Wygląda na to, że Bronisławowi Komorowskiemu należą się gratulacje. Jego wygrana, nie za dużą przewagą, ale jednak - oznacza początek monopolu politycznego Platformy Obywatelskiej. Partia Donalda Tuska będzie mogła w znacznie mniejszym niż do tej pory stopniu tłumaczyć się z braku realizacji ich programowych obietnic. Nie to, żebym pragnął ich realizacji, wręcz przeciwnie. Na chwilę obecną mogę co najwyżej cieszyć się z niewielkich ochłapów, które rzucono podczas tej kampanii i liczyć na to, że kandydat PO na prezydenta będzie łaskaw dotrzymywać przedwyborczych obietnic. Ta o zachowaniu bezpłatności studiów wydaje się szczególnie istotna, inną są dochodzące ze strony partii Tuska pomruki o tym, że zmiana szpitali w spółki prawa handlowego (a więc ich komercjalizacja) nie będzie obligatoryjna. Pytanie, jak długa będzie data ważności tego typu obietnic, będzie zasadniczą kwestią, która kształtować będzie polską scenę polityczną w najbliższych latach.
PO nie musi zresztą się spieszyć - ich wizja modernizacji Polski, pozostająca w zasadniczej sprzeczności z zieloną wizją modernizacyjną, ma ambitne ramy czasowe, sięga ona bowiem aż do roku 2030. Bardziej radykalne, a mniej medialne postulaty tego raportu (a zatem chociażby prywatyzacja usług publicznych, energetyka atomowa czy też płatne studia) nie muszą koniecznie być realizowane już teraz. Mogą, ale nie muszą. To, w jakim tempie będą teraz zachodzić przemiany legislacyjne, zależy od kolejnych kroków tej partii. Do tej pory w parlamencie istniał względny konsensus co do pomysłu skrócenia kadencji i wyborów na wiosnę 2011, dzięki czemu nie wypadałyby one w środku polskiej prezydencji w UE. Teraz wszystko może się pokomplikować, trudno orzec, w co będzie chciała grać Platforma.
PiS ze swym prezesem nadal w szeregach partii, świeżo po - mimo wszystko - niezłym wyniku w tych wyborach, może teraz być na fali. Dużo zależy też od tego, czy w otoczeniu Jarosława Kaczyńskiego utrwali się dominacja bardziej centrowego wizerunku, czy też okaże się on fasadą i zacznie pękać w momencie starcia z PO. Zwycięstwo radykałów drastycznie obniżyłoby zdolności koalicyjne Prawa i Sprawiedliwości, i tak niezbyt wysokie. Zasadniczo jedyną opcją, która z różnych powodów nie byłaby dla tej partii trudna, to wysokie zwycięstwo, połączone z wejściem PSL do parlamentu. Taka opcja byłaby realna, gdyby niejednoznaczne deklaracje Grzegorza Schetyny co do zorganizowania wyborów parlamentarnych i samorządowych w jednym terminie stały się rzeczywistością - taka korelacja wzmocniłaby silnych lokalnie ludowców. Zarówno alianse z PO, jak i SLD byłyby trudne, jeśli nie niemożliwe.
Najbliższe miesiące pokażą, czy zwycięstwo lewicy w I turze nie okaże się pyrrusowym. W wypadku wypadnięcia w kolejnych wyborach PSL z parlamentu, albo bardzo słabego wyniku tej partii, to formacja Grzegorza Napieralskiego odgrywałaby rolę "języczka u wagi". Sojusze z PiS niemal na pewno rozbiłyby partię, możliwe, że tak mocno, że "PiSoLew" nie miałby bezwzględnej większości. Alians z PO mógłby osłabiać neoliberalne zapędy (tym silniej, im silniejsza byłaby pozycja lewicy), ale groziłby rozpłynięciem się lewicowego elektoratu w większym konkurencie. Pozostawanie w opozycji może nie przyczyniłoby się do powstania POPiSu (opcja dość mocno na chwilę obecną niewiarygodna, choć w polskiej polityce niczego wykluczyć się nie da), ale byłoby trudne do wytłumaczenia wyborczyniom i wyborcom. Nad Wisłą nie ma jeszcze tradycji rządów mniejszościowych czy też tolerowania rządów przez partie opozycyjne w zamian za ustępstwa programowe. Szkoda, byłaby ona bowiem dla SLD - czy też potencjalnego sojuszu progresywnego, budowanego wokół tej partii - najlepszym rozwiązaniem.
Jak w tym wszystkim wyglądać będą perspektywy zielonej polityki? Konserwatyzm obyczajowy, neoliberalizm ekonomiczny, niezrozumienie kwestii ekologicznych - wszystko to jest dalekie nawet od europejskiego, prawicowego głównego nurtu. Niewielka przewaga Komorowskiego powinna dać do myślenia PO, jeśli chodzi o przekonanie, że każdy jej kandydat mógłby wygrać z PiS-em. Okazuje się, że lekceważenie chociażby progresywizmu obyczajowego, skłaniającego sporą grupę wielkomiejskich do oddania nieważnego głosu lub rezygnacji z udziału w wyborach. Było blisko do innego wyniku, chociaż możliwe, że dobre samopoczucie nie opuści polityków Platformy, co może stać się paliwem dla dalszego rozwoju progresywnej oferty wyborczej. Pytanie, jakie opcje pojawią się dla takiej inicjatywy po wyborach, powinno być równie ważne, jak dążenie do jej powstania.
PO nie musi zresztą się spieszyć - ich wizja modernizacji Polski, pozostająca w zasadniczej sprzeczności z zieloną wizją modernizacyjną, ma ambitne ramy czasowe, sięga ona bowiem aż do roku 2030. Bardziej radykalne, a mniej medialne postulaty tego raportu (a zatem chociażby prywatyzacja usług publicznych, energetyka atomowa czy też płatne studia) nie muszą koniecznie być realizowane już teraz. Mogą, ale nie muszą. To, w jakim tempie będą teraz zachodzić przemiany legislacyjne, zależy od kolejnych kroków tej partii. Do tej pory w parlamencie istniał względny konsensus co do pomysłu skrócenia kadencji i wyborów na wiosnę 2011, dzięki czemu nie wypadałyby one w środku polskiej prezydencji w UE. Teraz wszystko może się pokomplikować, trudno orzec, w co będzie chciała grać Platforma.
PiS ze swym prezesem nadal w szeregach partii, świeżo po - mimo wszystko - niezłym wyniku w tych wyborach, może teraz być na fali. Dużo zależy też od tego, czy w otoczeniu Jarosława Kaczyńskiego utrwali się dominacja bardziej centrowego wizerunku, czy też okaże się on fasadą i zacznie pękać w momencie starcia z PO. Zwycięstwo radykałów drastycznie obniżyłoby zdolności koalicyjne Prawa i Sprawiedliwości, i tak niezbyt wysokie. Zasadniczo jedyną opcją, która z różnych powodów nie byłaby dla tej partii trudna, to wysokie zwycięstwo, połączone z wejściem PSL do parlamentu. Taka opcja byłaby realna, gdyby niejednoznaczne deklaracje Grzegorza Schetyny co do zorganizowania wyborów parlamentarnych i samorządowych w jednym terminie stały się rzeczywistością - taka korelacja wzmocniłaby silnych lokalnie ludowców. Zarówno alianse z PO, jak i SLD byłyby trudne, jeśli nie niemożliwe.
Najbliższe miesiące pokażą, czy zwycięstwo lewicy w I turze nie okaże się pyrrusowym. W wypadku wypadnięcia w kolejnych wyborach PSL z parlamentu, albo bardzo słabego wyniku tej partii, to formacja Grzegorza Napieralskiego odgrywałaby rolę "języczka u wagi". Sojusze z PiS niemal na pewno rozbiłyby partię, możliwe, że tak mocno, że "PiSoLew" nie miałby bezwzględnej większości. Alians z PO mógłby osłabiać neoliberalne zapędy (tym silniej, im silniejsza byłaby pozycja lewicy), ale groziłby rozpłynięciem się lewicowego elektoratu w większym konkurencie. Pozostawanie w opozycji może nie przyczyniłoby się do powstania POPiSu (opcja dość mocno na chwilę obecną niewiarygodna, choć w polskiej polityce niczego wykluczyć się nie da), ale byłoby trudne do wytłumaczenia wyborczyniom i wyborcom. Nad Wisłą nie ma jeszcze tradycji rządów mniejszościowych czy też tolerowania rządów przez partie opozycyjne w zamian za ustępstwa programowe. Szkoda, byłaby ona bowiem dla SLD - czy też potencjalnego sojuszu progresywnego, budowanego wokół tej partii - najlepszym rozwiązaniem.
Jak w tym wszystkim wyglądać będą perspektywy zielonej polityki? Konserwatyzm obyczajowy, neoliberalizm ekonomiczny, niezrozumienie kwestii ekologicznych - wszystko to jest dalekie nawet od europejskiego, prawicowego głównego nurtu. Niewielka przewaga Komorowskiego powinna dać do myślenia PO, jeśli chodzi o przekonanie, że każdy jej kandydat mógłby wygrać z PiS-em. Okazuje się, że lekceważenie chociażby progresywizmu obyczajowego, skłaniającego sporą grupę wielkomiejskich do oddania nieważnego głosu lub rezygnacji z udziału w wyborach. Było blisko do innego wyniku, chociaż możliwe, że dobre samopoczucie nie opuści polityków Platformy, co może stać się paliwem dla dalszego rozwoju progresywnej oferty wyborczej. Pytanie, jakie opcje pojawią się dla takiej inicjatywy po wyborach, powinno być równie ważne, jak dążenie do jej powstania.
4 komentarze:
Jakie to okropne, że próba zmiany polityki w kierunku wyższych standardów ekologicznych i socjalnych musi - żeby miała jakieś szanse - lawirować pomiędzy tymi układami...
Wczoraj Jarek, komentując swój bliski zwycięstwa wynik, powiedział z triumfem: "Polska się zmieniła". Jezu, no co to za zmiana... Poczułam w tym momencie miałkość polskiej polityki. Przecież jedyne co się zmieniło, to poparcie dla Jarkowej partii w odwiecznej rywalizacji konserwy z megakonserwą. Poparcie napędzane mitem Smoleńska. Co to ma do Polski, czyli realnych spraw, którymi żyją ludzie na co dzień, a nie od medialnego święta??? Od których zależy ich najistotniejsze bezpieczeństwo - socjalne i ekologiczne?
A od lawirowania wśród tych układów uciec nie można... No, chyba że się zamierza zrobić rewolucję i układy zmiażdżyć:)))
Polska polityka nie należy niestety do szczególnie estetycznych i - nomen omen - politycznych. Będziemy starali się współtworzyć progresywną alternatywę, bo ten pat trwa już 5 lat i jest to już chyba dostatecznie długo...
Oj, POPiS jednak chyba powstanie, powstanie. Te wybory utwierdziły jedynie monolit prawicy, jest bardzo realna szansa, że PiS wygra wybory parlamentarne. W każdym razie tak w zasadzie równy podział pokazuje, że dalsza walka będzie się toczyć między tymi gigantami i może być bardzo mało miejsca dla alternatywy. Rozpętana histeria wokół ryzyka powrotu IV RP będzie nakręcana dalej i zdterminuje logikę najbliższych kampanii, wyborczych niestety. Chyba że pokażemy, iż to nie nasza histeria:)
Agnieszko, przerażająca wizja, faktycznie wizja prawicowego duopolu nie brzmi dobrze, a PiS zaczyna, w ramach własnej wersji "polityki miłości" taki scenariusz nieśmiało sugerować, no a wtedy może być nieciekawie, np. jeśli Kaczyński zmieni zdanie i zgodzi się na ordynację większościową do Sejmu. Nie będzie łatwo nie popaść w histerię, ale próbujmy :)
Prześlij komentarz