O polskiej transformacji i jej - powiedzmy delikatnie - nie najprzyjemniejszych efektach ubocznych w postaci bezrobocia i rozwarstwienia społecznego napisano już dostatecznie dużo. Premiera analizy "Polski 2030", raportu przygotowanego przez ekipę skupioną wokół Michała Boniego, stała się symboliczną cezurą - od zeszłego roku skończyć się miał w Polsce okres przejściowy i rozpocząć - czas modernizacji i korzystania z globalnego systemu ekonomicznego. Korzystania przez te grupy dodajmy, które przez minione 20 lat ustabilizowały mniej więcej swoją pozycję i teraz, dzięki "modelowi polaryzacyjno-dyfuzyjnemu" miały na zawsze już pozostać trzonem stabilizującym sytuację społeczną i będącą obiektem aspiracji wielu osób ze środowisk i ośrodków, którym zdarzyło się urodzić w nieco mniej sprzyjających warunkach. Czy w obliczu tak rysującej się przyszłości warto jeszcze czytać i pisać o tym, co działo się przez ostatnie lata? Czy da się w tym temacie powiedzieć coś nowego?
Lektura "Nowego polskiego kapitalizmu" Jane Hardy zdaje się pozytywnie odpowiadać na to pytanie. Autorka książki (wydanej po polsku w serii Le Monde Diplomatique) zdecydowała się na umiejscowienie rozwoju ekonomicznego Polski od zakończenia II Wojny Światowej w kontekście globalnych przekształceń kapitalizmu i globalnego rynku, nie pozostających bez wpływu na jakość życia, także w ówczesnych gospodarkach realnego socjalizmu. Badaczka pokazuje nam zasady działania ówczesnego reżimu politycznego, stosującego wobec społeczeństwa metodę kija i marchewki - politycznych represji po wystąpieniach przeciwko władzom, połączonych z poluzowaniem polityki ekonomicznej w stronę skupienia się w większym stopniu na potrzebach konsumpcyjnych, w kolejnych planach gospodarczych spychanych na drugi plan. W latach 70. XX wieku próba "ucieczki do przodu" Edwarda Gierka zakończyła się fiaskiem ze względu na to, że próba związania polskiej gospodarki z globalnym rynkiem wypadła w momencie rodzenia się ekonomii neoliberalnej, kryzysu naftowego oraz podnoszenia stóp procentowych.
Spirala zadłużenia ruszyła. Lata 80., po wprowadzeniu stanu wojennego, były wedle profesorki ekonomii politycznej okresem przechodzenia w stronę kapitalizmu, w czym zdaje się podzielać perspektywę części polskich lewicowych badaczy i komentatorów tego okresu dziejów. Większa autonomia pojedynczych zakładów pracy stworzyła warunki do późniejszych, nierzadko niejasnych, przemian ich statusu i uwłaszczenia się na ich majątku ówczesnych kadr kierowniczych. Osłabiona "Solidarność" przesunęła się przez lata podziemia na prawo, i po objęciu władzy dała zielone światło "terapii szokowej" Leszka Balcerowicza. Resztę historii, jak się wydaje, znamy. Rozpoczął się ciężki okres walk o to, by ekonomiczna restrukturyzacja nie była tak krwiożerczo neoliberalna jak niektórzy planowali, a kontakty załóg robotniczych z pierwszymi inwestorami zagranicznymi pokazywały olbrzymie różnice w jakości zarządzania i sposobie myślenia o prowadzeniu biznesu. Nie byli oni zainteresowani stopniowym zmienianiem sposobu funkcjonowania fabryk, ale ich dostosowaniem do poziomu użyteczności w globalnym łańcuchu wymiany - najlepiej jak najmniejszym kosztem. Oznaczało to wejście kultury elastyczności i dyspozycyjności, do której pracujący do tej pory w zupełnie innych warunkach ludzie nie byli przygotowani.
Hardy zdaje się polemizować z pewnymi przekonaniami na temat transformacji, artykułowanymi przez innych jej badaczy. Nie podziela pesymistycznej narracji Davida Osta o "Klęsce Solidarności", pokazując, że przez lata związki zawodowe nauczyły się współpracy w sprawach pracowniczych przynajmniej na szczeblu zakładowym i pomimo dzielących je historycznie różnic (jak Między "Solidarnością" a OPZZ). Problem w tym, że Ost mówił przede wszystkim o "górze" związku, dzięki którego doszło do demokratycznych przemian, która przez pierwsze lata po roku 1989 zajmowały się tłumieniem oddolnych konfliktów, by następnie, w wyniku objęcia władzy przez SLD w 1993 roku, zmienić swą retorykę na antykomunistyczną i narodowo-katolicką. Do dziś odbija się to czkawką w postrzeganiu tego związku zawodowego, mimo podjęcia przezeń pewnych pozytywnych działań na niwie rekrutacji i uświadamiania ludziom ich praw pracowniczych. Uznanie, że wpływ kościoła katolickiego na rzeczywistość społeczno-polityczną Polski jest przesadzone, bo w 1993 i 2001 udało się wygrać wybory postkomunistycznej lewicy wydaje się nad wyraz płytką diagnozą, kiedy popatrzy się na przykład na retorykę "kompromisu aborcyjnego", poziomu przestrzegania praw kobiet czy osób nieheteronormatywnych, a w szczególności na zachowanie rządów Leszka Millera wobec biskupów. Obecna antyklerykalna fala nie wzięła się znikąd.
Podsumowując - Hardy wypada korzystniej, kiedy skupia się na stricte ekonomicznych kwestiach związanych z transformacją, słabiej za to wychodzą jej te fragmenty książki, w których objawia się marksizujące lekceważenie roli "nadbudowy" - lokalnych tradycji, historii i kultury, zupełnie niedopuszczalne w epoce późnego kapitalizmu i tego, jak kapitał kulturowy wpływa na kształt lokalnych odmian globalnego rynku. Rzecz jasna nie jest tu jedyną instancją, niemniej jednak na pierwszy rzut oka widać, że model szwedzki nie byłby tak łatwy do wprowadzenia w Stanach Zjednoczonych - i vice versa. Również nie wszystkie informacje, dotyczące najnowszej historii Polski są tu precyzyjne, zdarzają się drobne pomyłki w datach czy też pewne interpretacje sceny politycznej po roku 1989, będące co najmniej dyskusyjnymi. Mimo to nie sposób odmówić "Nowemu polskiemu kapitalizmowi" wartości - i polecić lekturę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz