Świeżo po lekturze starszej książki Benjamina Barbera dowiedziałem się, że właśnie Muza wydała jego kolejne dzieło. Z początku, jeśli chodzi o autora, jakoś nie byłem podniecony - ot, pomocnik Billa Clintona, trudno mi zatem było to uznać za zaletę. Kiedy jednak zobaczyłem, co potrafi pisać Stiglitz, stwierdziłem, że nie może być aż tak źle. Amerykański liberalizm, który po latach zdał sobie sprawę, do czego prowadzi obranie kierunku na "trzecią drogę", dziś wraca na swe dawne, lewicowe pozycje. Książka Barbera mierzy się z wyzwaniem światowego terroryzmu - wyzwaniem, na które do tej pory była tylko jedna odpowiedź, a mianowicie wojna. Autor dekonstruuje politykę administracji George'a W. Busha krok po kroku. Dziś, kiedy panika wokół rozlicznych mudżahedinów nieco osłabła, dużo ciekawsze zaczynają wydawać się te fragmenty książki, które w momencie jej ukończenia w 2003 roku nie wychodziły na pierwszy plan.
Z polskiego punktu widzenia na pewno ciekawe będą konstatacje na temat prywatyzacji. Autor zauważył bardzo wyraźnie, że jest ona dla współczesnych władz amerykańskich zjawiskiem nad wyraz pożądanym i przedkładanym dużo wyżej niż demokracja. Model "prywatyzacji zysków i uspołecznienia kosztów" widać za każdym razem, kiedy nieudolne zarządzanie prywatnej firmy prowadzi do jej bankructwa. By ratować sytuację, np. w wypadku banku Northern Rock w Wielkiej Brytanii, najczęściej trzeba dane przedsiębiorstwo znacjonalizować, postawić na nogi, a następnie... sprzedać. W ten sposób kręci się koło gospodarczej anarchii, którą pogłębiają korporacje, mające coraz większy wpływ na demokratycznie wybierane władze. Przekonani politycy, nierzadko wpompowanymi w kampanię wyborczą pieniędzmi, przystępują po wyborze do demontażu regulacji rynku. Kończy się to rosnącymi zyskami prywatnych, pozostających poza jakąkolwiek obywatelską kontrolą molochów.
To tylko jedno z wielu oblicz "wolnego świata", jakie sprzedawała ekipa Busha. Wystarczy wspomnieć, że po wyzwoleniu Bagdadu nie chroniono muzeów czy uniwersytetów, ale ministerstwo ropy naftowej. Naiwna wiara, że demokrację da się przynieśc na bagnetach gdziekolwiek tylko zjawią się oddziały US Marines, doprowadziła do dziesiątek tysięcy śmierci cywili i do kolejnych setek tysięcy, uciekających z tego kraju. Wszystko to dzięki nacjonalistycznemu poczuciu wyższości i zawieszeniu norm, których przestrzegania wymaga się od wszystkich dookoła. Trudno inaczej określić sytuację, jaka panuje w bazie w Guantanamo, w której dochodzi do tortur, nie mających nic wspólnego z państwem prawa, za jakie uważają się USA.
Jest tu jednak miejsce na pozytywne pomysły. Barber przede wszystkim nie wierzy w to, że islam i demokracja są do siebie wzajemnie nieprzystawalne. Wręcz przeciwnie - wierzy, że wolne wybory są w świecie muzułmańskim w pełni do osiągnięcia, trzeba tylko pozwolić samym zainteresowanym na jej wytworzenie. Jest niedorzecznością wymagać od milionów ludzi na całym świecie natychmiastowego skoku ustrojowego, który Europie czy Ameryce zajmował po 100-200 lat. Proces ten można wspierać poprzez coś, co nazywa "demokracją prewencyjną", skupioną m.in. na uznaniu, że wojna jest irracjonalna, zmiany reżimu nie uzasadniają wojny, a państwa, w których terroryści przebywają, niekoniecznie muszą być "zbójeckimi". Czy ktoś nazwałby tak Hiszpanię, mającą problemy z ETA?
"Edukacja, głupcze!" - to hasło Barber wziął sobie chyba do serca. Nie wierzy, by bez tego typu promodernizacyjnych działań dało się zbudować lepszy świat. Nie wierzy też w to, by dało się zapobiec biedzie poprzez proste dary żywnościowe - trzeba tam realnie inwestować, jeśli myślimy o globalnej sprawiedliwości. Nie chodzi zatem o to, by wysyłać tam worki ze zbożem, ale by zapewnić, że Globalne Południe będzie mogło samodzielnie produkować żywność na potrzeby własne. Wpisuje się w to też promocja odnawialnych źródeł energii, o której niedawno było na tym blogu.
Dla wszystkich entuzjastek i entuzjastów amerykańskich wyrzutni rakietowych zaś - krótki rzut oka na opinie Barbera. Zamiast tej instalacji, promującej amerykańską hegemonie, widziałby nowy Plan Marshalla dla państw muzułmańskich. Tego typu plan idealnie wpasowuje się w to, co nazywa on "lex humana", a więc prawo globalnych obywatelek i obywateli. Prawo, którego nie dyktuje ściśnięta, militarna pięść, ale książki i wiedza, którą gromadzą ludzie. Warto mieć tę wizję w pamięci.
Z polskiego punktu widzenia na pewno ciekawe będą konstatacje na temat prywatyzacji. Autor zauważył bardzo wyraźnie, że jest ona dla współczesnych władz amerykańskich zjawiskiem nad wyraz pożądanym i przedkładanym dużo wyżej niż demokracja. Model "prywatyzacji zysków i uspołecznienia kosztów" widać za każdym razem, kiedy nieudolne zarządzanie prywatnej firmy prowadzi do jej bankructwa. By ratować sytuację, np. w wypadku banku Northern Rock w Wielkiej Brytanii, najczęściej trzeba dane przedsiębiorstwo znacjonalizować, postawić na nogi, a następnie... sprzedać. W ten sposób kręci się koło gospodarczej anarchii, którą pogłębiają korporacje, mające coraz większy wpływ na demokratycznie wybierane władze. Przekonani politycy, nierzadko wpompowanymi w kampanię wyborczą pieniędzmi, przystępują po wyborze do demontażu regulacji rynku. Kończy się to rosnącymi zyskami prywatnych, pozostających poza jakąkolwiek obywatelską kontrolą molochów.
To tylko jedno z wielu oblicz "wolnego świata", jakie sprzedawała ekipa Busha. Wystarczy wspomnieć, że po wyzwoleniu Bagdadu nie chroniono muzeów czy uniwersytetów, ale ministerstwo ropy naftowej. Naiwna wiara, że demokrację da się przynieśc na bagnetach gdziekolwiek tylko zjawią się oddziały US Marines, doprowadziła do dziesiątek tysięcy śmierci cywili i do kolejnych setek tysięcy, uciekających z tego kraju. Wszystko to dzięki nacjonalistycznemu poczuciu wyższości i zawieszeniu norm, których przestrzegania wymaga się od wszystkich dookoła. Trudno inaczej określić sytuację, jaka panuje w bazie w Guantanamo, w której dochodzi do tortur, nie mających nic wspólnego z państwem prawa, za jakie uważają się USA.
Jest tu jednak miejsce na pozytywne pomysły. Barber przede wszystkim nie wierzy w to, że islam i demokracja są do siebie wzajemnie nieprzystawalne. Wręcz przeciwnie - wierzy, że wolne wybory są w świecie muzułmańskim w pełni do osiągnięcia, trzeba tylko pozwolić samym zainteresowanym na jej wytworzenie. Jest niedorzecznością wymagać od milionów ludzi na całym świecie natychmiastowego skoku ustrojowego, który Europie czy Ameryce zajmował po 100-200 lat. Proces ten można wspierać poprzez coś, co nazywa "demokracją prewencyjną", skupioną m.in. na uznaniu, że wojna jest irracjonalna, zmiany reżimu nie uzasadniają wojny, a państwa, w których terroryści przebywają, niekoniecznie muszą być "zbójeckimi". Czy ktoś nazwałby tak Hiszpanię, mającą problemy z ETA?
"Edukacja, głupcze!" - to hasło Barber wziął sobie chyba do serca. Nie wierzy, by bez tego typu promodernizacyjnych działań dało się zbudować lepszy świat. Nie wierzy też w to, by dało się zapobiec biedzie poprzez proste dary żywnościowe - trzeba tam realnie inwestować, jeśli myślimy o globalnej sprawiedliwości. Nie chodzi zatem o to, by wysyłać tam worki ze zbożem, ale by zapewnić, że Globalne Południe będzie mogło samodzielnie produkować żywność na potrzeby własne. Wpisuje się w to też promocja odnawialnych źródeł energii, o której niedawno było na tym blogu.
Dla wszystkich entuzjastek i entuzjastów amerykańskich wyrzutni rakietowych zaś - krótki rzut oka na opinie Barbera. Zamiast tej instalacji, promującej amerykańską hegemonie, widziałby nowy Plan Marshalla dla państw muzułmańskich. Tego typu plan idealnie wpasowuje się w to, co nazywa on "lex humana", a więc prawo globalnych obywatelek i obywateli. Prawo, którego nie dyktuje ściśnięta, militarna pięść, ale książki i wiedza, którą gromadzą ludzie. Warto mieć tę wizję w pamięci.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz