Minęły eurowybory, więc można już nieśmiało pokazywać przykre reformy. Dopiero co pisałem o pomysłach Jerzego Hausnera na rozprawienie się z kulturą (oczywiście pod szczytnymi hasłami zwiększenia dostępu do kultury), a już wypływają na wierzch pomysły przybyłej z prywatnego szkolnictwa wyższego minister Barbary Kudryckiej. W ramach zwiększania dostępności studiów myśli ona o wprowadzeniu odpłatności za studiowanie więcej niż jednego kierunku. Ma się do tego wykorzystać sławetne dziecko procesu bolońskiego, czyli punkty ECTS - ktoś lub ktosia dostanie określoną ich pulę, wystarczającą na zaliczenie pięcioletniego, dwustopniowego cyklu szkolnictwa wyższego, z drobnym "bonusem", umożliwiającym jednorazową pomyłkę w wyborze studiów, do poprawy w przeciągu semestru. A że niektóre kierunki oferują ceny dość nieziemskie za studia płatne (np. prawo na UW 7 tysięcy złotych za rok), pojawia się kwestia sprawiedliwości obecnego systemu, jak również proponowanych zmian.
Owa "wielka patologia" studiowania na więcej niż na jednym kierunku dotyczy raptem co dziesiątego studenta i studentki, część z nich (jeśli rzeczywiście są oni tymi "zamożnymi, co studiują bezpłatnie, blokując miejsca biednym a zdolnym", jak zdarza się nam słyszeć w mediach) zapewne za dodatkowe studia zapłaci, więc ilość zwolnionych miejsc nie będzie powalać na kolana. Szkodliwy precedens w postaci dalszego ograniczania prawa do bezpłatnej nauki prezentuje się jako zbawienie dla szkolnictwa wyższego. Jakoś nikomu z władz nie przyszedł do głowy pomysł odwrotny, który znacznie bardziej świadczyłby o trosce o "ubogich a zdolnych" - wprowadzenia bezpłatnych studiów wieczorowych i zaocznych. Koszty, jak zauważył Bartosz Machalica w felietonie na stronie "Krytyki Politycznej", to mniej niż państwo straciło na niedawnej obniżce składki rentowej. O tym za głośno się nie mówi - łatwiej ludziom obniżać podatki, by potem brali kredyty studenckie i "napędzali koniunkturę", zamiast zapewnić im darmową edukację...
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że szczytne hasła rządu stają tak jaskrawo w sprzeczności z zasadami, którymi rzekomo się kieruje. Jedną z nich jest dbanie o podnoszenie poziomu kapitału społecznego. Kto plus minus orientuje się w rynku pracy ten wie, że jeden kierunek studiów wyższych nie daje już gwarancji zdobycia pracy marzeń. W czasach mozolnej budowy społeczeństwa informacyjnego dostęp do wiedzy jest koniecznością i decyduje w dużej mierze o życiowym sukcesie lub porażce. Ograniczanie tego prawa pod pretekstem ochrony przed "wiecznymi studentami" przypomina ograniczanie praw obywatelskich pod płaszczykiem walki z terroryzmem.
Niestety, strategia Kudryckiej może zostać uznana przez część środowiska studenckiego za emancypacyjną. Grupa najbardziej przy wszelkich wyborach wspierająca Platformę Obywatelską w dużej mierze dziś musi za studia płacić. "Wieczorowcy" i "Zaoczniacki" mogą dojść do wniosku, że skoro oni płacą, to "Dzienne i Dzienni" również powinni. To jednak droga w dół, podczas gdy potrzeba nam raczej równania w górę. Już dziś zjawisko studentka czy studenki studiów stacjonarnych łączących naukę z pracą z powodu finansowej konieczności nie należy do rzadkości. Kto wie, czy dla części z tych osób darmowe studia wieczorowe nie byłyby atrakcyjną alternatywą, bo dziś konieczność płacenia za nie tworzy błędne koło braku pieniędzy. Zmuszanie młodych ludzi do brania kredytu na swoją naukę - już na samym początku dorosłego życia obciążanie konta - dla mnie wydaje się dość specyficznym sposobem na promowanie nauki.
Nie dajmy sobie po raz kolejny mówić, że na tego typu propozycje nie ma alternatywy. Są - trzeba tylko chcieć je widzieć. Darmowe studia nie są luksusem, a ich ograniczanie w epoce społeczeństwa informacyjnego jest strzelaniem sobie w stopę. Zapewne nie pierwszy i nie ostatni, sądząc po niewielkim poziomie poruszenia z tytułu coraz bardziej dziwacznych pomysłów PO.
Owa "wielka patologia" studiowania na więcej niż na jednym kierunku dotyczy raptem co dziesiątego studenta i studentki, część z nich (jeśli rzeczywiście są oni tymi "zamożnymi, co studiują bezpłatnie, blokując miejsca biednym a zdolnym", jak zdarza się nam słyszeć w mediach) zapewne za dodatkowe studia zapłaci, więc ilość zwolnionych miejsc nie będzie powalać na kolana. Szkodliwy precedens w postaci dalszego ograniczania prawa do bezpłatnej nauki prezentuje się jako zbawienie dla szkolnictwa wyższego. Jakoś nikomu z władz nie przyszedł do głowy pomysł odwrotny, który znacznie bardziej świadczyłby o trosce o "ubogich a zdolnych" - wprowadzenia bezpłatnych studiów wieczorowych i zaocznych. Koszty, jak zauważył Bartosz Machalica w felietonie na stronie "Krytyki Politycznej", to mniej niż państwo straciło na niedawnej obniżce składki rentowej. O tym za głośno się nie mówi - łatwiej ludziom obniżać podatki, by potem brali kredyty studenckie i "napędzali koniunkturę", zamiast zapewnić im darmową edukację...
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że szczytne hasła rządu stają tak jaskrawo w sprzeczności z zasadami, którymi rzekomo się kieruje. Jedną z nich jest dbanie o podnoszenie poziomu kapitału społecznego. Kto plus minus orientuje się w rynku pracy ten wie, że jeden kierunek studiów wyższych nie daje już gwarancji zdobycia pracy marzeń. W czasach mozolnej budowy społeczeństwa informacyjnego dostęp do wiedzy jest koniecznością i decyduje w dużej mierze o życiowym sukcesie lub porażce. Ograniczanie tego prawa pod pretekstem ochrony przed "wiecznymi studentami" przypomina ograniczanie praw obywatelskich pod płaszczykiem walki z terroryzmem.
Niestety, strategia Kudryckiej może zostać uznana przez część środowiska studenckiego za emancypacyjną. Grupa najbardziej przy wszelkich wyborach wspierająca Platformę Obywatelską w dużej mierze dziś musi za studia płacić. "Wieczorowcy" i "Zaoczniacki" mogą dojść do wniosku, że skoro oni płacą, to "Dzienne i Dzienni" również powinni. To jednak droga w dół, podczas gdy potrzeba nam raczej równania w górę. Już dziś zjawisko studentka czy studenki studiów stacjonarnych łączących naukę z pracą z powodu finansowej konieczności nie należy do rzadkości. Kto wie, czy dla części z tych osób darmowe studia wieczorowe nie byłyby atrakcyjną alternatywą, bo dziś konieczność płacenia za nie tworzy błędne koło braku pieniędzy. Zmuszanie młodych ludzi do brania kredytu na swoją naukę - już na samym początku dorosłego życia obciążanie konta - dla mnie wydaje się dość specyficznym sposobem na promowanie nauki.
Nie dajmy sobie po raz kolejny mówić, że na tego typu propozycje nie ma alternatywy. Są - trzeba tylko chcieć je widzieć. Darmowe studia nie są luksusem, a ich ograniczanie w epoce społeczeństwa informacyjnego jest strzelaniem sobie w stopę. Zapewne nie pierwszy i nie ostatni, sądząc po niewielkim poziomie poruszenia z tytułu coraz bardziej dziwacznych pomysłów PO.
5 komentarzy:
Bardzo prostolinijne rozumowanie w bardzo wielu mądrze i profesjonalnie brzmiących słowach.
Biorą? O nie, nie, tak dobrze nie ma, niech dają!
Będą studia bezpłatne wieczorowe i zaoczne - będzie genialnie! Tylko skąd na to wziąć pieniądze...
Ograniczanie dostępu do nauki? Nie wiem, doprawdy, ile osób naprawdę jest na tyle zdolnych, żeby robić dwa kierunki na raz i robić je w pełni, w większości znanych mi przypadków (kilkadziesiąt osób) to zwykła, hobbistyczna, bardzo niepraktyczna zachcianka.
Dodając do tego Twoją postawę roszczeniową, masz artykuł, który nawet nie zaczął mnie przekonywać.
Skąd pieniądze? Odwołałem przecież do tekstu Bartka Machalicy, zachęcam do lektury. Jeśli domaganie się prawa do informacji w epoce, która żyje informacją jest "postawą roszczeniową" to w żaden sposób nie wiem, jak z takim widzeniem świata mam dyskutować. Dziś płatne studia - jutro płatne podstawówki, tak to działa. Polecam inny tekst z Krytyki Politycznej - Maćka Gduli. Naprawdę warto przeczytać i zobaczyć, do czego takie "zmiany", jak proponuje Kudrycka, prowadzą.
Jeszcze jeden akapit obal, proszę:
"Ograniczanie dostępu do nauki? Nie wiem, doprawdy, ile osób naprawdę jest na tyle zdolnych, żeby robić dwa kierunki na raz i robić je w pełni, w większości znanych mi przypadków (kilkadziesiąt osób) to zwykła, hobbistyczna, bardzo niepraktyczna zachcianka."
I żeby nie było - pomysł płatnych studiów wydaje mi się raczej kiepski, ale dotychczas nie spotkałem się z sensownymi argumentami, które pogląd ten by jakoś ugruntowały, poza dorabianiem ideologii do własnych zachcianek na zasadzie 'biorą mi - to jest złe!'
I jeszcze nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego to, że dzisiaj mam katar ma oznaczać, że jutro umrę na zapalenie płuc. Naprawdę tak to działa?
Fatalizm jakiś...
No niestety katar nieleczony wcale nie wyklucza zapalenia płuc - a jeśli patrzy się na działania rządu Tuska widzi się w szerszym kontekście (komercjalizacja służby zdrowia, zmiany w kulturze), to można być zaniepokojonym. Nie miałbym aż tylu obaw, gdyby rząd był inny, ale skala zjawiska specjalnie nie uzasadnia takiego kroku (10% studentów to nie jest aż tak wiele), a traktowanie edukacji - podstawowego narzędzia tworzenia nowoczesnego społeczeństwa - jako zwykłego towaru zwyczajnie mnie niepokoi. To sprawa dość różna np. od emerytur pomostowych, które moim zdaniem do tej pory przyznawano w zbyt szerokim zakresie.
Też znam "dwukierunkowców" i nie potępiam - akurat w późniejszych latach trudno im realizować swoje pasje czy zainteresowania np. z powodu męczącej pracy. Nie mówiąc o tym, że część wybiera drugi kierunek jako uzupełnienie pierwszego, np. prawo i stosunki międzynarodowe dla kogoś, kto chce specjalizować się w prawie międzynarodowym. Wydaje mi się zatem, że bezpłatne studia w tym wypadku lepiej służą tworzeniu specjalistek/specjalistów na rynku pracy i samorealizacji, a tak jedna, jak i druga wartość jest dla mnie dość istotna.
Oddaliście pomostówki (na które też by starczyło z tej składki rentowej), będziecie musieli oddać bezpłatne studia. Przynajmniej dopóki nie pojawi się w Polsce ktoś, kto zacznie myśleć o łączeniu interesów różnych grup, a nie tylko o walce o swoje. Niestety, ponieważ zieloni nie zabrali głosu w sprawie pomostówek, ten tekst wygląda tylko na prostudencki lobbing - ot, jeszcze jeden z tysiąca grupowych interesów. Dopóki Zieloni nie zaczną bronić wszystkich ludzi, których neoliberalizm pozbawia ich praw, nie przekonają mnie takie teksty.
Prześlij komentarz