29 stycznia 2010

Dlaczego róże nie lubią słoneczników?

Metody budowania sojuszy w obrębie polskich ruchów społecznych - niezależnie od ich ideowej podbudowy - prawie zawsze utwierdzają mnie w przekonaniu, że Polki i Polacy tworzą naród wybrany. Obawiam się jednak, że niekoniecznie do wielkich czynów, ale do spektakularnego samounicestwienia. Jednym z symptomów takiego stanu rzeczy staje się dyskusja na temat szeroko pojętej lewicy i jej przyszłości. W jej obrębie każda, mająca jakiekolwiek sukcesy inicjatywa musi koniecznie zostać zdezawuowana, uznana za kawiorową, marginalną albo - co gorsza - reakcyjną. Nie chodzi tu już wyłącznie o ideową słabość tego czy owego projektu, ale znacznie bardziej o posługiwanie się paternalizmem i językiem wykluczenia, z którym rzekomo się walczy. Niestety, taki sposób myślenia w tekście Piotra Szumlewicza obserwuję.

Prawidłowość wydaje się dość standardowa - w zeszłorocznych wyborach do Parlamentu Europejskiego Europejska Partia Zielonych dzięki jednolitej kampanii i spójnemu przekazowi - idei Zielonego Nowego Ładu - zdobywa rekordową liczbę deputowanych. Grupa Zielonych/Wolnego Sojuszu Europejskiego jako jedyna rośnie w liczbę (pomimo zmniejszenia się liczebności samego europarlamentu) i staje się czwartym największym klubem, minimalnie większym od tego założonego przez PiS i brytyjskich Torysów. Wszystko to w momencie, kiedy szaleje kryzys ekonomiczny i wszyscy analitycy stwierdzają, że kwestie ekologiczne zejdą na drugi plan. Tak się nie stało. Jaki z tego wniosek powinna wyciągnąć lewica? Z tekstu Piotra wynikałoby, że powinna uznać Zielonych za nowego wroga klasowego i rozpocząć zmasowaną akcję przeciwko tej rodzinie politycznej, którą rozpocząć należy od przepisania historii.

Zacznijmy zatem od początku. W latach 70. XX wieku doszło do kryzysu energetycznego i kryzysu państwa dobrobytu. To fakt. Trudno mi jednak zgodzić się z tezą, że świat przed rokiem 1968 był idylliczną, beztroską krainą, w której sojusz robotniczo-burżuazyjny doprowadził do ładu społecznego. Po pierwsze, o czym sam Szumlewicz powinien pamiętać (wszak pisał sporo ciekawych tekstów na temat patriarchalnych modeli polityki społecznej), świat kapitalistyczny był światem nierówności płci, związanych z promowaniem męskiej aktywności pracowniczej i konserwowania kobiet w sferze niedocenianej pracy domowej. Był to świat bez szerokiego dostępu do antykoncepcji, w niektórych krajach kobiety otrzymały prawa wyborcze dopiero po zakończeniu II Wojny Światowej, jak we Francji, również z dostępnością aborcji nie było wesoło. Po drugie, keynesistowskie państwa dobrobytu nadal prowadziły imperialistyczną politykę - USA w Wietnamie, USA i Wielka Brytania w Iranie, obalając tam demokrację i gwarantując despotyczne rządy szacha, Wielka Brytania i Francja w Kanale Sueskim. Dekolonizacja rozpoczęła się na dobre, gdy państwa zachodnie spostrzegły, że mogą kontrolować kraje globalnego Południa równie efektywnie ekonomicznie, by mniejszych bezpośrednich kosztach. Po trzecie w końcu na poważnie zaczęto obserwować, że ekosystem zaczyna nie radzić sobie z podtrzymywaniem systemów życia wraz z rosnącą industrializacją i idącym za nią wzrostem oddziaływania człowieka na środowisko.

Wszystkie te problemy musiały wybuchnąć.

Duch "elastyczności" i "kreatywności", znany z ruchu 1968 roku był dla kapitalizmu głównego nurtu atrakcyjny i faktycznie został przez niego przejęty. Trudno mi jednak ubolewać nad tym, że zniknęły tradycyjne, w dużej mierze paternalistyczne powiązania (roztopiło się pojęcie wspólnoty narodowej, czy jednolitości klasowej), bowiem nie są one moim zdaniem jedyną formą samorealizacji. Robotnicza wspólnota, często podszyta stereotypami, jak bywało w bloku wschodnim, może być równie opresywna, jak nieograniczony wolny rynek. W całej dyskusji na lewicy dużo bywa wielkich słów, a mało rozpoznania, że pewne pojęcia i idee muszą ulegać zmianie, tak jak zmianie ulega kontekst społeczny, ekonomiczny i polityczny. Inaczej wyglądał kapitalizm czasów Adama Smitha, inaczej - Karola Marksa, jeszcze inaczej wygląda dziś, gdy deregulacja doprowadziła do olbrzymiej koncentracji władzy i w wielu wypadkach wręcz zamordowania rynku przez monopole. Prawa i dominujący "duch czasu" muszą odzwierciedlać te zmiany, inaczej następuje rozejście się społecznych oczekiwań z państwową organizacją. Państwo opiekuńcze lat powojennych padłoby bez pomocy Zielonych - nie mówiąc już o tym, że owej pomocy wcale tak wiele znowu nie było...

Szumlewicz pomija milczeniem pewien istotny fakt - wieczne finansowanie usług publicznych i samego państwa poprzez rosnące zadłużenie i eksternalizację kosztów zewnętrznych jest zwyczajnie niemożliwe. Długi trzeba kiedyś spłacić, a środowisku zapewnić czas na regenerację. Niedostrzeganie tych problemów świadczyć może nie o empatii, lecz o niebezpiecznym redukcjonizmie, lekceważącym los i prawo do wysokiej jakości życia także dla przyszłych pokoleń. Robienie problemu z faktu, że rynek dostrzegł emancypację i wykorzystał ją do swoich celów jest dla mnie niepojęte. Idąc tym torem myślenia można by uznać, że umoczony jest również socjalizm, bo kapitalistyczny model państwa dobrobytu wprowadził w swój obręb pewne formy redystrybucji i pomocy społecznej. Nie mam jednak zwyczaju dowodzić takich tez, sądzę bowiem, że znacznie lepiej jest poszukiwać sojuszy i dróg porozumienia, niż obrzucać się nawzajem błotem.

Mam jeszcze jeden problem z tym tokiem rozumowania. Państwo, rynek, polityka społeczna - to tylko narzędzia, nie zaś dobra same w sobie, którym należy oddawać cześć i uwielbienie. Podłóżmy pod wyraz "kapitalizm" słowo "nóż" - może on służyć zarówno do krojenia chleba, jak i do zabijania ludzi, proporcje jego zastosowania w poszczególnych sytuacjach są plus minus znane. Mamy obecnie do czynienia z dyskusją, w której neoliberałowie uznają, że "niewidzialna ręka rynku" zawsze i wszędzie pokieruje tym nożem tak, by zaspokoić jednocześnie indywidualny egoizm i dobro wspólne, zaś radykalna lewica opowiada, że należy znieść stosowanie noży, bo oto ktoś za ich pomocą morduje niewinnych ludzi. Poziom zacietrzewienia w tej dyskusji sprawia, że kiedy mówi się, że nożem można zarówno kroić chleb, jak i zabijać, i że należy ograniczyć te drugie sytuacje, obydwie strony sporu wpadają w histerię. Kończy się to tym, że jednocześnie stajemy się neoliberałami i komunistami, co jest dość trudne, nie mówiąc o tym, że nieprawdziwe.

Tak, to prawda że Zieloni krytykowali państwo opiekuńcze, co nie oznacza, że była to krytyka pozbawiona sensu. Jego bierność wobec kwestii imigracji czy też dyskryminacji kobiet i ekologicznych ograniczeń rozwoju była łatwa do zauważenia. Chęć reformy nie oznaczała jednak chęci jego demontażu, dużo bliżej zaś jej było, by użyć gombrowiczowskich porównań, do przejścia z koncepcji "masy nad człowiekiem" do "człowieka między ludźmi" - stworzenia warunków do rozwoju zarówno dobrostanu jednostek, jak i społecznego dobra, nietożsamego z neoliberalną atomizacją. Po dziś dzień kwestie socjalne są jednym z najważniejszych elementów zielonej polityki. Pisanie o "liberalizmie gospodarczym" EPZ wynika z niezrozumienia zarówno odmiennej formy myślenia o rzeczywistości, uwzględniającej w analizie ekonomicznej zarówno środowisko naturalne, jak i gospodarstwo domowe. Wystarczy sprawdzić na stronie VoteWatch.eu wyniki poszczególnych głosowań frakcji w PE i sprawdzić, z którymi z nich Zieloni najczęściej zachowywali wspólnotę poglądów. Dla podpowiedzi dodam - z grupą Europejskiej Lewicy/Nordyckiej Zielonej Lewicy i z socjaldemokratami. Faktycznie - neoliberalne formacje pełną gębą, podobnie jak i konkretne działania grupy Zielonych, takie jak np. sprzeciw wobec dyrektywy Bolkesteina...

Niektóre wstawki Piora Szumlewicza w jego tekście wręcz mrożą krew, jak na przykład informacja o tym, że Zielonych w Wielkiej Brytanii współtworzył konserwatysta. Problem w tym, że nie dopowiedział, że jest to dziś chyba najbardziej lewicowa odnoga zielonego ruchu na kontynencie - wystarczy zerknąć na program wyborczy. Minimalny dochód gwarantowany, ochrona praw pracowniczych, wzrost płacy minimalnej, ochrona publicznej służby zdrowia i poczty - to wszystko znajduje się w planach Zielonych Anglii i Walii, nie zaś np. Partii Pracy. Caroline Lucas, jej szefowa, ma realną szansę pokonania trudności systemu westminsterskiego i dostania się do brytyjskiego parlamentu. Nie oceniałbym również jednoznacznie negatywnie koalicji z prawicą, ich rezultaty bowiem nie tak jednoznaczne, jak chciałby to widzieć autor artykułu "Zielone dziecko kryzysów". To prawda, że w wielu wypadkach nie były to pomysły trafione, dość przypomnieć akceptację czeskich Zielonych dotyczącą tarczy antyrakietowej. Z drugiej zaś strony nie zaobserwowałem np. rozkładu fińskiego państwa dobrobytu - może dlatego, że Zieloni w tamtejszym centroprawicowym rządzie mają w swych rękach ministerstwo pracy i polityki społecznej?

Nie będę ukrywał - niektóre osoby o lewicowych poglądach bywają równie nieżyczliwe wobec pomysłów ekologicznych, jak i te prawicowe. Doskonałym tego przykładem jest oddawanie czci bożkowi energii atomowej, która centralizuje władzę w obrębie koncernów energetycznych. W Hamburgu, w którym doszło do uznawanej za mezalians koalicji Zieloni-CDU dużo łatwiej jest o realizację działań proekologicznych, takich jak ponowne otwarcie sieci tramwajowej (jak wiadomo, tramwaje nie dają miejsc pracy, więc niedawna walka lokalnej społeczności Gliwic, Zielonych i związkowców o ich uratowanie była bez sensu), niż z rzekomo przejmującymi się tematami ekologicznymi SPD i Die Linke. W Kraju Saary weszli oni w alians z CDU i FDP nie tylko dzięki gwarancjom ekologicznym, ale też obietnicy zniesienia czesnego za studia. Zamykanie zielonego ruchu politycznego w niszy ekologicznej jest powszechnym uproszczeniem, podczas gdy wystarczy wziąć do ręki program polityki społecznej Sojuszu'90/Zielonych, by spostrzec, że partia tego typu na polskiej scenie politycznej byłaby znacząco bardziej "na lewo" przy tradycyjnym ujmowaniu sceny politycznej niż SLD. Jednocześnie potrafi ona skutecznie uwodzić wyborców, ceniących sobie np. konserwatywne przywiązanie do przyrody czy też odpowiedzialność fiskalną. Czy to źle? Czy tego typu wyborcy zasługują na pogardę i na spędzenie do szeregów CDU i FDP? Czy to, że na partię ekologiczną, głoszącą konieczność poniesienia najwyższej stawki opodatkowania z 42 do 45% w Niemczech głosują osoby dobrze zarabiające, a jednak czujące się odpowiedzialne za drugiego człowieka, mają zostać spędzeni do prawicowego getta przez licytowanie się na to, kto więcej zabierze bogatym? Z pewnością zwiększy to szanse emancypacyjnej polityki...

Przechodząc teraz na polskie podwórko, warto przybliżyć nieco badania dotyczące rozwoju potencjału energetycznego naszego kraju. Badania - między innymi Instytutu na rzecz Ekorozwoju i Greenpeace wskazują, że źródła odnawialne, stawiane wyłącznie w miejscach nie objętych ochroną przyrodniczą (odrzucamy zatem np. stawianie wiatraków na trasach przelotowych ptaków) są w stanie, przy dzisiejszych technologiach, zaspokoić aż do 40-45% naszego zapotrzebowania na energię - bez jakiegokolwiek udziału energetyki jądrowej. Dalszy odsetek może zostać zapewniony przez utworzenie ERENE - Europejskiej Agencji Energetyki Odnawialnej, zajmującej się finansowaniem projektów transgranicznych, w tym europejskiej sieci przesyłowej. Wraz z upowszechnianiem się tych technologii maleją koszty wytworzenia energii (związane z krzywą uczenia się i efektem skali), a także tworzy się nowe miejsca pracy. W Niemczech, w okolicach 2025 roku zielonych miejsc pracy (już dziś jest ich ćwierć miliona) ma być więcej niż zatrudnionych w przemyśle motoryzacyjnym. To wielka zmiana technologiczna, która nie oznacza wyrzucania ludzi z pracy - po pierwsze, proces ten, zdaniem Zielonych, przeprowadzany będzie stopniowo i musi wiązać się z czasem przejściowym, w czasie którego węgiel - chociaż oczywiście według coraz bardziej efektywnych technologii - będzie wykorzystywany. Po drugie zaś potrzebne jest publiczne finansowanie tej transformacji, które w wypadku górników oznacza pieniądze na przekwalifikowanie. Jeśli Piotr oczekuje ode mnie, że będę bronił miejsc pracy groźnych dla życia i zanieczyszczających środowisko (co generuje np. większe koszty opieki zdrowotnej), kiedy można dokonać technologicznego skoku do XXI wieku odpowiadam jasno - nie będę bronił prawa ludzi do umierania w kopalniach.

Nie będę opowiadał niestworzonych historii o tym, jak to jestem w najlepszej partii na świecie, jest kolorowo i bezproblemowo. Nie jest. To oczywiste - widać to nawet w Internecie - że ścierają się w jej obrębie różnorodne frakcje, z którymi nie muszę ani się zgadzać, ani też utożsamiać. Mam jednak poczucie, że to zielona polityka, dużo bardziej oddolna i przyziemna, jest kluczem do odpowiedzi na wyzwania współczesności. Na najróżniejszych polach - począwszy od produkcji przemysłowej, w której efektywne wykorzystywanie coraz droższych surowców ogranicza koszty produkcji, tym samym zmniejszając presję pracodawców na zwalnianie pracowników z pracy, poprzez flexicurity (aż dziw bierze, że opowiadając o "elastyczności" Szumlewicz nie wspomniał o duńskim przykładzie, przywoływanym chociażby przez Tomasza Borejzę, gdzie daje się pogodzić elastyczność rynku pracy z hojnym systemem zabezpieczeń socjalnych), a na globalnej sprawiedliwości i pomocy rozwojowej dla globalnego Południa skończywszy. Szkoda tylko, że część środowisk lewicowych boi się wejść w dialog z wyzwaniami współczesności, sądząc, że przeczytanie Marksa zasadniczo załatwia refleksję nad rzeczywistością. Szczęśliwie dzięki innym środowiskom (takim jak Młodzi Socjaliści) mogę mieć nadzieję, że z tej lewicowej mąki będzie jeszcze jakiś chleb.

Brak komentarzy:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...