Już w grudniu czeka nas szczyt klimatyczny w Poznaniu - wydarzenie to będzie przez jakiś czas na czołówkach światowych gazet, bowiem cały świat z zapartym tchem śledzi rozwój sytuacji. Oczekuje się, że jeszcze w tym roku światowym liderom i liderkom uda się znaleźć wyjście z aktualnej, patowej sytuacji. Zmiana rządu w Stanach Zjednoczonych może tu wydatnie pomóc - tak Obama, jak i McCain deklarują, że porzucą samobójczą politykę Busha w tej materii. Nie będzie jednak łatwo, a czasu coraz mniej - jeśli od 2012 mają obowiązywać na świecie nowe limity emisji dwutlenku węgla, wymagać to będzie opracowania konsensusu do przyszłorocznego szczytu klimatycznego w Kopenhadze. Polski rząd nie robi zbyt wiele w tej kwestii, a plotki, mówiące o możliwości zdymisjonowania Macieja Nowickiego ze stanowiska ministra środowiska, raczej potwierdzają nasze obawy niż je rozwiewają. Bo bardziej kompetentną osobę znaleźć Platformie Obywatelskiej będzie trudno...
Przejdźmy jednak do ciekawej, boellowskiej publikacji. Berlińska centrala fundacji zdecydowała się na jej wydanie wspólnie z Germanwatch, organizacją, zajmującą się między innymi ochroną klimatu i promowaniem sprawiedliwego handlu. Autor, Christoph Bals, na 50 stronach opisuje dotychczasowe osiągnięcia międzynarodowej polityki klimatycznej, przedstawia zagrożenia, stojące przed nami, jeśli nie zdecydujemy się na przeciwdziałanie im. Wśród nich znajduje się m.in. topnienie lodowców na Arkyce i Grenlandii, pustynnienie Sahelu, rosnące natężenie El Nino czy też wręcz zaniknięcie Golfsztromu, co mogłoby kompletnie zdestabilizować sytuację klimatyczną Europy. Topnienie wiecznej zmarzliny na Syberii uwalnia pokłady metanu, które jeszcze bardziej przyspieszają globalne ocieplenie.
Jak widać, jest to niespecjalnie ciekawa perspektywa. Grozi nam, jeśli światowe rządy nie zdecydują się na ambitny program zmian, o którym była już kilkakrotnie mowa na tym blogu. Niestety, coraz bardziej realna jest perspektywa np. "klimatycznego apartheidu", do której prowadziła dotychczasowa polityka amerykańskiej administracji. Polegała ona z grubsza na tym, że nie rozpoznawano faktu, że wiele krajów nadal ma prawo do rozwoju i "nadganiania" globalnej Północy w sytuacji, kiedy rosną im emisje gazów szklarniowych. Nadal jednak, w przeliczeniu na głowę mieszkanki/mieszkańca, na osobę z Indii przypada 20 razy mniej CO2 niż na osobę z USA. Trudno zatem oczekiwać, by kraje takiej jak Chiny czy Indie, odzyskujące po dziesiątkach lat kolonializmu swoją pozycję na światowym rynku, miały natychmiast zaprzestawać rozwoju. Tym bardziej, że np. w Państwie Środka sektor energetyki odnawialnej zaczyna w końcu rozpościerać skrzydła.
Grozi nam tez inny scenariusz - jeśli nie osiągniemy szczytowych emisji do 2015 roku, a następnie nie zaczną one spadać, wzrost tempertury w porównaniu do czasu przed rewolucją przemysłową wyniesie ponad 2 stopnie Celsjusza, co grozi nieodwracalnym rozregulowaniem ziemskiego ekosystemu. Późniejsze "leczenie" będzie dużo bardziej kosztowne dla światowej gospodarki niż "klimatyczna profilaktyka", trudno bowiem oszacować np. koszty orbitalnych paneli, odbijających promienie słoneczne. Jednocześnie trudno spodziewać się, by te sztuczne działania miały funkcjonować lepiej niż te Matki Natury.
Cóż zatem trzeba zrobić, by było lepiej? Rozmawiać o tym, jak uratować planetę i zapewnić prawo do rozwoju i życia na godnej stopie milionom ludzi na całym świecie. Dobrym pomysłem publikacji jest wzmocnienie specjalnego funduszu rozwojowego określonym procentem od transakcji, przeprowadzanych w obrębie handlu emisjami. Pieniądze z tego funduszu pomagałyby ubogim krajom w przestawieniu ich gospodarek na zrównoważone tory, jednocześnie nie odmawiając prawa do rozwoju. Inną kwestią jest wspieranie "ubezpieczeń klimatycznych" dla biednych, rozłożone na kilka stopni - indywidualny, ubezpieczyciela i globalnego funduszu. By zapobiec katastrofie, emisje gazów szklarniowych w 2050 roku muszą być od 50 do 85% niższe w porównaniu do roku 1990. Pokazuje to skalę wyzwania i tego, że jest to jedno z najbardziej ambitnych przedsięwzięć w historii ludzkości.
Wielką zaletą Fundacji Boella jest to, że znakomita większość ich darmowych publikacji dostępna jest w sieci. Dotyczy to także omawianej broszury - zapraszam zatem do zapoznania się z jej angielską wersją, licząc na to, że pojawi się i polska. Przed grudniem i Poznaniem bardzo by się przydała.
Przejdźmy jednak do ciekawej, boellowskiej publikacji. Berlińska centrala fundacji zdecydowała się na jej wydanie wspólnie z Germanwatch, organizacją, zajmującą się między innymi ochroną klimatu i promowaniem sprawiedliwego handlu. Autor, Christoph Bals, na 50 stronach opisuje dotychczasowe osiągnięcia międzynarodowej polityki klimatycznej, przedstawia zagrożenia, stojące przed nami, jeśli nie zdecydujemy się na przeciwdziałanie im. Wśród nich znajduje się m.in. topnienie lodowców na Arkyce i Grenlandii, pustynnienie Sahelu, rosnące natężenie El Nino czy też wręcz zaniknięcie Golfsztromu, co mogłoby kompletnie zdestabilizować sytuację klimatyczną Europy. Topnienie wiecznej zmarzliny na Syberii uwalnia pokłady metanu, które jeszcze bardziej przyspieszają globalne ocieplenie.
Jak widać, jest to niespecjalnie ciekawa perspektywa. Grozi nam, jeśli światowe rządy nie zdecydują się na ambitny program zmian, o którym była już kilkakrotnie mowa na tym blogu. Niestety, coraz bardziej realna jest perspektywa np. "klimatycznego apartheidu", do której prowadziła dotychczasowa polityka amerykańskiej administracji. Polegała ona z grubsza na tym, że nie rozpoznawano faktu, że wiele krajów nadal ma prawo do rozwoju i "nadganiania" globalnej Północy w sytuacji, kiedy rosną im emisje gazów szklarniowych. Nadal jednak, w przeliczeniu na głowę mieszkanki/mieszkańca, na osobę z Indii przypada 20 razy mniej CO2 niż na osobę z USA. Trudno zatem oczekiwać, by kraje takiej jak Chiny czy Indie, odzyskujące po dziesiątkach lat kolonializmu swoją pozycję na światowym rynku, miały natychmiast zaprzestawać rozwoju. Tym bardziej, że np. w Państwie Środka sektor energetyki odnawialnej zaczyna w końcu rozpościerać skrzydła.
Grozi nam tez inny scenariusz - jeśli nie osiągniemy szczytowych emisji do 2015 roku, a następnie nie zaczną one spadać, wzrost tempertury w porównaniu do czasu przed rewolucją przemysłową wyniesie ponad 2 stopnie Celsjusza, co grozi nieodwracalnym rozregulowaniem ziemskiego ekosystemu. Późniejsze "leczenie" będzie dużo bardziej kosztowne dla światowej gospodarki niż "klimatyczna profilaktyka", trudno bowiem oszacować np. koszty orbitalnych paneli, odbijających promienie słoneczne. Jednocześnie trudno spodziewać się, by te sztuczne działania miały funkcjonować lepiej niż te Matki Natury.
Cóż zatem trzeba zrobić, by było lepiej? Rozmawiać o tym, jak uratować planetę i zapewnić prawo do rozwoju i życia na godnej stopie milionom ludzi na całym świecie. Dobrym pomysłem publikacji jest wzmocnienie specjalnego funduszu rozwojowego określonym procentem od transakcji, przeprowadzanych w obrębie handlu emisjami. Pieniądze z tego funduszu pomagałyby ubogim krajom w przestawieniu ich gospodarek na zrównoważone tory, jednocześnie nie odmawiając prawa do rozwoju. Inną kwestią jest wspieranie "ubezpieczeń klimatycznych" dla biednych, rozłożone na kilka stopni - indywidualny, ubezpieczyciela i globalnego funduszu. By zapobiec katastrofie, emisje gazów szklarniowych w 2050 roku muszą być od 50 do 85% niższe w porównaniu do roku 1990. Pokazuje to skalę wyzwania i tego, że jest to jedno z najbardziej ambitnych przedsięwzięć w historii ludzkości.
Wielką zaletą Fundacji Boella jest to, że znakomita większość ich darmowych publikacji dostępna jest w sieci. Dotyczy to także omawianej broszury - zapraszam zatem do zapoznania się z jej angielską wersją, licząc na to, że pojawi się i polska. Przed grudniem i Poznaniem bardzo by się przydała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz