Uwielbiam poziom naszego rodzimego optymizmu w obliczu kryzysu gospodarczego i klimatycznego. Z rozlicznych badań socjologicznych wynika, że mamy bądź to przekonanie, że wszędzie wokół szaleć będzie zawierucha, ale już nie w naszej "wsi spokojnej, wsi wesołej". Inna koncepcja zakłada, że co tam kryzys - nie tylko jakoś to będzie, ale wręcz pojawią się nowe możliwości. Pewien respondent nieco starszy od badanych przez CBOS, tym razem a propos sondowania dziennika "Metro" powiedział, że teraz przekwalifikuje się na komornika i dzięki temu będzie żył długo i szczęśliwie. Niedawni bohaterowie reportażu "Gazety Stołecznej" również cali w skowronkach - tak jakby wszystko szło zgoła idealnie...
Jeśli chodzi o pokolenie '89, to jako osoba o dwa lata starsza (i regularnie obcująca z tym rocznikiem poprzez studia kulturoznawcze) mogę rzec słówko na ten temat. Dyskutowaliśmy między sobą o tychże badaniach i cóż, doszliśmy do wniosku, że chyba nie jesteśmy reprezentatywną grupą rodzimej młodzieży (wiadomo - Sodoma, Gomora i babilońskie wszetecznictwo), bowiem ani za wiele z konserwatyzmem i tradycyjnymi wartościami nie mamy wspólnego, ani też nie liczymy na kokosy w życiu. Może to i dobrze, bowiem ci, którzy nastawiają się na wielką karierę mogą przeżyć dość spore rozczarowanie. Rozczarowanie, które najkrócej streścił Maciej Gdula z "Krytyki Politycznej" w wywiadzie dla "Newsweeka" - nie każdy będzie gwiazdą rocka.
Nie chcę bić tu w jakies apokaliptyczne tony - żałuję jedynie, że we wspólczesnych czasach szalonej nadprodukcji i nadkonsumpcji nie myśli się w ogóle o Planach B. Mit pełnej, osobistej odpowiedzialności za własne życie wydaje się młodym ludziom na tyle oczywisty, że z łatwością spełnia on swoją rolę - uniemożliwia stworzenie więzi między osobami "na dorobku" a tymi, których określa się mianem "przegranych". Jeśli przegrali, to jest to tylko i wyłącznie ich wina, my nigdy nie znajdziemy się w takiej sytuacji, bo jesteśmy młodzi, piękni i ambitni i tym samym państwo nie powinno poświęcać takiemu "marginesowi" uwagi - oto prosta próbka efektów tego typu myślenia.
Ktoś celnie spuentował wspomniany wyżej artykuł w "Stołecznej" na forum gazety - niech dziennikarki i dziennikarze sprawdzą za 2 lata, jak miewają się bohaterki i bohaterowie artykułu. Dziś mogą z łatwością wysyłać CV do banków, dzięki którym dostają pracę, ale kto wie, czy jutro banki te nie splajtują - czy ktoś realnie oceniający aktualną sytuację ekonomiczną poręczy, że jest to scenariusz najzupełniej nierealny? Bezrobocie, po miesiącach spadku aż do 9,1% znów zaczyna wzrastać - na razie do 9,5%, a jeśli zatrzyma się w granicach 12-13% będzie dobrze. Oczywiście, przede wszystkim dotknie zapewne np. robotników wielkoprzemysłowych, pozostających poza kręgiem zainteresowań młodej, polskiej inteligencji. Nie ma jednak możliwości, by kryzys nie uderzył po kieszeniach formującej się klasy średniej - im szybciej tak ona, jak i osoby doń aspirujące (czyli - jak sądzę - olbrzymi odsetek pokolenia '89)zdadzą sobie sprawę, że jadą na jednym wózku z osobami, które uznały za "przegranych", tym lepiej dla całego kraju.
Byłoby miło zastąpić optymiazm zwykłym, ludzkim realizmem. Przy większej ilości osób studiujących jest rzeczą naturalną, że papiery z wyższym wykształceniem przestają być aż tak cenione, jak kiedyś. Wiele słyszałem o zdolnych osobach, które po studiach pracują w supermarkecie albo magazynie - i nie jest to efekt ich lenistwa. Wyśrubowane wymagania, kultura staży, to wszystko dosłownie morduje młodość, zamieniając ją w ślepą gonitwę za punktami do CV. Kiedy już pracę się dostaje, normą stają się nadgodziny, dyspozycyjność, zaburzenie relacji praca-życie. W takich warunkach trudno o czas dla przyjaciół i rodziny. Jeśli ma się wysokie aspiracje, zderzenie się z rzeczywistością może okazać się brutalne. Jeśli na dodatek ktoś z otoczenia wybił się i osiągnął sukces, którym bombardowani jesteśmy z ekranów telewizorów, wtedy droga do frustracji staje się niemal nieunikniona.
Życiowa zaradność nie załatwi wszystkiego. Świadomość tego, że nas los ściśle wiąże się z jakością demokracji w naszym kraju, mechanizmami gospodarczymi i społecznymi jest pierwszym krokiem do lepszej jakości życia. Świadomość bowiem daje możliwość jej przekucia w czyn - sprzeciwu wobec zastanej rzeczywistości i tworzenia w stosunku do niej alternatyw. Kiedy życiowe wybory przestają ograniczać się do wyboru papieru toaletowego w sklepie, nagle okazuje się, że zależy od nas naprawdę wiele. Trzeba tylko w to uwierzyć - i to własnie jest moje przesłanie do równieśniczek i rówieśników. Jeśli coś pójdzie nie tak - nie mówcie, że nie ostrzegałem.
Jeśli chodzi o pokolenie '89, to jako osoba o dwa lata starsza (i regularnie obcująca z tym rocznikiem poprzez studia kulturoznawcze) mogę rzec słówko na ten temat. Dyskutowaliśmy między sobą o tychże badaniach i cóż, doszliśmy do wniosku, że chyba nie jesteśmy reprezentatywną grupą rodzimej młodzieży (wiadomo - Sodoma, Gomora i babilońskie wszetecznictwo), bowiem ani za wiele z konserwatyzmem i tradycyjnymi wartościami nie mamy wspólnego, ani też nie liczymy na kokosy w życiu. Może to i dobrze, bowiem ci, którzy nastawiają się na wielką karierę mogą przeżyć dość spore rozczarowanie. Rozczarowanie, które najkrócej streścił Maciej Gdula z "Krytyki Politycznej" w wywiadzie dla "Newsweeka" - nie każdy będzie gwiazdą rocka.
Nie chcę bić tu w jakies apokaliptyczne tony - żałuję jedynie, że we wspólczesnych czasach szalonej nadprodukcji i nadkonsumpcji nie myśli się w ogóle o Planach B. Mit pełnej, osobistej odpowiedzialności za własne życie wydaje się młodym ludziom na tyle oczywisty, że z łatwością spełnia on swoją rolę - uniemożliwia stworzenie więzi między osobami "na dorobku" a tymi, których określa się mianem "przegranych". Jeśli przegrali, to jest to tylko i wyłącznie ich wina, my nigdy nie znajdziemy się w takiej sytuacji, bo jesteśmy młodzi, piękni i ambitni i tym samym państwo nie powinno poświęcać takiemu "marginesowi" uwagi - oto prosta próbka efektów tego typu myślenia.
Ktoś celnie spuentował wspomniany wyżej artykuł w "Stołecznej" na forum gazety - niech dziennikarki i dziennikarze sprawdzą za 2 lata, jak miewają się bohaterki i bohaterowie artykułu. Dziś mogą z łatwością wysyłać CV do banków, dzięki którym dostają pracę, ale kto wie, czy jutro banki te nie splajtują - czy ktoś realnie oceniający aktualną sytuację ekonomiczną poręczy, że jest to scenariusz najzupełniej nierealny? Bezrobocie, po miesiącach spadku aż do 9,1% znów zaczyna wzrastać - na razie do 9,5%, a jeśli zatrzyma się w granicach 12-13% będzie dobrze. Oczywiście, przede wszystkim dotknie zapewne np. robotników wielkoprzemysłowych, pozostających poza kręgiem zainteresowań młodej, polskiej inteligencji. Nie ma jednak możliwości, by kryzys nie uderzył po kieszeniach formującej się klasy średniej - im szybciej tak ona, jak i osoby doń aspirujące (czyli - jak sądzę - olbrzymi odsetek pokolenia '89)zdadzą sobie sprawę, że jadą na jednym wózku z osobami, które uznały za "przegranych", tym lepiej dla całego kraju.
Byłoby miło zastąpić optymiazm zwykłym, ludzkim realizmem. Przy większej ilości osób studiujących jest rzeczą naturalną, że papiery z wyższym wykształceniem przestają być aż tak cenione, jak kiedyś. Wiele słyszałem o zdolnych osobach, które po studiach pracują w supermarkecie albo magazynie - i nie jest to efekt ich lenistwa. Wyśrubowane wymagania, kultura staży, to wszystko dosłownie morduje młodość, zamieniając ją w ślepą gonitwę za punktami do CV. Kiedy już pracę się dostaje, normą stają się nadgodziny, dyspozycyjność, zaburzenie relacji praca-życie. W takich warunkach trudno o czas dla przyjaciół i rodziny. Jeśli ma się wysokie aspiracje, zderzenie się z rzeczywistością może okazać się brutalne. Jeśli na dodatek ktoś z otoczenia wybił się i osiągnął sukces, którym bombardowani jesteśmy z ekranów telewizorów, wtedy droga do frustracji staje się niemal nieunikniona.
Życiowa zaradność nie załatwi wszystkiego. Świadomość tego, że nas los ściśle wiąże się z jakością demokracji w naszym kraju, mechanizmami gospodarczymi i społecznymi jest pierwszym krokiem do lepszej jakości życia. Świadomość bowiem daje możliwość jej przekucia w czyn - sprzeciwu wobec zastanej rzeczywistości i tworzenia w stosunku do niej alternatyw. Kiedy życiowe wybory przestają ograniczać się do wyboru papieru toaletowego w sklepie, nagle okazuje się, że zależy od nas naprawdę wiele. Trzeba tylko w to uwierzyć - i to własnie jest moje przesłanie do równieśniczek i rówieśników. Jeśli coś pójdzie nie tak - nie mówcie, że nie ostrzegałem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz