Czy czasy kryzysu spowodują przemeblowanie w sposobie myślenia o społeczeństwie? Czy w kraju, w którym państwo przez lata traktowało się jako instytucję wrogą i nieprzyjazną, może obudzić się na nowo przekonanie, że wspólnota jest nam do czegoś potrzebna? Trudno powiedzieć - do chwili obecnej dość mocno tkwi w ludziach (tych, którym udało się nie znaleźć w gronie przegranych transformacji) przekonanie "róbta co chceta". Zapomina się jednocześnie, że w czasach globalizacji podstawowa zasada liberalizmu, mówiąca o tym, że wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność innego człowieka, tworzy paradoksalnie coraz więcej ograniczeń. Po pierwsze bowiem zbyt często poszczególni aktorzy życia społecznego wykupują sobie wolność pieniędzmi, zmniejszając zakres wolności innych (przykładem traktowanie praw autorskich przez międzynarodowe koncerny), po drugie z kolei - nasze wybory, chociażby konsumenckie, dużo mocniej niż kiedykolwiek oddziaływują na świat, przyczyniając się - w zależności od naszego wyboru - do ograniczania lub też poszerzania możliwości innych ludzi, w tym przyszłych pokoleń.
W tym świecie wzajemnych współzależności egzystencja staje się coraz bardziej sztuczna i trudna. W wielkich miastach trudno o oddech - atakowana jest przestrzeń publiczna (jako wspólna - a więc niczyja), a tempo pracy częstokroć nie pozwala nie czerpanie wielkiej radości życia. Sztuczny świat wielkich wieżowców idealnie wpasowuje się w technokratyczną wizję świata, promowaną przez PO. W tym świecie liczy się indywidualny sukces, zaś wspólnota w ogóle nie istnieje - jest niepotrzebna, jako rzekomo ograniczająca wolność i indywidualne aspiracje. Ułatwia to rozmontowywanie instytucji wspólnych, takich jak służba zdrowia czy edukacja, bowiem łatwiej wmówić, że jedyną uzasadnioną reformą jest prywatyzacja, a więc odebranie ludziom własności publicznej, powszechnie uważanej za "niczyją".
Otrzeźwienie przychodzi dopiero wtedy, kiedy sprywatyzowane ryzyko zaczyna być widoczne gołym okiem - na przykład kiedy okazuje się, że prywatna przychodnia może - o zgrozo! - nie działać perfekcyjnie, kiedy zaczyna się narzekać na wpływ kościoła na państwo, jednocześnie pokornie znosząc posyłanie dziecka na lekcje religii w państwowej szkole czy też przymusowe wolne podczas rekolekcji - itepe itede. Najbardziej rażące przykłady, które już teraz rodzą bunt, znaleźć można na poziomie lokalnym. Kiedy nie ma wspólnoty, która na bieżąco kontroluje działania lokalnych władz, bardzo często decydują się one bądź to na ustępowanie pod naciskami deweloperów wszelkjiej maści, bądź też na realizację własnych wizji, niekoniecznie zbieżnych z interesami lokalnych społeczności. Wtedy właśnie następuje mobilizacja i okazuje się, że wspólnota jest do czegoś potrzebna.
Dziś potrzebna jest formacja, która pokaże, że potrzebujemy współdziałania i współodpowiedzialności także na szczeblu krajowym i europejskim. Zieloni zdają się tutaj naturalnym wyborem. Zielona polityka, jako idea społeczno-polityczna, zawsze dowartościowywała zarówno jednostkę, jak i zbiorowość. Bez zbiorowości nie jest możliwa samorealizacja poszczególnych jej członkiń i członków - no, chyba że na nią kogoś stać, wtedy żadna wspólnota nie jest potrzebna. Owszem, zbiorowości mogą być opresywne - ale równie opresywna bywa atomizacja społeczna, która praktycznie na trwałe likwiduje możliwość samostanowienia szerokich grup społecznych i poszczególnych jej członkiń i członków.
Czas zatem wpuścić nieco koloru do zimnych, stalowych przestrzeni, w których żyjemy. Czas wprowadzić do polityki nieco stałości, spowalniającej szaleńczy pęd dzisiejszych czasów. Czas na wspólnotę, w której troska o drugiego człowieka nie będzie widziana jako fanaberia, ale jako istotny element myślenia o tworzeniu polityki. Alternatywą jest patriarchalna, hierarchiczna wspólnota Prawa i Sprawiedliwości, której pierwowzorem jest chyba sama partia Jarosława Kaczyńskiego, piętnująca wszystkich, nie do końca posłusznych szefowi. Możemy też nadal tkwić w rozbitym społeczeństwie - ale na dłuższą metę będzie to dla nas nieopłacalne. Czas na nowy kierunek - kierunek na otwartą wspólnotę, która pozwoli nam odzyskać poczucie kontroli nad sytuacją i nad naszym życiem.
W tym świecie wzajemnych współzależności egzystencja staje się coraz bardziej sztuczna i trudna. W wielkich miastach trudno o oddech - atakowana jest przestrzeń publiczna (jako wspólna - a więc niczyja), a tempo pracy częstokroć nie pozwala nie czerpanie wielkiej radości życia. Sztuczny świat wielkich wieżowców idealnie wpasowuje się w technokratyczną wizję świata, promowaną przez PO. W tym świecie liczy się indywidualny sukces, zaś wspólnota w ogóle nie istnieje - jest niepotrzebna, jako rzekomo ograniczająca wolność i indywidualne aspiracje. Ułatwia to rozmontowywanie instytucji wspólnych, takich jak służba zdrowia czy edukacja, bowiem łatwiej wmówić, że jedyną uzasadnioną reformą jest prywatyzacja, a więc odebranie ludziom własności publicznej, powszechnie uważanej za "niczyją".
Otrzeźwienie przychodzi dopiero wtedy, kiedy sprywatyzowane ryzyko zaczyna być widoczne gołym okiem - na przykład kiedy okazuje się, że prywatna przychodnia może - o zgrozo! - nie działać perfekcyjnie, kiedy zaczyna się narzekać na wpływ kościoła na państwo, jednocześnie pokornie znosząc posyłanie dziecka na lekcje religii w państwowej szkole czy też przymusowe wolne podczas rekolekcji - itepe itede. Najbardziej rażące przykłady, które już teraz rodzą bunt, znaleźć można na poziomie lokalnym. Kiedy nie ma wspólnoty, która na bieżąco kontroluje działania lokalnych władz, bardzo często decydują się one bądź to na ustępowanie pod naciskami deweloperów wszelkjiej maści, bądź też na realizację własnych wizji, niekoniecznie zbieżnych z interesami lokalnych społeczności. Wtedy właśnie następuje mobilizacja i okazuje się, że wspólnota jest do czegoś potrzebna.
Dziś potrzebna jest formacja, która pokaże, że potrzebujemy współdziałania i współodpowiedzialności także na szczeblu krajowym i europejskim. Zieloni zdają się tutaj naturalnym wyborem. Zielona polityka, jako idea społeczno-polityczna, zawsze dowartościowywała zarówno jednostkę, jak i zbiorowość. Bez zbiorowości nie jest możliwa samorealizacja poszczególnych jej członkiń i członków - no, chyba że na nią kogoś stać, wtedy żadna wspólnota nie jest potrzebna. Owszem, zbiorowości mogą być opresywne - ale równie opresywna bywa atomizacja społeczna, która praktycznie na trwałe likwiduje możliwość samostanowienia szerokich grup społecznych i poszczególnych jej członkiń i członków.
Czas zatem wpuścić nieco koloru do zimnych, stalowych przestrzeni, w których żyjemy. Czas wprowadzić do polityki nieco stałości, spowalniającej szaleńczy pęd dzisiejszych czasów. Czas na wspólnotę, w której troska o drugiego człowieka nie będzie widziana jako fanaberia, ale jako istotny element myślenia o tworzeniu polityki. Alternatywą jest patriarchalna, hierarchiczna wspólnota Prawa i Sprawiedliwości, której pierwowzorem jest chyba sama partia Jarosława Kaczyńskiego, piętnująca wszystkich, nie do końca posłusznych szefowi. Możemy też nadal tkwić w rozbitym społeczeństwie - ale na dłuższą metę będzie to dla nas nieopłacalne. Czas na nowy kierunek - kierunek na otwartą wspólnotę, która pozwoli nam odzyskać poczucie kontroli nad sytuacją i nad naszym życiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz