Wiele mówi się na Zachodzie o "ściśniętej klasie średniej" - ściskanej co najmniej od lat 70. XX wieku, z ewentualną chwilą oddechu w drugiej połowie "szalonych lat dziewięćdziesiątych", jak pisał o nich Joseph Stiglitz. W Europie i Ameryce Północnej osoby, które miały stanowić bufor i gwarancję stabilności świata "państwa dobrobytu", w wyniku jego demontażu znajdują się w coraz mniej stabilnej sytuacji. Oczekuje się od nich coraz więcej coraz bardziej efektywnej pracy, nierzadko strasząc bądź to przeniesieniem się firmy do "krain niższych kosztów" (dziś Polska, jutro Rumunia, pojutrze Chiny), bądź to decydując się na zatrudnienie po niższych stawkach, czasem na czarno, pracownic/pracowników z biedniejszych krajów. Oczywiście sytuacja w rzeczywistości jest dużo bardziej zawikłana, na powyższe przykłady to jedynie maleńki wycinek zmian, przyczyniających się do erozji chociażby Europejskiego Modelu Społecznego. Jak jednak sytuacja wygląda na globalnych półperyferiach i czy w krajach takich jak Polska możemy w ogóle mówić o klasie średniej - bo jeśli jej nie ma, to cóż jest?
Odpowiedzi (a przynajmniej podpowiedzi) na to pytanie może udzielić nowy tekst Izabeli Desperak, łódzkiej feministki i socjolożki, kandydatki Zielonych w wyborach do Parlamentu Europejskiego w 2009 roku, która we współpracy z Judytą Śmiałek przygotowała raport "Młodzi w Łodzi", dostępny na stronach Think Tanku Feministycznego. Dużo mówi się o rynku pracy przez pryzmat Warszawy - wysokich średnich płac, niskiego bezrobocia i prestiżowych zarobków. Nieco mniej mówi się o rynkach miast, z których stolica czerpie wiele swoich talentów, w których sytuacja taka różowa nie jest. Niegdyś drugie, dziś trzecie pod względem wielkości miasto w Polsce (kurczące się z powodu braku perspektyw życiowych i wyjazdów młodych ludzi do Warszawy i na emigrację wewnątrzunijną) jest szczególnie trudnym rynkiem pracy dla osób młodych, gdzie żaden dyplom wyższej uczelni nie gwarantuje znalezienia dobrze płatnej pracy. Zarobki między 1 a 2 tysiącami złotych dla wielu nie starczą na samodzielne życie, a nawet te bliższe górnego, przytoczonego przed chwilą pułapu nie gwarantują możliwości realizacji swoich pasji - o oszczędzaniu nie wspominając. Co gorsza, dla wielu osób nawet i takie zarobki pozostawać potrafią obiektem marzeń.
A jednak, kiedy pytać się ludzi w podobnej sytuacji (świeżo po studiach, mających problemem ze znalezieniem pracy w zawodzie, pomimo kolekcjonowania coraz to bardziej wyszukanych wpisów do CV, powstałych z prób łączenia studiów i życia zawodowego) o ich status społeczno-ekonomiczny, wielu odpowie, że przynależą do klasy średniej. Nic to, że zasobność portfela nie do końca odpowiada takiej identyfikacji - siła marzeń, autoidentyfikacji i neoliberalnej propagandy sukcesu, zapewniającej, że nauka i indywidualny wysiłek zdziałają cuda i wydobędą z zaklętego kręgu biedy robią swoje. W głównym nurcie brakuje terminologii, która mogłaby objaśnić ludziom w tej sytuacji jej rzeczywiste powody, nazwać tę rosnącą grupę i dać jej narzędzia do zmiany swojego położenia. Można, wzorem Ameryki, mówić o "pracujących biednych" (w Polsce 11% osób mających pracę), coraz częściej mogących zapomnieć o etacie, przyspawanych do "elastycznych form zatrudnienia", pozbawionych bezpieczeństwa i rozdętych do najwyższych w Europie poziomów. Można też mówić o prekariacie, i tę perspektywę proponuje Desperak.
Analiza socjologiczna sytuacji, oparta na rozmowach z 13 osobami - 6 kobietami i 7 mężczyznami, ukazuje drugą stronę rzeczywistości społecznej w Polsce, będącą w zupełnym kontraście do szklanych wieżowców Warszawy. Bardzo możliwe, że w tym modelu gospodarczym, którym podążamy (pełnienie funkcji europejskich "małych Chin" z minimalnym poziomem zabezpieczeń społecznych i niskim opodatkowaniem o niesprawiedliwej społecznie strukturze, uniemożliwiający bardziej aktywną i skuteczną politykę państwa na rynku pracy) taki "rozwój polaryzacyjno-dyfuzyjny" stanie się normą, szczególnie, że wedle "Polski 2030" ekipy Michała Boniego to kierunek jak najbardziej słuszny. Czy to oznacza, jak twierdzą niektórzy, że klasy średniej nad Wisłą nie ma? Nie szedłbym aż tak daleko, pewne jej wyspy, szczególnie w pewnych branżach i miejscowościach (Warszawa, Kraków czy Wrocław) już funkcjonują, choć daleko im do zakresu znanego nawet z osłabionych, europejskich gospodarek. Gdyby nie było jej wcale dużo łatwiej byłoby osobom mieszczącym się w terminie prekariatu zobaczyć iluzję aktualnych frazesów o gwarantowanej przez rynek równości szans.
Sytuacja, z jaką mamy do czynienia obecnie (jeśli za prekariat uznać osoby zawieszone między ubóstwem a klasą średnią, to wedle wyliczeń przytaczanych przez Desperak od 13 do 16 milionów osób w naszym kraju) stanowi poważne wyzwanie chociażby dla zielonej polityki, znajdującej najlepszą podstawę społeczną tam, gdzie silna jest właśnie klasa średnia. Tymczasem z powodu aktualnej sytuacji liczba osób o postmaterialistycznej postawie wynosi wedle badań raptem 11%, a problemów innych niż pokój na świecie chociażby osobom decydującym się na studia doktoranckie nie brakuje. W Polsce zatem warunki do "rematerializacji" zielonej polityki, która dokonuje się na całym świecie (bez niej Zielonym nawet w Niemczech nie byłoby tak łatwo wskoczyć na poziom poparcia w okolicach 20%) są, a wręcz bez owego powrotu do podstaw piramidy Maslowa, ważnej dla chociażby doktorantek i doktorantów drżących o to, czy dostaną stypendium naukowe (rząd do podnoszenia nakładów tego typu, jak dumnie deklaruje we wspomnianej już "Polsce 2030", skory nie jest) jej uprawianie nad Wisłą nie jest możliwe. Warto mieć tę perspektywę z tyłu głowy, a przeczytanie "Młodych w Łodzi" może ją skutecznie zwizualizować.
2 komentarze:
Myślę że dyskusje tego typu są zawsze skażone poglądami dyskutantów na pewne kwestie. Pełnego obrazu polskiego społeczeństwa nie dadzą nam żadne statystyki. Ilość osób która pracuje na czarno czy dorabia na boku jest z pewnością znacząca.
Można przytoczyć zarówno dane które potwierdzą że Polska to "Chiny Europy" jak i dane które potwierdzą że Polska klasa średnia rośnie w siłę.
Ja jestem jednak optymistycznie nastawiony.
Powiem tak - nie ma dyskusji nieskażonych poglądami, bo ma je każdy, świadomie czy nie, a interpretacja faktów bywa różnoraka. Problem w tym, że alternatywy dla statystyk za bardzo nie ma, chyba że indywidualne doświadczenie, tym bardziej skażone subiektywizmem. Ja niestety - patrząc się chociażby na problemy USA z zadłużeniem czy na wyoki poziom bezrobocia wśród absolwentów wyższych uczelni w wielu krajach Europy (w tym w Polsce) wielu powodów do optymizmu nie mam.
Pozdrawiam ciepło i dziękuję za komentarz.
Prześlij komentarz