O ciekawej koncepcji nigdy za wiele - tym razem w ujęciu angielskim, i to nieco bardziej teoretycznym. Nie jest to bowiem program polityczny partii X czy Y, ale manifest, nakreślający obecną sytuację i sugerujący odważne działania naprawcze. Do zespołu przygotowującego pakiet antykryzysowy dołączyli znani działacze ekologiczni, związkowi i przemysłowi, by znaleźć wspólny grunt, na bazie którego będzie można zwalczyć wszystkie trzy kryzysy nad nami wiszące. Aż trzy? Tak, bowiem w epoce problemów na rynkach finansowych zapominamy już nie tylko o kwestii zmian klimatycznych, ale i o powolnym wyczerpywaniu się nieodnawialnych surowców energetycznych, takich jak ropa naftowa i gaz ziemny. Kłopoty z tymi surowcami mogą prowadzić do kolejnych negatywnych zjawisk, takich jak na przykład wzrost cen żywności, zatem ignorowanie kłopotów związych z tą kwestią uniemożliwia przygotowanie jakiegokolwiek długofalowego planu ratunkowego dla gospodarki.
Nie ma co po raz kolejny powtarzać liczb związanych z potencjałem zielonych miejsc pracy, jak również wyliczać wszystkie sektory, w których kombinacja inwestycji publicznych i prywatnych będzie tworzyła zapotrzebowanie na nowe osoby pracujące. Tym razem skupię się na dwóch kwestiach, związanych z planami postawienia gospodarki na nogi - kwestią banków i roli konsumpcji w nowym ładzie społeczno-gospodarczym. Autorami pomysłów są takie znane osobistości, jak Caroline Lucas, obecna szefowa Partii Zielonych Anglii i Walii, Toni Jupiter, były dyrektor Friends of the Earth, czy też Larry Elliot z działu ekonomicznego dziennika "The Guardian". Warto zatem pochylić się nad tymi 48 stronami tekstu i zobaczyć, że nie da się utrzymywać gospodarki na dotychczasowych torach.
Coraz więcej znaków na niebie i na ziemi wskazuje na to, że do roku 2012 osiągniemy tak zwany peak oil, czyli szczytowe możliwości wydobycia ropy naftowej, po czym produkcja przestanie rosnąć. Tego samego nie będzie można powiedzieć o popycie, który nakręcać będą m.in. gospodarki wschodzące, takie jak Chiny i Indie. Tymczasem okres największych odkryć złóż przypadał na... lata 60. XX wieku. Dziś powoli kończą się złoża na Morzu Północnym (peak oil osiągnięty już w 1999) i w miejscach innych niż Bliski Wschód, a eksploatacja nietypowych złóż, takich jak kanadyjskie piaski roponośne, jest droga i niezwykle szkodliwa dla środowiska. Same, deklarowane przez poszczególne państwa rezerwy brzmią na zawyżone, co potwierdził przykład Kuwejtu - w 2007 zrewidował on swoje szacunki ze 100 milionów baryłek rezerwy do 48 milionów.
W obliczu tego typu faktów, jak również oczywistej eksploatacji ekosystemu ponad jego zdolności regeneracyjne, konieczne jest zastanowienie się nad kwestią finansowania wyjścia światowej gospodarki z kryzysu i uczynienia jej bardziej przyjazną dla środowiska. Potrzebne będą fundusze m.in. na decentralizację energetyczną, rozwój odnawialnych źródeł energii i poprawę efektywności energetycznej. Działania te mogą uniezależnić nas od paliw kopalnych (trudno bowiem wyobrazić sobie nawrót do jeszcze bardziej nieekologicznego węgla) i uchronić nad przed szokiem, związanym z nadchodzącym niedoborem surowcowym. Pieniądze na transformację można będzie uzyskać m.in. z dodatkowego, uwzględniającego koszty zewnętrzne wydobycia, opodatkowania firm wydobywających ropę i gaz, a także poprzez skierowanie drogą legislacji pieniędzy lokowanych w funduszach emerytalnych z ryzykownych akcji na bezpieczne, państwowe lub samorządowe, obligacje wspierające ekologiczną modernizację.
Czy naprawdę konsumujemy tyle, ile potrzebujemy i czy zapewnia nam to szczęście? Badania cytowane w raporcie wskazują, że niezależnie od poziomu śladu ekologicznego, a więc naszego udziału w użytkowaniu planety, w skali 1-10 średnia zadowolenia oscyluje w granicach 7. Oznacza to, że po zaspokojeniu naszych podstawowych potrzeb czynniki naszego szczęścia są pozaekonomiczne i zależą np. od ilości i jakości czasu wolnego, przyjaciół, udziału w życiu kulturalnym etc. Nadmierna konsumpcja nie służy nam i ekosystemowi, jednak trudno nam wyobrazić dziś sobie alternatywę. Same autorki i autorzy musieli posłużyć się przykładami... Wielkiej Brytanii podczas II wojny światowej i dzisiejszej Kuby, która pomimo embarga nadal notuje dość wysokie wskaźniki dobrobytu. Dość przypomnieć, że kraj ten po upadku Związku Radzieckiego przestawił się na niskie zużycie ropy naftowej, rozwinął organiczne rolnictwo (użycie pestycydów spadło o 80%), co doprowadziło do zmniejszenia się wskaźników ludności z nadwagą czy też chorujących na serce, a w samych miastach rozkwitł ruch... przydomowych ogródków, znacząco ograniczający konieczność transportu żywności i tym samym ślad ekologiczny wyspy.
Oczywiście nie chodzi tu o przeszczepianie modelu kubańskiego, w szczególności politycznego. Warto jednak przypomnieć, że podobne do rządów braci Castro pomysły były już praktykowane w krajach demokratycznych - na przykład przydomowe ogródki to dokładnie to samo, co tzw. "victory gardens" Eleanor Roosevelt, które zapewniały podczas II WŚ od 30 do 40% zapotrzebowania na krajową konsumpcję żywności. Twórcy publikacji wyrażają się jasno - czas, w którym się znajdujemy, można porównać do czasu wojny. W Wielkiej Brytanii zmiany w gospodarce w latach 1940-1945 poprawiły sytuację na rynku pracy, przyczyniły się do obniżenia konsumpcji przy jednoczesnym rozwoju życia kulturalnego i towarzyskiego, a także doprowadziły praktycznie do zniknięcia indywidualnego transportu samochodowego. Bogata bibliografia na ten temat wskazuje, że nie są to informacje wyssane z palca.
Powyższe diagnozy mogą brzmieć pesymistycznie, jednak jednego odmówić im nie można - są odważne. Trzeba bowiem nieco odwagi, by zaproponować np. oddzielenie bankowej działalności biznesowej od obsługi klientów indywidualnych czy też postulować podział konglomeratów finansowych na mniejsze - tak, by ich upadki nie doprowadzały gospodarki do stanu podgorączkowego. Trzeba odwagi, by jako rozwiązanie problemów proponować pomysły z kraju, który raczej osądza się od czci i wiary niż podaje jako wzór. Z całą pewnością jednak zapoznać się z tym raportem warto - chociażby po to, by wyrobić sobie zdanie na temat tego pakietu. Różni się on od poprzednich, prezentowanych przeze mnie, więc jego poznanie pozwala na wyrobienie sobie zdania na temat tego, który z nich najlepiej nadaje się do aplikacji i zastosowania.
Nie ma co po raz kolejny powtarzać liczb związanych z potencjałem zielonych miejsc pracy, jak również wyliczać wszystkie sektory, w których kombinacja inwestycji publicznych i prywatnych będzie tworzyła zapotrzebowanie na nowe osoby pracujące. Tym razem skupię się na dwóch kwestiach, związanych z planami postawienia gospodarki na nogi - kwestią banków i roli konsumpcji w nowym ładzie społeczno-gospodarczym. Autorami pomysłów są takie znane osobistości, jak Caroline Lucas, obecna szefowa Partii Zielonych Anglii i Walii, Toni Jupiter, były dyrektor Friends of the Earth, czy też Larry Elliot z działu ekonomicznego dziennika "The Guardian". Warto zatem pochylić się nad tymi 48 stronami tekstu i zobaczyć, że nie da się utrzymywać gospodarki na dotychczasowych torach.
Coraz więcej znaków na niebie i na ziemi wskazuje na to, że do roku 2012 osiągniemy tak zwany peak oil, czyli szczytowe możliwości wydobycia ropy naftowej, po czym produkcja przestanie rosnąć. Tego samego nie będzie można powiedzieć o popycie, który nakręcać będą m.in. gospodarki wschodzące, takie jak Chiny i Indie. Tymczasem okres największych odkryć złóż przypadał na... lata 60. XX wieku. Dziś powoli kończą się złoża na Morzu Północnym (peak oil osiągnięty już w 1999) i w miejscach innych niż Bliski Wschód, a eksploatacja nietypowych złóż, takich jak kanadyjskie piaski roponośne, jest droga i niezwykle szkodliwa dla środowiska. Same, deklarowane przez poszczególne państwa rezerwy brzmią na zawyżone, co potwierdził przykład Kuwejtu - w 2007 zrewidował on swoje szacunki ze 100 milionów baryłek rezerwy do 48 milionów.
W obliczu tego typu faktów, jak również oczywistej eksploatacji ekosystemu ponad jego zdolności regeneracyjne, konieczne jest zastanowienie się nad kwestią finansowania wyjścia światowej gospodarki z kryzysu i uczynienia jej bardziej przyjazną dla środowiska. Potrzebne będą fundusze m.in. na decentralizację energetyczną, rozwój odnawialnych źródeł energii i poprawę efektywności energetycznej. Działania te mogą uniezależnić nas od paliw kopalnych (trudno bowiem wyobrazić sobie nawrót do jeszcze bardziej nieekologicznego węgla) i uchronić nad przed szokiem, związanym z nadchodzącym niedoborem surowcowym. Pieniądze na transformację można będzie uzyskać m.in. z dodatkowego, uwzględniającego koszty zewnętrzne wydobycia, opodatkowania firm wydobywających ropę i gaz, a także poprzez skierowanie drogą legislacji pieniędzy lokowanych w funduszach emerytalnych z ryzykownych akcji na bezpieczne, państwowe lub samorządowe, obligacje wspierające ekologiczną modernizację.
Czy naprawdę konsumujemy tyle, ile potrzebujemy i czy zapewnia nam to szczęście? Badania cytowane w raporcie wskazują, że niezależnie od poziomu śladu ekologicznego, a więc naszego udziału w użytkowaniu planety, w skali 1-10 średnia zadowolenia oscyluje w granicach 7. Oznacza to, że po zaspokojeniu naszych podstawowych potrzeb czynniki naszego szczęścia są pozaekonomiczne i zależą np. od ilości i jakości czasu wolnego, przyjaciół, udziału w życiu kulturalnym etc. Nadmierna konsumpcja nie służy nam i ekosystemowi, jednak trudno nam wyobrazić dziś sobie alternatywę. Same autorki i autorzy musieli posłużyć się przykładami... Wielkiej Brytanii podczas II wojny światowej i dzisiejszej Kuby, która pomimo embarga nadal notuje dość wysokie wskaźniki dobrobytu. Dość przypomnieć, że kraj ten po upadku Związku Radzieckiego przestawił się na niskie zużycie ropy naftowej, rozwinął organiczne rolnictwo (użycie pestycydów spadło o 80%), co doprowadziło do zmniejszenia się wskaźników ludności z nadwagą czy też chorujących na serce, a w samych miastach rozkwitł ruch... przydomowych ogródków, znacząco ograniczający konieczność transportu żywności i tym samym ślad ekologiczny wyspy.
Oczywiście nie chodzi tu o przeszczepianie modelu kubańskiego, w szczególności politycznego. Warto jednak przypomnieć, że podobne do rządów braci Castro pomysły były już praktykowane w krajach demokratycznych - na przykład przydomowe ogródki to dokładnie to samo, co tzw. "victory gardens" Eleanor Roosevelt, które zapewniały podczas II WŚ od 30 do 40% zapotrzebowania na krajową konsumpcję żywności. Twórcy publikacji wyrażają się jasno - czas, w którym się znajdujemy, można porównać do czasu wojny. W Wielkiej Brytanii zmiany w gospodarce w latach 1940-1945 poprawiły sytuację na rynku pracy, przyczyniły się do obniżenia konsumpcji przy jednoczesnym rozwoju życia kulturalnego i towarzyskiego, a także doprowadziły praktycznie do zniknięcia indywidualnego transportu samochodowego. Bogata bibliografia na ten temat wskazuje, że nie są to informacje wyssane z palca.
Powyższe diagnozy mogą brzmieć pesymistycznie, jednak jednego odmówić im nie można - są odważne. Trzeba bowiem nieco odwagi, by zaproponować np. oddzielenie bankowej działalności biznesowej od obsługi klientów indywidualnych czy też postulować podział konglomeratów finansowych na mniejsze - tak, by ich upadki nie doprowadzały gospodarki do stanu podgorączkowego. Trzeba odwagi, by jako rozwiązanie problemów proponować pomysły z kraju, który raczej osądza się od czci i wiary niż podaje jako wzór. Z całą pewnością jednak zapoznać się z tym raportem warto - chociażby po to, by wyrobić sobie zdanie na temat tego pakietu. Różni się on od poprzednich, prezentowanych przeze mnie, więc jego poznanie pozwala na wyrobienie sobie zdania na temat tego, który z nich najlepiej nadaje się do aplikacji i zastosowania.
1 komentarz:
Dodam, że liczby wskazują, iż w czasach względnego (względnego!)ubóstwa ludzie są zdrowsi. Np. w Norwegii w czasie wojny (niedobór mięsa i tłuszczu) odnotowano znaczny spadek zachorowalności na miażdżycę i choroby serca. A najwięcej osób długowiecznych liczą kraje stosunkowo ubogie i słabiej rozwinięte (np. Bałkany).
Słowem: ludziom nie potrzeba tyle, ile im wmówiono, że potrzebują. Ani do życia, ani do szczęścia. Nie potrzebujemy aż tyle żywności (zwłaszcza mięcha). Aż tylu leków. Aż tylu samochodów. Aż tyle prądu. Aż tyle ciuchów i wszelakiej maści gadżetów... które po krótkim użytkowaniu powiększają górę śmieci, by ustąpić miejsca kolejnym. Ale czy umysły wyprane przez propagandę koncernów mięsnych, biotechnologicznych, farmaceutycznych, samochodowych, paliwowo-energetycznych itp. - zdołają przyjąć tę prawdę???
Prześlij komentarz