Wszystkie dzieci nasze są? Może lepiej, by nie były one zależne od PO i PiS, a właściwie nastrojów ich senatorek i senatorów. Izba wyższa ma zająć się projektem ustawy antyprzemocowej, dzięki której ofiary bicia i zniewag będą mogły skuteczniej dowodzić swoich praw i bronić swej godności. Wśród nich - wreszcie - zapis, że z domów uciekać będą musieli sprawcy przemocy, nie zaś jej ofiary. Organizacje feministyczne latami zabiegały o takie przepisy, napotykając się nierzadko na obojętność, a nawet wrogość polityków, z niesławną wypowiedzią jednego z ministrów sprawiedliwości, martwiącego się o los bezdomnych mężczyzn - ofiar takich zapisów, włącznie. O los uciekających z domu matek i dzieci martwił się już znacznie mniej. Okazuje się jednak, że ustawa może zostać odrzucona przez Senat. Dlaczego? W imię wolności. Ale nie tej zgniłej, zachodniej podróbki - co to, to nie. Potrzebujemy naszej, sarmackiej wolności - wolności do bicia dzieci.
To, że jako tako, powoli udaje nam się modernizować kraj, imitując sukcesy i porażki wyżej rozwiniętych krajów w rozwoju infrastruktury, nie oznacza, że modernizują się nasze głowy. O ile jeszcze w wypadku PiS to zjawisko wydawało się przynajmniej zrozumiałe (niestety, współczujący konserwatyzm w polskim wydaniu raz zdobytej, patriarchalnej władzy nie odda nigdy), o tyle fakt, że konserwatywne skrzydło PO może doprowadzić do fiaska cały proces legislacyjny (nie wiadomo, co byłoby z ustawą dalej, gdyby wróciła do Sejmu), wydaje się kolejnym dowodem na to, że modernizacja jest zupełnie obca tej formacji - przynajmniej ta na miarę XXI wieku. Odmowa uznania rytualnego klapsa za przemoc jest przyznaniem się do wychowawczej klęski - tego, że przynależną dziecku energię rodzice nie są w stanie ukierunkować w sposób inny niż naruszenie nietykalności cielesnej człowieka. Te rzekomo "niewinne klapsy" pokazują chłopcom i dziewczynkom, że przemoc jest uprawnioną metodą rozwiązywania konfliktów i problemów. Trudno się z takim podejściem zgodzić.
Bardzo mocno się zdumiałem, gdy przeczytałem argumentację zwolenników bicia dzieci. Uwaga, będzie ostro. Bylibyście w stanie uwierzyć, że zakaz dawania klapsów ogranicza wolność? Wydawać by się mogło, że podstawową zasadą wolności jest to, by nie wkraczała ona w wolność innej osoby. Okazuje się, że Polska Federacja Ruchów Obrony Życia sądzi inaczej. Ochrona pozbawionych czucia komórek płodowych wychodzi im znakomicie, ale już poniżanie dzieci i naruszanie ich praw nazywane jest "kontrolowaniem na ogromną skalę życia prywatnego i rodzinnego, oraz narusza konstytucyjne prawo człowieka do ochrony jego prywatności i godności". Po takim stwierdzeniu mam wrażenie, że "cywilizacją śmierci" nazywa się nie tę stronę sporu, którą trzeba. Bicie dzieci gwarancją godności "polskiej rodziny" - Orwell by się nie powstydził takiej interpretacji. Zdumiewająca, neokonserwatywna nowomowa.
Hasło o owej mitycznej godności powtarza zresztą jeden z senatorów PiS - mniejsza o nazwisko, kto chce wiedzieć, ten skorzysta z linka i się dowie, nie ma co robić mu publicity. Co więcej, wyznaje on, że sam był bity i wyszło z tego niemal "czyste dobro" - został senatorem. Tak, panie senatorze. Byliśmy i jesteśmy społeczeństwem bitych dzieci, dlatego w Polsce nie ma demokracji. Bite dzieci nie uczą się dyskusji czy przekonywania do swoich racji, lecz konformizmu i milczenia, autorytetu popartego siłą fizyczną, a nie siłą dialogu i wiedzy. Bite społeczeństwo siedzi cicho, kiedy władze, niczym patriarchalny ojciec, wysyła swoich synów do Iraku i Afganistanu, by ginęli w cudzej sprawie, nie mającej wiele wspólnego z pokojem i stabilizacją. Kiedy już powstaje, by walczyć o swoją godność, przemoc powraca - sporo na ten temat mogą powiedzieć uczestniczące w "Białym Miasteczku" pielęgniarki. Reprodukowanie przemocy jest potrzebne dla podtrzymywania strachu i poczucia "zgody narodowej", przeciwstawianej pluralistycznemu społeczeństwu. Klaps lub jego brak to nie tylko wybór między korzystaniem lub rezygnacją z metody wychowawczej - jego penalizacja jest olbrzymim skokiem cywilizacyjnym, podkreślającym, że przemoc nigdy nie może stać się równorzędną do innych metodą realizacji pożądanych celów.
Dzieci nie potrzebują klapsów - potrzebują miłości. Dostępności do żłobków i przedszkoli, wysokiej jakości edukacji, bezpłatnych studiów, szczęśliwego dzieciństwa, rozwoju ich wyobraźni i kreatywności. Potrzebują opieki lekarskiej i dentystycznej, większej podmiotowości w placówkach edukacyjnych, przestrzeni publicznej, w której mogą odpoczywać i rozwijać swoje zainteresowania - wszystko to są elementy zielonej filozofii. Ani PiS, ani PO tego nie gwarantują - co więcej, nie są w stanie odważyć się na przekroczenie mentalnej granicy między choćby powierzchowną postępowością a już nawet nie konserwatyzmem, ale najzwyczajniejszą w świecie reakcyjnością. Jeśli wyżej w hierarchii wolności kładzie się prawo do bicia ponad prawo do życia bez przemocy, to w żaden sposób nie mogę uwierzyć takim osobom w to, że cokolwiek w tym kraju zmodernizują. Klaps nie jest podaniem ręki, by móc go nazywać "metodą wychowawczą" - to terror silniejszego nad słabszym. Dulszczyzna w świecie autostrad i Internetu nadal pozostaje dulszczyzną.
To, że jako tako, powoli udaje nam się modernizować kraj, imitując sukcesy i porażki wyżej rozwiniętych krajów w rozwoju infrastruktury, nie oznacza, że modernizują się nasze głowy. O ile jeszcze w wypadku PiS to zjawisko wydawało się przynajmniej zrozumiałe (niestety, współczujący konserwatyzm w polskim wydaniu raz zdobytej, patriarchalnej władzy nie odda nigdy), o tyle fakt, że konserwatywne skrzydło PO może doprowadzić do fiaska cały proces legislacyjny (nie wiadomo, co byłoby z ustawą dalej, gdyby wróciła do Sejmu), wydaje się kolejnym dowodem na to, że modernizacja jest zupełnie obca tej formacji - przynajmniej ta na miarę XXI wieku. Odmowa uznania rytualnego klapsa za przemoc jest przyznaniem się do wychowawczej klęski - tego, że przynależną dziecku energię rodzice nie są w stanie ukierunkować w sposób inny niż naruszenie nietykalności cielesnej człowieka. Te rzekomo "niewinne klapsy" pokazują chłopcom i dziewczynkom, że przemoc jest uprawnioną metodą rozwiązywania konfliktów i problemów. Trudno się z takim podejściem zgodzić.
Bardzo mocno się zdumiałem, gdy przeczytałem argumentację zwolenników bicia dzieci. Uwaga, będzie ostro. Bylibyście w stanie uwierzyć, że zakaz dawania klapsów ogranicza wolność? Wydawać by się mogło, że podstawową zasadą wolności jest to, by nie wkraczała ona w wolność innej osoby. Okazuje się, że Polska Federacja Ruchów Obrony Życia sądzi inaczej. Ochrona pozbawionych czucia komórek płodowych wychodzi im znakomicie, ale już poniżanie dzieci i naruszanie ich praw nazywane jest "kontrolowaniem na ogromną skalę życia prywatnego i rodzinnego, oraz narusza konstytucyjne prawo człowieka do ochrony jego prywatności i godności". Po takim stwierdzeniu mam wrażenie, że "cywilizacją śmierci" nazywa się nie tę stronę sporu, którą trzeba. Bicie dzieci gwarancją godności "polskiej rodziny" - Orwell by się nie powstydził takiej interpretacji. Zdumiewająca, neokonserwatywna nowomowa.
Hasło o owej mitycznej godności powtarza zresztą jeden z senatorów PiS - mniejsza o nazwisko, kto chce wiedzieć, ten skorzysta z linka i się dowie, nie ma co robić mu publicity. Co więcej, wyznaje on, że sam był bity i wyszło z tego niemal "czyste dobro" - został senatorem. Tak, panie senatorze. Byliśmy i jesteśmy społeczeństwem bitych dzieci, dlatego w Polsce nie ma demokracji. Bite dzieci nie uczą się dyskusji czy przekonywania do swoich racji, lecz konformizmu i milczenia, autorytetu popartego siłą fizyczną, a nie siłą dialogu i wiedzy. Bite społeczeństwo siedzi cicho, kiedy władze, niczym patriarchalny ojciec, wysyła swoich synów do Iraku i Afganistanu, by ginęli w cudzej sprawie, nie mającej wiele wspólnego z pokojem i stabilizacją. Kiedy już powstaje, by walczyć o swoją godność, przemoc powraca - sporo na ten temat mogą powiedzieć uczestniczące w "Białym Miasteczku" pielęgniarki. Reprodukowanie przemocy jest potrzebne dla podtrzymywania strachu i poczucia "zgody narodowej", przeciwstawianej pluralistycznemu społeczeństwu. Klaps lub jego brak to nie tylko wybór między korzystaniem lub rezygnacją z metody wychowawczej - jego penalizacja jest olbrzymim skokiem cywilizacyjnym, podkreślającym, że przemoc nigdy nie może stać się równorzędną do innych metodą realizacji pożądanych celów.
Dzieci nie potrzebują klapsów - potrzebują miłości. Dostępności do żłobków i przedszkoli, wysokiej jakości edukacji, bezpłatnych studiów, szczęśliwego dzieciństwa, rozwoju ich wyobraźni i kreatywności. Potrzebują opieki lekarskiej i dentystycznej, większej podmiotowości w placówkach edukacyjnych, przestrzeni publicznej, w której mogą odpoczywać i rozwijać swoje zainteresowania - wszystko to są elementy zielonej filozofii. Ani PiS, ani PO tego nie gwarantują - co więcej, nie są w stanie odważyć się na przekroczenie mentalnej granicy między choćby powierzchowną postępowością a już nawet nie konserwatyzmem, ale najzwyczajniejszą w świecie reakcyjnością. Jeśli wyżej w hierarchii wolności kładzie się prawo do bicia ponad prawo do życia bez przemocy, to w żaden sposób nie mogę uwierzyć takim osobom w to, że cokolwiek w tym kraju zmodernizują. Klaps nie jest podaniem ręki, by móc go nazywać "metodą wychowawczą" - to terror silniejszego nad słabszym. Dulszczyzna w świecie autostrad i Internetu nadal pozostaje dulszczyzną.
1 komentarz:
Racja. Ale jakie to smutne.
Prześlij komentarz