Z reguły nie piszę na temat wyborów, które jeszcze się nie odbyły, ale tym razem okazja jest zaiste wielka. Oto po raz pierwszy w historii istnieje szansa, że kandydat Zielonych zostanie prezydentem jakiegoś państwa. Myślicie, że chodzi o Finlandię? Może o Francję? Nie, tym razem mówimy o kraju, który na łamach tego bloga chyba jeszcze nie gościł, a mianowicie o... Kolumbii. Oto lider niedawno utworzonej z wielu rozproszonych grup (w tym istniejącej uprzednio Partii Zielonych "Tlen") partii, Anatanas Mockus, filozof i matematyk, który na starcie swej kampanii mógł liczyć na 9% poparcia teraz ma go 40 i media na poważnie zastanawiają się, czy wygra w drugiej, czerwcowej turze, czy już w pierwszej, która odbędzie się już 30 maja. Wszystko to dzięki wykorzystaniu systemu nazwanego na potrzeby kampanii "Zieloną Falą", polegającego na silnym wykorzystaniu Internetu, w tym serwisów społecznościowych, do organizowania imprez, w tym spontanicznych flash mobów. Sporą rolę odgrywa tu zmęczenie po rządach prawicowego prezydenta, Alvaro Uribe, zażarcie walczącego z marksistowską narkopartyzantką i wspierającego kolejne amerykańskie administracje w regionie.
O polityce nieco więcej za chwilę, warto jednak powiedzieć parę słów o samym kandydacie, w pełni spełnia on bowiem warunki do tego, by nazwać go politykiem charyzmatycznym - i niekonwencjonalnym. W życiu publicznym pojawił się w latach 90. XX wieku, kiedy w 1993 roku, podczas wykładu, zdjął spodnie i pokazał swoje cztery litery zdumionym studentom. Tłumaczył później, że w ten sposób zaprezentował im przykład "przemocy symbolicznej" wedle definicji francuskiego socjologa, Pierre'a Bourdieu. Najlepsze było jednak dopiero przed nim. Dwukrotnie - w latach 1993-1995 i 2001-2003 wybrany został na burmistrza siedmiomilionowej stolicy kraju, Bogoty. Postawił sobie ambitne zadania - poprawę jakości transportu publicznego i walkę z przestępczością za pomocą zwiększenia roli demokracji uczestniczącej oraz kultury. Potrafił podejść do tych działań z dystansem, przebierając się w obcisły strój i płaszcz "Superobywatela".
Rezultaty jego działań były doprawdy spektakularne. Wystarczy przytoczyć wikipedyczne dane (gorąco polecam artykuł na jego temat w wersji anglojęzycznej, z której czerpię sporą część podanych tu informacji): zmniejszenie zużycia wody o 40%, wskaźnika morderstw o 70%, śmiertelnych wypadków drogowych o 50%, zwiększenie dostępności wody pitnej z 79 do 100% domostw i kanalizacji z 71 do 95%. Zjawiskom tym towarzyszyły spektakularne akcje społeczne: organizowanie "wieczorów kobiecych", podczas których mężczyźni zajmowali się dziećmi, a kobiety mogły wychodzić na miasto, zbieranie do miejskich konfesjonałów broni palnej, która następnie była przetapiana na łyżeczki dla dzieci, zastępowanie prowadzenia ruchu drogowego przez policjantów... osobami uprawiającymi pantomimę. Wszystkie te - jak najbardziej zielone z ducha - działania przysporzyły mu niesłychaną popularność, wprost nie do wyobrażenia na polskie warunki. Wyobrażacie sobie, że na prośbę dajmy na to Hanny Gronkiewicz-Waltz czy Rafała Dutkiewicza o to, by dobrowolnie płacić podatki wyższe o 10 punktów procentowych w celu poprawy jakości życia w Warszawie czy Wrocławiu pozytywnie odpowiedziałoby więcej niż kilkudziesięciu zapaleńców. Cóż, w Bogocie taką decyzję podjęło 63 tysiące osób!
To prawda, że nie rozwiązał wszystkich problemów, takich jak bezrobocie czy ubóstwo. Nie oznacza to jednak, że należy lekceważyć olbrzymi postęp, jaki dały Bogocie 4 lata jego rządów, także w kwestiach sprawiedliwości społecznej i ekologicznej. Gdyby było inaczej, zmęczone prawicowymi rządami Kolumbijki i Kolumbijczycy mogliby zwrócić się do kandydatów innych partii. Obietnice walki z korupcją, zaprowadzenia spokoju na opanowanych przez partyzantów terenach czy też umiar w polityce zagranicznej - szczególnie w napiętych stosunkach z Wenezuelą - zyskują mu poparcie. Spore znaczenie ma także jego program edukacyjny oraz polityczni współpracownicy, dodający mu prestiżu i potwierdzający jego charyzmę. Sympatię, poza zachowaniem odstającym od politycznej normy, wzbudziło także jego wyznanie, że choruje on na chorobę Parkinsona. Popularnością cieszy się także w kraju swoich przodkiń i przodków - na Litwie, gdzie w 2004 jeden z dzienników nadał mu tytuł "Litwina Roku".
Muszę przyznać, że takie postacie bywają niesłychanie inspirujące. To prawda, że część jego poglądów (na przykład na przestępczość), dostosowana do politycznego kontekstu Kolumbii, nie musi zachwycać nad Wisłą. Tamtejsi Zieloni, opierając się na kontaktach z partią francuską, lubią podkreślać swoją "radykalnie centrową" pozycję polityczną. Nie jest to dziwny wybór w sytuacji, kiedy za sąsiada ma się budującego "socjalizm XXI wieku" Hugo Chaveza, a w lasach - lewackie bojówki. Jeśli jednak Mockusowi nie powinie się po drodze do wyborów, może on dać olbrzymią nadzieję na pokój, zrównoważony rozwój i sprawiedliwość społeczną w kraju Ameryki Łacińskiej, który bardzo tego potrzebuje. Zielona polityka w tym rejonie świata może w tym roku odnieść przełomowe sukcesy - w Brazylii również zaczyna się prezydencki wyścig, w którym Marina Silva - była ministra środowiska - ma szansę zapewnić lokalnym Zielonym niezły wynik, dający szansę na budowę szerszego ruchu społecznego i na wzrost znaczenia partii w tamtejszym parlamencie. Pozostaje trzymać kciuki za sukces tego procesu.
O polityce nieco więcej za chwilę, warto jednak powiedzieć parę słów o samym kandydacie, w pełni spełnia on bowiem warunki do tego, by nazwać go politykiem charyzmatycznym - i niekonwencjonalnym. W życiu publicznym pojawił się w latach 90. XX wieku, kiedy w 1993 roku, podczas wykładu, zdjął spodnie i pokazał swoje cztery litery zdumionym studentom. Tłumaczył później, że w ten sposób zaprezentował im przykład "przemocy symbolicznej" wedle definicji francuskiego socjologa, Pierre'a Bourdieu. Najlepsze było jednak dopiero przed nim. Dwukrotnie - w latach 1993-1995 i 2001-2003 wybrany został na burmistrza siedmiomilionowej stolicy kraju, Bogoty. Postawił sobie ambitne zadania - poprawę jakości transportu publicznego i walkę z przestępczością za pomocą zwiększenia roli demokracji uczestniczącej oraz kultury. Potrafił podejść do tych działań z dystansem, przebierając się w obcisły strój i płaszcz "Superobywatela".
Rezultaty jego działań były doprawdy spektakularne. Wystarczy przytoczyć wikipedyczne dane (gorąco polecam artykuł na jego temat w wersji anglojęzycznej, z której czerpię sporą część podanych tu informacji): zmniejszenie zużycia wody o 40%, wskaźnika morderstw o 70%, śmiertelnych wypadków drogowych o 50%, zwiększenie dostępności wody pitnej z 79 do 100% domostw i kanalizacji z 71 do 95%. Zjawiskom tym towarzyszyły spektakularne akcje społeczne: organizowanie "wieczorów kobiecych", podczas których mężczyźni zajmowali się dziećmi, a kobiety mogły wychodzić na miasto, zbieranie do miejskich konfesjonałów broni palnej, która następnie była przetapiana na łyżeczki dla dzieci, zastępowanie prowadzenia ruchu drogowego przez policjantów... osobami uprawiającymi pantomimę. Wszystkie te - jak najbardziej zielone z ducha - działania przysporzyły mu niesłychaną popularność, wprost nie do wyobrażenia na polskie warunki. Wyobrażacie sobie, że na prośbę dajmy na to Hanny Gronkiewicz-Waltz czy Rafała Dutkiewicza o to, by dobrowolnie płacić podatki wyższe o 10 punktów procentowych w celu poprawy jakości życia w Warszawie czy Wrocławiu pozytywnie odpowiedziałoby więcej niż kilkudziesięciu zapaleńców. Cóż, w Bogocie taką decyzję podjęło 63 tysiące osób!
To prawda, że nie rozwiązał wszystkich problemów, takich jak bezrobocie czy ubóstwo. Nie oznacza to jednak, że należy lekceważyć olbrzymi postęp, jaki dały Bogocie 4 lata jego rządów, także w kwestiach sprawiedliwości społecznej i ekologicznej. Gdyby było inaczej, zmęczone prawicowymi rządami Kolumbijki i Kolumbijczycy mogliby zwrócić się do kandydatów innych partii. Obietnice walki z korupcją, zaprowadzenia spokoju na opanowanych przez partyzantów terenach czy też umiar w polityce zagranicznej - szczególnie w napiętych stosunkach z Wenezuelą - zyskują mu poparcie. Spore znaczenie ma także jego program edukacyjny oraz polityczni współpracownicy, dodający mu prestiżu i potwierdzający jego charyzmę. Sympatię, poza zachowaniem odstającym od politycznej normy, wzbudziło także jego wyznanie, że choruje on na chorobę Parkinsona. Popularnością cieszy się także w kraju swoich przodkiń i przodków - na Litwie, gdzie w 2004 jeden z dzienników nadał mu tytuł "Litwina Roku".
Muszę przyznać, że takie postacie bywają niesłychanie inspirujące. To prawda, że część jego poglądów (na przykład na przestępczość), dostosowana do politycznego kontekstu Kolumbii, nie musi zachwycać nad Wisłą. Tamtejsi Zieloni, opierając się na kontaktach z partią francuską, lubią podkreślać swoją "radykalnie centrową" pozycję polityczną. Nie jest to dziwny wybór w sytuacji, kiedy za sąsiada ma się budującego "socjalizm XXI wieku" Hugo Chaveza, a w lasach - lewackie bojówki. Jeśli jednak Mockusowi nie powinie się po drodze do wyborów, może on dać olbrzymią nadzieję na pokój, zrównoważony rozwój i sprawiedliwość społeczną w kraju Ameryki Łacińskiej, który bardzo tego potrzebuje. Zielona polityka w tym rejonie świata może w tym roku odnieść przełomowe sukcesy - w Brazylii również zaczyna się prezydencki wyścig, w którym Marina Silva - była ministra środowiska - ma szansę zapewnić lokalnym Zielonym niezły wynik, dający szansę na budowę szerszego ruchu społecznego i na wzrost znaczenia partii w tamtejszym parlamencie. Pozostaje trzymać kciuki za sukces tego procesu.
2 komentarze:
NIESAMOWITE:)))
Ale dlaczego mimowie/mimki zamiast policjantów???
I drugie pytanie do autora: czy twoim zdaniem Chavez jest be? Skoro słuszne jest ze strony tamtejszych Zielonych, że się od niego dystansują...
I ja mam doń dystans ;) Po prostu budowa "socjalizmu XXI wieku" idzie w Wenezueli nie bez oporów społecznych i działań, delikatnie mówiąc, na granicy łamania praw obywatelskich. Myślę, że ramy Zielonego Nowego Ładu są bardziej atrakcyjne i demokratyczne, niż ponowne cofanie się w czasie. Prezydent Lula w Brazylii pokazał, że można prowadzić bardziej wrażliwą politykę społeczną bez takich szaleństw, chociaż on z kolei ma pewne zaniedbania związane z ekologią i ochroną Amazonii.
A mimki/mimowie dlatego, że uznał, że kierowców bardziej niż kara boli ośmieszenie, więc jeśli zrobią coś nie tak z przepisami, to mogą się doczekać ;)
Prześlij komentarz