W 20 lat po rozpoczęciu procesu transformacji możemy już chyba zacząć śmiało domagać się, by rozwój miejsc, w których żyjemy, nie służył jedynie maksymalizacji zysków ekonomicznych rozmaitych aktorów życia miejskiego, ale uwzględniał także kwestie społeczne i ekologiczne. Najlepiej byłoby by, gdyby kwestie te były brane pod uwagę od samego początku, tak jednak się nie stało. Poprawę sytuacji ekologicznej spowodował najpierw upadek mocno trujących środowisko zakładów przemysłowych (aczkolwiek trudno uznać to za działanie dobrze wpływające na tkankę społeczną), a następnie konieczność spełniania norm unijnych. Problemy społeczne, takie jak rosnące rozwarstwienie i wykluczenie sporej grupy ludności naszego kraju z prawa do wysokiej jakości usług publicznych nie zostały poważnie potraktowane przez poszczególne rządy - czy to z prawa, czy to z lewa. Dość wspomnieć, że system pomocy społecznej po dziś dzień niewiele robi w kwestii zwiększania szans na wychodzenie z biedy i zapewniania ludziom godnych warunków egzystencji.
Wszystkie tego typu problemy szczególnie mocno skupiają się w miastach - mieszka w nich 80% ludności UE i dwie trzecie mieszkanek i mieszkańców Polski. Zrównoważony rozwój na tych obszarach staje się szczególnie ważny, bowiem to właśnie tu spotykają się sprzeczne interesy, napływają osoby dotychczas mieszkające na obszarach wiejskich, pojawia się kwestia wielokulturowości. Miasto dynamicznie się rozwija - proces ten musi jednak odbywać się z rozmysłem, inaczej grozi nam niekontrolowany rozrost miast, fatalne ich rozplanowanie przestrzenne i co za tym idzie - obniżenie jakości życia. O tych wszystkich kwestiach można przeczytać w nowym raporcie Instytutu na Rzecz Ekorozwoju, będącego zapisem listopadowej debaty na temat zrównoważonego rozwoju terenów zurbanizowanych.
Nie mogę zacząć od innego podpunktu broszury, jak od tego, mówiącego o polityce społecznej w miastach, autorstwa Jakuba Wygnańskiego. Przytoczone tam przykłady warszawskie pokazują, że w naszym mieście nie jest tak różowo, jak chcielibyśmy widzieć sytuację. Nie brakuje dzielnic biedy, takich jak rejony zwiększonego bezrobocia na Ursusie, Bielanach, południowopraskim Kamionku czy też na Pradze Północ. Jednocześnie na obszarach, na których osiedlają się ludzie młodzi, takich jak Ursynów czy Białołęka, coraz więcej jest zamkniętych osiedli (podobna tendencja trapi nowsze inwestycje na Mokotowie). Zjawisko prywatyzacji przestrzeni zwiększyło się w ostatnim czasie na Bemowie, bardziej zamożnej części Pragi Południe i na Białołęce. Ani obszary nędzy i słabych warunków mieszkaniowych, ani też poczucie, że odgrodzenie się od świata zewnętrznego jest dobrą rzeczą, nie świadczy dobrze o sytuacji w mieście.
By Warszawa rozwijała się lepiej, potrzebne jest silne wsparcie i dowartościowanie kapitału społecznego i relacji międzyludzkich. Na razie cechuje nas coś, co Jan Sowa określił w jednej ze swych książek mianem "amoralnego familizmu" - silna wsobność i oparcie się na rodzinie minimalizuje potrzebę innych interakcji społecznych, zarówno jeśli chodzi o rozwój więzi sąsiedzkich, jak i stosunki z władzami samorządowymi i centralnymi. Jeśli wybierane przez nas władze traktujemy jako ciała obce, to poziom wzajemnego zaufania nie będzie rósł.
Brakuje - i to widać wyraźnie - ścisłego powiązania kwestii społecznych, ekologicznych i ekonomicznych w myśleniu o mieście i o tworzeniu warunków do dobrego życia w jego obrębie. Słaba regulacja jego rozwoju (niewielki zasięg planów zagospodarowania przestrzennego) ułatwia kuriozalne, absolutnie niepasujące do otoczenia inwestycje, zaburzające ład przestrzenny. Wybiórcza pomoc społeczna zapomina o tym, że proste transfery finansowe bez jednoczesnej poprawy środowiska życia i inwestycji w kapitał społeczny i kulturowy w zdeprawowanych dzielnicach nie zapewni wyrwania ludzi z z zaklętego kręgu niemocy. Brak uwzględniania wpływu otoczenia - tak społecznego, jak i środowiskowego - odpowiada w dużej mierze za utrzymywanie się fatalnej sytuacji, można wręcz szukać korelacji między rozsypującymi się kamienicami na Pradze Północ a wysokim poziomem wykluczenia w tejże dzielnicy.
Proponowane przez Wygnańskiego remedia są całkiem sensowne - należy je jednak w pewnym momencie uzupełnić. Przykładem może być postulat przejmowania zadań publicznych przez podmioty niepubliczne, takie jak organizacje pozarządowe. Co do zasady można się z tym zgodzić, należy jednak pamiętać o tym, że musimy działać na rzecz wzmocnienia zaufania ludzi nie tylko do samych siebie, ale też do władz. By taki stan nastąpił, potrzebne jest zobaczenie, że instytucje samorządowe i rządowe mogą dobrze wykonywać zlecone im zadania. Przede wszystkim zaś potrzebne jest szczegółowe planowanie działań i kontrola nad ich wykonywaniem, bez tego bowiem tak czy siak grozi nam chaos, np. jednoczesne realizowanie kilku inicjatyw lokalnych, zbędnie się dublujących bądź też jawnie ze sobą konkurujących.
Oddanie instytucji publicznych ludziom i przywrócenie zaufania do nich pomoże w całym procesie decyzyjnym, zapewniając niezbędną do wzrostu zaufania transparentność. Konsultacje społeczne, oddanie do dyspozycji wspólnotom lokalnym określonej części budżetu miasta i dzielnic, np. na programy rewitalizacyjne podwórek, dostęp do informacji - to wszystko niezbędne elementy zrównoważonego rozwoju. W takich warunkach pojawia się atmosfera do większego udziału mieszkanek i mieszkańców w procesie decyzyjnym czy też większej otwartości samorządu na współdziałanie z sektorem społecznym i prywatnym. Regeneracja tkanki miejskiej poprzez stymulowanie lokalnej przedsiębiorczości czy też aktywności kulturalnej, polepszającej poziom kapitału kulturowego i wzmacniającej tym samym "laboratoria gospodarki", jakimi są współczesne miasta.
Bardzo ważne jest tu jeszcze jedno spostrzeżenie. Jedną z przyczyn porażek polityki miejskiej w dziedzinie niwelowania nierówności jest zdaniem Wygnańskiego źle pojęta decentralizacja. Coś jest na rzeczy - państwo przekazało prerogatywy samorządom, nie dbając jednocześnie o zapewnienie im odpowiedniego poziomu finansowania. Niedawne obniżki podatków bardzo mocno nadszarpnęły budżet Warszawy, ograniczając środki na inwestycje. Ważne, by ponownie nie popełnić tego błędu - a takie zagrożenie wisi w powietrzu. Nic bowiem nie stoi na przeszkodzie, by samorządy przekazywały organizacjom pozarządowym wykonywanie części swych obowiązków, nie zapewniając adekwatnego do potrzeb finansowania. W takich warunkach nietrudno będzie o spektakularną klęskę nawet najbardziej szczytnej oddolnej inicjatywy i do kompletnego skompromitowania idei partycypacji społecznej.
Oczywiście w broszurze nie brak i innych wątków - chociażby związanych ze zrównoważonym rozwojem i tym, jak daleko naszym miastom do ideału 1/3 ruchu pieszo i rowerami, 1/3 transportem zbiorowym i 1/3 - samochodowym. Pamiętać też należy o jakości przestrzeni zielonych w metropoliach i roli, jaką pełnią w tworzeniu lokalnego mikroklimatu, a także o umiejętnym planowaniu przestrzennym, uniemożliwiającym ekscesywny i niekontrolowany rozwój miasta. Tradycyjnie już zachęcam do lektury.
Wszystkie tego typu problemy szczególnie mocno skupiają się w miastach - mieszka w nich 80% ludności UE i dwie trzecie mieszkanek i mieszkańców Polski. Zrównoważony rozwój na tych obszarach staje się szczególnie ważny, bowiem to właśnie tu spotykają się sprzeczne interesy, napływają osoby dotychczas mieszkające na obszarach wiejskich, pojawia się kwestia wielokulturowości. Miasto dynamicznie się rozwija - proces ten musi jednak odbywać się z rozmysłem, inaczej grozi nam niekontrolowany rozrost miast, fatalne ich rozplanowanie przestrzenne i co za tym idzie - obniżenie jakości życia. O tych wszystkich kwestiach można przeczytać w nowym raporcie Instytutu na Rzecz Ekorozwoju, będącego zapisem listopadowej debaty na temat zrównoważonego rozwoju terenów zurbanizowanych.
Nie mogę zacząć od innego podpunktu broszury, jak od tego, mówiącego o polityce społecznej w miastach, autorstwa Jakuba Wygnańskiego. Przytoczone tam przykłady warszawskie pokazują, że w naszym mieście nie jest tak różowo, jak chcielibyśmy widzieć sytuację. Nie brakuje dzielnic biedy, takich jak rejony zwiększonego bezrobocia na Ursusie, Bielanach, południowopraskim Kamionku czy też na Pradze Północ. Jednocześnie na obszarach, na których osiedlają się ludzie młodzi, takich jak Ursynów czy Białołęka, coraz więcej jest zamkniętych osiedli (podobna tendencja trapi nowsze inwestycje na Mokotowie). Zjawisko prywatyzacji przestrzeni zwiększyło się w ostatnim czasie na Bemowie, bardziej zamożnej części Pragi Południe i na Białołęce. Ani obszary nędzy i słabych warunków mieszkaniowych, ani też poczucie, że odgrodzenie się od świata zewnętrznego jest dobrą rzeczą, nie świadczy dobrze o sytuacji w mieście.
By Warszawa rozwijała się lepiej, potrzebne jest silne wsparcie i dowartościowanie kapitału społecznego i relacji międzyludzkich. Na razie cechuje nas coś, co Jan Sowa określił w jednej ze swych książek mianem "amoralnego familizmu" - silna wsobność i oparcie się na rodzinie minimalizuje potrzebę innych interakcji społecznych, zarówno jeśli chodzi o rozwój więzi sąsiedzkich, jak i stosunki z władzami samorządowymi i centralnymi. Jeśli wybierane przez nas władze traktujemy jako ciała obce, to poziom wzajemnego zaufania nie będzie rósł.
Brakuje - i to widać wyraźnie - ścisłego powiązania kwestii społecznych, ekologicznych i ekonomicznych w myśleniu o mieście i o tworzeniu warunków do dobrego życia w jego obrębie. Słaba regulacja jego rozwoju (niewielki zasięg planów zagospodarowania przestrzennego) ułatwia kuriozalne, absolutnie niepasujące do otoczenia inwestycje, zaburzające ład przestrzenny. Wybiórcza pomoc społeczna zapomina o tym, że proste transfery finansowe bez jednoczesnej poprawy środowiska życia i inwestycji w kapitał społeczny i kulturowy w zdeprawowanych dzielnicach nie zapewni wyrwania ludzi z z zaklętego kręgu niemocy. Brak uwzględniania wpływu otoczenia - tak społecznego, jak i środowiskowego - odpowiada w dużej mierze za utrzymywanie się fatalnej sytuacji, można wręcz szukać korelacji między rozsypującymi się kamienicami na Pradze Północ a wysokim poziomem wykluczenia w tejże dzielnicy.
Proponowane przez Wygnańskiego remedia są całkiem sensowne - należy je jednak w pewnym momencie uzupełnić. Przykładem może być postulat przejmowania zadań publicznych przez podmioty niepubliczne, takie jak organizacje pozarządowe. Co do zasady można się z tym zgodzić, należy jednak pamiętać o tym, że musimy działać na rzecz wzmocnienia zaufania ludzi nie tylko do samych siebie, ale też do władz. By taki stan nastąpił, potrzebne jest zobaczenie, że instytucje samorządowe i rządowe mogą dobrze wykonywać zlecone im zadania. Przede wszystkim zaś potrzebne jest szczegółowe planowanie działań i kontrola nad ich wykonywaniem, bez tego bowiem tak czy siak grozi nam chaos, np. jednoczesne realizowanie kilku inicjatyw lokalnych, zbędnie się dublujących bądź też jawnie ze sobą konkurujących.
Oddanie instytucji publicznych ludziom i przywrócenie zaufania do nich pomoże w całym procesie decyzyjnym, zapewniając niezbędną do wzrostu zaufania transparentność. Konsultacje społeczne, oddanie do dyspozycji wspólnotom lokalnym określonej części budżetu miasta i dzielnic, np. na programy rewitalizacyjne podwórek, dostęp do informacji - to wszystko niezbędne elementy zrównoważonego rozwoju. W takich warunkach pojawia się atmosfera do większego udziału mieszkanek i mieszkańców w procesie decyzyjnym czy też większej otwartości samorządu na współdziałanie z sektorem społecznym i prywatnym. Regeneracja tkanki miejskiej poprzez stymulowanie lokalnej przedsiębiorczości czy też aktywności kulturalnej, polepszającej poziom kapitału kulturowego i wzmacniającej tym samym "laboratoria gospodarki", jakimi są współczesne miasta.
Bardzo ważne jest tu jeszcze jedno spostrzeżenie. Jedną z przyczyn porażek polityki miejskiej w dziedzinie niwelowania nierówności jest zdaniem Wygnańskiego źle pojęta decentralizacja. Coś jest na rzeczy - państwo przekazało prerogatywy samorządom, nie dbając jednocześnie o zapewnienie im odpowiedniego poziomu finansowania. Niedawne obniżki podatków bardzo mocno nadszarpnęły budżet Warszawy, ograniczając środki na inwestycje. Ważne, by ponownie nie popełnić tego błędu - a takie zagrożenie wisi w powietrzu. Nic bowiem nie stoi na przeszkodzie, by samorządy przekazywały organizacjom pozarządowym wykonywanie części swych obowiązków, nie zapewniając adekwatnego do potrzeb finansowania. W takich warunkach nietrudno będzie o spektakularną klęskę nawet najbardziej szczytnej oddolnej inicjatywy i do kompletnego skompromitowania idei partycypacji społecznej.
Oczywiście w broszurze nie brak i innych wątków - chociażby związanych ze zrównoważonym rozwojem i tym, jak daleko naszym miastom do ideału 1/3 ruchu pieszo i rowerami, 1/3 transportem zbiorowym i 1/3 - samochodowym. Pamiętać też należy o jakości przestrzeni zielonych w metropoliach i roli, jaką pełnią w tworzeniu lokalnego mikroklimatu, a także o umiejętnym planowaniu przestrzennym, uniemożliwiającym ekscesywny i niekontrolowany rozwój miasta. Tradycyjnie już zachęcam do lektury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz