Pozostajemy nieco w temacie wpływu dużych pieniędzy na wygląd naszych miast. W tej dziedzinie wyjątkowej uwadze polecić muszę publikację New Economics Foundation o miastach-klonach. Bogata biblioteczka dostępnych do ściągnięcia materiałów ze strony fundacji robi wrażenie - detaliczne raporty dotyczące ujmowania najróżniejszych segmentów naszego życia, od lokalnych ekonomii, poprzez mikrokredyty, pomoc społeczną, aż po służbę zdrowia i odpowiedzialność korporacyjną stanowią prawdziwą kopalnię wiedzy. Warto z niej korzystać, do czego gorąco zachęcam. Do rzeczy jednak.
Skąd znamy problem z naszymi miastami, które miast kwitnąć, umierają? Mogą jeszcze czasem rywalizować efektownym, nowym budownictwem, jednak niewiele się dzieje w kierunku polepszania jakości interakcji społecznych. Sama przestrzeń miejska niespecjalnie zdaje się temu celowi służyć. Przykładem pierwszym z brzegu, ale jakże wymownym, jest Plac Wilsona. Skolonizowany został przez banki, które raczej nie dają wielu okazji do interakcji i dyskusji. W mniejszych miastach do tego marazmu (jeśli mówimy o miejscowościach, które nie są stolicami województw) dołącza odpływ młodych, którzy mają dość zaściankowości i braku perspektyw. Kiedy na święta pojechałem do Przemyśla, w Wielki Piątek wieczorem na rynku były prawdziwe pustki. Dwie trzecie osób chodziło ubranych na czarno, z czego połowę stonowili księża i zakonnice. Był to przygnębiający widok - a podobne sceny mogą obserwować setki tysięcy młodych ludzi, kiedy na świeta przyjeżdżają do swych miast i miasteczek i widzą podobny obraz.
W wielu wypadkach lokalni decydenci nie mają pomysłu na to, jak odwrócić ten stan rzeczy. Często idzie się po najmniejszej linii oporu i wspiera powstawanie nowych centrów handlowych i markowych sklepów w nadziei, że ludzie będą z tego powodu się cieszyć. Nie widziałem jeszcze w swym życiu osoby, która została w jakimś miasteczku tylko z powodu, że wybudowano tam sieciowy fast food albo że na parterze kamienicy pojawił się sklep z markowymi ubraniami. Wielkie miasta mogą przyciągać bądź to z powodu ich skali i oferty na rynku pracy, bądź też niepowtarzalnego klimatu. Gdy małe miasto siłą rzeczy skalą imponować nie może, musi walczyć o swój unikalny klimat. Dotyczy to także miejscowości zlokalizowanych pod Warszawą - ich chyba w szczególności, bowiem bogatą ofertę mieszkanki i mieszkańcy mają w końcu niemal pod nosem.
Problem ujednolicania przestrzeni miejskiej może też dotyczyc i samej Warszawy - w końcu historycznie każda dzielnica miasta miała swoje małe centrum i swój unkalny mikroklimat. Zupełnie inaczej żyje się i pracuje w Wesołej, na Pradze Północ czy na Mokotowie. Cały czar pryska jednak, kiedy lokalne zwyczaje, produkty czy też usługi zastępowane są przez kolejny skle sieciowy. Raport przygotowany przez NEF wyraźnie wskazuje, że proces ten wcale nie zwiększa naszych wyborów konsumenckich, ale wręcz przeciwnie, coraz bardziej je homogenizuje. To sytuacja podobna do różnorodności biologicznej w przyrodzie - szanse np. na kupienie unikalnej książki czy ubrania w "sieciówce" są znacznie mniejsze, o czym wiedzą wszyscy ci, którzy/które chodzą na bazarki po świeże owoce, do lumpeksów czy też po antykwariatach. Tak jak koncentracja środków przekazu w rękach pojedynczych koncernów ogranicza np. prezentowane światopoglądy czy też szanse nowych zespołów muzycznych, tak zastępowanie lokalnych sklepów (np. bazaru na Banacha) zabija różnorodność w naszych miastach i dzielnicach.
Sondaż w Wielkiej Brytanii pokazał, że w tamtejszych miasteczkach od 10.000 do 100.000 mieszkanek i ieszkańców proces ten zaczyna być widzoczny. Niektóre z pięknych lokalizacji, mogących pochwalić się bogatą tradycją handlową broni się przed inwazją "sieciówek" jak tylko może, np. organizują 2 razy w tygodniu targi na głównej ulicy handlowej. Warto pamiętać o tym, że wpływ na handel w środku miasta mają nawet wielkie centra handlowe, umieszczone na przedmieściach - a co dopiero mówić o Warszawie, która ma je nawet w samym centrum. Jeśli w danej miejscowości na przykład na jej obrzeżach pojawił się sklep z meblami i innymi materiałami potrzebnymi do domu, to w centrum automatycznie ubywa miejsc, zajmujących się tą kwestią. Nie musi to wpływać dobrze nawet na miejsca pracy - na przykład wejście znanej sieci supermarketów Wal-Mart do stanu Iowa spowodowało, jak się szacuje, zamknięcie ponad 7 tysięcy sklepów z różnych branż!
Do tematu ekonomii miejskiej będę z pewnością wraz z lekturą kolejnych publikacji na ten temat. Brytyjczycy sugerują, by władze lokalne mogły kreatywnie kształtować swoją politykę względem działających na ich obszarze sklepów, np. poprzez prawo lokalnych społeczności do wetowania budowy kolejnych centrów handlowych, wsparcie finansowe dla lokalnych przedsiębiorców i wsparcie państwa dla samorządów w utrzymywaniu przestrzeni publicznej wysokiej jakości. Nic, tylko tego typu planom przyklasnąć.
Skąd znamy problem z naszymi miastami, które miast kwitnąć, umierają? Mogą jeszcze czasem rywalizować efektownym, nowym budownictwem, jednak niewiele się dzieje w kierunku polepszania jakości interakcji społecznych. Sama przestrzeń miejska niespecjalnie zdaje się temu celowi służyć. Przykładem pierwszym z brzegu, ale jakże wymownym, jest Plac Wilsona. Skolonizowany został przez banki, które raczej nie dają wielu okazji do interakcji i dyskusji. W mniejszych miastach do tego marazmu (jeśli mówimy o miejscowościach, które nie są stolicami województw) dołącza odpływ młodych, którzy mają dość zaściankowości i braku perspektyw. Kiedy na święta pojechałem do Przemyśla, w Wielki Piątek wieczorem na rynku były prawdziwe pustki. Dwie trzecie osób chodziło ubranych na czarno, z czego połowę stonowili księża i zakonnice. Był to przygnębiający widok - a podobne sceny mogą obserwować setki tysięcy młodych ludzi, kiedy na świeta przyjeżdżają do swych miast i miasteczek i widzą podobny obraz.
W wielu wypadkach lokalni decydenci nie mają pomysłu na to, jak odwrócić ten stan rzeczy. Często idzie się po najmniejszej linii oporu i wspiera powstawanie nowych centrów handlowych i markowych sklepów w nadziei, że ludzie będą z tego powodu się cieszyć. Nie widziałem jeszcze w swym życiu osoby, która została w jakimś miasteczku tylko z powodu, że wybudowano tam sieciowy fast food albo że na parterze kamienicy pojawił się sklep z markowymi ubraniami. Wielkie miasta mogą przyciągać bądź to z powodu ich skali i oferty na rynku pracy, bądź też niepowtarzalnego klimatu. Gdy małe miasto siłą rzeczy skalą imponować nie może, musi walczyć o swój unikalny klimat. Dotyczy to także miejscowości zlokalizowanych pod Warszawą - ich chyba w szczególności, bowiem bogatą ofertę mieszkanki i mieszkańcy mają w końcu niemal pod nosem.
Problem ujednolicania przestrzeni miejskiej może też dotyczyc i samej Warszawy - w końcu historycznie każda dzielnica miasta miała swoje małe centrum i swój unkalny mikroklimat. Zupełnie inaczej żyje się i pracuje w Wesołej, na Pradze Północ czy na Mokotowie. Cały czar pryska jednak, kiedy lokalne zwyczaje, produkty czy też usługi zastępowane są przez kolejny skle sieciowy. Raport przygotowany przez NEF wyraźnie wskazuje, że proces ten wcale nie zwiększa naszych wyborów konsumenckich, ale wręcz przeciwnie, coraz bardziej je homogenizuje. To sytuacja podobna do różnorodności biologicznej w przyrodzie - szanse np. na kupienie unikalnej książki czy ubrania w "sieciówce" są znacznie mniejsze, o czym wiedzą wszyscy ci, którzy/które chodzą na bazarki po świeże owoce, do lumpeksów czy też po antykwariatach. Tak jak koncentracja środków przekazu w rękach pojedynczych koncernów ogranicza np. prezentowane światopoglądy czy też szanse nowych zespołów muzycznych, tak zastępowanie lokalnych sklepów (np. bazaru na Banacha) zabija różnorodność w naszych miastach i dzielnicach.
Sondaż w Wielkiej Brytanii pokazał, że w tamtejszych miasteczkach od 10.000 do 100.000 mieszkanek i ieszkańców proces ten zaczyna być widzoczny. Niektóre z pięknych lokalizacji, mogących pochwalić się bogatą tradycją handlową broni się przed inwazją "sieciówek" jak tylko może, np. organizują 2 razy w tygodniu targi na głównej ulicy handlowej. Warto pamiętać o tym, że wpływ na handel w środku miasta mają nawet wielkie centra handlowe, umieszczone na przedmieściach - a co dopiero mówić o Warszawie, która ma je nawet w samym centrum. Jeśli w danej miejscowości na przykład na jej obrzeżach pojawił się sklep z meblami i innymi materiałami potrzebnymi do domu, to w centrum automatycznie ubywa miejsc, zajmujących się tą kwestią. Nie musi to wpływać dobrze nawet na miejsca pracy - na przykład wejście znanej sieci supermarketów Wal-Mart do stanu Iowa spowodowało, jak się szacuje, zamknięcie ponad 7 tysięcy sklepów z różnych branż!
Do tematu ekonomii miejskiej będę z pewnością wraz z lekturą kolejnych publikacji na ten temat. Brytyjczycy sugerują, by władze lokalne mogły kreatywnie kształtować swoją politykę względem działających na ich obszarze sklepów, np. poprzez prawo lokalnych społeczności do wetowania budowy kolejnych centrów handlowych, wsparcie finansowe dla lokalnych przedsiębiorców i wsparcie państwa dla samorządów w utrzymywaniu przestrzeni publicznej wysokiej jakości. Nic, tylko tego typu planom przyklasnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz