Składam serdeczne gratulacje tym, którzy przejęci opinią byłej już rzeczniczki praw dziecka, pani Sowińskiej, odmawiali sprzedaży prezerwatyw nieletnim. Pomysł tak genialny, że proponuję rozszerzyć owe kryteria i zabronić młodziakom sprzedawać chleb. Podstawa prawna? Chyba równie wątła jak i wypadku nieszczęsnych kondomów - ale co tam, jak widać poziom edukacji obywatelskiej polskiej szkoły zachwycać nie może. Chociaż, z drugiej strony, to dzięki obywatelskiej postawie pewnego młodego chłopaka, który sprawę nagłośnił, idiotyczny pomysł wylądował tam, gdzie jego miejsce - w koszu.
W ostatnich dniach grupa edukatorek i edukatorów z "Pontona" pokazała listy dotyczące poziomu prowadzenia wychowania seksualnego w szkole. Brak podstawowych informacji, redukowanie seksu do szkodliwego poza małżeństwem wymiaru fizjologicznego, brak refleksji nad partnerstwem w związku, gromy na homoseksualistów - ot, polski standard. W takich okolicznościach przyrody wprowadzenie obowiązkowego (jak zwykle - prawie) wychowania do życia w rodzinie (co to za nazwa?) wcale nie musi byc wielkim krokiem naprzód. Byłoby tak, gdyby rzetelnie wzięto się za podstawy programowe, przeszkolono do prowadzenia zajęć kompetentne osoby, dostarczało się wiarygodnych informacji na temat szans i zagrożeń związanych ze współżyciem płciowym, dane o środkach antykoncepcyjnych etc. Wydaje się to oczywistością - ale jak zwykle nie jest. Tak jak zatem walczy się o świeckie państwo i równość kobiet i mężczyzn (bardzo wątpliwie wdrażaną, sądząc po badaniach dotyczących rozpiętości płacowych), walczyć trzeba i o to.
Zabranianie sprzedaży prezerwatyw nieletnim wychodzi z tego samego, błędnego toku myślenia, co ten wierzący w ograniczenie przestępczości poprzez surowe jej karanie. Przede wszystkim w całej tej dyskusji warto zacząć od pytania - czy jest coś złego w tym, że ludzie się kochają i to sobie okazują? Śmiem twierdzić, że nie - i nie potrzeba do tego papierka. Skoro uznaje się tego typu przekonanie, to na cóż ograniczać ludziom dostęp do środków antykoncepcyjnych? Czy ktoś naprawdę na poważnie sądzi, że osoby się kochające zrezygnują z seksu tylko dlatego, że odbiera im się prawo do bezpiecznego jego uprawiania? Tego typu zakazy mogą robić ludziom więcej krzywdy, niż rzekome seksualne rozpasanie.
Problemy dostrzegam gdzie indziej - na przykład w socjalizacji, skierowanej na egoistyczne spełnianie zachcianek bez myślenia o drugim człowieku. Socjalizacji, która nierzadko prowadzi do uprzedmiotowienia osób słabszych, a już w szczególności kobiet. Wpajanie przekonania, że kobiety nie nadają się do pewnych zawodów czy też dziedzin nauki kończy się tym, że spycha się je na gorsze pozycje społeczne, wypycha z rynku pracy, koniec końców zaś traktuje się jako reproduktorki i narzędzia zaspokajan ia mężczyzn. To właśnie "groźba" tego, że kobiety mogą zacząć być traktowane poważnie jako pełnoprawne istoty ludzkie najbardziej przeraża tych, którzy wołają o abstynencję seksualną do ślubu. Pewna siebie, niezależna kobieta zabiera im bowiem poczucie dominacji i posiadania - coś, bez czego nie potrafią sobie w życiu poradzić.
To nie seks jest zagrożeniem dla człowieka - zagrożeniem są przestarzałe struktury myślowe, które tworzą nierówności w każdej możliwej dziedzinie życia - w seksie też. To ich zwalczanie powinno być naszym priorytetem. Jeśli ktoś chce walczyć z wiatrakami i ograniczać - niezgodnie z prawem - dostęp do antykoncepcji, która sprawia, że uprawiany seks jest bezpieczniejszy, powienien bardzo poważnie zastanowić się nad swoją rolą w życiu publicznym, społecznym czy też gospodarczym. Całe szczęście, że centralan owej firmy sprawę już wyprostowała.
W ostatnich dniach grupa edukatorek i edukatorów z "Pontona" pokazała listy dotyczące poziomu prowadzenia wychowania seksualnego w szkole. Brak podstawowych informacji, redukowanie seksu do szkodliwego poza małżeństwem wymiaru fizjologicznego, brak refleksji nad partnerstwem w związku, gromy na homoseksualistów - ot, polski standard. W takich okolicznościach przyrody wprowadzenie obowiązkowego (jak zwykle - prawie) wychowania do życia w rodzinie (co to za nazwa?) wcale nie musi byc wielkim krokiem naprzód. Byłoby tak, gdyby rzetelnie wzięto się za podstawy programowe, przeszkolono do prowadzenia zajęć kompetentne osoby, dostarczało się wiarygodnych informacji na temat szans i zagrożeń związanych ze współżyciem płciowym, dane o środkach antykoncepcyjnych etc. Wydaje się to oczywistością - ale jak zwykle nie jest. Tak jak zatem walczy się o świeckie państwo i równość kobiet i mężczyzn (bardzo wątpliwie wdrażaną, sądząc po badaniach dotyczących rozpiętości płacowych), walczyć trzeba i o to.
Zabranianie sprzedaży prezerwatyw nieletnim wychodzi z tego samego, błędnego toku myślenia, co ten wierzący w ograniczenie przestępczości poprzez surowe jej karanie. Przede wszystkim w całej tej dyskusji warto zacząć od pytania - czy jest coś złego w tym, że ludzie się kochają i to sobie okazują? Śmiem twierdzić, że nie - i nie potrzeba do tego papierka. Skoro uznaje się tego typu przekonanie, to na cóż ograniczać ludziom dostęp do środków antykoncepcyjnych? Czy ktoś naprawdę na poważnie sądzi, że osoby się kochające zrezygnują z seksu tylko dlatego, że odbiera im się prawo do bezpiecznego jego uprawiania? Tego typu zakazy mogą robić ludziom więcej krzywdy, niż rzekome seksualne rozpasanie.
Problemy dostrzegam gdzie indziej - na przykład w socjalizacji, skierowanej na egoistyczne spełnianie zachcianek bez myślenia o drugim człowieku. Socjalizacji, która nierzadko prowadzi do uprzedmiotowienia osób słabszych, a już w szczególności kobiet. Wpajanie przekonania, że kobiety nie nadają się do pewnych zawodów czy też dziedzin nauki kończy się tym, że spycha się je na gorsze pozycje społeczne, wypycha z rynku pracy, koniec końców zaś traktuje się jako reproduktorki i narzędzia zaspokajan ia mężczyzn. To właśnie "groźba" tego, że kobiety mogą zacząć być traktowane poważnie jako pełnoprawne istoty ludzkie najbardziej przeraża tych, którzy wołają o abstynencję seksualną do ślubu. Pewna siebie, niezależna kobieta zabiera im bowiem poczucie dominacji i posiadania - coś, bez czego nie potrafią sobie w życiu poradzić.
To nie seks jest zagrożeniem dla człowieka - zagrożeniem są przestarzałe struktury myślowe, które tworzą nierówności w każdej możliwej dziedzinie życia - w seksie też. To ich zwalczanie powinno być naszym priorytetem. Jeśli ktoś chce walczyć z wiatrakami i ograniczać - niezgodnie z prawem - dostęp do antykoncepcji, która sprawia, że uprawiany seks jest bezpieczniejszy, powienien bardzo poważnie zastanowić się nad swoją rolą w życiu publicznym, społecznym czy też gospodarczym. Całe szczęście, że centralan owej firmy sprawę już wyprostowała.
1 komentarz:
Same zakazy nie przyczynią się do zmniejszenia liczby ciężarnych nastolatek, a już na pewno nie wtedy, gdy są nieuzasadnione. Kondom to w zasadzie najtańszy (a już na pewno najpowszechniejszy) srodek antykoncepcyjny, a dzieciaki i tak będą "odkrywać świat", w tym seks. Lepiej zatem, by nastolatki chociaż używały gumy, bo bez tego mamy rodzinne tragedie i kombinowanie typu stosunek "przecież uważałem!" przerywany czy inne, równie bezsensowne i nieskuteczne metody, trącące szamaństwem. A udawaniem, że nieletni wierzą w bociany i nie wiedzą, co mają między nogami, można jedynie pogorszyć sprawę. Frustratorium.blog.pl
Prześlij komentarz