"Rok 2011 był to dziwny rok, w którym rozmaite znaki na niebie i ziemi zwiastowały jakoweś klęski i nadzwyczajne zdarzenia" - tego typu parafraza pierwszego zdania sienkiewiczowskiego "Ogniem i Mieczem" dobrze zdaje się oddawać aktualną sytuację na scenie politycznej. Platforma Obywatelska nie gnije może tak spektakularnie jak SLD w 2005 roku, ale poczucie rozczarowania Donaldem Tuskiem wśród liberalnych elit, symbolizowane przez manifestacyjne wypowiedzi Marcina Mellera oraz Leszka Balcerowicza poważnie podcięły szanse PO na bezproblemową reelekcję. Odczuwalny wzrost kosztów życia dużo bardziej zaprzątają głowę osobom o niskich i średnich zarobkach niż kolejne telewizyjne debaty i utarczki. Choć sondaże (a przynajmniej spora ich część) nie pokazują jakiegoś szczególnego zbliżania się słupków Prawa i Sprawiedliwości do tych należących do Platformy, to jednak pewne "znaki na niebie i ziemi" zdają się wskazywać, że jesienny wyścig daleki będzie od monotonnego. Wspominałem już o pieśniach gniewnego ludu, przywołanych przez kolektyw R.U.T.A., tymczasem w ostatnich dniach zaprezentowano najnowsze wyniki badań czytelnictwa tygodników opinii - a w nich - szok i konsternacja.
Dlaczego akurat ten medialny segment i przemiany w jego obrębie miałyby być szczególnie interesujące i wymowne? Przede wszystkim - nie zachodzi tu zjawisko znane z poszczególnych dzienników, kiedy ich nakłady i sprzedaż rosną w dni, w które dołączają programy telewizyjne i ogłoszenia o pracę. Dodatkowo wszelkie wzrosty czytelnictwa poszczególnych tytułów - tak starych, jak i nowych - w obliczu trwającego się już od kilku lat spadku znaczenia tej formy medium prasowego muszą odzwierciedlać jakieś społeczne prawidłowości. Dość przypomnieć, że kilka lat temu trójka najważniejszych wówczas tytułów - "Polityka", "Wprost" i "Newsweek Polska" - biły się o palmę pierwszeństwa, mając po około 180-200 tysięcy sprzedaży. Dziś tylko "Polityka" potrafi poruszać się w okolicach 150 tysięcy, podczas gdy "Newsweek" i "Wprost" biją się w okolicach 100-120 tysięcy. Ten ostatni tytuł jako jedyny spośród niegdysiejszych liderów tego segmentu zaczął notować bardziej wyraziste wzrosty czytelnictwa dzięki zmianie linii pisma pod przewodnictwem Tomasza Lisa. Z grubsza proweniencje tej trójki pism da się uznać za liberalną, w różnym stopniu afirmatywnie podchodzącą do wolnego rynku i - mniej lub bardziej - także do swobód obyczajowych. Tymczasem dużo zaczęło się ostatnimi czasy zmieniać...
Na początku obserwatorki i obserwatorów zdumiewać zaczynał powolny, ale zauważalny wzrost sprzedaży "Gościa Niedzielnego". Ten z początku niszowy tygodnik dziś wyprzedza w rankingach "Politykę". Nie da się tego tłumaczyć jedynie jego różnorodnymi, w tym także kościelnymi, kanałami sprzedaży - być może coraz silniej osoby konserwatywne, pozbawione poczucia obiektywizmu mediów głównego nurtu i często także wykluczone z dostępu do Internetu mogą chcieć poczytać opinie i komentarze dotyczące otaczającej ich rzeczywistości bliskie ich światopoglądowi.
Zjawisko to może tłumaczyć także spektakularny - bo aż o 250% - roczny wzrost sprzedaży "Gazety Polskiej", pisma dość intensywnie organizującego społeczne emocje po katastrofie smoleńskiej. Wrażenie robi podanie liczb bezwzględnych - w styczniu 2010 roku było to nieco ponad 25 tysięcy egzemplarzy "GP", a w styczniu 2011 - już ponad 87,5 tysiąca. Dla porównania - znajduje się on teraz pod względem popularności między "Newsweekiem" (ok. 107,5 tys.) a "Przekrojem" (niecałe 38 tys.). Upadek tego ostatniego pisma wydaje się szczególnie spektakularny - to lewicowo-liberalne pismo społeczno-kulturowe jeszcze kilka lat temu miało około 80-100 tysięcy sprzedaży, jego przeformatowanie i odejście od bieżącej polityki, zamiast przynieść zapowiadany przez nowego właściciela wzrost do okolic stu tysięcy sprzedawanych egzemplarzy, dał praktyczną marginalizację w sektorze, którą dziś próbuje się łatać zmniejszaniem objętości pisma i wprowadzaniem odpłatności za jego treści internetowe. Nie wróżę tej taktyce wielkiego powodzenia, mało kto bowiem w czasach napiętych budżetów domowych będzie chciał wydawać pieniądze na pismo, które w porównaniu do innych niemal krzyczy już, że jest robione na odczepnego, "bo wypada".
Wydawać by się mogło, że na tak nasyconym rynku, zarówno na liberalnej, jak i na konserwatywnej flance, żaden nowy tytuł nie będzie miał racji bytu. Ostatnia próba tego typu - wprowadzony w 2005 roku i mający reprezentować "pokolenie JPII" tygodnik "Ozon", wydawany przez Janusza Palikota, nie odnalazł się ani w wersji delikatnej, ani w formie "pisma uświęconego", redagowanego przez mocno prawicową ekipę "Frondy" - i to w czasie, kiedy warunki tak rynkowe (chwilowe ożywienie sektora tygodników opinii po śmierci Jana Pawła II), jak i polityczne (zmiana politycznego klimatu, tryumf PiS) dawały wszelkie nadzieje na powodzenie. Casus "Ozonu" na wiele lat zahamował pomysły na nowe tytuły. Gdy zatem "Rzeczpospolita" ogłosiła, że chce mieć swój własny tygodnik tego typu, nie za bardzo wierzono w jego sukces. Owszem, pojawiła się luka w postaci części czytelniczek i czytelników "Wprost", rozczarowanych kursem obranym przez Lisa, zdawało się jednak, że są już oni zagospodarowani przez tak "Gościa Niedzielnego", jak i "Gazetę Polską". Dość nieśmiałe szacunki, mówiące o docelowej sprzedaży na poziomie 50 tysięcy egzemplarzy, zdawały się realną oceną aktualnego stanu rynku i zdradzały raczej przemyślaną strategię ekipy Pawła Lisickiego. Ekipy, która dziś może świętować niewątpliwy sukces.
Starczy spojrzeć na liczby - sprzedaż pierwszych trzech egzemplarzy, jeszcze z promocyjną ceną 1,90 zł i mniej atrakcyjnym papierem, to ponad 123 tysiące egzemplarzy, co już - gdyby lutowe wyniki innych tytułów nie uległyby znaczącej zmianie - dałoby trzeci najlepszy wynik sprzedaży w tym segmencie. Dalsze prognozy mówią o zbliżeniu się numeru szóstego, już w formacie magazynowym i kosztującym 2,90 zł, nawet do pułapu 150 tysięcy, co sprawia, że ściga się o palmę pierwszeństwa z "Gościem Niedzielnym". Nieprzychylni projektowi mówią, że sprzedaż spadnie, kiedy pismo osiągnie wreszcie cenę taką jak inne tytuły na tym rynku, a więc w okolicach 5 złotych - jestem jednak dość sceptyczny co do tego typu spadku. Czytelnik konserwatywno-liberalny będzie prawdopodobnie miał mniejszy problem z zakupem tego typu tytułu po wyższej cenie, mało prawdopodobne, by miał on jakąś znaczącą grupę osób, które się z nim nie zgadzają, ale czytają dla sprawdzenia, co myślą polityczni oponenci. Pamiętajmy też, że ze względu na synergię z "Rzeczpospolitą" (chociażby poprzez fakt, że do obu tytułów piszą te same nazwiska) koszty produkcji tego typu tygodnika mogą być znacznie niższe, niż gdy takiego zaplecza się nie posiada. Dodajmy do tego zdolności mobilizacyjne prawicowej publicystyki - i oto na naszych oczach, jak wszystko na to wskazuje, pojawia się właśnie medialny sukces.
Czemu ten sukces "Uważam Rze" mnie niepokoi? O ile "Rzeczpospolitą" da się jeszcze czytać dla względnie rzetelnych informacji, o tyle konserwatywno-liberalny tygodnik tej samej ekipie wyszedł dość mocno nie po drodze z moimi przekonaniami. Niemal w każdym numerze możemy przeczytać tyrady na ekoterrorystów, lewaków i socjalistów, podane w sosie obyczajowego zaduchu. Choć potrafią pojawić się ciekawe teksty (jak o Marine Le Pen, nowej liderce francuskiego Frontu Narodowego), to jednak ogólne wrażenie dla osoby o szeroko pojętych progresywnych poglądach jest mało ciekawe. Wysokie wskaźniki sprzedaży świadczą o tym, że istnieje spory popyt na czytanie tego typu przekazu. Jeszcze w styczniu, sumując sprzedaż tygodników konserwatywnych, miały one łącznie niemal 238 tysięcy sprzedaży ("Gość Niedzielny", "Gazeta Polska", "Przewodnik katolicki"), podczas gdy sprzedaż tytułów liberalnych (oprócz dawnej "wielkiej trójki" także "Przekrój" i "Tygodnik Powszechny", bez lewicowego "Przeglądu") - prawie 424,5 tysiąca. Jeśli w lutym sprzedaż innych tytułów nie będzie różniła się znacząco wielkością w porównaniu do stycznia, to dodając do "obozu konserwatywnego" "Uważam Rze", będzie mieć on już 361 tysięcy sprzedaży. Takich proporcji ideowych wśród tygodników opinii dawno już nie było i warto obserwować, jak w kolejnych miesiącach będą się one układać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz