Skoro już przy raportach Caroline Lucas jesteśmy, to zachęcam gorąco do lektury krótkiej, acz treściwej. Ma ona raptem 10 stron, więc można przeczytać na przerwie w pracy albo między zajęciami na uczelni. W obydwu tych miejscach czytanie jest zalecane, bowiem tyczy się w dużej mierze pracy i jej przyszłości w zglobalizowanym świecie. Jednym ze sztandarowych haseł tego procesu jest społeczeństwo wiedzy. Hasło to dość szczytne, jednak podobnie jak z flexicurity jest wykrzywiane przez przez dominującą myśl neoliberalną na wszelkie strony. Twierdzi ona bowiem, że wysokie technologie mają na celu nie poprawę jakości życia czy też tworzenie świadomych obywatelek i obywateli, ale że służą one specjalizacji społeczeństw Zachodu i uczynieniu ich konkurencyjnymi w stosunku do gospodarek wschodzących - w szczególności Chin i Indii. W ten właśnie sposób tłumaczą, dlaczego zachowują spokój w obliczu odpływu miejsc pracy w tradycyjnych sektorach gospodarki przemysłowej.
Zapomina się tylko o jednym, ale bardzo ważnym czynniku - gospodarki azjatyckie już dawno nie są skierowane jedynie na tworzenie dóbr dla państw Zachodu, ale aktywnie konkurują z nimi także w sektorze high-tech. Tutaj Lucas sypie danymi, wobec których nie można przejść obojętnie. W Bangalore znajduje się 150 tysięcy informatyków, więcej niż w sławnej Dolinie Krzemowej (130 tysięcy). Co roku (!) chińskie uczelnie produkują ćwierć miliona inżynierów, a więc średniej wielkości polskie miasto. Te rzesze ludzi nie pracują przy produkcji markowych ubrań, lecz pracują w firmach bądź to konkurujących z zachodnimi koncernami, bądź to realizującymi dla nich swoje usługi. Już dziś wiele amaerykańskich linii call center operuje z Indii lub Pakistanu - niższe niż w USA zarobki sprawiają, że tego typu działalność jest nie tylko możliwa, ale i opłacalna.
W takiej sytuacji nie dziwią kolejne liczby i prognozy. Między rokiem 2001 a 2004 zatrudnienie w przemyśle informatycznym w Stanach spadło o 16%. W statystykach rozwoju rynku pracy za oceanem próżno szukać sektora high-tech - potrzebne będą m.in. pielęgniarki i pielęgniarze, wożni, kelnerki, nauczyciele. Kryzys, z którym amy obecnie do czynienia raczej nie będzie sprzyjał zmianie tych trendów. W Polsce, z powodu niższych kosztów pracy fala ta dojdzie z opóźnieniem (nadal powiem rodzima informatyka ma dobrą renomę) - ale dojdzie, trudno bowiem będzie konkurować cenowo z Chindiami, np. z hinduskimi inżynierami, zarabiającymi 13 tysięcy dolarów rocznie.
Dziś możliwości outsourcowania swej pracy rozważa już nawet produkująca gry komputerowa firma Electronic Arts. Reuters już dziś sporą część pracy związanej z obróbką zdjęć wykonuje w... Singapurze. Rynki wschodzące to niewiarygodne źródło potencjalnych zysków - szacuje się, że do 2020 roku do chińskich miast napłynie nawet do 300 milionów ludzi ze wsi. To olbrzymi rezerwuaj taniej, wyzyskiwanej siły roboczej - o tym, jak niewiele znaczy ona dla decydentów w Pekinie i dla lokalnych pracodawców świadczyć może liczba 100 tysięcy śmierci rocznie z powodu wypadków w pracy.
Sytuacja robi się nieciekawa z kilku powodów. Po pierwsze, niskie standardy owocują gigantycznymi zanieczyszczeniami środowiska. Wzrost produkcji i konsumpcji oznacza tam, że kwaśne deszcze padają na 1/3 terytorium kraju, połowa wody z 7 największych rzek nie nadaje się do niczego, a aż 6 z listy 10 najgorszych do życia z powodów zdrowotnych miast, przygotowanej przez WHO, znajduje się w Chinach. Po drugie, niezrównoważona globalizacja oznacza przesuwanie miejsc pracy z jednego regionu świata w inny, zamiast kreowania nowych. Odpowiedzią rządów na ten stan rzeczy była niekontrolowana liberalizacja i pogarszanie warunków pracy pod hasłem obrony konkurencyjności. Działania te pogorszyły jakość życia nas wszystkich i jednocześnie w żaden sposób nie rozwiązały problemów.
Żeby było jasne - nie chodzi tu o to, by odmawiać prawa do rozwoju państwom, które mają za sobą wiele ciężkich chwil w historii. Chodzi o stworzenie stabilnego systemu globalnego, w którym każda i każdy będzie mógł się realizować w tym, co uznaje za słuszne. Nie służy temu "specjalizowanie" i powstawanie gospodarczych monokultur, jakie oferuje się nam w chwili obecnej. Zdrowe, lokalne gospodarki są zróżnicowane - tylko wtedy chroni się je przed wyjałowieniem, a kryzys jednego sektora nie staje się katastrofą całej gospodarki. Samo społeczeństwo wiedzy z kolei musi być dźwignią innowacji, które podnoszą jakość życia, a także źródłem tworzenia świadomych obywatelek i obywateli, czynnie uczestniczących w życiu kulturalnym, społecznym i politycznym. Sprowadzanie tego szczytnego hasła do wynajdywania kolejnych sposobów na zarabianie pieniędzy grozi kompromitacją, na którą żadne społeczeństwo pozwolić sobie nie może.
Zapomina się tylko o jednym, ale bardzo ważnym czynniku - gospodarki azjatyckie już dawno nie są skierowane jedynie na tworzenie dóbr dla państw Zachodu, ale aktywnie konkurują z nimi także w sektorze high-tech. Tutaj Lucas sypie danymi, wobec których nie można przejść obojętnie. W Bangalore znajduje się 150 tysięcy informatyków, więcej niż w sławnej Dolinie Krzemowej (130 tysięcy). Co roku (!) chińskie uczelnie produkują ćwierć miliona inżynierów, a więc średniej wielkości polskie miasto. Te rzesze ludzi nie pracują przy produkcji markowych ubrań, lecz pracują w firmach bądź to konkurujących z zachodnimi koncernami, bądź to realizującymi dla nich swoje usługi. Już dziś wiele amaerykańskich linii call center operuje z Indii lub Pakistanu - niższe niż w USA zarobki sprawiają, że tego typu działalność jest nie tylko możliwa, ale i opłacalna.
W takiej sytuacji nie dziwią kolejne liczby i prognozy. Między rokiem 2001 a 2004 zatrudnienie w przemyśle informatycznym w Stanach spadło o 16%. W statystykach rozwoju rynku pracy za oceanem próżno szukać sektora high-tech - potrzebne będą m.in. pielęgniarki i pielęgniarze, wożni, kelnerki, nauczyciele. Kryzys, z którym amy obecnie do czynienia raczej nie będzie sprzyjał zmianie tych trendów. W Polsce, z powodu niższych kosztów pracy fala ta dojdzie z opóźnieniem (nadal powiem rodzima informatyka ma dobrą renomę) - ale dojdzie, trudno bowiem będzie konkurować cenowo z Chindiami, np. z hinduskimi inżynierami, zarabiającymi 13 tysięcy dolarów rocznie.
Dziś możliwości outsourcowania swej pracy rozważa już nawet produkująca gry komputerowa firma Electronic Arts. Reuters już dziś sporą część pracy związanej z obróbką zdjęć wykonuje w... Singapurze. Rynki wschodzące to niewiarygodne źródło potencjalnych zysków - szacuje się, że do 2020 roku do chińskich miast napłynie nawet do 300 milionów ludzi ze wsi. To olbrzymi rezerwuaj taniej, wyzyskiwanej siły roboczej - o tym, jak niewiele znaczy ona dla decydentów w Pekinie i dla lokalnych pracodawców świadczyć może liczba 100 tysięcy śmierci rocznie z powodu wypadków w pracy.
Sytuacja robi się nieciekawa z kilku powodów. Po pierwsze, niskie standardy owocują gigantycznymi zanieczyszczeniami środowiska. Wzrost produkcji i konsumpcji oznacza tam, że kwaśne deszcze padają na 1/3 terytorium kraju, połowa wody z 7 największych rzek nie nadaje się do niczego, a aż 6 z listy 10 najgorszych do życia z powodów zdrowotnych miast, przygotowanej przez WHO, znajduje się w Chinach. Po drugie, niezrównoważona globalizacja oznacza przesuwanie miejsc pracy z jednego regionu świata w inny, zamiast kreowania nowych. Odpowiedzią rządów na ten stan rzeczy była niekontrolowana liberalizacja i pogarszanie warunków pracy pod hasłem obrony konkurencyjności. Działania te pogorszyły jakość życia nas wszystkich i jednocześnie w żaden sposób nie rozwiązały problemów.
Żeby było jasne - nie chodzi tu o to, by odmawiać prawa do rozwoju państwom, które mają za sobą wiele ciężkich chwil w historii. Chodzi o stworzenie stabilnego systemu globalnego, w którym każda i każdy będzie mógł się realizować w tym, co uznaje za słuszne. Nie służy temu "specjalizowanie" i powstawanie gospodarczych monokultur, jakie oferuje się nam w chwili obecnej. Zdrowe, lokalne gospodarki są zróżnicowane - tylko wtedy chroni się je przed wyjałowieniem, a kryzys jednego sektora nie staje się katastrofą całej gospodarki. Samo społeczeństwo wiedzy z kolei musi być dźwignią innowacji, które podnoszą jakość życia, a także źródłem tworzenia świadomych obywatelek i obywateli, czynnie uczestniczących w życiu kulturalnym, społecznym i politycznym. Sprowadzanie tego szczytnego hasła do wynajdywania kolejnych sposobów na zarabianie pieniędzy grozi kompromitacją, na którą żadne społeczeństwo pozwolić sobie nie może.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz