Oczywiście zawsze można powiedzieć, że jakiegoś serialu tu nie ma - dla przykładu, z mojej perspektywy, brak omówienia "Mad Menów" zdaje się brakiem dość poważnym, szkoda też, że jest "South Park", a już "Głowy rodziny" brak. Inne osoby mogłyby tego typu, osobistych braków wskazać znacznie więcej, co tylko pokazuje, że albo należałoby rozpocząć całą osobną serię wydawniczą, analizującą polityczne i kulturowe znaczenie telewizyjnych produkcji, ewentualnie po prostu zgodzić się z konstatacją, że w jednej książeczce zawrzeć wszystkiego, co na szklanym ekranie ciekawe, zwyczajnie się nie da. Przyjąwszy moją tendencję szukania raczej dobrych, niż złych intencji wśród środowisk o bliskich mi poglądach zabrałem się za czytanie "Seriali. Przewodnika Krytyki Politycznej" z dobrą wiarą w jakość zaproponowanego produktu intelektualnego - i nie zawiodłem się. Choć niektóre interpretacje brzmią czasem dość odważnie, to jednak warto się z nimi zapoznać, nie da się bowiem ukryć, że fenomen seriali mimo rozwoju Internetu - a może właśnie dlatego - rozwija się całkiem prężnie.
Dziwnym trafem do seriali jakoś nie miałem nigdy tyle przekonania, co do innych produkcji telewizyjnych, szczególnie jeśli chodzi o te polskie, bo z zagranicznymi (od "Dynastii" poprzez "Doktor Quinn" po "Rodzinę Soprano") bywało lepiej. Kiedyś wolałem programy informacyjne czy kreskówki, dziś... w sumie podobnie, tyle że polskie dzienniki zastąpiły mi Al Jazeera i France 24. Nie mam za to czasu na teleturnieje czy rozliczne reality shows, mimo iż mógłbym je dzięki video na żądanie obejrzeć w dowolnym momencie, a może zresztą właśnie dlatego. Im więcej zadań i zobowiązań stoi dziś przed człowiekiem, tym trudniej mu zachować samodyscyplinę w życiu. Coś jednak musi być w samym sposobie kreowania narracji, że setki tysięcy ludzi, nie posiadających często telewizora, decyduje się wykroić nieco czasu z napiętego grafika na regularne, nie zaś zamknięte w 2-3 godzinach tego czy owego kinowego hitu, oglądanie kolejnych odcinków swoich ulubionych seriali.
Ponieważ - jak zwykło się nad Wisłą twierdzić - najbardziej lubimy te piosenki, które znamy, postanowiłem zatem, że pokrótce skupię się na artykułach i wywiadach, opisujących głównie znane mi produkcje. Przede wszystkim bardzo zaciekawił mnie wywiad Agnieszki Wiśniewskiej z Kasią Adamik, współtwórczynią polskiej "Ekipy". Po tym wywiadzie widać wyraźnie, jak osoba, bardzo chcąca ukryć swoje polityczne sympatie (Adamik) demaskuje samą siebie, opowiadając o dziele, które miało być odtrutką na rządy Jarosława Kaczyńskiego. Jednocześnie deklaruje, że bardziej śmiałe obyczajowo posunięcia fabularne zostałyby przez widownię, i tak już dość niszową, odrzucone, jak i broni decyzji o pokazaniu wizyty pewnego afrykańskiego ministra jako efektu pomylenia Polski z Ukrainą. Nie widzi niczego złego w tym detalu i zarzuca Wiśniewskiej przesadną polityczną poprawność, demaskując się jednocześnie jako osoba dysponująca dość stereotypowymi przekonaniami względem Afryki. Nie w każdym państwie jest tam bowiem chaos, korupcja i wojna domowa, ale jak widać uzasadnienie, że robi się rozrywkę, jednocześnie składając dość jasne, polityczne wotum nieufności jednej ze stron politycznego konfliktu najlepiej pokazuje niekonsekwencję tego typu rozumowania.
Agnieszka Graff zwierza się Hannie Gill-Piątek oraz Martynie Dominiak ze swej sympatii do Doktora House'a. Nie postrzega go jako nieprzyjemnego dla pacjentów gbura, ale jako zmęczonego racjonalistę, przejętego walką z chorobą. Jak celnie zauważa Graff, House potrafi leczyć osoby nie posiadające ubezpieczenia medycznego, co naraża go na krytykę ze strony kierowniczki szpitala. Co więcej, zdaniem amerykanistki cięte dowcipy, jakie wyrzuca w stronę osób o odmiennej płci czy kolorze skóry, nie są reakcją konserwatywną, ale świadectwem wejście głównej postaci serialu w rzeczywistość po emancypacji - świata, w którym walczy się nie z tą czy inną nierównością, ale widzi się je wszystkie. Odrzucenie dyskursu "wiecznej ofiary" ma stać się furtką do realnej, społecznej zmiany. W nieco innym duchu wypowiada się z kolei Cezary Michalski o "South Parku" - tam bohaterem najbardziej inspirującym dla wielu osób, oglądających kreskówkę, staje się Eric Cartman - grubszy chłopak, śmiało prezentujący swoje antysemickie, rasistowskie czy homofobiczne uwagi swym kolegom i osobom oglądającym serial. Jest on zdaniem publicysty doskonałą figurą "ciemnego luda", straszącego "liberalne elity", usiłującego przerobić go za pośrednictwem całego aparatu instytucjonalnego (na przykład szkoły) na swoją modłę - co tylko pogarsza sytuację.
Jako "trekker nienarodzony" (co chyba dość dobrze oddaje moją niespecjalnie pogłębioną, ale jednak rzeczywistą fascynację) ucieszyłem się na prezentację "Star Treka" - serialu, w którym jak słusznie zauważyli Karol Domański oraz Wojciech Zrałek-Kossakowski emancypacyjnego potencjału jest całkiem sporo. Jego system ekonomiczny opiera się na pełnym dostępie do łatwo replikowanych technologicznie (i przy użyciu niewielkiej energii) dóbr, Federacja składa się z wielu zróżnicowanych cywilizacji, kobiety od samego początku są równorzędne w stosunku do mężczyzn - w jednej z serii to kobieta dowodzi okrętem gwiezdnej floty, "Voyagerem", a przekraczanie społecznych barier, choć delikatne, miało znaczący wpływ na popkulturę. Dość wspomnieć pierwszy w historii, ekranowy pocałunek białego mężczyzny i czarnej kobiety, i to w pierwszej serii, z lat 60. XX wieku. Podobnych analiz jest w przewodniku Krytyki Politycznej dużo, dużo więcej - sądzę, że warto się z nimi zapoznać, by zobaczyć, jak wiele treści, nad którymi nie zastanawiamy się w chwili oglądania naszych ulubionych seriali można z nich wydobyć na światło dzienne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz