urzędnik PIS-owski powiedział, że Warszawa to nie wieś, żeby po niej rowerem jeździć. A teraz urzędnik PO-wski ogłosił, że Warszawa to nie wieś, żeby w jej centrum jeziorka urządzać. Plac Grzybowski trzeba wybrukować i postawić na nim pomnik. Ku czci Polaków pomagających Żydom w czasie okupacji tym razem.
Nic się, kurczę, nie zmieniło. Dla jednych i drugich Warszawa ma być miastem samochodów, wieżowców i pomników. Różni ich tylko rozłożenie akcentów: dla jednych ważniejsze są pomniki, dla innych – wieżowce. Dla ludzi w ich wizji miasta miejsca nie ma. Ludziom jako miejsce spotkań proponuje się wyłącznie centrum handlowe albo kościół. Obecnie nam panujący wolą to pierwsze. Ich poprzednicy woleli to drugie. I to cała różnica.
My takiej wizji mówimy: NIE! Warszawa ma być miastem dla ludzi!
Nasze miasto ma potwornie zdezintegrowaną przestrzeń publiczną. Ulice to ciągi komunikacyjne, place i chodniki – jeden wielki parking. Bardzo mało w niej miejsc, które mogą stanowić teren SPOTKANIA, bycia razem, przełamywania barier – wiekowych na przykład. Dotleniacz znakomicie spełniał tę rolę: spotykali się przy nim studenci, emeryci, rodzice z dziećmi. Dzięki niemu ludzie wyszli z domów, a ten skrawek miasta ożył.
Czy można się zintegrować wokół pomnika? Pomnik żyje swoim pomnikowym życiem tylko raz na rok, w czasie akademii. Składanie wieńców, przecinanie wstęg, wygłaszanie przemówień - och, jak to kocha każda władza. A widzów to, owszem, przyciąga. Widzów – nie uczestników. Postoją, popatrzą – i pójdą. OSOBNI.
Żeby było jasne: moje wielkie TAK dla poszanowania tradycji, zasług, miejskich korzeni. Tym, co pomagali Żydom, należy się upamiętnienie. Tylko że to fałszywa opozycja: pomnik zamiast jeziorka. Powinno być i jedno, i drugie. Miejsce na pomnik na pewno się znajdzie. Czy koniecznie na placu Grzybowskim? Niekoniecznie. A jakby tak np. w miejscu, które stanowiło kiedyś jedną z najruchliwszych ulic Warszawy, serce miasta – na dawnych Nalewkach? To ten ocalały odcinek wyłożonej kostką jezdni pomiędzy Arsenałem a Ogrodem Krasińskich, z biegnącymi donikąd tramwajowymi szynami. Obecnie nosi on nazwę Bohaterów Getta. Może by tak spróbować choć symbolicznie odtworzyć dawne Nalewki, historyczną polsko-żydowską ulicę, z piękną corazziańską zabudową, zmiecioną przez Zagładę? Np. – wersja minimalistyczna – poprzez ustawienie koło Arsenału, jako stałej ekspozycji, makiety dawnych Nalewek. Autorem pomysłu jest p. Zbigniew Pakalski, autor superciekawej książki „Nalewki. Z dziejów polskiej i żydowskiej ulicy w Warszawie”. W wersji maksymalistycznej można by pomyśleć w ogóle o rewitalizacji tego zapomnianego dziś przez Boga i ludzi fragmentu ścisłego centrum. Pakalski rozwija i tę ideę. Moim zdaniem pomnik pasowałby tam jak ulał.
A skoro mowa o szacunku dla tradycji... Oprócz tej martyrologicznej jest też inna tradycja, do której możemy się odwołać. W dawnej Warszawie pełno było oczek wodnych, jeziorek, strumieni, stopniowo wypartych przez cywilizację. Właśnie z miejsca, gdzie toczy się dziś bój o Dotleniacz, z mokradeł przy placu Grzybowskim brała początek rzeczka Nalewka, która dała później nazwę ciągnącej się wzdłuż niej ulicy. Czemu nie sięgnąć do tej tradycji, wprowadzając element wodny – Dotleniacz – do miejskiego pejzażu?
Że to niby wiocha? Idąc tym tropem, Berlin jest jedną kolosalną megawsią. Bo tam gdzie tylko się da, urządza się małe sielskie zakątki, które pozwalają odetchnąć od ogromu miasta. W odległości 20 metrów od ciągu kamienic rozciągają się jeziora i jeziorka, z łódkami i knajpkami nad brzegiem.
Myślenie typu miasto=beton to myślenie betonu. Od którego uchowaj nas… Siło Wyższa, jakkolwiek Cię nazywają.
Pozwólcie, że pójdę przez chwilę tym tropem. A wy chodźcie ze mną. Czyli vade mecum.
Pamiętacie sprawę Dotleniacza? Jakiś czas temu urzędnik PIS-owski powiedział, że Warszawa to nie wieś, żeby po niej rowerem jeździć. A teraz urzędnik PO-wski ogłosił, że Warszawa to nie wieś, żeby w jej centrum jeziorka urządzać. Plac Grzybowski trzeba wybrukować i postawić na nim pomnik. Ku czci Polaków pomagających Żydom w czasie okupacji tym razem.
Nic się, kurczę, nie zmieniło. Dla jednych i drugich Warszawa ma być miastem samochodów, wieżowców i pomników. Różni ich tylko rozłożenie akcentów: dla jednych ważniejsze są pomniki, dla innych – wieżowce. Dla ludzi w ich wizji miasta miejsca nie ma. Ludziom jako miejsce spotkań proponuje się wyłącznie centrum handlowe albo kościół. Obecnie nam panujący wolą to pierwsze. Ich poprzednicy woleli to drugie. I to cała różnica.
My takiej wizji mówimy: NIE! Warszawa ma być miastem dla ludzi!
Nasze miasto ma potwornie zdezintegrowaną przestrzeń publiczną. Ulice to ciągi komunikacyjne, place i chodniki – jeden wielki parking. Bardzo mało w niej miejsc, które mogą stanowić teren SPOTKANIA, bycia razem, przełamywania barier – wiekowych na przykład. Dotleniacz znakomicie spełniał tę rolę: spotykali się przy nim studenci, emeryci, rodzice z dziećmi. Dzięki niemu ludzie wyszli z domów, a ten skrawek miasta ożył.
Czy można się zintegrować wokół pomnika? Pomnik żyje swoim pomnikowym życiem tylko raz na rok, w czasie akademii. Składanie wieńców, przecinanie wstęg, wygłaszanie przemówień - och, jak to kocha każda władza. A widzów to, owszem, przyciąga. Widzów – nie uczestników. Postoją, popatrzą – i pójdą. OSOBNI.
Żeby było jasne: moje wielkie TAK dla poszanowania tradycji, zasług, miejskich korzeni. Tym, co pomagali Żydom, należy się upamiętnienie. Tylko że to fałszywa opozycja: pomnik zamiast jeziorka. Powinno być i jedno, i drugie. Miejsce na pomnik na pewno się znajdzie. Czy koniecznie na placu Grzybowskim? Niekoniecznie. A jakby tak np. w miejscu, które stanowiło kiedyś jedną z najruchliwszych ulic Warszawy, serce miasta – na dawnych Nalewkach? To ten ocalały odcinek wyłożonej kostką jezdni pomiędzy Arsenałem a Ogrodem Krasińskich, z biegnącymi donikąd tramwajowymi szynami. Obecnie nosi on nazwę Bohaterów Getta. Może by tak spróbować choć symbolicznie odtworzyć dawne Nalewki, historyczną polsko-żydowską ulicę, z piękną corazziańską zabudową, zmiecioną przez Zagładę? Np. – wersja minimalistyczna – poprzez ustawienie koło Arsenału, jako stałej ekspozycji, makiety dawnych Nalewek. Autorem pomysłu jest p. Zbigniew Pakalski, autor superciekawej książki „Nalewki. Z dziejów polskiej i żydowskiej ulicy w Warszawie”. W wersji maksymalistycznej można by pomyśleć w ogóle o rewitalizacji tego zapomnianego dziś przez Boga i ludzi fragmentu ścisłego centrum. Pakalski rozwija i tę ideę. Moim zdaniem pomnik pasowałby tam jak ulał.
A skoro mowa o szacunku dla tradycji... Oprócz tej martyrologicznej jest też inna tradycja, do której możemy się odwołać. W dawnej Warszawie pełno było oczek wodnych, jeziorek, strumieni, stopniowo wypartych przez cywilizację. Właśnie z miejsca, gdzie toczy się dziś bój o Dotleniacz, z mokradeł przy placu Grzybowskim brała początek rzeczka Nalewka, która dała później nazwę ciągnącej się wzdłuż niej ulicy. Czemu nie sięgnąć do tej tradycji, wprowadzając element wodny – Dotleniacz – do miejskiego pejzażu?
Że to niby wiocha? Idąc tym tropem, Berlin jest jedną kolosalną megawsią. Bo tam gdzie tylko się da, urządza się małe sielskie zakątki, które pozwalają odetchnąć od ogromu miasta. W odległości 20 metrów od ciągu kamienic rozciągają się jeziora i jeziorka, z łódkami i knajpkami nad brzegiem.
Myślenie typu miasto=beton to myślenie betonu. Od którego uchowaj nas… Siło Wyższa, jakkolwiek Cię nazywają.
1 komentarz:
Czcigodna autorka zasługuje na wielkie brawa. Nie dość, że poruszyła chyba najważniejszy problem naszego warszawskiego łez padołu, to zrobiła to z dużym wdziękiem. Na szacunek zasługuje również wiedza historyczna i topograficzna, jaką dysponuje Irena.
Myślę, że zdanie zaczerpnięte z artykułu o centrach handlowych i kościołach, mogłoby się śmiało znaleźć na transparentach używanych na różnych manifestacjach. Na przykład:"Dość kościołów i centrów handlowych - czas na oddech!"
Nocny zwierz
Prześlij komentarz