21 kwietnia 2009

Kogo kopnie kryzys?

Nie trzeba chyba zgadywać, że na czas jakiś można zapomnieć o "rynku pracownika" na rynku pracy. Być może nie w wielkich miastach - tu, jeśli wierzyć w dane GUS, w większości z nich stopa bezrobocia utrzymuje się w przedziale 2-4%. Istnieją jednak powiaty w naszym kraju, w którym brak pracy już dziś dotyka od jednej czwartej do nawet jednej trzeciej ludności w wieku produkcyjnym, takie jak Białogard na Pomorzu Zachodnim czy bliżej mazowieckiego podwórka - Szydłowiec notuje wskaźnik 33,1%, a Radom - 28,6% (mowa tu o powiatach, nie o samych miastach). Dość trudno uwierzyć w dotychczas dominującą mantrę, że to efekt tego, że ludzi ci są "samymi sobie winnymi nieudacznikami", bowiem są to liczby, które w żaden sposób nie mogą usprawiedliwić tego typu wizji rzeczywistości.

Także i w metropoliach trzeba będzie przygotować się na pewne turbulencje. Szczęśliwie kurs złotówki już się ustabilizował, waluta się umacnia, więc i ryzyko zamordowania niekorzystnym kursem tych, którzy brali kredyty we frankach szwajcarskich nieco maleją. W miejscach pracy nie będzie jednak tak słonecznie, jak do tej pory. Sam dostaję od rodziny i znajomych sygnały o wymówieniach, coraz ciekawszych godzinach pracy (na przykład wielkanocna niedziela) i poszukiwaniach nowych miejsc pracy. Wiadomo, że w Warszawie tego typu poszukiwania będą dużo prostsze niż we wspomnianych powyżej Radomiu czy Białogardzie. Fala dobrych wiadomości gospodarczych na razie jednak opiera się na dość kruchych fundamentach. Będąc gospodarką nastawioną na eksport, równie ważna jest dla nas sytuacja np. w Niemczech, Wielkiej Brytanii czy na rynkach wschodnich, a tam aż tak dobrze nie jest. Szczęśliwie powoli zdają się działać pakiety stymulacyjne tamtejszych rządów, więc może jakoś to będzie.

Istnieje realna groźba, że ten kryzys niczego rodzimych rządzących nie nauczy, ale może nie nauczyć także nas samych. Na razie bowiem jego schemat jest dość tradycyjny - cierpi wielki przemysł, zaś sektor usług jakoś sobie radzi. Wprawdzie lęk przed skutkami recesji dotyka wszystkich, to jednak po raz kolejny poziom spadku oczekiwań prowadzi do ugruntowania Polski na kraj A i kraj B. Jeśli ktoś decyduje się w ramach oszczędności zamiast na Dominikanę pojechać na wakacje do Chorwacji, to nie jest wielka egzystencjalna tragedia. Jeśli komuś z kolei grozi utrata pracy w którymś z okołohutniczych zakładów w Stalowej Woli, to jego pozycja jest dużo, dużo gorsza. Po raz kolejny zagrożeni jesteśmy wzrostem rozwarstwienia społecznego, a wśród rządzących brak aktywnych działań, takich jak inwestycje w termorenowację czy odnawialne źródła energii, mogące tworzyć miejsca pracy praktycznie w całym kraju.

Przypadki łamania praw pracowniczych będą się zatem nasilać - i to oczywiście w Polsce B, więc z dala od telewizyjnych kamer. Te widzieć będą raczej wielkomiejskie poruszenie niż realne koszty społeczne zahamowania ekonomicznego. W imię "szukania oszczędności" będzie dochodzić do tak kuriozalnych sytuacji, jak zmniejszanie zatrudnienia pomimo wzrostu zysków. Skoro w Ameryce możliwe były wielomilionowe "złote spadochrony" z publicznych pieniędzy dla osób, które doprowadziły swoje firmy na skraj bankructwa, to czemu u nas ma być lepiej?

Po raz kolejny zresztą widzimy, że na rynku pracy pracodawcy i pracobiorcy zostali zostawieni samym sobie. Państwo, które za naszymi granicami aktywnie stymuluje gospodarczą odbudowę (czasem lepiej, czasem gorzej) tu zdecydowało się na bierność. Szacunki wzrostu bezrobocia - nawet pomimo uspokojenia sytuacji globalnej - do poziomu 13-14% powinny skłonić Donalda Tuska do działania. Tymczasem fetysz niskiego deficytu, nawet kosztem strat w gospodarce, trzyma się mocno. Wejście do strefy euro, owszem, pożądane, rozgrywa się na zasadzie "wejść za wszelką cenę", co może oznaczać np. przyjęcie niekorzystnego kursu. Nie byłoby niczego gorszego dla europejskiej integracji, jak zohydzenie obywatelkom i obywatelom UE poprzez wspólną walutę. Widać nawet opinia profesora Osiatyńskiego, który nie słynie raczej z lewicowych poglądów to za mało, by zachować pewną elementarną ostrożność...

Jak zatem widać, kryzys aspektów ma mnóstwo. Ważne jest zatem zachowanie zarówno szefów realnych, jak i "metaszefów", a więc władz państwa, które nie dają szefom narzędzi do tego, by zachowywać poziom zatrudnienia, ewentualnie stymulować powstanie nowych miejsc pracy. Reformy Palikota obniżają poziom kontroli nad przestrzeganiem praw pracowniczych, więc zaczynamy nowy etap życia w ciekawych czasach...

1 komentarz:

Dominika pisze...

lubisz mroczne klimaty? zapraszam na moją stronę, zachęcam do czytania opowiadań i komentowania :)

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...