Na pamflet Jarosława Kaczyńskiego na temat sytuacji w Polsce czekałem z niecierpliwością. Za sobą miałem już lekturę kilku tego typu publikacji, jak chociażby przygotowywanych przed wyborami osobistych manifestów Daniela Cohn-Bendita czy Nicka Clegga. Jako nieco fabularyzowane, pisane żywszym językiem prezentacje poglądów polityków bywają czytane chętniej niż oficjalne, detaliczne programy partyjne. Mając wspomniane powyżej przykłady w tyle głowy, oczekiwałem czegoś, co zapowiedzieć może ciekawy, wyrównany i oparty na walce na programy wyścig między PO a PiS. Po lekturze "Raportu o stanie Rzeczypospolitej" takich nadziei już nie mam, otwartą kwestią pozostaje to, czy tak agresywny, momentami wręcz nienawistny język, serwowany w odniesieniu do rządów Platformy Obywatelskiej, oznaczać będzie zepchnięcie Prawa i Sprawiedliwości do niszy 25-30% poparcia, czy może wręcz przeciwnie, wyniesie na wyższy poziom oznaczający realne zagrożenie dla liderskiej pozycji partii Donalda Tuska.
Odczuwam olbrzymi dyskomfort psychiczny, kiedy muszę stawać w obronie rządów PO. Nie dlatego, że je popieram - wręcz przeciwnie, uważam je za szkodliwe, o czym pisuję tu dość często. Ideologia modernizacji poprzez zwijanie państwa, jego funkcji i zobowiązań z tego, co mi wiadomo, nigdzie nie skończyła się długofalowym rozwojem ekonomicznym, o społecznym czy ekologicznym nie wspominając, te bowiem rodzaje rozwoju w ogóle nie leżą w kręgu zainteresowań neoliberałów. Po przeczytaniu 116 stron mam jednak spore wątpliwości, czy ewentualna alternatywa w postaci rządów Prawa i Sprawiedliwości miałaby być w jakiś sposób lepsza. Znów - wielokrotnie w swoich postach punktowałem płytki "antykaczyzm", ograniczający się do estetycznej pogardy w stosunku do głosującego nań elektoratu oraz dość umiarkowanie śmiesznych w większości wypadków akcji happenerskich na portalach społecznościowych. Problem w tym, że po zeszłorocznej, posmoleńskiej zmianie wizerunkowej nie zostało już praktycznie nic nie tylko w wypowiedziach medialnych, ze względu na rosnącą tabloidowość przekazu płytkich niezależnie od strony politycznego sporu, ale w dokumencie bądź co bądź politycznym i programowym, przyjętym przez partyjne ciało statutowe.
Pewien przedsmak tego, czego można spodziewać się po "Raporcie" możemy obserwować przy okazji werbalnego wykluczania kolejnej grupy społecznej - tym razem Ślązaków. Prezes Kaczyński i jego świta mogą mogą do woli opowiadać o tym, jak to szanują regionalizmy, ale wystarczy wczytać się w słowa, zapisane w dokumencie, oraz interpretować je w kontekście wymowy całości publikacji (o czym za chwilę), by wyraźnie zauważyć, że dla 170 tysięcy osób, poczuwających się do bycia przede wszystkim Ślązaczkami i Ślązakami miejsca w idealnym państwie Prawa i Sprawiedliwości nie ma. "Można dodać, że śląskość jest po prostu pewnym sposobem odcięcia się od polskości i przypuszczalnie przyjęciem po prostu zakamuflowanej opcji niemieckiej." - czytamy na stronach 34 i 35. Pomińmy na chwilę fatalny z punktu widzenia praw człowieka oraz praw obywatelskich wydźwięk tego tekstu i przejdźmy na poziom suchej pragmatyki - a w nim powyższemu zdaniu po prostu brakuje logiki.
Gdyby za rozbudzaniem się świadomości odrębności tożsamości stały li tylko względy polityczne, jak zdaje się sugerować Kaczyński, dużo wygodniej byłoby po prostu deklarować się mieszkankom i mieszkańcom Śląska jako Niemcy. Mając do dyspozycji już istniejącą obudowę prawną w postaci chociażby zwolnienia z konieczności przekraczania progu wyborczego, Mniejszość Niemiecka znów - jak na początku lat 90. XX wieku - zamiast jednego mogłaby mieć 7 posłów i dużo bardziej niż obecnie liczyć się na politycznej scenie, tak regionalnej, jak i ogólnopolskiej. Tak się jednak dziwnie składa, że coraz większe grono ludzi nie chce wybierać między polskością a niemieckością (zważywszy na historyczne traumy wieloletniego traktowania jako "obcy" przez obie strony trudno się temu dziwić) i woli walczyć kilkanaście lat o uznanie swojej odrębności, niż wpisywać się w proste schematy będące pochodną warszawocentryczności opiniotwórczych elit kraju. Nie mówiąc już o tym, że w kraju, którego naród (kategoria używana w "Raporcie" do znudzenia) przez tyle lat swej historii cierpiał z powodu narzucania mu przez zaborców tych czy innych tożsamości wypowiedzi, takie jak przed chwilą zacytowana, są zwyczajnie niesmaczne.
Nie do końca wiem, jak przejść do dalszej analizy tego dokumentu. Wydaje się wracać w swej wymowie do pierwotnego przekazu założycielskiego partii. Wyziera z niego już nie tylko pesymizm, ale wręcz katastrofizm w ocenie sytuacji w Polsce. Być może nie byłoby to niczym złym, gdyby ostrze krytyki skierowane było głównie na pozycje gospodarcze i socjalne, tak jednak nie jest. Jak za dawnych lat króluje tu korupcja, oligarchia, niejasne interesy, służalczość wobec obcych mocarstw i globalnych koncernów. W pewnym momencie można się już zgubić w natłoku nazw różnego rodzaju służb specjalnych, oskarżanych o matactwa, patrzenie przez palce na nieprawidłowości i tym podobne przyjemności. Wbrew temu, co twierdzili niektórzy prawicowi publicyści Smoleńska nie jest tu wcale mało - choć nie stanowi on kręgosłupa "Raportu", to jednak w porównaniu do jego sekcji ekonomicznej czy społecznej wydaje się nie być znowuż taki nieistotny.
To, co w tym dokumencie razi, to jego widoczna na pierwszy rzut oka anachroniczność, przyjmująca momentami tak kuriozalne wymiary, jak nazwanie jednego z rozdziałów ekonomicznych "Społeczno-narodowa gospodarka rynkowa". Naród jest tu wszędzie i to on konstytuuje obywateli. Rozpacz w Prawie i Sprawiedliwości powoduje niewielka liczebność armii, ich zdaniem przyczyniająca się do osłabienia obronności kraju - tak jakby wojny z udziałem olbrzymiej ilości powołanych pod broń, niewiele różniące się od zakończonej przed ponad 65 laty II Wojny Światowej były w świecie broni nuklearnej, "walk z terrorem" i cybernetycznych sabotaży codziennością. Jedynym obok wzmianek o infrastrukturze powodziowej akapitem, poświęconym polityce ekologicznej kraju (na 116 stron dokumentu!) jest fragment krytykujący PO za przyjęcie unijnego pakietu klimatycznego, mającego osłabić naszą gospodarkę. Rzecz jasna miejsca pracy w energooszczędnym budownictwie, zrównoważonym transporcie czy zielonej energetyce, mniejsze zużycie energii, większe zyski z podatków i mniejsze koszty transferów socjalnych w wyniku rozwoju wyżej wymienionych sektorów w żadnym wypadku, zdaniem ekipy Jarosława Kaczyńskiego, na jakość życia i życie gospodarcze kraju wpłynąć nie mogą - nie to co elektrownia atomowa, którą PiS bardzo w rzeczonym dokumencie pragnie, chyba głównie jako symbol rozumianej na swój sposób modernizacji...
Ekologii tu mało, słowo "kobieta" pojawia się w publikacji raz (w kontekście walki z obrażaniem "w węższej interpretacji kobiet w dojrzałym wieku mocno związanych z Kościołem, a w szerszej – całej tradycjonalistycznie nastawionej części społeczeństwa" - s. 37), więc o jakiejkolwiek polityce genderowej można zapomnieć. Kwestie ekonomiczne pojawiają się tu niejako w dwóch rzutach - w pierwszym, bliżej początku, toną między rozdziałami mówiącymi o "polityce transakcyjnej" czy też "Patologii państwowej", w drugiej szybko nikną w obliczu kolejnej narracji, rozbudzającej wielkomocarstwowe resentymenty w polityce zagranicznej. Dużo tu udowadniania, jakoby obniżki podatków nie zaszkodziły państwu i jego możliwościom kreowania aktywnej polityki ekonomicznej, niejasne są narzekania na brak zastosowania pakietu stymulacyjnego na początku obecnego kryzysu przez Tuska i Rostowskiego (że niby go nie wdrożyli, potem wychodzi, że wdrożyli i to niemały, tyle że ukryty przed rynkami - cóż, bardzo to wszystko niejasne), dość słuszne punktowanie rządu PO-PSL za cięcia w wydatkach na politykę rynku pracy i zawieszenie aktywnej polityki mieszkaniowej... Gdyby jednak te choć czasem mające sens obserwacje wydzielić z dokumentu i wydać jako osobną, bardziej merytoryczną a mniej spiskową broszurę, liczyłaby ona z 20, góra 30 stron, co nie świadczy dobrze o poziomie zrozumienia dla realnych problemów społecznych. Nie wiedzieć czemu sztuka ta polityczkom i politykom na Zachodzie się udaje...
1 komentarz:
Bartku, dzięki za omówienie. Mało kto ma siłę przebrnąć przez kilkusetstronicowy dokument.
A swoją drogą - jakież to żałosne, że tylko na taką stać nas obecnie w Polsce opozycję parlamentarną... Zgroza. I jeszcze to, że tylu ludzi, ogłupionych medialnym przekazem, w ten schemat PO-PiS się wpisuje...
Ale - nic nie trwa wiecznie. A więc w górę uszka:)
Prześlij komentarz