Cóż to ma wspólnego z tematem mięśni i kulturystyki zaproponowanym przez serwis blog.pl? Oczywiście na pierwszy rzut oka niewiele. Kultura i procesy w niej zachodzące mają jednak to do siebie, że tworzą sieć naczyń połączonych, oczywiście odpowiednio zakamuflowanych pod hasłem "oczywistości". Jednym z kamieni węgielnych cywilizacji judeochrześcijańskiej, z której czerpie i nasza, był dość radykalny sprzeciw wobec homoseksualizmu. Dziś, kiedy do głosu coraz bardziej dochodzi drugi, bardziej "świecki" w naszym odczuciu filar - cywilizacji antycznej Grecji i Rzymu ze swym zróżnicowanym podejściem do tematu, owe tabu powoli zaczyna pękać. Wraz z przełomowym konceptem psychoanalizy Freuda uzyskaliśmy narzędzia do badania kultury jako sublimacji naszych popędów i pragnień.
Kulturystyka, jako forma sportu, wraz z innymi dyscyplinami cieszy się dwuznaczną opinią. Z jednej strony idole młodych (i nie tylko młodych) ludzi są archetypicznymi mężczyznami - wysportowanymi, walecznymi, rywalizującymi niczym społeczności pierwotne. Są to, jak ujmował to Thorstein Veblen, cechy "człowieka łupieżczego", który zdominował kulturę i narzucił swój ogląd na świat innym grupom społecznym. Ale nawet w tak "męskich" dziedzinach po dziś dzień daje się zobaczyć czyste, nie podlegające sublimacji emocje. Strzelony podczas meczu piłki nożnej gol pozwala mężczyznom na chwilę intensywnych uczuć, której nie są w stanie (z powodu ograniczeń panującego kodu kulturowego) okazywać sobie kiedy indziej, ewentualnie w skromnym wymiarze.
Kulturystyka z kolei (wszystko, co piszę na ten temat ma charakter opisowy, nie ocenny) zdaje się być jeszcze bardziej wyrafinowaną formą sublimacji popędów poprzez stereotyp. Kulturyści i kulturystki, nawet, jeśli nie wzbudzają powszechnej fascynacji, są pewnym wzorem typologicznym pożądanego wyglądu. Nie musimy tak wyglądać, ale przekonanie o konieczności wyrabiania tkanki mięśniowej skutecznie potrafi zachęcić nas do pójścia na siłownię. Nie zachęci nas do tego tak skutecznie np. troska o zdrowie - ale już podświadomie wpojone przekonanie, że podniesie to naszą atrakcyjność - i owszem. Do tego sport ten jeszcze bardziej zdaje się być "męskim" - tutaj nikt się nie przytula, kiedy zwiększy się obwód bicepsa, a studiowanie ciał osobników tej samej płci ma w sobie więcej ze wspomnianego już instynktu rywalizacyjnego niż ztabuizowanej fascynacji.
Nie ukrywajmy - taka dyscyplina ciał może przynieść spore zyski. Dla mnie medialny fenomen na szerszą skalę rozpoczął swe funkcjonowanie wraz z upowszechnieniem przez TVN serii zawodów "Strong Man". Mając ograniczoną pulę własnych, atrakcyjnych transmisji sportowych, kanał zdecydował się na wypromowanie własnej mody. W małych miejscowościach, do których "Siłacze" trafiali, towarzyszyła temu zdarzeniu aura ludycznego święta, łamiącego codzienną rutynę. Po takiej reklamie telewizyjnej kariera wszelakich odżywek i miejsc ćwiczeń mogła rozkręcić się na dobre. Przykład medialnej kariery Mariusza Pudzianowskiego wskazuje, że stał on się dość atrakcyjnym modelem do naśladowania. Na kilka sposobów zresztą - można go naśladować, można też uznać za "eksces", jednocześnie uznając konieczność "ośmiopaka" na brzuchu jako estetycznej poprawy samego siebie.
I żeby nie było - nie mam tu zamiaru nikogo potępiać. Efekty chodzenia na siłownię mogą być miłe zarówno dla oka, jak i dla własnego zdrowia. Jeśli ktoś chce rozszerzać tego typu działanie i stawać się osobą uprawiającą kulturystykę - droga wolna, wszak jest to jedna z wielu dróg służąca do zwiększenia poziomu zadowolenia z własnego życia. Ba, nie jestem nawet zwolennikiem tezy, że ich praca to tylko efekt brania używek, aczkolwiek, tak jak w innych dyscyplinach sportowych, nacisk na bicie rekordów zapewne wpływa wprost proporcjonalnie na wzrost użytkowania tego typu specyfików. Ważne, by nie dać się zwariować - i by mieć z życia frajdę, a nie dać się zapędzić do narożnika kulturowego przymusu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz