Sytuacja była do przewidzenia. Rząd zaczął zwalać winę za sytuację powodziową na samorządy, samorządy zatem musiały znaleźć sobie kozła ofiarnego. I znalazły - wczoraj wojewoda lubelska, a także - co interesuje nas bardziej - prezydent Warszawy, Hanna Gronkiewicz-Waltz, wytoczyły przeciwko obrońcom przyrody ciężkie działa. Prezydent stolicy, w rozmowie z Moniką Olejnik w "Kropce nad i" - zaprezentowała ekologów jako wrogów już nie tylko dla miejskich inwestycji, ale wręcz dla bezpieczeństwa mieszkanek i mieszkańców Warszawy. Problem w tym, że wystarczyło parę dziennikarskich materiałów, by okazało się, że prawda w tym wypadku leży zupełnie gdzie indziej.
Prześledźmy pokrótce sprawę: przed wejściem Polski do Unii Europejskiej, powstać plany modernizacji wałów przeciwpowodziowych, m.in. w okolicach ogrodu zoologicznego. Zaskarżyło go Ogólnopolskie Stowarzyszenie Ochrony Ptaków, a sąd przychylił się do wniosku. OTOP wśród nieprawidłowości wskazał m.in. braki formalne - w tym kwestię wycinki drzew w okresie lęgowym ptaków. Zauważmy, że niedawno miasto właśnie kwestiami formalnoprawnymi tłumaczyło kwestię braku finansowania stołecznych lecznic dla osób dotkniętych bezdomnością. To, że dokument "odłożono do szuflady" świadczy o tym, że zarzuty ekologów okazały się zasadne - tymczasem próbuje się doprowadzić do stworzenia kuriozalnej atmosfery, w której twardość litery prawa zależy od tego, czy dotyczy ona działań związanych z opieką społeczną (i to w sytuacji, gdy przepisy prawne umożliwiają tego typu działania innym samorządom), czy też zapisanego w konstytucji zrównoważonego rozwoju, którego - jak dowodzi praktyka - większość władz krajowych i samorządowych nie lubi i nie rozumie.
Narzekanie na przepisy unijne i zagwarantowaną ochronę obszarów sieci Natura 2000 pokazuje jeszcze jedną, przykrą wadę myślenia części samorządowców i urzędników. Unia Europejska nie jest dojną krową, służącą do wysysania z niej pieniędzy na dowolną, choćby najbardziej szkodliwą społecznie i ekologicznie inwestycję. Unia jest wedle tego, dość mocno zakorzenionego myślenia zła, kiedy domaga się spójnego systemu recyklingu czy też spełniania norm ekologicznych przy procesie planowania inwestycyjnego, dobra zaś - póki istniała szansa na finansowanie rozbudowy spalarni odpadów na Targówku, która powinna być ostatnim pomysłem, o którym w obecnej - dramatycznej - sytuacji odpadowej - władze miejskie powinny myśleć. Działania proekologiczne są jednocześnie prospołeczne i opłacalne, bowiem starają się rozwiązać problem u jego źródeł, minimalizując potrzebę wielomiliardowych inwestycji infrastrukturalnych, zamiast eskalować tworzenie tam, wałów czy dróg. Niestety, nadal dominuje myślenie o tym, że lepiej wydawać pieniądze na leczenie skutków niż na działania profilaktyczne. To nie ochrona przyrody, ale zachowawcze myślenie zagraża naszej jakości życia.
Władze Warszawy, zamiast zrzucać winę na ekologów, powinny uważnie wczytać się w opracowanie doktora Janusza Żelazińskiego, przygotowane w kwietniu tego roku na zlecenie Kancelarii Sejmu. Jego najważniejsze elementy przypomina polski oddział WWF - "Po każdej większej powodzi wały są odbudowywane i podnoszone. Nie tylko nie przynosi to pożądanych efektów, ale prowadzi do większych strat podczas następnej powodzi, bo wyższe wały „zachęcają” do nowych inwestycji na zagrożonym terenie. Ponadto ograniczenie przestrzeni dla płynącej wody zmniejsza przepustowość koryta, co powoduje dodatkowy wzrost maksymalnych poziomów wody, a w efekcie ponowne przerwanie obwałowań. (...) Tylko działania interdyscyplinarne, prowadzone w skali całej zlewni, a nie jednej gminy czy powiatu, są w stanie istotnie zmniejszyć ryzyko powodzi i ograniczyć ich skutki. Nietechniczne działania ograniczające skutki powodzi z reguły są na dłuższą metę bardziej korzystne i trwałe, stąd należy je wspierać. Należy do nich m.in.: zachowywanie i odtwarzanie roślinności i obszarów leśnych na terenach górskich, podmokłych i łąkowych, przywracanie zdegradowanych terenów podmokłych, w tym ponowne łączenie rzek z ich terenami zalewowymi, renaturyzacja zdegradowanych cieków, zamienionych w proste kanały o umocnionych brzegach, odzyskiwanie dawnych terenów zalewowych, stosowanie map ryzyka powodziowego w planowaniu przestrzennym i powstrzymanie budowania wszelkich obiektów na terenach bezpośrednio zagrożonych wystąpieniem powodzi lub przerwaniami wałów."
Warto spytać władze Warszawy, do realizacji którego z wymienionych wyżej punktów się przyczyniają. Rozumiem, że wiele z tych działań wykracza poza administracyjne granice miasta, w takim razie należałoby zadać pytanie o to, czy stołeczni samorządowcy w jakikolwiek sposób naciskali w obecnej kadencji na odpowiednie działania władz centralnych. Założenie, że w zglobalizowanym świecie problemy Warszawy da się rozwiązać w jej granicach, trąci naiwnością. Naiwnością, która naraża nas na powodziowe niebezpieczeństwo, możliwe do minimalizacji nie za pomocą skupiania się na wałach (przy jednoczesnym dopuszczaniu do zasypywania przez deweloperów zbiorników retencyjnych, o czym można było usłyszeć w poniedziałkowy wieczór na antenie jednej z ogólnopolskich rozgłośni), ale kompleksowych działań na rzecz zachowania równowagi przyrodniczej. Zrzucanie winy na ekologów za to, że domagają się przestrzegania przepisów prawnych, jest absurdem. Od kilkunastu lat słyszymy utyskiwania na to, jak niska jest kultura przestrzegania prawa w naszym kraju. Nie mam pojęcia, w jaki sposób ma ją zwiększyć przyzwolenie na wadliwe decyzje administracyjne.
Prześledźmy pokrótce sprawę: przed wejściem Polski do Unii Europejskiej, powstać plany modernizacji wałów przeciwpowodziowych, m.in. w okolicach ogrodu zoologicznego. Zaskarżyło go Ogólnopolskie Stowarzyszenie Ochrony Ptaków, a sąd przychylił się do wniosku. OTOP wśród nieprawidłowości wskazał m.in. braki formalne - w tym kwestię wycinki drzew w okresie lęgowym ptaków. Zauważmy, że niedawno miasto właśnie kwestiami formalnoprawnymi tłumaczyło kwestię braku finansowania stołecznych lecznic dla osób dotkniętych bezdomnością. To, że dokument "odłożono do szuflady" świadczy o tym, że zarzuty ekologów okazały się zasadne - tymczasem próbuje się doprowadzić do stworzenia kuriozalnej atmosfery, w której twardość litery prawa zależy od tego, czy dotyczy ona działań związanych z opieką społeczną (i to w sytuacji, gdy przepisy prawne umożliwiają tego typu działania innym samorządom), czy też zapisanego w konstytucji zrównoważonego rozwoju, którego - jak dowodzi praktyka - większość władz krajowych i samorządowych nie lubi i nie rozumie.
Narzekanie na przepisy unijne i zagwarantowaną ochronę obszarów sieci Natura 2000 pokazuje jeszcze jedną, przykrą wadę myślenia części samorządowców i urzędników. Unia Europejska nie jest dojną krową, służącą do wysysania z niej pieniędzy na dowolną, choćby najbardziej szkodliwą społecznie i ekologicznie inwestycję. Unia jest wedle tego, dość mocno zakorzenionego myślenia zła, kiedy domaga się spójnego systemu recyklingu czy też spełniania norm ekologicznych przy procesie planowania inwestycyjnego, dobra zaś - póki istniała szansa na finansowanie rozbudowy spalarni odpadów na Targówku, która powinna być ostatnim pomysłem, o którym w obecnej - dramatycznej - sytuacji odpadowej - władze miejskie powinny myśleć. Działania proekologiczne są jednocześnie prospołeczne i opłacalne, bowiem starają się rozwiązać problem u jego źródeł, minimalizując potrzebę wielomiliardowych inwestycji infrastrukturalnych, zamiast eskalować tworzenie tam, wałów czy dróg. Niestety, nadal dominuje myślenie o tym, że lepiej wydawać pieniądze na leczenie skutków niż na działania profilaktyczne. To nie ochrona przyrody, ale zachowawcze myślenie zagraża naszej jakości życia.
Władze Warszawy, zamiast zrzucać winę na ekologów, powinny uważnie wczytać się w opracowanie doktora Janusza Żelazińskiego, przygotowane w kwietniu tego roku na zlecenie Kancelarii Sejmu. Jego najważniejsze elementy przypomina polski oddział WWF - "Po każdej większej powodzi wały są odbudowywane i podnoszone. Nie tylko nie przynosi to pożądanych efektów, ale prowadzi do większych strat podczas następnej powodzi, bo wyższe wały „zachęcają” do nowych inwestycji na zagrożonym terenie. Ponadto ograniczenie przestrzeni dla płynącej wody zmniejsza przepustowość koryta, co powoduje dodatkowy wzrost maksymalnych poziomów wody, a w efekcie ponowne przerwanie obwałowań. (...) Tylko działania interdyscyplinarne, prowadzone w skali całej zlewni, a nie jednej gminy czy powiatu, są w stanie istotnie zmniejszyć ryzyko powodzi i ograniczyć ich skutki. Nietechniczne działania ograniczające skutki powodzi z reguły są na dłuższą metę bardziej korzystne i trwałe, stąd należy je wspierać. Należy do nich m.in.: zachowywanie i odtwarzanie roślinności i obszarów leśnych na terenach górskich, podmokłych i łąkowych, przywracanie zdegradowanych terenów podmokłych, w tym ponowne łączenie rzek z ich terenami zalewowymi, renaturyzacja zdegradowanych cieków, zamienionych w proste kanały o umocnionych brzegach, odzyskiwanie dawnych terenów zalewowych, stosowanie map ryzyka powodziowego w planowaniu przestrzennym i powstrzymanie budowania wszelkich obiektów na terenach bezpośrednio zagrożonych wystąpieniem powodzi lub przerwaniami wałów."
Warto spytać władze Warszawy, do realizacji którego z wymienionych wyżej punktów się przyczyniają. Rozumiem, że wiele z tych działań wykracza poza administracyjne granice miasta, w takim razie należałoby zadać pytanie o to, czy stołeczni samorządowcy w jakikolwiek sposób naciskali w obecnej kadencji na odpowiednie działania władz centralnych. Założenie, że w zglobalizowanym świecie problemy Warszawy da się rozwiązać w jej granicach, trąci naiwnością. Naiwnością, która naraża nas na powodziowe niebezpieczeństwo, możliwe do minimalizacji nie za pomocą skupiania się na wałach (przy jednoczesnym dopuszczaniu do zasypywania przez deweloperów zbiorników retencyjnych, o czym można było usłyszeć w poniedziałkowy wieczór na antenie jednej z ogólnopolskich rozgłośni), ale kompleksowych działań na rzecz zachowania równowagi przyrodniczej. Zrzucanie winy na ekologów za to, że domagają się przestrzegania przepisów prawnych, jest absurdem. Od kilkunastu lat słyszymy utyskiwania na to, jak niska jest kultura przestrzegania prawa w naszym kraju. Nie mam pojęcia, w jaki sposób ma ją zwiększyć przyzwolenie na wadliwe decyzje administracyjne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz