Nie jest łatwo nauczyć się tłumić własną agresywność. Ba, przez lata młodzieńcze zdaje się to być niemożliwością, chyba, że potrafi się swój gniew skanalizować dajmy na to na grach komputerowych i nie przesuwać go w kierunku świata rzeczywistego. Po tym okresie "burzy i naporu" można jednak zacząć panować nad sobą, uspokoić się, pić dużo melisy i ogólnie rzecz biorąc brać pewne rzeczy na wstrzymanie. Można kupić sobie worek treningowy, dużo biegać, popływać, a nawet zapisać się na kurs sztuk walki. Wszystko to może pomóc w opanowaniu skołatanych nerwów - nie ma zatem potrzeby, by ofiarą naszego przemęczenia padały dzieci.
Całkiem niedawno "Gazeta Wyborcza" w formie szokującej ciekawostki podała informację o tym, że oto w Szwecji odebrano dzieci polskim rodzicom na podstawie przepisu, zabraniającego przemocy domowej. Co ciekawe, do tej pory dość przychylna tego typu rozwiązaniom gazeta nagle zmieniła front, chyba wyłącznie z powodu tego, że mamy do czynienia z "obcym", który zabiera dzieciaka "swoim". A że obcy jest szwedzkim państwem, które - jak wiadomo - dla "Wyborczej" jest wrogim modelem społecznym, to materiał na dobry, tabloidowaty tekst jak znalazł. Wielka szkoda, że nie tłumaczy on niczego.
Badania wskazują, że sprawcy przemocy domowej sami byli bici w dzieciństwie. Pozornie niewinny klaps pokazuje naszą bezsilność w obliczu próby wytłumaczenia świata małym - i już nieco większym - istotom. Lubimy czarno-białe scenariusze, dlatego przyjmujemy sztuczną dychotomię pt. "Jak dostanie, to się nauczy, jak nie dostanie, to się rozpuści". Tak, jakby nie było oczywistością, że dla osoby nastoletniej dużo bardziej dotkliwy będzie zakaz gry na komputerze albo wychodzenia z domu niż prosta, wręcz prostacka przemoc. Małe dziecko owszem, jest dużo trudniejszym stworzeniem, ale i ono czasem da się ubłagać. Dawanie klapsa pokazuje jedynie naszą bezsilność, którą maskujemy poczuciem siły.
Jest jeszcze jedna, pomijana dość często kwestia przy okazji przemocy wobec dzieci. Przemocą posługują się częściej mężczyźni i akceptacja bicia dzieci znacząco zwiększa ich "pole rażenia". Nic bowiem nie stoi na przeszkodzie temu, by, mając przyzwolenie na "karcenie" istoty ludzkiej, może przecież skierować swoją agresję na kobietę - najpierw będąc nietrzeźwym, a potem już bez pomocy alkoholu. Gdyby było inaczej, nie byłoby problemu domów dla matek, uciekających przed przemocą męży i konkubentów. Najczęściej z dziećmi, bowiem i one wówczas padają ofiarami ojca czy ojczyma. Zmiana stosunków rodzinnych z równoprawnych na podporządkowane i umożliwienie dominacji przez przemoc na poziomie rodzic-dziecko bardzo często ułatwia później silniejszej stronie zdominowanie relacji partnerskiej. Należy mieć to na uwadze.
Dzieci buntowały się, buntują i buntować będą. Nic w tym specjalnie szokującego. Dużo lepiej zatem pokazywać spokój i wzorzec rodzinnego opanowania, za którym podążą, gdy już się ustatkują. Wstyd przed mówieniem dzieciom o problemach finansowych czy własnym zmęczeniu po pracy tworzy atmosferę odrealnienia rodzica i bycia odległą figurą w życiu dziecka. Skoro ma ono problemy, to czemu ma ich nie mieć mama czy tato? Bez przyjaźni w rodzinie nie będzie zbyt wiele miłości, a bez niej będzie bardzo trudno młodej osobie wejść w życie ze znajomością reguł gry.
Nie da się wychowywać bez stresów, bo stres jest wywoływany przez samo życie. Nie musi jednak być to stres ojcowskiej czy matczynej ręki. Zieloni zawsze byli zdania, że nie ma to sensu i wielokrotnie na ten temat się wypowiadali - czy to poprzez oświadczenia, czy to poprzez akcje uliczne. Wydaje się, że powoli nastawienie do klapsów się zmienia i społeczne przyzwolenie maleje. I bardzo dobrze - bólu na tej planecie nam wszystkim nie brakuje, więc jego zwiększanie po prostu nie ma sensu.
Całkiem niedawno "Gazeta Wyborcza" w formie szokującej ciekawostki podała informację o tym, że oto w Szwecji odebrano dzieci polskim rodzicom na podstawie przepisu, zabraniającego przemocy domowej. Co ciekawe, do tej pory dość przychylna tego typu rozwiązaniom gazeta nagle zmieniła front, chyba wyłącznie z powodu tego, że mamy do czynienia z "obcym", który zabiera dzieciaka "swoim". A że obcy jest szwedzkim państwem, które - jak wiadomo - dla "Wyborczej" jest wrogim modelem społecznym, to materiał na dobry, tabloidowaty tekst jak znalazł. Wielka szkoda, że nie tłumaczy on niczego.
Badania wskazują, że sprawcy przemocy domowej sami byli bici w dzieciństwie. Pozornie niewinny klaps pokazuje naszą bezsilność w obliczu próby wytłumaczenia świata małym - i już nieco większym - istotom. Lubimy czarno-białe scenariusze, dlatego przyjmujemy sztuczną dychotomię pt. "Jak dostanie, to się nauczy, jak nie dostanie, to się rozpuści". Tak, jakby nie było oczywistością, że dla osoby nastoletniej dużo bardziej dotkliwy będzie zakaz gry na komputerze albo wychodzenia z domu niż prosta, wręcz prostacka przemoc. Małe dziecko owszem, jest dużo trudniejszym stworzeniem, ale i ono czasem da się ubłagać. Dawanie klapsa pokazuje jedynie naszą bezsilność, którą maskujemy poczuciem siły.
Jest jeszcze jedna, pomijana dość często kwestia przy okazji przemocy wobec dzieci. Przemocą posługują się częściej mężczyźni i akceptacja bicia dzieci znacząco zwiększa ich "pole rażenia". Nic bowiem nie stoi na przeszkodzie temu, by, mając przyzwolenie na "karcenie" istoty ludzkiej, może przecież skierować swoją agresję na kobietę - najpierw będąc nietrzeźwym, a potem już bez pomocy alkoholu. Gdyby było inaczej, nie byłoby problemu domów dla matek, uciekających przed przemocą męży i konkubentów. Najczęściej z dziećmi, bowiem i one wówczas padają ofiarami ojca czy ojczyma. Zmiana stosunków rodzinnych z równoprawnych na podporządkowane i umożliwienie dominacji przez przemoc na poziomie rodzic-dziecko bardzo często ułatwia później silniejszej stronie zdominowanie relacji partnerskiej. Należy mieć to na uwadze.
Dzieci buntowały się, buntują i buntować będą. Nic w tym specjalnie szokującego. Dużo lepiej zatem pokazywać spokój i wzorzec rodzinnego opanowania, za którym podążą, gdy już się ustatkują. Wstyd przed mówieniem dzieciom o problemach finansowych czy własnym zmęczeniu po pracy tworzy atmosferę odrealnienia rodzica i bycia odległą figurą w życiu dziecka. Skoro ma ono problemy, to czemu ma ich nie mieć mama czy tato? Bez przyjaźni w rodzinie nie będzie zbyt wiele miłości, a bez niej będzie bardzo trudno młodej osobie wejść w życie ze znajomością reguł gry.
Nie da się wychowywać bez stresów, bo stres jest wywoływany przez samo życie. Nie musi jednak być to stres ojcowskiej czy matczynej ręki. Zieloni zawsze byli zdania, że nie ma to sensu i wielokrotnie na ten temat się wypowiadali - czy to poprzez oświadczenia, czy to poprzez akcje uliczne. Wydaje się, że powoli nastawienie do klapsów się zmienia i społeczne przyzwolenie maleje. I bardzo dobrze - bólu na tej planecie nam wszystkim nie brakuje, więc jego zwiększanie po prostu nie ma sensu.
2 komentarze:
Kolego, mieszasz w swojej wypowiedzi dwa aspekty klapsa i bicia. Jestem ojcem, nie biję nikogo pod wpływem alkocholu - nie spożywam!! Kiedy mój syn dostawał klapsa nie było we mnie cienia agresji - nigdy!!! Nie wszystkie dzieci mają łatwe charaktery i super bo są różne. Piszesz zakaz wychodzenia z domu??? Jak utrzymasz już zbuntowane dziecko w domu, zamkniesz na klucz??? Fantazjować można o wielu sprawach ale zapraszam do rzeczywistości. Podkreślam, jestem przeciwny znęcaniu się nad dziećmi ale klaps to zupełnie co innego.
Cóż, miałem przyjemność być dzieckiem więc doskonale wiem, że klapsy niewiele dają na swoim przykładzie - poza tym nadaktywne dziecko nie będzie miało problemu z podniesieniem ręki na rodzica, jeśli będzie chciało, co jest wcale nie mniej prawdopodobne w dzisiejszych czasach jak to, że posłucha rodzicielskiego autorytetu. Szwecja przez zakaz bicia dzieci (w tym i klapsów) jakoś się nie zawaliła...
Prześlij komentarz